22. Now kiss me, you fool
Mogę was prosić o trochę komentarzy? Będzie miło x
• • •
— Harry... — mruknął, czytając artykuł w internecie i sam nie wiedział, jak to skomentować. Na pewno nie należał do najmilszych rzeczy, jakie przeczytał o sobie.
Harry Styles widziany był ostatnio w towarzystwie... przystojnego, młodego mężczyzny! Obejmował go w talii i szeptał coś do ucha, jak uroczo. Czy to przez nowe zauroczenie stracił w ostatnim czasie 5 MILIONÓW DOLARÓW? Może uczucia biznesmena zostały oddane w niewłaściwe, zachłanne ręce?
— Tak, kochanie? — spytał, kładąc na blacie dwa kubki z kawą. — Co tam masz?
— Straciłeś ostatnio dużo pieniędzy... — stwierdził, podając mu swój telefon.
— Nic nie straciłem, to moja firma straciła i nie przeze mnie — warknął, zaciskając dłoń w piąstkę. — A już na pewno nie przez ciebie, Louis.
— Ale taką mam właśnie opinię... Co się dzieje w twojej firmie?
— Wkradł się mały błąd i trochę straciliśmy, ale odpowiedzialni za to pracownicy zostali ukarani. Nie martw się moimi sprawami, już i tak masz sporo na głowie — westchnął, odkładając telefon, a następnie podszedł do młodszego i pocałował go w czółko. — Uśmiechnij się, hm?
Tomlinson wymusił uśmiech, bo naprawdę nie chciał mieć tak okropnej opinii już na samym początku. W internecie nic nie znikało, już na zawsze będzie kojarzony z tym artykułem i to go dobijało, bo jeszcze tego mu brakowało, do cholery.
— Wyglądasz pięknie — szepnął loczek, podnosząc go i sadzając na blacie. — Najpiękniej — spojrzał w sztormowe oczy, a następnie podał mu kubek.
— Dziękuję... — mruknął, upijając małego łyka gorącego napoju. — Ty także... naprawdę, Harry. Lubię, gdy nosisz te koszule, mają ohydne wzory, ale wyglądają na tobie tak... dobrze.
— Podlizujesz się, huh? — uśmiechnął się, kładąc dłonie na udach młodszego.
Louis uśmiechnął się delikatnie, pozostawiając go bez odpowiedzi, chociaż jego spojrzenie mówiło samo za siebie. I oczywiście, wciąż myślał o Zaynie, bo w końcu nie mógł zapomnieć o kilku latach związku ot tak, ale przy Harry'm było łatwiej. Zarażał go uśmiechem, sprawdzał, czy dobrze się czuł, to było takie kochane!
— Będę musiał wyjechać na jakieś trzy, cztery dni, kochanie... dasz sobie radę? — spytał loczek, mówiąc do niego szeptem, co naprawdę działało na Louisa.
— Pytasz, czy nie spalę twojej chaty? — parsknął, wplątując dłoń w jego włosy i pociągnął za nie lekko, aby na niego spojrzał. — Dam sobie radę, tak.
— Nie — mruknął, nie wysilając się nawet na uśmiech, co nieco zaniepokoiło Tomlinsona. — Chcę mieć pewność, że dasz sobie radę ze sobą. Wszystko ostatnio się wali i... wiem to, chciałbym przejąć twoje cierpienie, bo widzę je, naprawdę je widzę. Nie chcę, aby to cię przytłoczyło, dom jest duży, możesz poczuć się cholernie osamotniony... zwłaszcza ze swoimi myślami.
Nie odpowiedział Harry'emu, po prostu wpatrywał się w zielone oczy i zastanawiał się, czym zasłużył sobie na taką osobę w życiu. Jeśli to nie pokazywało troski, nie wiedział, co mogłoby ją okazać.
— Jestem tak popieprzony... tak cholernie — odezwał się w końcu, spuszczając wzrok w dół. — Dlaczego mi pomagasz... dlaczego robisz to wszystko?
— Ponieważ naprawdę mi na tobie zależy, a mama zawsze powtarzała, że jeśli na kimś ci zależy... musisz być przy tej osobie, nieważne co się dzieje — odpowiedział, uśmiechając się delikatnie, ale młodszy i tak tego nie widział.
Te słowa sprawiły, że w głowie Louisa pojawiły się nowe pytania, ale żadnej odpowiedzi. Zależało mu na Zaynie, wciąż tak było, więc... miał do niego wrócić i zadbać o jego zdrowie psychiczne, nim upadnie?
— Ze mną będzie okay — zapewnił Louis, próbując przekonać samego siebie.
— Jeśli czegoś będziesz potrzebował, zadzwoń albo napisz — Styles objął go w talii i ułożył policzek na jego ramieniu. Chyba obaj tego potrzebowali.
