30. She wanted to kill me!
Jejku, jak ja się cieszę, dobiliśmy pod tą książeczką 10k odsłon! Dziękuję, kochani! Miłego dnia, pijcie wodę x
• • •
— Poradziłaś sobie z kolacją? — zapytał Harry, gdy razem z szatynem weszli do kuchni.
— Ta... — mruknęła, patrząc na nich z lekkim zdegustowaniem na twarzy. Oczywiście, że wszystko słyszała, tylko głuchy by nie słyszał. Myśl o tej dwójce razem nieco ją odpychał.
— Harry się najadł, ale skoro już jest gotowe jedzenie, to nie można go zmarnować, racja? — uśmiechnął się L, siadając przy stole.
Camile miała ochotę wykonać odruch wymiotny, ale powstrzymała się i szybko zajęła miejsce obok loczka, który nalewał herbaty do kubka.
— Pomyślałam, że dobrze by było, gdybyś jechał ze mną do Nowego Jorku, możemy podpisać tam pewien kontrakt — odezwała się po chwili ciszy, w której po prostu jedli.
Lou spojrzał na loczka, mając nadzieję, że odmówi, bo chciał spędzić z nim więcej czasu, ale zawiódł się odpowiedzią.
— Pomyślę nad tym — kiwnął głową, upijając trochę swojej herbaty.
— To może dać kopa twojej firmie — przekonywała go, dotykając dłonią jego ramienia.
Tomlinson zacisnął mocniej dłoń na widelcu, a następnie po prostu zajął się jedzeniem. Wkurwiała go ta baba, miał ochotę po prostu wyrzucić ją z tego budynku, ale nie miał takiego prawa.
— Porozmawiam z Hailee na ten temat jutro rano — wymusił uśmiech.
— Jeśli chodzi o nią... myślę, że powinieneś ją zwolnić — mruknęła, a Lou udawał, że to go nie interesowało, ale i tak słuchał.
— Dlaczego? Pracuje dla mnie już półtora roku, jest godna zaufania — zmarszczył brwi.
— Cóż, obserwuję ją, odkąd współpracujemy i zauważyłam, że-
Nie mogła dokończyć, bo Louis zaczął kaszleć, a jego oczy zaszły łzami. Kobieta wywróciła jedynie oczami i kontynuowała swoją historię o tym, jak sekretarka Harry'ego pomyliła dokumenty na ważnym spotkaniu, a gdy ten chciał jej odpowiedzieć, że każdemu zdarza się wpadka, najmłodszy w gronie ponownie zaczął kaszleć, dodatkowo czując swędzenie wokół ust.
— Może popij, kochanie? — zaproponował, wstając i podchodząc do niego, a następnie otworzył szerzej oczy, widząc wysypkę na skórze wokół ust czy na rękach. — Co ci się stało?
— Harry — wykrztusił, pociągając noskiem.
— Lou, masz wysypkę — oznajmił, a gdy ten chciał się podrapać po rękach, zaraz ujął jego nadgarstki. — Nie rób... muszę zawieźć cię do szpitala.
Camile nie bardzo przejęła się stanem Tomlinsona, szczerze mówiąc, w ogóle ją nie obchodził, a jedynie krzyżował plany.
— Bardzo swędzi, Hazz — jęknął męczeńsko.
Styles zaraz pociągnął go do przedpokoju, gdzie obaj ubrali buty, a gdy chcieli wyjść, L zatrzymał go, mówiąc, że przecież nie mogli zostawić obcej kobiety w domu.
— Pieprzyć to, muszę zawieźć cię do szpitala, tylko to się teraz liczy — westchnął, podnosząc młodszego i szybko wsiadając do samochodu. — Nie drap się, okay? Proszę, zrób to dla mnie — mruknął, przekręcając kluczyk w stacyjce i już chwilę później wyjeżdżał ze swojej posesji.
— Zaraz zwymiotuję — wymamrotał, trzymając się za brzuch, który zaczął go boleć. — Muszę zwymiotować, kurwa, ja... — zakrył usta dłonią, byle tylko nie pobrudzić tego pięknego samochodu.
— Jeszcze troszeczkę, kochanie — przyspieszył, przejeżdżając na czerwonym świetle, ale naprawdę miał to w dupie.
Gdy tylko zaparkował przed szpitalem, Lou wysiadł i nie mógł dłużej wytrzymać, zwymiotował na asfalt, a Harry zaraz do niego podszedł i zaczął gładzić jego plecy. Nie wiedział w ogóle, co się działo, to był pierwszy taki raz!
— Już lepiej? — spytał cicho, a Tomlinson spojrzał na niego zaszklonymi oczami i kiwnął głową. — Oh, kochanie — wziął go na ręce i zaniósł do środka, zaraz prosząc o pomoc jakiegokolwiek lekarza.
