> CZĘŚĆ 1 <
Adrien nie miał ochoty spędzać całego wieczoru w domu.
Ten dzień obfitował w wiele niezwykłych wydarzeń. Wizyta ciotki Amelii i Feliksa początkowo sprawiła mu mnóstwo radości, jednak fakt, że kuzyn tak paskudnie zabawił się jego kosztem, bardzo go zranił. Pożegnali się w dobrych stosunkach, lecz to nie rozwiało jakiegoś dziwnego smutku i żalu w sercu blondyna.
Patrząc na świat za przeszkloną ścianą swojego pokoju, chłopak rozmyślał też o swojej mamie. Dzisiaj przypadała pierwsza rocznica jej zniknięcia.
Adrien zacisnął zęby. Tamten dzień – dokładnie rok temu – zmienił jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Na początku nie dowierzał temu, co się działo, potem się załamał i płakał po nocach przez cały pierwszy tydzień po usłyszeniu tych druzgoczących wieści. Następnie przyszła pustka, jednak nie pozwolił się jej całkowicie poddać.
Przez jakiś czas wierzył, iż nadal istniała szansa na odnalezienie kobiety, lecz nadzieja na taki los z każdym dniem słabła coraz bardziej. W końcu zrozumiał, że bez względu na to, co się miało wydarzyć, musiał iść dalej. Gdyby jego mama zobaczyła, że jej jedyny syn stał się wrakiem samego siebie z jej powodu, nie byłaby zadowolona. Chciałaby, aby mimo wszystko się z tym pogodził i był szczęśliwy. Dlatego też wyrył w swoim sercu postanowienie, że zrobi wszystko, aby tak się stało. Choć bolało go to niemiłosiernie, szedł przez życie dalej, wciąż niejednokrotnie pozwalając porwać się swojej wyobraźni, w której ta najbliższa mu osoba cudownym sposobem wracała i sprawiała, że cały ból znikał.
Kiedy mijały kolejne dni od tragedii, Adrien zauważył, że jego ojciec zaczął się od niego coraz bardziej odcinać. Dla Gabriela Agreste'a praca zawsze była bardzo istotna, jednak Emilie potrafiła go wyciągać z pracowni, by ten spędzał też czas w gronie rodzinnym. Po zniknięciu żony projektant zamknął się w zarówno sobie, jak i w głębi swojego gabinetu, pozostawiając swojego jedynego syna za zatrzaśniętymi drzwiami. Stał się jeszcze bardziej oschły i oziębły, a Adrien czuł się, jakby stracił nie jednego, lecz dwoje rodziców.
Mimo to chłopak nadal starał się pozostać tym, na kogo wychowała go matka. Choć fizycznie zniknęła, jej duchowa obecność i wsparcie na zawsze pozostały w jego sercu, sprawiając, że ten, choć czuł się samotny, nie miał żalu do ojca. W końcu on też był człowiekiem i na pewno nie potrafił się tak szybko pogodzić z nagłym brakiem obecności najważniejszej osoby w jego życiu.
Jednak w głębi duszy Adriena bolał chłód ze strony ojca i w chwilach zwątpienia odnosił smutne wrażenie, że projektantowi na nim po prostu nie zależało.
Chłopak wyrwał się ze swoich przygnębiających myśli, gdy poczuł na ramieniu niewielki ciężar. Obrócił swoją głowę i napotkał spojrzenie elektryzująco zielonych oczu czarnego kwami, które wpatrywało się w swojego właściciela z niezwykle rzadko u niego spotykaną dozą uczuć. Znajdowały się wśród nich smutek i współczucie, ale również wsparcie, którego blondynowi było w tej chwili najbardziej potrzeba.
Westchnął głośno, przywołując na twarz niewielki, lecz ciepły uśmiech.
– Plagg, czy miałbyś coś przeciwko temu, gdybyśmy zrobili sobie mały patrol?
