Rozdział 34

   Thomas stał chwilę, wpatrując się w las, a ja stałem, wpatrując się w jego plecy. Powinienem się schować, iść do domu czy zaszyć w sali treningowej, ale wciąż w głowie miałem słowa Asha o tym, że Thomas chce stąd uciec. Uciec ode mnie, przeze mnie. Dlatego, gdy odwrócił się, a jego wzrok skrzyżował się z moim, ani drgnąłem. Stałem z kamienną twarzą, obserwując, jak na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, które szybko przerodziło się w strach, a następnie w gniew. Thomas ruszył do przodu. W pierwszej chwili myślałem, że chce się na mnie rzucić i wydłubać mi oczy, ale jedynie próbował mnie wyminąć. Chwyciłem go za nadgarstek, zmuszając tym samym do zatrzymania się. Łypnął na mnie spod przymrużonych powiek, próbując wyrwać dłoń, ale na marne.

  – Puszczaj – syknął przez zaciśnięte zęby – albo...

  – Albo co? – zapytałem, a spokój w moim głosie zaskoczył nawet mnie. – Zawołasz na ratunek swojego braciszka?

  Nie odpowiedział.
  Wpatrywał się w moje oczy, mając pewnie nadzieję, że to ja pierwszy odwrócę wzrok. Nie tym razem Thomas. Miałem już dość chowania głowy w piasek.

  – Jak długo będziesz to ciągnął? – zapytałem, w dalszym ciągu ściskając szczupły nadgarstek chłopaka. Nie obchodziło mnie to, czy zostawię na nim jakiekolwiek ślady. – Jak długo będziesz zachowywał się, jak pierdolony dzieciuch, zamiast normalnie ze mną porozmawiać?

  – Ja tak się zachowuję? – prychnął, odwracając głowę. – Bo to pewnie ja chciałem sprowokować cię, żebyś mnie zabił, a następnie jakby nigdy nic wyznałem ci miłość, co?

  – Dlatego chcesz uciec? – szarpnąłem za jego nadgarstek, zmuszając tym samym, żeby znów na mnie spojrzał – Bo powiedziałem ci, że cię kocham?

  – Nie twój interes – warknął, po raz kolejny próbując uwolnić swoją dłoń. Tym razem jednak puściłem go nie chcąc zrobić mu większej krzywdy niż siniak, a wiedziałem, że chłopak nie przestanie się wyrywać. Odepchnął mnie, a moje plecy zetknęły się ze ścianą – To nie twój pieprzony interes O'Brien! – powtórzył, zaciskając swoje pięści.

  – I gdzie pójdziesz? – zapytałem, starając się brzmieć choć trochę spokojniej. Przerażała mnie determinacja w jego oczach i o ile do tej pory miałem jakąś nadzieję, że jego durny pomysł ucieczki jest tylko chwilowy, tak teraz już nie miałem co do tego przekonania. – Przepraszam – pokręciłem głową. Nie miałem pojęcia, jak poprowadzić rozmowę, jak uspokoić go i odciągnąć od tego głupiego pomysłu. – Nie odchodź – powiedziałem w końcu. Nie było to zbyt błyskotliwe, ale o trzeciej nad ranem nie potrafiłem zdobyć się na nic bardziej kreatywnego i przekonującego.

  – To nie...

