9.
„ i should be afraid of you"
Lively rozmasowała bolące skronie. Lekko uchyliła zamknięte jak do tej chwili powieki, a jej oczom ukazał się obraz malutkiej łazienki. Rozejrzała się zdezorientowana po pomieszczeniu. Wyprostowała zgarbione plecy, które opierała o zimną ścianę tuż obok umywalki. Przetarła dłonią czoło, a pod palcami wyczuła niewielki plaster. Wspomnienia ostatniego wieczoru powróciły do niej ze zdwojoną siłą. Podniosła ciało, delikatnie podpierając się na dłoniach i przemyła twarz zimną wodą. W koszu za sobą zauważyła biały, trochę zakrwawiony ręcznik. Uderzyła w nią fala krótkiego wspomnienia, odruchowo dotknęła dłonią kącika ust.
- To był tylko sen - szepnęła pod nosem i zaśmiała się cicho.
Wrażenie ciepłego pocałunku blondyna na kąciku jej ust, było na tyle wyraźne że przez chwilę pomieszało się jej z rzeczywistością. Ale ostatnie wydarzenia rozegrane w jej głowie, były tylko nierealnym snem, który był na tyle wyraźny, że łatwo pomyliła go z rzeczywistością. Wiedziała że Luke zostawił ją samą w łazience, za raz po przemyciu jej rany. Nie było żadnego pocałunku, żadnych pytań ani jego cierpkiego spojrzenia, którym mroził jej skórę. Wszystkie te obrazy przesuwały się tylko pod jej powiekami, wytwarzając kruchą otoczkę rzeczywistości. Uśmiechnęła się z politowaniem do swojego odbicia w lustrze, nie wierząc w to, że mogłaby wzbudzić w chłopaku uczucie pożądania, jakie widziała w jego oczach w realistycznym śnie.
Zabrała ze sobą świeże ubrania i wróciła szybkim krokiem do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Orzeźwiający prysznic zmył z niej już resztki snu, tak że mogła lekko odetchnąć. Wytarła szybko ciało, ubrała przygotowaną chwile wcześniej bieliznę i ubrania. Rozczesała mokre włosy, które splotła w niedbałego warkocza i przerzuciła go na lewe ramię. Wychodząc z pomieszczenie towarzyszyła jej charakterystyczna biała para, unosząca się tuż za drzwiami. Uwielbiała gorące prysznice, więc widok ten nie był dla niej niczym nowym. Zaścieliła dziwnie rozrzucone koce na łóżku i podeszła do mahoniowych drzwi, lekko naciskając ich klamkę. Gdy ustąpiły pod jej naciskiem, uśmiechnęła się do siebie. To, że po raz kolejny nie zamykali jej na klucz, było oznaką, że coraz bardziej jej ufali. Wyślizgnęła się po cichu z pokoju, kierując kroki w kierunku kuchni. Nie próbowała zaglądać do mijanych pokoi, wiedziała że będzie jeszcze okazja, a teraz nie chciała natknąć się niepotrzebnie na któregoś z chłopaków. Pustą kuchnię oświetlały promienie porannego słońca, dostające się przez przestronne okno tuż nad zlewozmywakiem. Zaparzyła kawę i z kubkiem w dłoni usiadła przy wielkim szklanym stole, ustawionym na środku pomieszczenia. Zamaczając swoje malinowe usta w ciemnej cieczy, zastanawiała się wciąż nad wydarzeniami z nocnego wyścigu. Starała się zrozumieć wszystko, to jak wybuch miał być połączony z nią i jej wrogami, o których wciąż miała nie wiedzieć. Była na prawdę skołowana, nie rozumiała nic, starała się odnaleźć w pamięci ludzi, którzy mogli by jej zagrażać.
Wspomnienia skierowała na zły tor, przeskakując rok wstecz. Pamiętała dobrze wielki dom na przedmieściach Sydney. Dom, w którym spędziła siedemnaście lat, kłamstw, oszukiwania jak i również strachu. Sylwetka wysokiego mężczyzny przesunęła się szybko pod jej przymkniętymi powiekami, a blask jego ciemnych brązowych oczu, w których wciąż wyraźnie wdziała tylko pogardę i złość, spowodował na jej skórze gęsią skórkę. Wiedziała, że jedyną osobą która mogła by jej zagrażać był on, jej ojciec. Jednak nie potrafiła połączyć jego osoby z wybuchem, z wyścigami, czy choćby nawet z gangiem. Tyle ile potrafiła usłyszeć z rozmowy Ashton'a i czerwonowłosego Michael'a, to własnie inny gang z tego miasta, próbował przejąc ją dla siebie. Była łatwym łupem, jednak dlaczego ktoś ponownie chciałby ją porywać? Na myśl przychodziła jej tylko zemsta na gangu Michael'a, tak w swojej głowię nazywała czwórkę, która wciąż ja przetrzymywała, tylko może już teraz bardziej z jej woli? Bo przecież gdyby chciała, w tej własnie chwili mogłaby wyjść i niezauważona zniknąć. Ale jednak po co? W głowie wciąż powtarzała ich słowa,a co jeśli naprawdę grozi jej niebezpieczeństwo, większe niż to które oni zgotowali jej na początku? Co jeśli teraz nie skończyłoby się na porwaniu, co jeśli straciłaby życie? Szybko odsunęła od siebie te myśli, starając się ponownie wrócić do odszukania celu, w jakim ktoś miałby ją po raz kolejny porywać. Jednak w jej głowie wciąż była pustka, wyrzuciła z niej starannie za równo brązowookiego mężczyznę, jak i mały domek.
- Chyba ktoś zaparzył kawę! - usłyszała za sobą lekko zaspany i przeciągnięty w dłuższe sylaby głos Calum'a. Chłopak uśmiechnął się do niej szeroko, widząc jej drobną sylwetkę, przy kuchennym stolę i nalał do swojego kubka ciemnej cieczy.
- Cześć - uśmiechnęła się delikatnie w stronę chłopaka. Coraz bardziej wywierał na niej wrażenie normalnego, jeśli mogła to tak określić, chłopaka. Nie bała się już jego spojrzenia czy uśmiechu, który nigdy nie schodził mu z ust.
- Dlaczego nic nie jesz? - zapytał otwierając lodówkę.
- Nie chciałam być niegrzeczna, przeglądając wam szafki. Kawa była na wierzchu, więc stwierdziłam że mogę ją zaparzyć - mocniej zacisnęła dłonie na niebieskim kubku.
- To godne podziwu, jednak myślę że powinnaś się tu rozgościć. Szybko nie wrócisz do domu - brunet spojrzał na nią, wzruszajac ramionami, próbując przekazać jej tym, że nie może nic na to poradzić.
- Wiem - Lively westchnęła, spoglądając w ciemną ciecz w jej kubku. - Ale wciąż mam nieodparte wrażenie, że powinnam się tego wszystkiego obawiać, przede wszystkim was - spojrzała na niego unosząc z zaciekawieniem brwi.
- Być może to wszystko wydaj Ci się złe. Jednak daj sobie czas, daj nam czas mała - Calum uśmiechnął się szeroko, odrywając swój wzrok od zawartości lodówki i przenosząc go na nią. - Chyba musimy zrobić zakupy - odsunął się prezentując dłonią pustą przestrzeń i niewielki słoik z dżemem na środku lodówki.
~*~
ostatni rozdział był tylko snem,
to wszystko nie może kręcić się tak szybko,
byłoby to zbyt banalne, nie myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top