Ku zdziwieniu nastolatka małe stworzonko najzwyczajniej w świecie skinęło głową na znak zgody. Po raz pierwszy bez narzekania. Bez zbędnego jęczenia. Adrien poczuł dziwne ciepło na myśl o tym, że kwami potrafiło czasem odłożyć na bok własne potrzeby, by go uszczęśliwić. Niekiedy zastanawiał się, czy ten w ogóle interesował się czymkolwiek innym niż czubek własnych wąsów, lecz w sytuacjach takich jak ta widział, że mimo swoich wad Plagg potrafił stanowić niezastąpione źródło pokrzepienia. W końcu to on był jego jedynym towarzyszem, z którym mógł swobodnie porozmawiać o każdej porze dnia i nocy. To naprawdę wiele dla niego znaczyło.
Posławszy przyjacielowi ostatnie spojrzenie pełne wdzięczności, Adrien wypowiedział formułkę, która w mgnieniu oka zmieniła go w jednego z dwóch super bohaterów Paryża. Samego Czarnego Kota.
Czując przypływ znajomej adrenaliny związanej z transformacją, chłopak wskoczył na ramę okna niczym prawdziwy kot, po czym sięgnął do swoich pleców, by po chwili trzymać w swojej dłoni znajomy kici-kij. Nacisnął znajdującą się na środku urządzenia zwierzęcą łapkę, a przedmiot wydłużył się i bohater w czarnym kostiumie mógł opuścić dom, by choć na chwilę zostawić za sobą troski swojej cywilnej postaci.
Jednak przemierzając miasto, chłopak zauważył, że wcale nie czuł się z tym tak swobodnie jak zawsze. Z nieznanej mu przyczyny jego umysł wciąż zalewały przytłaczające myśli. Nie pomagał mu ani wiatr, który huczał mu w uszach, ani promienie słońca, które chyliło się ku zachodowi z zatrważającą prędkością, ani nawet widok ludzi spacerujących ulicami miasta. Próbując zignorować narastające w jego sercu emocje, kontynuował swoją wycieczkę po dachach słynnych na cały świat paryskich kamienic.
Spędził w ten sposób następnych kilkanaście minut, jednak w końcu zatrzymał się i ciężko sapnął, próbując unormować oddech od wysiłku fizycznego. Widocznie nawet bieg mu tym razem nie pomagał się zrelaksować.
Zeskoczył w jakąś ciemną, lecz zadbaną uliczkę i upewniwszy się, że pozostawał niezauważony przez przypadkowego przechodnia, dokonał przemiany zwrotnej, a po chwili na jego dłoniach wylądowało czarne kwami, które miało zdumiony wyraz twarzy.
– Co ty robisz, dzieciaku? – zapytał Plagg, przekrzywiając zabawnie główkę.
Adrien nie odpowiedział, a zamiast tego jedynie odwrócił wzrok i ruszył przed siebie.
Czuł, że skoro bycie Czarnym Kotem tym razem nie pomogło uciszyć burzy w jego sercu, musiał stać się Adrienem, ponieważ to jego dotyczył ten ból. Cierpienie, którego doświadczał, należało nie do kociego super bohatera, lecz młodego nastolatka zagubionego w swoim codziennym życiu.
Feliks go wykorzystał, a on okazał się zbyt naiwny, by to zauważyć. Zupełnie tak, jakby blondyn nie miał własnych uczuć i można go było potraktować... w taki sposób.
Wszyscy dookoła wymagali od niego bycia perfekcyjnym wzorem do naśladowania, marionetki odgrywającej swoją rolę w teatrze życia. Zazwyczaj mu to wychodziło. Starał się jak mógł. Chciał taki być, a jednocześnie błagał niebiosa o to, by czasem pozwolono mu zachowywać się inaczej, dokładnie tak, jak się czuł: smutny, pogrążony w dole, bezsilny, zmęczony. Tak, miał dopiero czternaście lat, ale to niczego nie zmieniało. Był jedynie człowiekiem, zwykłym chłopakiem jak każdy inny, który potrzebował wsparcia i chciał... potrzebował mieć kogoś blisko. Ojciec nie zaliczał się do takich osób. Nathalie też nie, choć niejednokrotnie okazywała mu większą troskę niż jego własny rodzic. Jednak to nie było to. I nigdy nie będzie.