  – Nie mój interes. Łapię, ale... – westchnąłem, spuszczając swój wzrok – Nie chcę, żebyś odchodził i nie mówię tego ze względu na mnie. Zostań tu dla siebie, skończ szkołę i bądź normalnym nastolatkiem. Normalnym na tyle na ile możesz być, dźwigając wiedze i doświadczenie łowcy. – Spojrzałem na niego, chciałem widzieć jego reakcje na słowa, które zamierzałem wypowiedzieć. – Rozumiem, że masz mnie za potwora i wiem, że możesz się mną brzydzić. Nie mam ci tego za złe. Faktycznie picie krwi jest obrzydliwe tak, jak i moje kły czy oczy, gdy pragnienie jest zbyt silne. Masz prawo nienawidzić mnie za to, że zbliżyłem się do ciebie, nie mówiąc ci prawdy – pragnąłem, aby pokręcił głową, aby powiedział, że to nie prawda, ale on tylko patrzył na mnie, jak na robaka. – Nie chciałem tego. To znaczy... – pokręciłem głową – Bóg mi świadkiem, że marzyłem o tobie, ale wiedziałem, że na mnie nie spojrzysz tak, jak ja patrzę na ciebie. Przynajmniej miałem taką nadzieję, ale myliłem się – prychnąłem. – O ironio! Ty też się mną zainteresowałeś, a ja wtedy już nie potrafiłem przestać. Byłeś dla mnie ratunkiem. Dzięki tobie mogłem czuć się normalnie, ale pomiędzy tymi wszystkimi wspaniałymi uczuciami były wyrzuty sumienia i strach, że nadejdzie taki dzień. Że się dowiesz – westchnąłem, kręcąc głową. Nie powinienem się tak zapędzać, nie powinienem mu tego mówić. – Gdy zostaniesz, nie będę wchodził ci w drogę – obiecałem i zamierzałem tej obietnicy dotrzymać. – Dam ci spokój. Poproszę ojca, aby to on z tobą trenował. Tylko... Tylko zostań.

   Ostatni raz spojrzałem na chłopaka. Nie chciałem analizować wyrazu jego twarzy, czy spojrzenia, jakim mnie obdarzył. Chciałem wyrzucić go z myśli i z serca. Zacisnąłem swoje powieki, wciągnąłem do płuc wielki haust zimnego powietrza i uśmiechnąłem się sztucznie, a raczej wykrzywiłem swoją twarz w grymasie, który imitować miał uśmiech. Ostatnie czego w tej chwili chciałem, to rozpłakać się krwawymi łzami przed chłopakiem, którego kochałem, a który brzydził się mną. Miał mnie za kreaturę. 

   Odsunąłem się od ściany, omijając go. Nie patrzyłem na niego. To głupie, ale bałem się. Bałem się, że zobaczę w jego oczach triumf, a na twarzy uśmiech, który już na zawsze zniszczyłby mnie od środka. Przerażało mnie to, jak bardzo byłem kruchy i bezbronny w stosunku do tego chłopaka.

  – Dylan – przystanąłem w miejscu, klnąc w myślach na swoją osobę i nadzieję, która zrodziła się w moim sercu. Powinienem iść i nie zatrzymywać się. Byłem Dylanem O'Brienem, który i tak został już wystarczająco sponiewierany, ale mimo że w myślach wrzeszczałem, żeby iść, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. – Nie powiesz mu prawda? – Chwile zajęło, aż zrozumiałem, o co mu chodzi, choć było to przecież tak oczywiste. – On by go zabił.

  – To jego syn, wątpię, by to zrobił – powiedziałem, choć chłopak oczekiwał zupełnie innej odpowiedzi.

  – Nie znasz go! – prychnął ze zdenerwowania. Stanął przede mną, spoglądając w moją twarz. – Powiedz, że mu nie powiesz! Obiecaj!

  – Obiecuję – odparłem beznamiętnie. Mogłem go szantażować, ale po co? I tak nie powiedziałbym tego staremu Sangsterowi. Nie zrobiłbym tego Thomasowi. – To nie jest moja sprawa.

    Obserwowałem, jak niepewność na twarzy blondyna przeradza się w ulgę. Wierzył mi. Przynajmniej w tej sprawie mi ufał.

  – Ja też... – zaczął niepewnie. Odchrząknął i spojrzał na mnie znacząco. – Również nie zdradzę twojej tajemnicy przed twoimi rodzicami.

   Miałem ochotę się zaśmiać. Naprawdę. Chciałem parsknąć mu w twarz i poklepać po ramieniu za poprawę humoru. To nie był żaden układ, ale zamiast powiedzieć to na głos, wzruszyłem ramionami.

  – Możesz im powiedzieć. I tak wiedzą.

***

   Sangster wyjechał wcześnie rano, nawet nie żegnając się ze swoim synem, ale prawdę mówiąc, zamiast żalu na zmęczonej twarzy Thomasa malowała się ulga. Nie musiał się już martwić o to, że zrobię mu na złość i powiem o Ashu. Nigdy bym tego nie zrobił, ale też nie miałem pewności czy Thomas na tyle mi ufa, aby w to wierzyć. Sam zresztą nie do końca ufałem blondynowi, bałem się, że zdradzi moją tajemnicę swojemu ojcu, a ten skrzywdzi moją rodzinę. Wychodzi na to, że ufaliśmy sobie w takim samym stopniu.

