31. Recording? What recording?
Słuchajcie, prośbę mam!!! Czy ktoś z was zna osobę, która mogłaby mi zrobić okładkę?
Chciałam już napisać do dwóch osób, ale jedna aktualnie nie robi, a drugiej nie chcę marnować czasu, bo widzę, że ma dużo na głowie...
• • •
Louis wszedł do kawiarni, mając czarną maskę na swoich ustach i nosie. Wciąż miał wysypkę i trochę się jej wstydził, ale musiał załatwić pewną sprawę.
— Hej — mruknął, siadając na krześle przy stoliku, który ustawiony był na tarasie.
— Cześć — zmarszczył brwi. — Czemu masz maskę?
— Miałem mały wypadek — westchnął, zdejmując ją, aby Zayn mógł zobaczyć wysypkę. — Cóż, tak czy inaczej... jest już lepiej.
— Cholera, zjadłeś orzechy? — zapytał, przyglądając mu się, na co kiwnął głową. — Po co?
— Nie jestem idiotą, nie dodałem ich, to był ktoś inny — wyjaśnił, otwierając menu, ale wtedy przyszła kelnerka i postawiła na ich stoliku tacę, z której zaraz wyłożyła dwie filiżanki i dwa talerzyki z ciastem.
— Smacznego — życzyła z uśmiechem, a Tomlinson był jej wdzięczny, że nie wpatrywała się w niego jak w kosmitę.
— Wybacz, zawsze to zamawialiśmy i... pozwoliłem sobie na to — mruknął Malik.
— Okay — wzruszył ramionami, zaraz zaczynając temat, dla którego postanowił się z nim spotkać. — Nie mogę dłużej cię odwiedzać.
— Dlaczego...? — zmarszczył brwi.
— Gdybyś naprawdę potrzebował pomocy, zgodziłbyś się na psychologa... ale ty po prostu chcesz mieć mnie blisko siebie — wyjaśnił ze stoickim spokojem. Zbierał się naprawdę wiele czasu, aby to powiedzieć i nie było już odwrotu. — Zerwaliśmy i nie powinniśmy być tak blisko siebie. Wiem, że liczysz na to, że do siebie wrócimy i ja też czasami o tym myślę, ale... zbyt szybko.
— A jeśli pójdę do psychologa? — spytał, spuszczając wzrok na biały obrus.
— Będzie lepiej dla ciebie, jak pójdziesz, ale to nie zmieni mojej decyzji. Chciałbym... ułożyć sobie życie z kimś innym — wyznał, chcąc przygryźć dolną wargę, ale szybko się powstrzymał.
— Ze Stylesem — dodał, domyślając się tego; to było proste.
— Cóż... tak — przytaknął, chwilę później upijając łyka swojej kawy. — Jesteśmy blisko siebie, dodatkowo-
— Okay — przerwał mu Zayn, na co zmarszczył brwi. — To całkowicie w porządku, jeśli chcesz być szczęśliwy z kimś innym. Nie jestem dupkiem, aby cię zatrzymywać przy sobie, ale... mam jedynie nadzieję, że kiedyś będziemy przyjaciółmi, to tyle, Lou.
— Oh... — wykrztusił jedynie, patrząc w piwne oczy. Ta reakcja była zdecydowanie miła, ale zaskoczyła go troszeczkę. — Dziękuję, jesteś cudownym człowiekiem.
— Nah, nie jestem — pokręcił głową. — Robię to, co zrobiłby każdy... już i tak dałeś mi zbyt wiele swojego czasu, nadużyłem twojej dobroci — stwierdził, przeczesując swoje ciemne włosy dłonią.
Louis nie odpowiedział, a jedynie wstał i podszedł do niego z delikatnym uśmiechem, po czym go przytulił, co Zayn odwzajemnił niemal od razu, przymykając oczy.
— Dziękuję za piękne lata miłości — szepnął brunet.
— Ja też dziękuję — kiwnął głową, pocierając jego plecy dłonią.
Gdy wrócił na swoje miejsce, obaj nie odzywali się już zbyt wiele, po prostu jedli ciasto i pili swoje kawy, spoglądając na siebie co chwilę. Później objęli się na pożegnanie, Zayn dodatkowo pocałował go w czoło i... rozeszli się w swoje strony.
Louis zagryzał policzek od wewnątrz, idąc ulicami Las Vegas, a gdy wkroczył do małego parku, zdjął maskę, aby nieco odetchnąć. Zrobił dobrze, rozstając się z Zaynem na dobre, racja? Pewnie spotkają się jeszcze, ale dopiero za kilka lat, sam nie wiedział.
Usiadł na drewnianej ławce, spoglądając na ludzi, którzy postanowili spędzić tu swoje popołudnie. Widząc dzieciaki, które rysowały kredami po chodniku, uśmiechnął się. Mali artyści... urocze.