Na szczęście szybko się nim zajęli, a ze względu na późną porę nikt nie atakował Stylesa zdjęciami. Pielęgniarka, która była przy recepcji, poprosiła o wypełnienie dokumentów, ale przeprosił ją i powiedział, że nie znał zbyt wielu danych pacjenta.
Zdziwił się, że nie zobaczył żadnej wiadomości od Camile. Myślał, że zapyta o stan Lou, ale chyba się przeliczył. Cóż, może była w szoku?
Pół godziny później podszedł do niego lekarz, który wziął od niego Louisa i uspokoił go, mówiąc, że opanował sytuację, a organizm pacjenta zareagował tak na orzechy, na które był uczulony. Styles zmarszczył brwi, bo w przepisie, z jakiego korzystał, nie było żadnych orzechów, ale może Camile je lubiła i dodała, nie myśląc o tym, czy ktoś z nich był na nie uczulony. Wpadki się zdarzają, tak? Nie mógł przecież jej bezpodstawnie oskarżać.
— Hej, kochanie, jak się czujesz? — spytał, zamykając za sobą drzwi, a następnie usiadł na krześle obok łóżka, na którym ten leżał.
— Zwymiotowałem w miejscu publicznym, czuję się zażenowany własną osobą — mruknął, nawet na niego nie patrząc.
— To normalne, przecież nie dałbyś rady wstrzymać tak długo — westchnął, łącząc ich dłonie razem.
— Kto normalny, kurwa, robi sałatki z orzechami? Mówiłem ci o swoim uczuleniu, dlaczego o tym zapomniałeś? — zamknął oczy, próbując odwrócić swoją uwagę od swędzącej wysypki, która miała utrzymać się na jego ciele jakiś pieprzony tydzień, tak powiedział lekarz.
— Pamiętam o tym, kochanie — odparł zaraz. — Camile kończyła sałatkę, bo ja zajmowałem się tobą, pamiętasz?
— Jak tylko wrócę do domu, wyrzucę ją za drzwi — zacisnął mocno szczękę.
— Lou — parsknął, pocierając kciukiem jego skórę dłoni.
— Chciała mnie zabić! — spojrzał w szmaragdowe oczy, marszcząc brwi.
— A skąd miałaby wiedzieć o twoim uczuleniu? — spytał, przygryzając dolną wargę.
— Nie wiem... nie ufam jej, Harry, dlaczego musisz taki być? Podrywa cię, chodzi półnago i teraz jeszcze chciała mnie otruć.
— Za kilka godzin wyjedzie — odrzekł, używając tego swojego cholernego niskiego głosu.
— Nie chcę spać pod tym samym dachem co ona, jeszcze udusi mnie poduszką — mruknął, podnosząc się do siadu.
— Nie jest mordercą, słoneczko...
— To nie znaczy, że przestałem się bać! Czułem, jakbym miał wyjść z siebie i stanąć obok, dosłownie traciłem oddech — warknął, zaciskając dłonie w piąstki.
— Więc co... mam ją tak po prostu wyrzucić? — spytał cicho.
— Mogę iść do hotelu — wzruszył ramionami.
— Nie, ona pójdzie — zdecydował szybko.
Louis spojrzał na niego i uśmiechnął się delikatnie, po czym poprosił, aby go przytulił, więc Styles zdjął buty i wepchnął się na łóżko, posuwając go lekko, a następnie objął w talii.
— Czy ona będzie z tobą współpracować, dopóki twoja firma nie stanie na nogi? — zapytał, wtulając się w jego tors.
— Tak... później może przedłużymy współpracę — wyjaśnił.
— Nie róbcie tego — poprosił, kręcąc głową.
— Na razie i tak nie mam głowy do tego — westchnął. — Wezmę sobie wolne, zajmę się moim chłopcem, co ty na to?
— Okay — szepnął.
Leżeli w ciszy jakieś dwadzieścia minut, nim do sali weszła pielęgniarka i początkowo była zdziwiona, że obaj leżeli w łóżku, ale szybko się uśmiechnęła.
— Nasz pacjent czegoś potrzebuje? — spytała uprzejmie.
— Już nie — pokręcił głową.
— Uroczy jesteście — skomentowała rozczulona, a Styles wyszczerzył się jak pies po kość i pogłaskał szatyna po włosach. — Nie powinien pan tu zostawać, ale przymknę na to oko... dobrej nocy.
— Dziękujemy i dobranoc — odparł loczek, a gdy tylko kobieta wyszła i zamknęła drzwi, dodał — takich ludzi to ja uwielbiam.
— Ja też — uśmiechnął się leniwie. — Chyba nie wie, kim jesteś, ale to lepiej.
— Zostanę na noc z tobą, hm? — zaproponował, wyjmując telefon z kieszeni i zaraz napisał o tym Camile, niech wie, żeby zamknąć drzwi.
— Jesteś kochany — chwilę po tym ziewnął i spojrzał w szmaragdowe oczy. — Dobranoc.
— Śpij dobrze, kochanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top