Rozdział 36

   Liam przez chwile wpatrywał się we mnie z nieodgadnioną miną, mrużąc oczy i analizując coś po cichu. Dopiero po chwili skinął głową Derekowi, aby ten puścił Thomasa wolno. Nie mam pojęcia, dlaczego liczyłem na to, że blondyn wpadnie w moje ramiona. Chyba miałem zbyt wybujałą wyobraźnię. Nic takiego oczywiście nie miało miejsca. Thomas zamachnął się pięścią i zdzielił Dereka prosto w szczękę, jak przystało na prawdziwego faceta. Chwycił dwa motylkowe noże i wystawił przed siebie, dzierżąc je niczym najbardziej śmiercionośną broń tego świata. W zasadzie z jego wprawnym nadgarstkiem i bystrym okiem była to śmiercionośna broń, która w ułamku sekundy mogła przeszyć krtań Dereka, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

  – Dotknij mnie – warknął, przez zaciśnięte zęby Thomas – albo Dylana jeszcze raz, a będziesz wyjmował go – zakręcił nożem – ze swojego oka!

   Derek stał w miejscu, marszcząc swoje czarne brwi, a z jego pękniętej wargi sączyła się krew. Był zaskoczony nie mniej niż ja z tą różnicą, że mnie rozpierała duma, a jego złość.

  – Thomas – odezwałem się, ale blondyn ani na moment nie spuścił wzroku z Dereka – Jedź do domu – nakazałem mu. Nie mogłem ryzykować jego bezpieczeństwa. Jeśli mnie zechcą zlinczować za to, co zrobiłem Willow, pozwolę im, ale jemu nie może spaść choćby jeden włos z głowy.

  – Chyba żartujesz – prychnął, robiąc kilka kroków w tył, stając ze mną ramię w ramię. – Nie zostawię cię samego – pokręcił głową, mierząc wzrokiem Liama i Dereka. 

   – Chociaż raz – warknąłem, zaciskając zęby – zrób to, co do ciebie mowie!

  – Chociaż raz nie mów mi co mam robic!

  – Gdzie Willow? – przerwał nam Liam.

   Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć. Sam chciałem wiedzieć, gdzie ona jest, a z każdą kolejną mijającą minutą miałem coraz gorsze przeczucia. Imogen do tej pory już pewnie wprowadziła swój plan w życie, a to oznaczało, że Willow albo już nie żyje i jestem za to współwinny, albo stała się potworem, za co także odpowiadałem. Sam już nie wiedziałem, co było gorsze... Jednego byłem pewien: nie było czasu do stracenia i jeśli miałem coś zrobić, musiałem wyznać im prawdę i zaryzykować. Może nie zabiją mnie od razu i choć spróbuję ją uratować, w co sam już zacząłem powoli wątpić.

  – Głuchy jesteś O'Brien? – naciskał – Co jej zrobiłeś?

  – Karmiłem się nią. Karmiłem się twoją siostrą – wyznałem, czując jak ciężar, który przygniatał mnie od tamtego dnia, staje się coraz cięższy, gdy wyraz twarzy Liama zmieniał się z każdą sekundą.

  Kątem oka widziałem, jak Thomas ze świstem, wciąga powietrze do swoich płuc  i spogląda na mnie. Nie był ze mnie dumny. Może nawet zastanawiał się, czy nie zwrócić się przeciwko mnie.

  – Zabiłeś ją? – zapytał niepewnie Liam, a w jego głosie nie było złości, a coś na kształt panicznego strachu, który wrzeszczał w jego głowie, aby o to nie pytał. – Zabiłeś moją Willy?

  – Nie – pokręciłem głową, czując, jak do moich oczu cisną się łzy. – Nigdy bym tego nie zrobił.

   Nadzieja rodząca się w oczach Liama i ulga, która wypełzła na jego twarzy, rozdarła mi serce. To, że ja jej wtedy nie zabiłem, wcale nie znaczyło, że ona nadal żyje.

