29.

„ i'ts good to see you ar home „

Lively nie chciała otwierać wciąż zamkniętych oczu. Jednak musiała to zrobić, ale miała jeszcze nadzieje, że ostatnie wydarzenia zapisane w jej głowie okażą się tylko koszmarem. Rozczarowanie nie było tak ogromne, gdy jej tęczówki rozpoznały stary pokój w Blacktown, spodziewała, że się tu znajdzie. Podniosła się delikatnie na łokciach, czując jak jej ręce i stopy obwiązane są mocnym sznurem. Pomieszczenie nie było duże i wciąż wyglądało tak jak zapamiętała je z przed swojej ucieczki. Opadła z powrotem na plecy wyciągając dłonie przed siebie i przyglądając się wiązaniu. Było jednak ono zbyt mocne by mogła sobie z nim sama poradzić. Westchnęła głośno opuszczając uniesione dłonie i ostatkiem sił powstrzymywała napływające do jej oczu łzy. Przeklinała w głowię, że nie posłuchała prośby Luke'a i nie została przy barze, tylko ruszyła w głąb klubu za Nick'iem. Wiedziała, że ojciec ją znajdzie, ale miała nadzieję, że stanie się coś, co ją uratuję. Jednak swoją bezmyślnością sama wepchnęła się w jego ręce, teraz mogła tylko czekać na śmierć. O Nick'u nie chciała myśleć, był on ostatnią osobą ze starego życia, której jeszcze w małym stopniu ufała, a on tak najzwyczajniej to wykorzystał. Żałowała, że uwierzyła w jego zapewnienia, gdy spotkała się z nim w Bondii zaledwie noc wcześniej. Wydawał się jej w tedy przejęty jej sytuacją i tym, że to właśnie jemu ojciec zlecił doprowadzić ją żywą do niego. Teraz była przekonana, że jego cała troska była tylko grą.

Z lekkim bólem przekręciła się na bok, obserwując całe pomieszczenie. Ramie wciąż bolało ją od bolesnego upadku w sklepie, gdy ratowała się od postrzału. Na wprost niedużego łóżka, na którym ją położono znajdowały się ciemno niebieskie drzwi, które jak domyślała się były zamknięte. Klamka znajdowała się w nich jedynie z zewnętrznej strony, ojciec wyciągnął ją kilka dni przed jej ucieczką, kiedy po raz kolejny znaleźli ją w piwnicy. W pomieszczeniu znajdowało się również biurko, nad którym wisiała mapa świata, z pozaznaczanymi małymi punkcikami. Lively mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok. Każde miejsce, w które wbita była mała kolorowa szpilka, było miejscem, do którego chciała się udać. Była to mapa jej marzeń, dzięki której potrafiła jeszcze utrzymać się przy życiu, przebywając w tym domu. Marzenia o tym gdzie ucieknie kiedy tylko się stąd wydostanie, były tym co jej jedynie wtedy pozostało. Teraz wiedziała, że nie będzie mogła uciec, jednak nie chciała też pogodzić się ze śmiercią. Kiedy w jakimś małym stopniu jej życie zaczynało się układać, gdy mogła pracować i żyć z dala od ojca, czuła się bezpieczna. Przez ten jeden wieczór znów znalazła się w świecie, z którego niecały rok wcześniej uciekła. Wtedy nie zdawała sobie sprawy, że ten mrok nie wypuszcza nikogo ze swoich sideł. Chociaż Lively nie wiedziała, że w nim żyła, los i tak podświadomie zawrócił ją ciągle na tą samą drogę.

