32. The company doesn't have enough money to pay everyone's salaries

Harry nie mógł czekać w Las Vegas na jakiś pieprzony cud, to nie było jego miejsce, dodatkowo czuł się zagrożony przez Zayna, z którym spotykał się Louis, a wiedział to z gazet, bo ten nawet się tym nie pochwalił. Był zazdrosny, oczywiście, że tak, bo oni się przytulali, a to oznaczało, że zmierzali w dobrym kierunku. Stylesowi pozostała jedynie przeprowadzka na Maltę i samotne życie.

Wcześnie rano zaczął się pakować, jednak pech chciał, że jakoś po półgodzinie Louis przeciągnął się na łóżku, szukając dłonią loczka, a gdy poczuł jedynie prześcieradło, uchylił powieki.

— Harreh? — odchrząknął, pozbywając się chrypy. Miał nadzieję, że może tego poranka go spotka.

— Jest bardzo wcześnie, idź spać — polecił, po cichu układając koszule.

— Co robisz? — zmarszczył brwi, podnosząc się do siadu. Przetarł powieki piąstkami, ziewając i starszy miał ochotę go przytulić, bo on dosłownie zawsze wyglądał tak dobrze i uroczo.

— No wiesz... czeka na mnie nowy dom — mruknął, podnosząc się z podłogi, a następnie przyjrzał się Louisowi. — Nie chcę zostawać w Las Vegas, mówiłem ci już.

— Nie zostawiaj mnie — odrzucił kołdrę na bok, a następnie wstał i objął mocno Stylesa w talii, nie przejmując się swoją nagością. Swoją drogą wysypka już prawie zniknęła.

— Powiedz mi, czego chcesz, bo ja nie potrafię się domyślić — westchnął, układając dłonie na jego biodrach. — Dlaczego nadal spotykasz się z Zaynem? Nie chcę być jego gorszą wersją, spróbuj zrozumieć mnie.

— Dwa dni temu spotkałem się z nim, aby zakończyć znajomość — wymamrotał. To była ich pierwsza szczera rozmowa od jakichś czterech dni, czyli od kłótni. Po prostu na razie woleli unikać napiętej atmosfery, więc Harry wychodził do pracy, nie budząc go, a gdy wracał, Louis zazwyczaj siedział w ogrodzie.

— Zakończyć? Całkowicie? — uniósł brew ku górze. Ostatnio też skończyli, a jednak później dowiedział się o pomocy, jaką udzielał Malikowi.

— Chcę z tobą... być — mruknął, patrząc w szmaragdowe oczy. — Naprawdę cię lubię i... zauroczyłeś mnie swoją osobą, ale nie możesz robić ze mnie gwiazdy, bo nią nie będę, ponieważ nie mam talentu, po drugie... ta cała sława jest do bani! Nieważne gdzie pójdziesz, masz robione zdjęcie.

— To nie tak, że ciągle tak mam... — pokręcił głową, popychając lekko Tomlinsona do tyłu, aby usiadł na łóżku, a następnie kucnął przed nim, kładąc dłonie na jego kolanach. — Teraz po prostu mam problemy, dodatkowo jesteś ciekawą osobą, więc ludzie chcą wiedzieć jak najwięcej.

— Nie chcę nie mieć życia prywatnego — westchnął, unosząc dłoń, aby następnie wplątać palce w jego loczki. — Chcę być z tobą szczęśliwy, krzyczeć na cały głos, gdy jedziemy samochodem, ale... nie mogę, bo boję się, że ktoś nas uchwyci.

— Zróbmy tak — przymknął na moment swoje oczy, układając policzek na swojej dłoni. — Nie będę naciskał na twoją muzykę, skoro naprawdę nie chcesz jej tworzyć, ale pomogę ci w radiu, okay? Jedyny warunek to... przeprowadzka.

— Jak to pomożesz mi w radiu? — zmarszczył brwi, pomijając temat przeprowadzki, do tego dojdą zaraz.

— Chcesz być spikerem radiowym, mogę zainwestować w twoje radio, wypromować je, ale chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli twoje radio ma mieć sens, musisz być sławny, tak? Musisz mieć z kim gadać, a tak nie będzie, gdy staniesz się zwykłym, szarym człowiekiem, kochanie...

— Mogę o tym pomyśleć? — spytał cicho.

— Oczywiście — uśmiechnął się delikatnie.

