33. I wish you... to be my boyfriend

Mogę prosić o kilka komentarzy? x
• • •

— Gdzie mnie wywozisz? — zapytał z uśmiechem Louis, zakładając okulary przeciwsłoneczne.

Zdziwił się, gdy Harry pokazał mu jeepa, bo był pewien, że ten nie gustuje w takich samochodach, ale nie narzekał, po prostu skupiał się na wietrze we włosach, gdy jechali.

— Przyda nam się wolny dzień — wzruszył ramionami. To była prawda, obaj mieli już dość tego, że gdzie nie pójdą w tym zakichanym Las Vegas, zaraz zjawia się fotograf, więc teraz byli daleko, daleko od tego miasta, jadąc polnymi drogami między łąkami czy lasami.

Louis zmarszczył brwi, gdy nagle usłyszał jego telefon. Spojrzał na ekran i przygryzł policzek od wewnątrz, widząc imię Camile na ekranie.

— Wolny dzień? — przypomniał mu.

— Racja — kiwnął głową, powracając do kierowania.

Tomlinson wkurwił się, gdy ta pinda zadzwoniła drugi raz, więc odebrał i zaraz odezwał się, nie dając jej dojść do słowa.

— Kobieto, Harry nie będzie pracował dzień w dzień, zajmij się swoim tyłkiem.

— Jako wspólnicy mamy nieco do omówienia — odparła po chwili. Zdziwiła się, słysząc głos szatyna, ale nie dała tego po sobie poznać.

— Cóż, nie dzisiaj. Miłego dnia — warknął, rozłączając się. — Przepraszam, ja po prostu... nie mogę jej zdzierżyć.

— Okay, kochanie — ułożył dłoń na udzie Louisa, posyłając mu uśmiech. — Ale daj mi buzi.

— Nie zasłużyłeś — przygryzł dolną wargę.

— Nie zasłużyłem? — prychnął, zaciskając na nim palce.

Louis pokręcił głową, a następnie wpadł na pewien pomysł. Przypomniał sobie ich grę never have I ever, więc stwierdził, że to idealny moment, aby Harry odrobił lekcje.

— Skup się, Harry, obie rączki na kierownicę — oznajmił, odpinając swój pas bezpieczeństwa.

— Liczyłem, że pozwolisz mi się zmacać — westchnął teatralnie, jednak wykonał jego polecenie. — Czemu się odpiąłeś?

— Shh, nie stresuj się. Po prostu nie spowoduj wypadku, a będę bezpieczny — uśmiechnął się, odwracając się w jego stronę, aby odpiąć jego spodenki jeansowe.

— Louis! — pisnął, spoglądając na niego kątem oka.

— Prowadź, Hazz, będzie dobrze — wymamrotał, pochylając się nad nim. Wyjął jego penisa z bielizny i podniósł okulary na włosy.

— Cholera, Lou — warknął, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.

— Wokół jest tylko jakieś pole, więc się nie stresuj — wystawił język, aby przesunąć nim wzdłuż jego całej długości, na co loczek nabrał gwałtownie powietrza do płuc. Zrobił tak ponownie i ponownie, chwilę później odsuwając się i składając pocałunek na główce.

— Kurwa — jęknął, powstrzymując się od wplątania dłoni w jego karmelowe włosy. — To najlepsze obciąganie, jakie kiedykolwiek miałem.

— Podoba mi się to — szepnął, biorąc go do ust, ale jedynie w połowie, aby dłonią poruszać przy podstawie. Przymknął oczy, liżąc go i zasysając policzki, co definitywnie odpowiadało Stylesowi, który jęknął nisko, próbując się nie rozkojarzyć i nie wjechać w to cholerne pole.

— Tak cholernie chciałbym pieprzyć twoje usta — wymamrotał, poprawiając się na siedzeniu.

— Zrobisz to zapewne wiele razy — parsknął, gdy odsunął się delikatnie. Poruszał powoli dłonią po jego penisie, rozprowadzając ślinę i preejakulat. Wiedział, że Harry powoli się rozpadał i zdecydowanie, kurwa, lubił ten widok.

— Biorę to za jebaną obietnicę — westchnął błogo. Z jego ust uciekł jęk, gdy ponownie poczuł usta młodszego wokół swojego kutasa.

Louis rozluźnił gardło tak bardzo, jak tylko mógł i przymykając oczy, wziął go niemal całego do ust. Poruszał umiejętnie głową, jeżdżąc językiem od nasady do główki, której poświęcał najwięcej czasu.