Walcząc z bólem podniosła się do pozycji siedzącej i plecami oparła się o zimną ścianę. Poczuła się jak kilka tygodni wcześniej, gdy z tą samą obawą o własne życie, czekała na śmierć w małej zimnej piwnicy w Clovelly. Jednak tym razem nie mogła liczyć na szczęście, nikt nie miał powodu by nadal trzymać ją w tym domu przy życiu. W jednej chwili przypomniała sobie o telefonie, który powinna mieć w kieszeni spodni, jednak gdy spojrzała na swoje nogi, przypomniała sobie resztki poprzedniego wieczoru. Wychodząc z mieszkania Shanley nie zabrała telefonu, gdyż jej spódnica nie posiadała żadnych kieszeni. Zrezygnowana spojrzała ponownie na sznur, który mocno krępował jej każdy ruch. Miała dość swojej bezradności i bezsilności, w którą popadała z każdym nowym zagrożeniem. Tak naprawdę jej ratunkiem zawsze byli chłopcy, to oni zjawiali się gdy była w niebezpieczeństwie, lub potrzebowała pomocy. Nie doceniała tego, jednak teraz widziała tą troskę, którą ją obdarzyli. Ostatkiem sił niemalże doczołgała się do komody stojącej po prawej stronie łóżka, było to na tyle ciężkie zadanie, gdyż jej nogi również były mocno obwiązane. Podciągając się na dłoniach, odsunęła drugą szufladę od góry, mając nadzieję, że jej zawartość się nie zmieniła. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, gdy na jej spodzie wciąż spoczywał, pozostawiony przez nią scyzoryk. Niezdarnie wyciągnęła go z szuflady i upuściła na podłogę. Uklękła przed urządzeniem i nieudolnie próbowała go otworzyć i złapać w dłonie tak, aby mogła chociaż naciąć sznur, by się uwolnić. Siłowanie zajęło jej dłuższą chwilę, jednak udało się jej to i mogła już po kilku minutach rozmasować obolałe nadgarstki. Ze sznurem na kostkach poszło jej o wiele lepiej, tak że po chwili stanęła już o własnych siłach. Scyzoryk wrzuciła ponownie do komody zasuwając ją i podeszła do wysokiej szafy. Miała nadzieje, że w jej wnętrzu też nic nie uległo zmianie, tak i też było. Ubrania, których nie zabrała ułożone równo wciąż zajmowały swoje miejsce na półkach. Wyciągnęła lekko znoszone czarne rurki i zrzucając z siebie spódnice włożyła je na nogi. Czuła się o wiele lepiej i było jej wygodniej, przede wszystkim nie krępowały tak jej ruchów.

Usiadła bezradnie na łóżku, nie wiedząc co może jeszcze zrobić. Nie widziała sensu próby ucieczki, gdy i tak cały dom zapełniony był ludźmi jej ojca. Teraz nie było by tak łatwo jak rok temu, gdy nie była pod stałą ochroną. Ojciec stracił ponad rok szukając ją, więc na pewno nie pozostawił jej bez żadnego ochroniarza pod drzwiami. Spojrzała w stronę ciemno niebieskiej powłoki, gdy usłyszała cichy szelest a drzwi uchyliły się. Podn iosła się na równe nogi i szybko wyciągnęła z komody ponownie scyzoryk, trzymając go za plecami. W pokoju było jasno, więc spokojnie rozpoznała sylwetkę Nick'a, który niemalże wkradał się do jej pokoju, nie zamykając drzwi, jedynie lekko je przymykając. Przystanął w miejscu, dostrzegając jej sylwetkę. W jego oczach malowało się zaskoczenie, zdecydowanie nie spodziewał się tego, że Lively zdoła się uwolnić. Brunetka nadal mocno ściskała w dłoni scyzoryk, czekając na kolejny ruch chłopaka, który wciąż tylko wpatrywał się w nią.

- Jak się czujesz? - zapytał ściszonym głosem, unikając jej czekoladowych tęczówek.

- Naprawdę Cię to interesuję Nick? - Lively odpowiedziała niskim głosem, nie spuszczając jego z niego swojego spojrzenia.

- Lively...

- Nie! - dziewczyna niemalże krzyknęła sprawiając, że brunet po raz pierwszy spojrzał w jej czekoladowe oczy. Zaskoczyła go swoim wybuchem, ale również postawą względem niego. Rok temu oddałaby wszystko, by spędzić z nim chociaż chwilę, teraz bała się go a w jej oczach mógł zauważyć nienawiść. Bo właśnie tak było, Lively znienawidziła go z chwilą, gdy w ciemnej uliczce obok klubu, wypowiadał ciche przepraszam. W tedy rozmyły się jej uczucia, pękły niczym bańka mydlana.

- Nie mogłem nic zrobić, przepraszam.

- Nie chce twojego pustego przepraszam, ono nic dla mnie nie znaczy! Wydałeś mnie Nick! Dla mnie już nie istniejesz.

