28. Wanna pretend to have sex so that she can hear?
— Lou — mruknął, przyglądając mu się. Nie był pewien, czy powinien zaczynać ten temat, ale życie miało się jedno, tak?
— Tak, kochanie? — spytał, odbijając piłeczkę o w połowie złożony stół ping-pongowy.
— Nie zamierzam tu dłużej zostawać — mruknął, a Louis momentalnie odwrócił się w jego stronę, przez co piłeczka uderzyła go w ramię.
— Co to znaczy? — zmarszczył brwi, zaciskając mocniej palce na paletce. Nie chciał, aby ten go zostawiał... nie chciał się rozstawać, nawet jeśli nie byli parą.
— Myślałem o sprzedaży kilku domów — wzruszył ramionami, kucając, aby podnieść piłeczkę.
— O tym też? — spytał.
— Tak — kiwnął głową.
— O-okay... wyprowadzę się, tylko daj mi kilka dni na znalezienie czegoś — poprosił, przygryzając policzek od wewnątrz.
— Chodzi o to, że... chciałbym, abyś ze mną wyjechał — podniósł się, następnie podchodząc do młodszego.
— I mielibyśmy mieszkać w Los Angeles? — zmarszczył brwi.
— Nie, chcę... chcę się przenieść gdzieś dalej — wyjaśnił. — Malta — dodał, a Lou uchylił usta ze zdziwienia.
— Malta? To całkowicie inny kontynent, Harry — zauważył, odkładając paletkę na stół. — Nie mogę wyjechać tak daleko.
— Co trzyma cię w Vegas? — zapytał, przygryzając dolną wargę. — Nie masz tu domu, rodziny-
— Zayn — wtrącił, przełykając cicho ślinę. — Nie mogę być od niego tysiące mil.
Styles nie odpowiedział, ale jego serduszko nieco zabolało, bo Zayn był jego byłym chłopakiem i to z nim wolał zostać, niż jechać z obecnym prawie-partnerem? Coś mu podpowiadało, że Louis wcale nie przestał go kochać i tu nie chodziło o zajmowanie się nim, aby się nie stoczył. To, kurwa, bolało, okay? Chciał, aby L w nim widział cały świat...
— Przepraszam — mruknął szatyn, patrząc w szmaragdowe oczy. — Nie mogę, Hazz, jestem przy-
Nie dokończył, bo Styles machnął ręką, kiwając głową i zaraz opuścił pomieszczenie. Spoko. Zostanie tu z Zaynem, odbudują swój piękny związek, a on będzie musiał jedynie zapomnieć o tym, że był szczęśliwy z Louisem. Prosta sprawa.
Tomlinson usiadł na stole do ping-ponga i spuścił wzrok na podłogę. Musiał tak postąpić, racja? Malik mówił, że go potrzebował, był w kiepskim stanie.
~*~
— Gdzie idziesz? — spytał Lou, opierając się ramieniem o ścianę. Miał na sobie tylko koszulkę H, która sięgała do połowy jego ud, a na stópkach kolorowe skarpetki i wyglądał przeuroczo.
— Spotkanie z Camile — wyjaśnił loczek, spoglądając w lustro, aby zawiązać krawat.
— Camile...? — zmarszczył brwi, podchodząc bliżej niego. — Dlaczego akurat z nią?
— Bo to z nią współpracuję — westchnął, wkurzając się na to głupie wiązanie tego głupiego krawatu.
— A kiedy skończy się wasza współpraca? — szatyn stanął przed nim, odsuwając jego dłonie i pomógł mu z tym, a Harry patrząc w lustro, mógł podziwiać jego tyłek, choć starał się kontrolować, ale... skoro już miał zafundowane takie widoki, dlaczego miałby nie skorzystać?
— Nie wiem, raczej nieprędko — wymamrotał.
— Nie lubię jej — szepnął, kończąc, a następnie ujął jego twarz w dłoń, zmuszając do spojrzenia na siebie.
— Też wielu osób nie lubię, a jednak muszę z nimi żyć.
— Jesteś na mnie zły o tą Maltę? — zmarszczył brwi.
— Nie jestem, to twoje życie i decyzje należą do ciebie — odparł, chcąc złapać za klamkę, ale zatrzymał go cichy głos Tomlinsona.
— Nie dotykasz mnie już nawet, nie pożegnałeś się, wychodząc...
Styles nabrał więcej powietrza do płuc, odwracając się powoli w jego stronę, a chwilę później dociskał Lou do lustra, łącząc ich usta w bardzo zachłannym i jak dotąd najbardziej agresywnym pocałunku, jaki dzielili.
Szatyn początkowo był zdziwiony, ale szybko zaczął odwzajemniać gest, obejmując go za szyją, a wtedy poczuł dłonie starszego pod swoją koszulką i zarumienił się mocno, bo cholera, nie miał pod nią absolutnie niczego.
— Wystarczy ci? — spytał, zaciskając dłonie na jego biodrach. Starał się nie dotykać jego miejsc intymnych, bo dostałby erekcji, a nie mógł się nią teraz zająć.