Adrien przemierzał ulice Paryża z głową spuszczoną w dół. Już wcześniej naciągnął na głowę kaptur, żeby nie wzbudzać sensacji swoją osobą. Często żałował, że nie mógł być jak inni; po prostu wtopić się w szary tłum i móc niezauważalnie wędrować tam, gdzie chciał. Marzył o takiej wolności, a jednak wiedział, że te pragnienia znajdowały się daleko poza jego zasięgiem. W końcu on, jako syn Gabriela Agreste'a, był kimś wyjątkowym. I nigdy nie miał szansy, by stać się zwyczajnym nastolatkiem ze zwyczajnym życiem.
Te ponure myśli nadszarpały jakąś wrażliwą strunę w jego umyśle. Nie wiedział, jak zatrzymać ich potok, który wartkim strumieniem wdzierał się do jego mózgu, sprawiając, że stanął na skraju wybuchu.
Jego mama zaginęła.
Jak bardzo chciał, by to była nieprawda...
Ojciec traktował go z dystansem.
Żeby to dało się naprawić...
Musiał udawać kogoś, kim tak naprawdę nie był.
Aby to mogło się skończyć...
A Biedronka go nie kochała.
By nie musiał patrzeć wstecz...
Wiedział, że powinien spróbować jakoś się uspokoić. Ukoić swoje nerwy, nim stanie się coś złego – Władca Ciem na pewno nie spał i mógł obrać go sobie jako swoją następną ofiarę. Wzdrygnął się na samą myśl o tym. Nie mógł na to pozwolić... nie mógł tego zrobić swojej pani.
Która tak naprawdę nawet nie była jego...
Adrien poczuł, że ciepłe łzy zmoczyły jego policzki, a potem spadały na jego bluzę. Nawet nie starał się ich ukryć ani wycierać. Chciał płakać. Czuł potrzebę wyrażenia swoich uczuć, zrobienia czegoś, na co nie zawsze mógł sobie pozwolić w codziennym życiu.
Teraz nic go nie ograniczało. Mógł dać upust swoim głęboko skrywanym emocjom i nie chciał przestawać. Chciał czuć. Chciał przeboleć to, co działo się w jego życiu złego. Wiedział, że inni mieli o wiele gorzej i doceniał to, co miał, lecz każdy czasem czuł, że ciężar jego życia zdawał się zbyt ciężki, by go unieść. Ale nie było w tym nic złego. Wszyscy musieli przez to przechodzić i on nie chciał musieć być wyjątkiem. Nawet jeśli oczekiwano od niego, by był...
Nawet nie zauważył, kiedy nogi poniosły go w kierunku kanału Saint-Martin. Dopiero kiedy znalazł jakąś ławkę, zorientował się, gdzie się znajdował i postanowił dać swoim nogom odpocząć.
Oparł się o ławkę plecami, odchylając głowę do tyłu z głośnym westchnięciem. Rozłożył szeroko ręce i zamknął oczy, próbując skupić się na otaczających go dźwiękach, zapachach, doznaniach.
– Adrien?
Witam was, drogie croissanciki!
Tutaj macie pierwszą część mojego skromnego opowiadania z Miraculum, tym razem z alternatywną wersją odcinka Felix. Mam nadzieję, że chociaż trochę was zaciekawiłam, a jeśli wam się spodobało, zostawcie po sobie jakiś ślad w postaci komentarza i gwiazdki.
Jak myślicie, kim jest ten, kto spotkał Adriena? Myślę, że nietrudno się domyślić :>
Następną część dodam jeszcze dziś, także czekajcie :D
Do za niedługo!
<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top