22.

Dzisiaj dotarła do mnie informacja, że nie pokazało się powiadomienie. Sprawdźcie więc, czy na pewno czytaliście rozdział 21:)

+Jak zobaczę ładną aktywność, wrzucę dzisiaj aż do 25:)

xXxXxXxXx

Zayn usiadł na kanapie i przygryzł wargę. Louis siedział za nim, obejmując go delikatnie jedną ręką w pasie.

-Więc?- spytał cicho Paul, włączając dyktafon. 

-J-ja...- spojrzał na Louisa, który skinął mu głową i w geście pocieszenia ścisnął jego biodro- J-ja chciałbym założyć sprawę- bąknął w końcu- przeciwko Nickowi Lawsowi- Louis zacisnął pięść, starając się zachować spokój- za znęcanie się. O-on bi-bił mnie i zgwa- urwał, zapowietrzając się. W jego oczach pojawiły się łzy, dłonie kurczowo ścisnął. Atak. Znowu miał atak paniki.

-Kurwa- mruknął Lou- Zee. Zee, słońce jestem tutaj- szeptał uspokajająco do jego ucha. Pocałował go lekko w kark, a dłoń położył mu na brzuchu, delikatnie go gładząc- Cichutko skarbie, jest w porządku. Nie musisz nic mówić. Naprawdę, nie musisz tego ro-

-Zgwałcił mnie- wydusił nagle chłopiec- wielokrotnie. Mam nawet wynik obdukcji. Chcę go zgłosić. Chcę przeciw niemu zeznawać, chcę żeby ten chuj poszedł siedzieć- warknął. Louis spojrzał na niego zaskoczony, Paul zresztą także. Nie wiedzieli, skąd w chłopcu nagle tyle odwagi.- Chcę żeby zgnił w więzieniu.

xXxXxXxXxXx

Louis westchnął, opadając na kanapę i sięgając do kieszeni po paczkę czerwonych Marlboro. Wyciągnął jednego papierosa i odpalił, odrzucając opakowanie na stół. Potrzebował się odstresować, postawa Zayna bardzo go zaskoczyła.

-Zasnął- mruknął Tomlinson, widząc spojrzenie przyjaciela- Nie mam pojęcia, co to było. Nigdy wcześniej taki nie był.

-Wiesz, szok i te sprawy..

-Daj spokój- machnął ręką i zaciągnął się. Zakrztusił się dymem, zaczynając kasłać- kurwa. 

-Bardzo jest do ciebie przywiązany.

-Słuchaj, ja tego nie rozumiem, okej?  Nie wiem, dlaczego tak bardzo mi ufa, jestem dla niego tylko obcym mężczyzną, ale kurwa, schlebia mi to! Ten chłopiec podoba mi się od kiedy zobaczyłem go przemarzniętego na ulicy. Jest taki niewinny, taki skrzywdzony przez życie.. Kurwa, Paul, ja chyba się w nim naprawdę zakochałem.

-To... To świetnie- rzucił mężczyzna, przygryzając wargę- Ale...

-Ale?

-Twój sposób życia nie jest do końca odpowiedni dla szesnastolatka, Louis. Wiesz, że w świetle prawa taka relacja jest nielegalna. On powinien mieszkać z rodzicami. 

-Ale on nie chce wracać. A oni go nie szukają. Paul, daj spokój. Przymknąłeś oko na narkotyki i nielegalne wyścigi, w których sam bierzesz udział, a będziesz się czepiał, że opiekuję się małym chłopcem? Nie robię nic złego, niczego od niego nie oczekuję. Gdy będzie chciał odejść, pozwolę mu

-Cieszy mnie to, Lou, ale.. no wiesz. Możesz go zranić...

-Niby jak?

-Louis- westchnął Walker, kręcąc zrezygnowany głową. Nie było innego wyjścia, jak powiedzieć to wprost- Nie jesteś prawiczkiem. Jesteś za to cholernie aktywny seksualnie. Potrzebujesz seksu, twoje ciało go potrzebuje. Możesz go nieświadomie skrzywdzić. Co zrobisz, jeśli on ci odmówi?

-No przecież go nie zmuszę.

-Ale pójdziesz do Hazzy, albo kogoś innego. A jeśli on się zakochał, a wygląda na to, że tak, to zranisz go tym bardziej, niż gdybyś kazał mu się wynieść. On ma tylko szesnaście lat. Dzieciaki inaczej postrzegają miłość, Lou. Weź go sobie na dystans- westchnął- Wiem, że nie byłbyś zdolny zrobić mu krzywdę, nie specjalnie. I wiem, że te słowa nie należą do najmilszych, ale jestem twoim przyjacielem i po prostu się o ciebie martwię. 

Louis przygryzł wargę, gasząc w popielniczce papierosa.

-Wiem, Paul. I bardzo ci dziękuję, ale jestem dużym chłopcem i umiem o siebie zadbać.

xXxXxXxXx

To jak? Będzie ten maratonik czy nie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top