  – Jedziesz ze mną do szkoły? – zapytałem, spoglądając w jego stronę. Thomas siedział po drugiej stronie wyspy kuchennej i z wielkim zainteresowaniem mieszał w swojej misce z musli. – Thomas?

   Nie odpowiedział. Jasne, czego się spodziewałem? Że zacznie ze mną rozmawiać? Po części tak. Myślałem, że mu przejdzie, że prześpi się, ochłonie i normalnie ze mną porozmawia. Moja mama chyba też tak sądziła, bo usunęła się z kuchni zaraz po tym, jak Thomas pojawił się w drzwiach. No cóż, myliła się tak jak i ja. Przynajmniej nie byłem sam.

   Westchnąłem i przetarłem swoją twarz. Byłem zmęczony fizycznie i psychicznie. Umyłem swój kubek po kawie i ruszyłem do drzwi, sprawdzając, czy w kieszeniach mam telefon i kluczyki do samochodu. W porządku, miałem nie wchodzić mu w drogę? Nie będę.

   Po dziesięciu minutach zaparkowałem na parkingu za szkołą, ale zamiast wysiąść i udać się do budynku, wyjechałem ze swojego miejsca i ruszyłem dalej w tą zapuszczoną część parkingu, gdzie roiło się od petów, kapsli, szkieł, zużytych prezerwatyw i dziwnych plam niewiadomego pochodzenia. Nigdy nie przypuszczałem, że zaparkuję właśnie tutaj, mając do dyspozycji jedno z lepszych miejsc, ale czego nie robi się w imię miłości? Prychnąłem, na samo wspomnienie tego słowa.

  – To żadna miłość – szepnąłem i zaciągnąłem ręczny.

   Zgasiłem silnik, po czym wyskoczyłem z auta, zatrzaskując drzwi. Jedynie skrawek zieleni dzielił mnie od przystanku autobusowego, na którym za kilka minut miał pojawić się Thomas. Nie zamierzałem go zaczepiać ani stawać mu na drodze. Chciałem po prostu mieć pewność, że bezpiecznie dotrze do szkoły, że w ogóle dotrze, a nie ucieknie gdzieś, gdzie już nigdy go nie znajdę. Na szczęście po kilku minutach wysiadł z autobusu, a kamień spadł z mojego serca. Nie liczyłem na jego spojrzenie, a jednak chłopak uniósł brwi na mój widok, po czym rozejrzał się po parkingu z niesmakiem i wyminął mnie bez słowa. Pewnie stwierdził, że taki burdel do mnie pasuje, w końcu jest równie obrzydliwy, co ja.

   Westchnąłem i ruszyłem za nim, wlepiając wzrok w jego skórzaną kurtkę. Miałem nadzieję, że szybko znajdę Tylera. Chciałem z nim porozmawiać, wyrzucić z siebie wszystko, co trawiło mnie od środka niczym pieprzona pożoga, ale oczywiście nigdzie go nie było. Ten człowiek miał wrodzony talent do niepojawiania się w szkole akurat wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałem. Oparłem się zrezygnowany o szafkę i spojrzałem na Thomasa rozmawiającego z jakąś dziewczyną. Chłopak co chwilę spoglądał w telefon, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Może to i lepiej? Przynajmniej mogłem spokojnie go obserwować, podczas gdy korytarz powoli zaczął wypełniać się ludźmi z wyjątkiem Tylera. Patrzyłem jak się uśmiech, jak przeczesuje swoje włosy czy przekrzywia głowę, słuchając z zainteresowaniem tego, co z rumieńcem na twarzy, mówiła dziewczyna. Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to, że w rozmowie z nią chłopak używał telefonu. Nie wiedziałem o tej lasce zupełnie nic, prócz tego, że chodziła do pierwszej klasy i bacznie obserwowała Thomasa. Nie było w tym nic dziwnego. Nie jedna osoba wodziła za nim wzrokiem. Łącznie ze mną... Tak, tym bardziej teraz, gdy z osobistego trenera i obiektu fantazji zostałem zdegradowany do chłopaka, który potajemnie do niego wzdycha na korytarzu.