— I Harry... polecę z tobą na Maltę — kiwnął głową. — Jeśli to oznacza, że będziemy razem, możemy tam mieszkać...

— Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy — odetchnął z ulgą, podnosząc się, aby następnie złączyć ich usta w delikatnym pocałunku, który młodszy oczywiście odwzajemnił. — Porwę cię gdzieś dzisiaj, okay?

— Jasne — parsknął, chwilę później opadając plecami na łóżko. — Ale później, za krótko spałem.

— Jesteś piękny, Loueh — szepnął, składając pocałunki na jego udach. — Obudzę cię później, ułóż się wygodniej, a ja... idę zwolnić kilku pracowników — wymamrotał, krzywiąc się nieznacznie.

— Czekaj, co? — Tomlinson zaraz podniósł się na łokciach, aby na niego spojrzeć. — Zwolnić? O czym gadasz?

— Firma nie ma tylu pieniędzy, aby wypłacać każdemu pensje — wyjaśnił cicho.

— Harry, ile traci twoja firma? — zmarszczył brwi. Przecież ten gość był miliarderem, przez lata zarabiał kokosy, a teraz musiał zwalniać ludzi, bo nie było wystarczająco dla każdego?

— Dużo... — odparł smutno, siadając na łóżku. — Naprawdę nie chcę nikogo zwalniać, bo znalezienie gdzieś pracy w tych czasach jest cholernie trudne, ale muszę, aby nie... aby nie popaść w długi. Sądzę, że będę musiał oddać swoje prywatne pieniądze, jeśli to ma tak dalej wyglądać.

— Ostatnio sprzedawałeś swoje domy... jest aż tak źle? — wymamrotał, obejmując Stylesa.

— Domy to nieco inna sprawa — westchnął, wplątując dłoń w jego jasne włosy. — Camile próbuje odratować moją firmę, ale... cóż, nie udaje jej się.

— Wiem, że... nie jestem tak wykształcony co ty, ale mogę ci jakoś pomóc?

— Mogę ci wyjaśnić, nad czym aktualnie pracuję... — wysilił się na uśmiech, a Louis zaraz kiwnął głową.

Przeszli do garderoby, gdzie ubrali bieliznę i jak zwykle zresztą, Harry jakieś spodenki, a młodszy jego koszulę flanelową. Nie wiedzieli czemu, ale gdy już byli sami w domu, to zazwyczaj tak chodzili.

— Jeśli coś ma trafić na rynek, musi być nadzwyczajne, świetne... idealne — zaczął loczek, siadając na fotelu i włączając swojego laptopa.

— Skoro ty jesteś idealny, trafisz na rynek? — uśmiechnął się, przysiadając na krańcu biurka.

— O ile mnie kupisz — parsknął, klepiąc go delikatnie po udzie.

— Właściwie czym zajmuje się twoja firma? Nigdy mi chyba nie mówiłeś — zmarszczył brwi, przyglądając mu się.

— Cóż... widzę, że nigdy mnie nie googlowałeś — parsknął, a Louis pokiwał delikatnie głową, bo on naprawdę nie ufał internetowi i informacji tam. — Styles' styles, rozumiesz?

— Tak nazywa się twoja firma?! — zakrztusił się, patrząc na niego w niedowierzaniu.

— Tak, bo rozumiesz... moje nazwisko jest-

— Harry, to najgorsza nazwa, jaką mogłeś wymyślić! — przerwał mu, machając energicznie rękami. — Nie dziwię się, że powoli idziesz na dno. Nigdy nie wszedłbym do budynku z szyldem Styles' styles.

— Jak dotąd mieliśmy wielu klientów... — oznajmił.

— Jestem tak zażenowany tą nazwą, Hazz... Boże, ile lat miałeś, gdy ją wymyśliłeś? — zapytał, wzdychając.

— Byłem wtedy jeszcze w liceum — wzruszył ramionami.

— Mój głupiutki chłopcze... ukochany mój, słodziaku, pysiaku... — zeskoczył z biurka, aby usiąść na kolanach Stylesa. — Najdroższy, najbliższy memu sercu... czasami jesteś naprawdę głupi, wiesz?

— Ale za to mnie uwielbiasz, racja? — uśmiechnął się, obejmując Lou w talii.

— Oczywiście — kiwnął głową, składając buziaka na jego loczkach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top