- Co mogłem więcej zrobić?! Cały rok ukrywałem, że nie wiem gdzie jesteś?! - brunet wyrzucił niespokojnie ręce w górę i pokonał szybko kilka kroków, które dzieliły go od Lively. W chwili gdy pokonywał ostatni, dziewczyna wykorzystała swoją szanse i wyciągając przed siebie scyzoryk, zamachnęła się nim i rozcięła cała jego koszulkę. Nick odskoczył do tyłu zaskoczony i przyłożył dłoń do brzucha, gdzie z rany ciekła już mała stróżka krwi. Lively nawet nie przyglądała się ani chwili dłużej jego zaskoczonej twarzy, odepchnęła go do tyłu i wybiegła na korytarz, korzystając z szansy i niezamkniętych drzwi. Od razu skierowała się w prawo, nie zastanawiając się czy ktoś jeszcze jest za drzwiami. Przebiegła niemalże cały korytarz, dopiero na jego końcu, dwóch wysokich mężczyzn zagrodziło jej drogę, łapiąc ją i wykręcając boleśnie dłonie. Zdążyła jeszcze w walce wyrwać się i rozciąć jednemu z nich policzek, z którego szybko pociekła stróżka ciepłej i lepkiej czerwonej krwi. Jednak po chwili jej dłoń została boleśnie szarpnięta tak, że wypuściła scyzoryk, pozbywając się jedynej broni. Krzyknęła głośno z bólu, a mężczyzna uśmiechnął się krzywo, na wyraz tego, że jej ból sprawia mu przyjemność. Przerzucił ją sobie mało delikatnie przez ramię i skierował się do drzwi najbliżej wejścia. Gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia, dotarł do niej zapach drogiej wody kolońskiej, której nie potrafiła pomylić z żadną inną. Została dosłownie rzucona na niski fotel, przed którym stało ciemne dębowe biurko, a mężczyzna stanął za jej fotelem, odcinając jej drogę ucieczki. Gabinet ojca również nie zmienił się, po za jednym zdjęciem, które teraz miał ustawione na blacie. Nie mogła dostrzec kogo ono przedstawia, gdyż odwrócone było w stronę fotela jej ojca, który po niedługiej chwili, wolno odwrócił się w jej stronę. Louis Blackthorn z zimnym wyrazem twarzy, przeszył swoim ciemnym spojrzeniem całą jej sylwetkę. Na jego twarzy pojawiło się kilka zmarszczek więcej, a tęczówki stały się jeszcze ciemniejsze niż kiedyś, jednak wciąż wyglądał młodo. Lively spuściła swój wzrok, nie mogąc wytrzymać palącego spojrzenia ojca. Od zawsze bała się go, nie potrafiła nigdy postawić się mu, jednak nie mogła też żyć tak jak żyła. Ucieczka sprawiła, że mimo wszystko stała się silniejsza, a adrenalina w jej żyłach sprawiała, że była o wiele bardziej odważna.

- Dobrze Cię widzieć w domu, córko - Louis przerwał panująca w pomieszczeniu ciszę, z kpiącym uśmieszkiem nadal wpatrując się w dziewczynę. - Chyba nie myślałaś, że długo pozwoliłbym zostać Ci bez mojej opieki?

- Opieki? - Lively prychnęła cicho pod nosem. - Opieką nazywasz zastraszanie i wykorzystywanie?

- Nie! - Blackthorn podniósł głos, sprawiając, że na ciele brunetki pojawiła się gęsia skórka. - Opieką nazywam trzymanie Cię z daleka od Hemmings'a i jego ludzi.

- To od Ciebie powinnam się trzymać z daleka! - Lively krzyknęła równie głośno co jej ojciec, zaskakując ojca swoją gwałtownością.

- Od rodziny się nie odwraca, z rodziną powinniśmy się trzymać, Lively - uderzył mocno pięścią w stół i ponownie podniósł na nią swoje zimne i niemalże czarne spojrzenie. - Ty odwróciłaś się ode mnie i swojego brata, dlatego zapłacisz za jego śmierć!

Wiedziała, że ojciec nie pozwoli jej zostać bez kary, gdy tylko pojawiła się w jego domu. Jednak mogła poddać się wszystkim jego karą, wiedząc, że Luke i reszta są w miarę bezpieczni. Śmierć nie wydawała się jej być taka straszna, gdy w głowie miała myśl, że mogła ich uratować. Mężczyzna stojący za nią, mocno szarpnął jej ramie i na gest ojca wyprowadził ją z jego gabinetu. Prowadząc ją długim korytarzem, nie starał się być nawet delikatny, szarpiąc jej ciałem. Lively nie próbowała stawiać oporu, posłusznie stawiała każdy krok i szła przed siebie. Z bijącym mocno sercem, zatrzymała się przed drzwiami ostatniego pomieszczenia na korytarzu. Gdy tylko została wepchnięta do jego wnętrza, upadła na kolana a na jej policzkach pojawiły się długie strugi łez. Zagryzła wargę, nie chcąc popaść w jeszcze większą histerie i bezsilność. Zacisnęła mocno pięści, wyprostowała się i ruszyła na poszukiwanie włącznika. Słabe światło rozświetliło pomieszczenie, po którym rozejrzała się szybko. Na jego środku, przywiązany do krzesła spoczywał młody chłopak, którego głowa lekko opadała w dół. Zamarła wstrzymując oddech i z lekko uchylonymi z przerażenia wargami, wpatrywała się w sylwetkę przed nią. Gdy opamiętała się podbiegła do ciała chłopaka i ujęła jego twarz w dłonie, klękając przed nim. Otarła stróżkę krwi wypływającą z jego rozciętej wargi i po raz kolejny pozwoliła słonym łzą spłynąć po jej bladych policzkach.

- Luke... - wyszeptała układając twarz na jego kolanach. Jej świat znów zawalił się, teraz nie była już gotowa na śmierć.
******************************************

u góry zwiastun,

to nic że pod koniec opowiadania,

jak to się mówi lepiej późno niż wcale :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top