~*~
— Louis?!
— Ja! — odkrzyknął, zdejmując buty w przedpokoju, a następnie przeszedł do salonu, zdejmując maskę.
— Gdzie byłeś? — spytał, marszcząc brwi. Wstał z kanapy, zgarniając ze stolika, otwartą już, kopertę i z uśmiechem podał ją młodszemu.
— Byłem w kawiarni — mruknął, wyjmując zgiętą kartkę z niej i zaczął czytać. — Oh... dostałeś zaproszenie na jakiś bankiet.
— Nie byle jaki — uniósł brew ku górze. — Będą tam ważne osoby...
— Przestań się chwalić — parsknął, oddając mu kopertę.
— Chodź ze mną, będziesz miał szansę poznać kilku biznesmenów, którzy mogliby ci pomóc.
— Pomóc? — zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, do czego ten dążył.
— No wiesz... musisz jakoś rozkręcić swoją działalność — wzruszył ramionami.
— Harry, do chuja, jaką działalność?
— Muzyczną... — wyjaśnił cicho.
— Nie tworzę muzyki — odparł, wywracając oczami, a następnie przeszedł do kuchni, gdzie nalał sobie soku jabłkowego do wysokiej szklanki.
— Ale mógłbyś! Dostałbyś jakiegoś tekściarza do pomocy, później podpiszesz kontrakt z wytwórnią i będziesz muzykiem.
Louis zacisnął mocno szczękę, patrząc w szmaragdowe oczy. Ledwo się powstrzymywał przed zbiciem szklanki. Odetchnął głęboko, nim się odezwał.
— Czego nie zrozumiałeś, kochanie, w moich słowach, gdy mówiłem, że nie będę muzykiem?
— Wiem, że to twoje życie i naprawdę nie powinienem w nie ingerować, ale cholera, kocham twój głos i masz szansę na świetlaną przyszłość! Wysłałem twoje nagranie swojemu znajomemu, zrobi z niego jakieś demo i-
— Co?! — warknął, przerywając mu. Czuł się źle z tym, że Styles robił tak wiele rzeczy za jego plecami. Tu chodziło o jego przyszłość, więc chyba powinien mieć coś do powiedzenia. Ile jeszcze razy będzie musiał przeprowadzać tę rozmowę z nim? Zaraz jednak zmarszczył brwi, gdy do jego mózgu dotarły wszystkie usłyszane słowa. — Nagranie? Jakie nagranie? — spytał zdezorientowany.
Harry zamilkł, czując wstyd, bo... cóż, jak miał mu powiedzieć o tym cholernym nagraniu? Nie chciał być irytujący, ale wiedział, że szatyn nie zrobi absolutnie niczego, aby się rozwijać w tym kierunku, więc... chciał go lekko popchnąć, ale to najwidoczniej był błąd.
— Nagrałeś mnie — szepnął, mocno zaciskając palce na szklance. — Ufam ci, Hazz, a ty robisz wszystko, abym przestał. Nagrałeś mnie, gdy śpiewałem, a później wysłałeś to całkowicie dla mnie obcej osobie, nie wiedząc nawet, czy lubię swój głos na tyle, aby tworzyć muzykę.
— Przepraszam, kochanie — zaczął ze skruchą, podchodząc bliżej niego. — Wiem, że nie powinienem, naruszyłem twoją-
— Przesadziłeś — przerwał mu, a szklanka w końcu nie wytrzymała i roztrzaskała się w jego dłoni, raniąc go ostrymi kawałkami szkła, jednak on był w zbyt wielkim szoku, aby zwracać uwagę na ból.
Loczek momentalnie poczuł łzy w oczach, przyznając mu rację. Zachował się jak dupek, próbując zrobić z niego muzyka, gdy ten mówił mu, że nie chciał. Po prostu... sprawa z firmą mocno go frustrowała, chciał zająć swoje myśli czymś przyjemniejszym, ale zrozumiał, że powinien być szczery z Lou i nie robić takich rzeczy.
— Muszę opatrzyć twoją dłoń — szepnął, a Tomlinson zdołał jedynie kiwnąć głową. — Przepraszam...
Od tego momentu panowała cisza. Przeszli do łazienki, Louis usiadł na brzegu wanny i pozwalał Harry'emu, aby delikatnie wyjął z jego skóry odłamki szkła, a następnie oczyścił całą dłoń i na koniec założył opatrunek przytrzymywany bandażem. Pochylił się i złożył pocałunek na drobnej dłoni, nim spojrzał w sztormowe oczy, które były nieobecne i on wiedział dlaczego, bo sam do tego doprowadził. Miał ochotę napluć sobie w twarz za to, co zrobił i co chciał zrobić, zdecydowanie nie miał takiej kontroli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top