Rozdział 33

   Bardzo często wyobrażałem sobie, jak by to było, gdybym powiedział mu te dwa słowa. Spędziłem wiele nocy na planowaniu, jak powinno to wyglądać i choć miałem na tę wyjątkową chwilę dziesiątki scenariuszy, za nic nie potrafiłem przewidzieć tego, co stało się, gdy wreszcie to powiedziałem. Wyobrażałem sobie jego krwisty rumieniec, zaskoczenie i zmieszanie, a następnie wydukane "ja ciebie też". W wyobraźni brałem go wtedy w ramiona i najdelikatniej jakby był z porcelany i mógł mi się roztłuc na kawałki, zaczynałem składać pocałunki na jego twarzy: oczach, polikach i wreszcie słodkich ustach, które idealnie pasowały do moich. Całowałem go wtedy do utraty tchu, a w głowie kręciło mi się z tego wspaniałego uczucia, albo z braku tleny. Było idealnie. Liczył się on i ja. Tylko... Szkoda, że to wszystko gówno prawda. Owszem, muszę mu to przyznać, Thomas był zaskoczony. Ba! Nawet bardzo! Ale to zaskoczenie nie trwało dłużej niż dwie sekundy, po czym oberwałem w nos. Tak po prostu ze wściekłością uniósł swoją pięść i przyłożył mi w nos do tego stopnia, aż zachwiałem się do tyłu, a przed oczami zatańczyły mi czarne plamki. Ból rozszedł się po mojej twarzy, a wściekłość zawrzała w żyłach. Wierzchem dłoni starłem czerwoną strugę, która popłynęła po mojej wardze i spojrzałem na chłopaka, ale zamiast wyjaśnień napotkałem zatrzaśnięte drzwi.

  – Ty pieprzony... – warknąłem, kopiąc w drzwi z taką siłą, aż coś chrupnęło w mojej kostce, jednak to nie powstrzymało mnie przed kolejnym kopnięciem i następnym – Ty...

  – Dylan? – moja matka stała na szczycie schodów, przyglądając się całej sytuacji, a litość wręcz wypływała z niej na wierzch. – Och skarbie – szepnęła zbliżając się do mnie. Uniosła mój podbródek swoimi smukłymi długimi palcami i uważnie przyjrzała się mojemu nosowi, który musiał wyglądać okropnie. – Bardzo mi przykro...

  – To nie twoja wina – odezwałem się szorstko, odpychając jej dłoń. Rzeczywiście nie było w tym jej winy, chciała dla mnie jak najlepiej, a ja jak zwykle rozegrałem to w beznadziejny sposób. – Przepraszam mamo. Ja po prostu... – łzy wezbrały do moich oczu w przypływie nagłej bezradności. Bałem się, że go stracę i proszę, stało się. Zamknąłem oczy z nadzieją, że stłumię łzy, ale gdy przyciągnęła mnie do siebie, nie mogłem ich powstrzymać, tak jak cichego szlochu, który był tylko potwierdzeniem roztrzaskanego serca.

  – Jeszcze nic straconego – szeptała do mojego ucha, przyciskając mnie do swojego serca. – Zaskoczyłeś go. Daj mu trochę czasu.

  – To bez znaczenia ile czasu mu dam, bo on i tak już mnie nienawidzi.

  – Dylan...

  – Jestem zmęczony – powiedziałem, odsuwając się od niej – Przepraszam.

  – Stephen chciał z tobą porozmawiać – zatrzymała mnie w pół kroku, gdy moja ręka nacisnęła na klamkę, jednak po chwili skinęła głową i uśmiechnęła się smutno – Powiem, że jutro mu wszystko wyjaśnisz.

   – Dziękuję – i tak nie mogłem odkładać tej rozmowy w nieskończoność. – Za wszystko. Dobranoc – powiedziałem i zniknąłem w swoim pokoju.