   Odepchnąłem się od szafki w momencie, gdy rozbrzmiał dzwonek. Wszyscy zaczęli rozchodzić się do swoich klas prócz Thomasa, który ruszył w zupełnie innym kierunku. Odczekałem chwilę i poszedłem za nim, trzymając się w bezpiecznej, jak na łowce przystało, odległości. Nie podobało mi się to, w jakim kierunku zmierzał. A iskierka zazdrości przemieniła się w mały płomyk. Chłopak szedł wzdłuż korytarza, który prowadził do szatni i sali gimnastycznej. Jakikolwiek trening zaczynał się dopiero o dziesiątej, a to oznaczało, że szatnie z samego rana świeciły pustkami. Idąc tym tokiem, to właśnie szatnie z samego rana były idealnym miejscem do obściskiwania się po kątach. Jeśli w tym celu szedł tam Thomas, przysięgam, że go zabiję.

   Przyspieszyłem kroku, gdy chłopak zniknął za rogiem i zbiegłem po schodach najciszej, jak to tylko było możliwe. Złość na Thomasa rosła z każdą chwilą, choć nie miałem dowodów na to, że idzie się z kimś tam spotkać, a jeśli nawet to nie mogłem od razu obstawiać, że chce mnie zdradzić. Zresztą, aby kogoś zdradzić, trzeba z tym kimś być. Mnie i Thomasa w sumie nie łączyło nic. Miał prawo spotykać się z kim chciał i robić rzeczy, które ja chciałbym z nim robić.

   Przystanąłem w miejscu, zdając sobie sprawę z własnej beznadziejności i żałości, która wręcz ze mnie kipiała. Kim ja byłem, żeby go śledzić, żeby sprawdzać,  co robi? Miałem trzymać się od niego z daleka, a łażę za nim krok w krok. Zacisnąłem swoje pięści i zagryzłem poliki, aby choć trochę dać upust swoim emocjom. Poczułem ból, a następnie słomy smak własnej krwi. Chciałem odwrócić się i iść, zaszyć się w łazience i przeczekać do kolejnej lekcji, ale węzeł, w jaki zawiązał się mój żołądek, skutecznie mi to uniemożliwił. Jeśli istniało coś takiego, jak szósty zmysł, to właśnie on nakazał mi biec przed siebie. Miałem złe przeczucie. No i byłem jednak ciekaw. Już nie zwracałem uwagi na to, czy będzie mnie słyszał. Biegłem, a moje kroki odbijały się echem po pustym korytarzu.

   Wybiegłem zza rogu i nim zdążyłem dostrzec cokolwiek, czyjaś pięść zderzyła się z moim nosem. Promieniujący ból rozszedł się po twarzy, a czarne plamki zatańczyły przed oczami. Zaskoczony, zrobiłem kilka kroków do tyłu, klnąc i zakrywając swój nos, z którego pociekła ciepła stróżka krwi.

  – Ty Pierdolony... – zamrugałem szybko w nadziei, że plamki znikną sprzed moich oczu. – Zabije cię!

   Wierzchem dłoni starłem krew z wargi i nim zdołałem przyjrzeć się napastnikowi, wystrzeliłem do przodu, ale czyjeś ramiona oplatające mnie w pasie i przyciskające do czyjegoś torsu, skutecznie mi to uniemożliwiły. Dopiero wtedy spojrzałem na osobę, która ze wściekłą miną stała przede mną i zaciskając swoje pięści, mierzyła mnie lodowatym wzrokiem.

  – Zaskoczony?

____________________________________

Hej Bubusie i Słoneczka ❤

Nie było rozdziału w tamtym tygodniu 😱 za co bardzo przepraszam.

Tak szczerze, z ręką na sercu to, to wina G F Darwin. Serio ;) Znam ich filmy na youtube od lat i śledze ich poczynania z wypiekami na twarzy od... No, także od lat! Ale tak mnie ostatnio wzięło, że od nowa zaczęłam oglądać ich każdy film i to nie po razie! O, nie! A po kilka! No i Was zaniedbałam. Przepraszam 💔 Jeśli ktoś jeszcze nie zna ich twórczości, to gorąco zachęcam i polecam bo warto ❤

Rozdział taki sobie, ale to Wy oceńcie i do następnego kochani!

Miłego tygodnia! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top