~*~
Wszystko zaczęło spadać na Louisa jak ciężki fortepian z nieba, gdy czytał kolejne artykuły o sobie w internecie. W ostatnich dniach pojawił się z Harry'm kilka razy na mieście, ale to najwidoczniej był błąd, bo skoro teraz było o nim tak głośno, paparazzi chcieli wiedzieć więcej i więcej, chodząc za nim i fotografując, a L nie był przyzwyczajony; czuł się jak zagubione dziecko, gdy jasne światła go oślepiały, najmniej się tego spodziewając.
— Jak się czujesz? — spytał loczek, siadając obok młodszego na łóżku.
— Dobrze, dzięki — posłał mu uśmiech, poprawiając poduszkę pod głową. — A ty?
— Rano wyjeżdżam — wywrócił oczami, odgarniając grzywkę Lou z czoła. — Zrobiłem ci nawet małe zakupy.
— Zakupy? — zmarszczył brwi.
— Słodycze, energetyki, miętowe marlboro — wzruszył ramionami. — Nie pomyliłem czegoś?
— Nie palę miętowych — uśmiechnął się szczerze — ale dziękuję za wszystko... za twoje starania.
— Naprawdę chcę, abyś miał wszystko to, czego potrzebujesz w życiu — mruknął, kładąc się obok szatyna. — Ale musisz nieco więcej mówić, okay?
— Niczego nie potrzebuję — pokręcił głową, przyglądając mu się i wszystkie tatuaże jakie miał, wyglądały na nim pięknie, mimo iż osobno były ohydne.
— Teraz czy ogólnie?
— Teraz mnie pocałuj, głupcze — wyszeptał, przymykając oczy.
Harry uśmiechnął się delikatnie, nachylając nad nim, a następnie złączył ich usta w delikatnym, powolnym, ale jakże dokładnym pocałunku. Louis westchnął w pewnym momencie, obejmując go ręką za szyją, aby przyciągnąć bliżej. Nie odważyliby się powiedzieć tego na głos, ale potrzebowali dotyku.
— Witamy w skromnych progach... znowu — parsknął Niall, widząc Zayna w kajdankach. Uśmiech zszedł mu jednak w momencie, gdy zobaczył jego poobijaną twarz. — Co się stało?
— Bójka — wyjaśnił mu kolega ze służby. — Drugi jest w szpitalu, jutro go przesłuchamy, dasz sobie z tym radę?
— Jasne — kiwnął głową, wstając, a następnie poprowadził Malika do celi. Zamknął kraty i przygryzł dolną wargę, przyglądając mu się.
— Nie moja wina — mruknął brunet, siadając na metalowej ławce... tej ławce, o którą przyjebał Louis i zemdlał. Oh, jak pięknie.
— Nie winię cię przecież — westchnął, siadając na biurku, aby na niego patrzeć. — Jak się czujesz, potrzebujesz leków?
— Potrzebuję spokoju — wymamrotał, układając ręce na kolanach.
— Spokoju? — zmarszczył brwi.
— Wewnętrznego... Muszę odetchnąć — wyjaśnił, spoglądając na blondyna. — Ale nie wychodzi mi bez niego... ciągle jedynie pakuję się w kłopoty.
— O czym gadasz? — spytał, nie bardzo ogarniając sytuacji, w jakiej ten się znajdował.
— Lou — odpowiedział krótko, spuszczając głowę w dół, po czym przymknął oczy.
Horan westchnął ciężko, naprawdę nie wiedząc, czemu czuł takie współczucie i żal do człowieka, którego miał jedynie karać za łamanie praw. Chyba nie powinien pracować w policji, bo z każdym kolejnym dniem stawał się miększą frytką.
— Cokolwiek się dzieje...
— ...dzieje się z jakiegoś powodu? — dokończył Malik, parskając gorzko. — Daruj sobie takie teksty.
— Cokolwiek się dzieje, będzie lepiej. Nie za moment czy jutro, ale kiedyś, panie Zayn — zmrużył oczy, zaciskając dłoń na biurku. — Za twój ton nie rozkuję ci kajdanek, może w końcu zaczniesz zwracać się do mnie z należytym szacunkiem.
— Nie udaje ci się — oznajmił nagle.
— Niby co takiego?
— Udawanie tego wszystkiego — parsknął, spoglądając w błękitne oczy. — Myślisz, że masz świat u stóp, bo masz kluczyk od kajdanek, huh? Wy, policjanci, zawsze się wywyższacie — pokręcił głową.
— Wywyższamy się, bo jesteśmy wyżej — uśmiechnął się złośliwie. Nie mógł pozwolić, aby go obraził, nawet w ten sposób.
— Zdziwisz się — szepnął, powracając wzrokiem do swoich wytatuowanych dłoni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top