   Jednak tej nocy upragniony sen wcale nie chciał nadejść, mimo ogólnego zmęczenia i wielkiej chęci. Wierciłem się z boku na bok, przewracałem z brzucha na plecy, czytałem fanfiki i oglądałem nieprzyzwoite filmy, a i tak wszystko na nic. Z nudów zacząłem pisać durne sms do Tylera, który w końcu nie wytrzymał i odpisał mi " Spierdalaj O'Brien, ja tu próbuje spać! Jak ci się nudzi, idź pieprzyć Thomasa". Chciałbym, ale jedyne, co ostatnio udawało mi się pieprzyć to swoje życie. W końcu nie wytrzymałem i dźwignąłem się do góry, wciągając na swoje gacie szare dresy. Wygrzebałem z szafy bordową bluzę, a spod łóżka trampki, które założyłem na gołe stopy. Nie wiem, co zamierzałem ze sobą zrobić, nie miałem pojęcia, gdzie iść, ale jedno było pewne, chciałem wyjść z tego pokoju, który zaczął mnie przytłaczać. Sięgnąłem po telefon i gdy miałem wychodzić nagle do moich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Przystawiłem ucho do gładkiej drewnianej powierzchni, nasłuchując, jak ktoś cicho zbiega po schodach. Podszedłem do okna, spoglądając na ogród i po chwili zobaczyłem jego. Thomas ubrany cały na czarno biegł ścieżką w stronę sali treningowej, a jego blond czupryna lśniła w blasku księżyca. Było już po drugiej w nocy, więc do cholery, po co on tam szedł? Może nie mógł spać tak jak ja? Jednak chłopak wcale nie wszedł do środka, a rozglądając się dookoła,  zniknął tuż za rogiem, zupełnie jakby chciał wbiec w las. Serce zabiło mi mocniej. Bieganie samemu po lesie w środku nocy było bardzo głupim pomysłem nawet jak na łowce. Okey, może przesadzałem, ale to zdecydowanie nie moja wina, że ten chłopak wywoływał we mnie tak skrajne uczucie strachu o jego osobę. W pierwszym odruchu chciałem otworzyć okno i przez nie dostać się na dół, a potem biec co tchu za chłopakiem, który sam wybrał się w nocy do lasu, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Wcale nie dlatego, że wczorajsze wymykanie się nim na zewnątrz, nie było zbyt udane. Wcale. Po prostu nie chciałem ryzykować, że może mnie zobaczyć, więc zbiegłem na dół schodami, jak przystało na normalnego nastolatka i najciszej jak tylko mogłem, przebiegłem pod salę ćwiczeń.

  – Nie powinieneś tu przychodzić. – zatrzymałem się w pół kroku. Czyżby wiedział, że za nim wyszedłem? – To niebezpieczne.

  – Od kiedy się o mnie martwisz, Tom? – mógłbym przysiąc, że gdzieś już słyszałem ten głos, ale za nic nie potrafiłem skojarzyć go z osobą. Zbliżyłem się pod ścianę, przyklejając do niej swoje plecy i wytężając słuch, choć było to zbyteczne. Wokoło panowała idealna cisza, zakłócana jedynie wyciem i zawodzeniem wiatru, który szalał między gałęziami drzew.

– Od zawsze. – odpowiedział blondyn, a iskierka zazdrości zaczęła trawić mnie od środka.

– Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, chciałeś mnie zabić – prychnął nieznajomy. – Tak się wita z kimś, kogo nie widziało się od dłuższego czasu?

  – Chciałeś skrzywdzić Dylana – szepnął Thomas, a w jego głosie zabrzmiało coś, co poruszyło moje serce jednak wraz z uczuciem ciepła, pojawiła się także wściekłość, gdy dotarło do mnie, że rozmówcą Thomasa był Ash, jego brat. – Miałem na to stać i patrzeć?