  – Ale... – kontynuowałem, nie wiedząc w ogóle co powiedzieć. Jak zacząć? Od czego? – Liam, ja nie mam pojęcia, gdzie ona jest. Nawet nie mam jakichkolwiek przypuszczeń... – Załkałem bezradnie, a po moich polikach spłynęły szkarłatne łzy. Już nawet nie spoglądałem na Thomasa, który odsunął się na bok, obserwując, jak krwawe łzy znaczą ścieżki na mojej twarzy. – To zaczęło się dawno temu. Sam nie wiem kiedy. Ona tego chciała, ja tego chciałem... Byliśmy dla siebie... – gubiłem się w swoich słowach i myślach. – Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.

  – Zdradzałeś mnie z Willow? – wtrącił się Derek, marszcząc brwi.

  – Na początku była to tylko zabawa – zignorowałem go. – Obustronna frajda, ale z czasem Willow chciała więcej. Tłumaczyła to stresem, kłótnią z chłopakiem, zmęczeniem, brakiem rozrywki, a ja jej tę rozrywkę dostarczałem, rozumiesz? Byłem zaślepiony swoim głodem i tym, że miałem osobistą żywicielkę. Jestem Liam pierdoloną pijawką, bestią, która na to pozwalała. Pozwoliłem, aby uzależniła się od mojego jadu, bo byłem słabym, egoistycznym dupkiem, który kochał te swoje krwawe orgazmy. Pewnego razu przesadziliśmy i Willow wylądowała w szpitalu w stanie wegetatywnym. Dalszą historię znasz i jeśli chcesz się zemścić, to w porządku, ale błagam cię, zrób coś mi. Pozwolę ci na wszystko, przysięgam, ale zostaw jego – skinąłem głową na blondyna – on też dowiedział się o wszystkim dopiero w tej chwili i pewnie także mnie nienawidzi. Jest łowcą, a takich jak ja powinien zabijać z zimną krwią – spojrzałem na Thomasa, licząc po cichutku, że zaprzeczy, albo chociaż pokręci lekko głową, jednak on stał z miną wyrażającą totalne nic. Zupełnie jak u bezlitosnego łowcy.

  – Przecież nie mogła po prostu wstać i wyjść – wyszeptał, łamiącym się głosem Liam, obserwując swoje dłonie. Czy on mnie w ogóle słuchał? – Prawda?

  – Prawda. – przyznałem, ocierając swoje łzy. – Na pewno nie zrobiła tego sama.

  – Więc jak? – spojrzał na mnie, a moje serce po raz kolejny tego dnia rozsypało się na milion maleńkich kryształków. – Kto mógł ją zabrać?

  – Nie wiem – skłamałem – ale przysięgam, że się dowiem. Zrobię wszystko, co się da, ale musisz mi zaufać i dać trochę czasu.

  – Jak ma ci ufać po tym wszystkim? – wtrącił się Derek, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela – Po takim świństwie, jakie zrobiłeś? – Miał racje, ja sam już sobie nie ufałem. – Thomas – zwrócił się do blondyna – Ty mu ufasz? Uciekaj, póki możesz, bo zrobi z tobą to samo co z Willow.

   Thomas nie zareagował, a Liam był coraz bliższy postradania zmysłów.

  – Nie masz innego wyjścia, Liam – wiedział, że mam rację. – Wróć do domu, do rodziców i Daisy, oni teraz cię potrzebują, a ja zrobię swoje. Potem możesz zrobić ze mną, co tylko zechcesz. Zgoda?

   Liam zastanowił się przez chwile, po czym skinął głową.

  – Zgoda.

____________________________________

Hej Bubusie!
Dawno się nie widzieliśmy, za co przepraszam. Nie będę pisać co mnie odciągało od pisania i w ogóle od wielu przyjemności, ale miałam swoje powody...
Tak czy siak macie rozdział. Słaby bo słaby, ale jest. Czy następny będzie za tydzień? Nie wiem. Nie wiem czy dam rade go napisać. Jak mi się uda to super, a jak nie, to bądźcie cierpliwi.
Kocham Was i do zobaczenia ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top