Rozdział 5
Właśnie miałem wymknąć się przez okno, gdy z korytarza dobiegł mnie głos matki.
– Dylan! Thomas! Pozwólcie na dół!
I tak właśnie moje plany na spędzenie samotnego wieczoru diabli wzięli! Rzuciłem telefon na łóżko i ruszyłem do drzwi. Naprawdę nie miałem ochoty na spędzenie wieczoru w domu wraz z moimi rodzicami i Thomasem. Ostatnimi czasy wolałem być sam, choć wcale nie pomagało to w wyciszeniu myśli i poczucia winny, które każdego dnia zjadało mnie na nowo.
Gdy zatrzasnąłem drzwi, zobaczyłem zdezorientowanego blondyna, który patrzył na mnie wyczekująco.
– Ojciec pewnie wrócił – wzruszyłem ramionami i kiwnąłem mu głową w stronę schodów.
Thomas ruszył przodem, a ja tuż za nim, ciągle wpatrując się w tyłek chłopaka. Powinienem przestać i to już nawet nie dlatego, że był łowcą, a... Po prostu powinienem się opanować. Dylan O'Brien nie lata za pierwszym lepszym, zgrabnym tyłkiem, nawet jeśli należy do niesamowicie seksownego blondyna z brytyjskim akcentem i tak arystokratycznym nazwiskiem.
– Dokąd dokładnie mamy iść? – zapytał, sprowadzając mnie tym samym na ziemię.
– Pewnie do jadalni – odparłem. – W końcu już pora kolacji.
Wyminąłem go i ruszyłem przodem do przestronnego pomieszczenia, w którym centralne miejsce zajmował pokaźnych rozmiarów ośmiokątny stół z wiśniowego drewna, przy którym zazwyczaj jadały dwie osoby. Tym razem nakryć było cztery. W normalnych okolicznościach wykręciłbym się ze wspólnej kolacji, ale przy Thomasie to nie będzie łatwe. Usiadłem więc przy stole i machnąłem ręką, aby usiadł obok.
– Dylan... – zagadną, ale na moim imieniu się skończyło, gdy moi rodzice weszli do jadalni.
Thomas zerwał się na równe nogi i stanął sztywno, jak gdyby połknął kij od szczotki. Miałem już rzucić na ten temat jakiś przytyk, ale powaga na twarzy blondyna powstrzymała mnie przed otworzeniem ust. On naprawdę podziwiał mojego ojca. Zresztą kto go nie podziwiał? Tylko jedno w życiu mu nie wyszło. Syn.
– Dobry wieczór, panie O'Brien, bardzo się cieszę, że wreszcie mogę pana poznać – powiedział, wyciągając rękę do mojego ojca.
– Dobry wieczór Thomasie – uścisnął mu dłoń – cieszę się, że mogę gościć cię pod moim dachem. Usiądźmy – wskazał ręką stół, a blondyn wsunął się na miejsce obok mnie.
– Jak się masz, Dylan?
– Ostatni raz zapytałeś mnie o to jakieś sześć, no może pięć lat temu – powiedziałem, nakładając sobie sałatki na talerz. – Co cię tak nagle wzięło na przypływ rodzicielskiej troski?
– Dylan! – spiorunowała mnie wzrokiem moja rodzicielka, na co tylko wzruszyłem ramionami.
– Mają państwo piękny dom. - przerwał niezręczną ciszę, blondyn – Jest taki...
– Zimny? – zapytałem ironicznie.
– Nie – zaprzeczył, kręcąc głową na boki – chciałem powiedzieć klimatyczny.
– Dziękujemy – uśmiechnęła się moja mama.
– O Boże! Mogę już iść? – wyrzuciłem ręce w górę. – Za chwile zaczniecie komplementować sobie skarpetki, a potem... Wole nie wiedzieć.
Zacząłem podnosić się od stołu. Nie chciałem uczestniczyć w tej szopce. Trenowanie z Thomasem to jedno, ale udawanie, jaką to jesteśmy szczęśliwą i kochającą rodzinką, w której ojciec interesuje się swoim synem, to dla mnie zbyt wiele.
– Dylan, siadaj! – warknął mój ojciec nawet nie podnosząc na mnie wzroku. – Czy ty choć raz możesz zachowywać się poważnie, tak jak przystało?!
Nie odpowiedziałem. Nie było sensu. Dla niego i tak nigdy nie będę zachowywał się tak, jak "przystało". Opadłem na krzesło i wbiłem wzrok w wazon stojący na środku stołu.