— Louis, cholera... z-zaraz — wymamrotał loczek, nieco zwalniając, bo naprawdę, ale nie uśmiechało mu się odwiedzać znowu szpitala. Szatyn poruszał szybciej głową, spychając go na skraj przyjemności, aż w końcu osiągnął spełnienie i doszedł głęboko w jego gardle. — Louis! — jęknął przeciągle, zaciskając mocno dłonie na kierownicy, aż jego knykcie pobielały.

— Świetnie, kochanie, nie zabiłeś nas — założył mu bieliznę i zapiął spodnie, a następnie odsunął się, wyjmując chusteczki ze schowka. — Jak się czujesz? — spytał, wycierając dłonie.

— Mam być szczery? — zapytał, gdy unormował oddech, a Lou kiwnął głową. — Zajebiście, byłeś niesamowity.

— Możemy już odhaczyć to z listy zadań.

— Nie mam takiej listy — zmarszczył brwi.

— Powinieneś mieć — uśmiechnął się.

— Zrobię ją — zapewnił, parskając śmiechem.

Po jakichś trzydziestu minutach zatrzymali się... właściwie pośrodku niczego. Louis wysiadł, gdy tylko zrobił to starszy i rozejrzał się dookoła, zsuwając okulary przeciwsłoneczne na nos, bo słońce nieźle dawało po oczach.

— Więc... jakby... — zaczął, czując dłonie na swoich biodrach. — To randka?

— Tak i wybacz, jeśli liczyłeś na jakąś restauracje czy... kino? — wzruszył ramionami.

— Nic nie szkodzi, tak też jest fajnie... zresztą towarzystwo jest najważniejsze, nie miejsce — uśmiechnął się, opierając o tors Stylesa za sobą.

— Mam jedzenie, chcesz już teraz jeść? — zapytał, składając pocałunek na karmelowych włosach.

— Jeśli masz coś dobrego — kiwnął głową.

Usiedli na pace jeepa, Harry wyjął z torby termoizolacyjnej termos, w którym była mrożona kawa i pudełko, które otworzył, na co Louis pisnął radośnie, bo były w nim tortille.

— Czy możemy częściej tak wyjeżdżać? — spytał z nadzieją wyczuwalną w głosie.

— Już nie przepadasz tak za Las Vegas? — parsknął Harry, podając mu tortillę, którą ten zaraz ugryzł i mruknął. — Dobre, co?

— Zajebisteee — przeciągnął wyraz, układając policzek na jego ramieniu.

— Conrad jest nie tylko świetnym kierowcą, ale i kucharzem — oznajmił.

— Myślałem, że ty to robiłeś — zmarszczył brwi.

— Ja? Oszalałeś — pokręcił głową, nalewając sobie do kubeczka trochę kawy.

— Zapamiętam na przyszłość, że gdy dasz mi coś dobrego do jedzenia, na pewno nie jest to przyrządzone przez ciebie — zaśmiał się melodyjnie.

Harry uśmiechnął się delikatnie, ale nie odpowiedział, zbierając się, aby zacząć inny temat... poważniejszy. Cóż, myślał o tym od pewnego czasu, ale nigdy nie było idealnej chwili.

— LouLou...

— Tak, Hazz? — spojrzał na niego.

— Minęło już trochę czasu... wiesz, odkąd rozeszliście się z Zaynem — zaczął. — I bardzo cię lubię, jestem w tobie zakochany jak głupiec, więc chciałbym, abyś... był moim chłopakiem. A ty chciałbyś?

Szatyn uchylił usta w zdziwieniu, bo tego dzisiejszego dnia na pewno się nie spodziewał. Zebrał wszystkie myśli do kupy i już miał odpowiadać, gdy Styles się wtrącił.

— Jeśli nie chcesz się z nikim wiązać teraz, ja to kompletnie rozumiem i szanuję, po prostu... uhh, pomyślałem, że miło by było, gdybyśmy tworzyli coś stabilniejszego.

— Harry — uśmiechnął się, kręcąc głową.

— Wiem, Louis, to dzieje się szybko, ale ja cholernie nie lubię czekać. Praktycznie nigdy na nic nie czekałem — jęknął z dezaprobatą.

— Chciałbym być twoim chłopakiem — oznajmił, układając dłoń na policzku biznesmena. — Z ogromną chęcią zakocham się w tak pięknym człowieku.

— Naprawdę? — odetchnął z ulgą, słysząc jego słowa, a następnie uśmiechnął się szeroko.

— Naprawdę, kochanie — mruknął, zbliżając się, aby dotknąć jego nosek swoim.

— Jestem teraz najszczęśliwszy, wiesz? — szepnął, przymykając oczy.

— Bardzo mnie to cieszy — odparł, cmokając krótko jego usta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top