— Nie — szepnął z uśmiechem.
— Louis, muszę iść do pracy — westchnął, składając delikatne pocałunki na jego szczęce.
— Nie zostawiaj mnie — mruknął, przechylając głowę na bok.
— Muszę zarabiać — szepnął.
— Oddam ci wszystkie pieniądze, jaki mi dałeś.
— Nie, kochanie, nie musisz — parsknął, przesuwając dłońmi po jego ciele, nim w końcu się odsunął. — Są twoje, a teraz wybacz, wychodzę.
— Nie pozwól się pocałować... okay? — spojrzał smutno na Stylesa, poprawiając koszulkę, a ten posłał mu delikatny uśmiech i opuścił dom.
Louis spędził dwie godziny na jedzeniu płatków miodowych i oglądaniu filmu z Johnny'm Deppem. Cholera, miał totalnego crusha w tym facecie, zwłaszcza w tym filmie. Stwierdził, że powinien zostać aktorem, aby móc z nim grać w jakiejś gejowskiej produkcji, aby móc go pocałować, to był plan.
Później zaczął się nudzić, bo cholera, ten dom był ogromny, ale nie miał zbyt wielu mebli wewnątrz... było wprawdzie całkiem pusto, ale co się dziwić, skoro Styles mieszkał tu raz na jakiś czas.
Pobrał sobie na telefon jakieś gry, ale szybko mu się nudziły... albo się denerwował jak przy Flappy Bird. Najgorsza gra świata! Nigdy już w nią nie zagra, nie ma mowy.
Cóż, tak myślał, dopóki nie usiadł na tarasie. Ćwierkanie ptaków i szum liści go uspokoił, więc postanowił dać ostatnią szansę tej aplikacji.
— Kurwa — warknął, ponownie przegrywając przy dwudziestej dziewiątej tubie. — Ja pierdole — mamrotał pod nosem, mając ochotę rozwalić ten pieprzony telefon. Zdecydowanie nie miał na to nerwów.
— Loueh! — usłyszał głos H, na co gwałtownie wstał, a telefon wypadł mu z dłoni. Przeżegnał się i powoli go podniósł, odwracając ekranem w swoją stronę.
— Kur-wa-mać! — warknął, widząc pęknięcia. Odetchnął głęboko, wchodząc do środka domu.
— Jesteś? — usłyszał, a następnie poszedł w stronę głosu.
— Jestem, kochanie — kiwnął głową, chcąc go przytulić na powitanie, ale powstrzymał się, widząc obok niego blondynkę. Nie wiedział, co się działo i czemu tutaj przebywała, ale zdecydowanie jej tu nie chciał.
— Przenocuje tu dziś — oznajmił loczek, a młodszy naciągnął koszulkę na swoje uda. — Możesz ubrać spodnie — dodał z uśmiechem.
— Możemy pogadać? — spytał cicho, spoglądając kątem oka na kobietę, która zdejmowała szpilki.
— Camile, możesz usiąść na razie w salonie, prosto i na prawo — pokierował ją, nim podszedł do Louisa i uniósł go, zaraz biegnąc do sypialni. — Czemu paradujesz półnago?
— Ponieważ myślałem, że wrócisz sam — zmrużył oczy, obejmując go mocno. — Nie chcę, aby tu nocowała.
— Lou, bądź gościnny — westchnął, siadając na brzegu łóżka. — To tylko jedna noc, nim wyjedzie do Nowego Jorku.
— Wy wszyscy tak podróżujecie, jakbyście mieli robaki w tyłku? — zmarszczył brwi.
— Czasami musimy — parsknął, odwiązując krawat, który rzucił na podłogę, a Lou zaczął odpinać guziki jego koszuli.
— Nie ufam jej, wiesz...? — mruknął.
— Cóż, tak czy inaczej... jutro już jej nie będzie.
— Chcę, aby wiedziała, że nie może cię całować — szepnął, zsuwając koszulę z jego ramion.
— Więc co, chcesz udawać, że uprawiamy seks, aby słyszała? — parsknął, unosząc jego koszulkę, aby następnie zacząć całować go po torsie i szczerze nie zwracał większej uwagi na to, że widział go w całej okazałości, bo nie był to pierwszy raz. Obaj byli przyzwyczajeni do swojej nagości.
— Nie udawać — pokręcił głową, zaciskając piąstkę na jego lokach.
— Chcesz... naprawdę się kochać? — spojrzał w sztormowe oczy, szukając jakichkolwiek oznak niepewności.
— Chyba mamy prawo to robić... — mruknął.
Harry uśmiechnął się delikatnie, bo to był duży krok naprzód, a to chyba oznaczało, że czuł do niego... coś. Chciał, aby tak było, bo on naprawdę się zakochał w Lou.
• • •
Mam tak dużo roboty, a mimo to mi mało, więc za niedługo zacznę publikować ff arystokrackie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top