– Za dwa tygodnie rozpoczyna się nowy rok szkolny. Thomas będzie uczęszczał do Lake Falls High School – tym razem już spokojnie zwrócił się do mniej ojciec.
– Żartujesz, tak? Powiedz, że to nie jest prawda! – warknąłem.
– Nie żartuję. Liczę, że zajmiesz się Thomasem.
– Zdajesz sobie sprawę, że...
– Dość! - przerwał mi i przerzucił wzrok na blondyna. – Treningami zajmie się Dylan. Nie będę ingerował w wasz grafik. Proszę cię tylko abyś dopilnował tego, żeby Dylan nie zapominał o tobie.
– Dobrze – pokiwał głową chłopak.
– Jesteście w tym samym wieku – kontynuował – więc myślę, że lepiej dogadasz się z moim synem niż ze mną. No i na pewno będziesz czuł się bardziej swobodnie przy nim, niż przy mnie, a zapewniam cię, że Dylan nie ustępuje mi w niczym.
Matka przeszywała mnie wzrokiem i pewnie modliła się o to, żebym nie otwierał ust do końca kolacji. Tak też zrobiłem. Puszczałem mimo uszu rozmowy pozostałych, skupiając się na grzebaniu widelcem w talerzu.
To nie tak, że moja rodzina była złem wcielonym. To ja nim byłem. Wiecznie niepasujący do innych pod każdym względem. Zawsze starałem się wpasować, zawsze próbowałem sprostać wymaganiom rodziców, a głównie ojca, ale jedyne co od niego słyszałem to: "Dylan! Inni nie mają sprytu, szybkości, węchu i słuchu wampira!". To był za każdym razem dla mnie cholerny cios i to nie poniżej pasa, a prosto w serce. Nienawidziłem swojej mrocznej strony, a przy każdej możliwej okazji miałem ją wytykaną, tak jakbym to ja się o nią prosił. Jakbym to ja chciał zostać wampirem czy łowcą.
– Dylan, pomożesz mi z naczyniami?
Skinąłem głową i podniosłem się z miejsca. Pozbierałem talerze, po czym przeszedłem za swoją mamą wprost do kuchni.
– Dylan, co się dzieje? – zapytała, opierając się o kuchenną szafkę.
– Nic – skłamałem. W zasadzie działo się bardzo wiele, a ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić.
– Skarbie, rozumiem, że to dla ciebie nie jest komfortowe, ale nigdy nie narazilibyśmy cię na niebezpieczeństwo.
– Niebezpieczeństwo – powtórzyłem cicho – on nie jest dla mnie zagrożeniem.
– Więc o co chodzi? O to, że będziecie chodzić razem do szkoły?
– Wiesz przecież, kim są moi znajomi.
– Masz na myśli Dereka? Myślałam, że między tobą, a nim już wszystko skończone.
– Bo skończone – skwitowałem. Nie było sensu, ciągnąc tematu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Derek nie jest jedyną nadprzyrodzoną istotą w moim towarzystwie.
– Więc?
– Wkurza mnie to, że ojciec nagle zachowuje się jak przykładny tatuś.
– Wiesz, że on cię kocha ponad wszystko inne.
– Ale ja nie kocham siebie – powiedziałem. – A teraz wybacz, pójdę już.
– Dee Dee... – zaczęła, ale nie czekając na ciąg dalszy, wyszedłem z kuchni. Już zapomniałem, kiedy ostatnio tak mnie nazwała.
Skierowałem się w stronę salonu, przez który chcąc nie chcąc musiałem przejść, aby dostać się do schodów. Tak jak myślałem, Thomas siedział w nim razem z moim ojcem.
– Wyrosłeś chłopcze – powiedział do blondyna, gdy wszedłem do pomieszczenia. – Ostatni raz, gdy cię widziałem miałeś jakieś pięć lat.
– Tata wspominał, że jest pan jego dobrym przyjacielem.
– To prawda – uśmiechnął się, po czym dodał – Mów mi Stephen. Dylan – zwrócił się do mnie – usiądziesz z nami?
– Nie. Umówiłem się z Tylerem. – Skłamałem, minąłem ich, po czym wbiegłem na górę zabierając ze sobą tylko telefon i wszedłem z domu.
____________________________________
Tak, mam kilka dni opóźnienia za co przepraszam, ale w sobote miałam wesele itd... Ale rozdział już jest :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top