  – Ważniejszy dla ciebie był jakiś śmieć od własnego brata? – prychnął ponownie, a przed moimi nogami wylądowała szyszka kopnięta przez któregoś z Sangsterów. – Nie pieprz mi, że się o mnie martwisz!

– Ciszej – syknął blondyn, próbując uciszyć brata – To Łowcy, wiesz co ci zrobią, gdy dorwą cię w swoje łapy?

   O tak, w każdej chwili byłem gotów wyskoczyć zza rogu i ukręcić mu ten durny łeb! Jednak na razie zwalczyłem w sobie ogromną chęć mordu, zagryzłem poliki i postanowiłem tylko stać i czekać na rozwój sytuacji. W końcu starszy z braci nie przyszedł tu tylko dla zabawy. Musiał mieć w tym swój cel, którego pewnie bym nie poznał, gdybym się ujawnił.

  – Coś jest między wami? – zapytał już spokojniej, ale Thomas nie odpowiedział. – Dlatego chcesz stąd uciec? – dopytywał, a z moich płuc mimowolnie uszło powietrze. Żołądek zacisnął się boleśnie, a nogi ugięły się pod moim ciężarem i gdyby nie ściana, na której się opierałem, pewnie runąłbym na ziemię. Jak to chciał stąd uciec? – Pokłóciliście się? Jest ci tu źle?

  – Nie, jest dobrze. Naprawdę. – oczami wyobraźni wręcz widziałem, jak wzrusza ramionami – To znaczy, było dobrze, ale...

  – Ale co? Mam racje, że to przez tego pieprzonego małolata? Zrobił ci coś? – dopytywał ze wściekłością w głosie. – Jeśli choć cię tknął, to przysięgam...

   Tkałem go we wszelaki sposób, ale nie po to, aby zrobić mu jakąkolwiek krzywdę! Wręcz przeciwnie.

  – Dlatego się tu zjawiłeś? Wystarczył jeden sms, że chcę dać stąd nogę, a ty zjawiasz się pod domem łowców? A jeśli byłaby to pułapka?

  – Trudno – odpowiedział  – Przynajmniej wiedziałbym, że jesteś bezpieczny i nie chcesz sam ruszyć w świat.

  – Nie wiem, czy tego chcę.

  – Thomas, jeśli naprawdę masz dość tego miejsca i tych ludzi... Jeśli ten chłopak naprawdę cię skrzywdził, chodź ze mną. Ze mną będzie ci łatwiej niż samemu.

  – Nie mogę.

  – Boisz się mnie – odezwał się po chwili i choć nie było to pytanie, Thomas szybko zaprzeczył.

  – Ash...

  – Dla ciebie jestem potworem, którego powinieneś się pozbyć, prawda?

  – Nie. Po prostu nie mogę sobie wybaczyć, że to przeze mnie stałeś się Skowyjcem.

  – Przestań, to nie była twoja wina. Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?

  – A czyja? Najpierw wpakowałem nas w to bagno, a potem uciekłem. Zostawiłem cię na pewną śmierć. – Ash próbował wejść mu w słowo, ale Thomas nie przestawał mówić –Nienawidzę siebie z całych sił. Za to, jaki jestem, za to, co się stało z tobą, z mamą, z Zoey... – zrobił pauzę i wziął głęboki, drżący oddech. Wiedziałem, że ledwo się trzyma. Chciałem wyjść z ukrycia i bez względu na wszystko wziąć go w ramiona, ale tego nie zrobiłem. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i zamiast zagarnąć w objęcia chłopaka, który zawładnął moim sercem, stałem tylko i wsłuchiwałem się w kolejne słowa, które płynęły z ust blondyna. – A teraz... A teraz gdy znalazłem przyjaciela... Gdy znalazłem chłopaka, który...

  – Tom...

  – Nie mogę z tobą odejść Ash. – przerwał mu stanowczo – Nie mogę sprawiać ci więcej problemów. Przepraszam. Muszę wreszcie sam się z tym uporać.

  Starszy Sangster westchnął, a ja wreszcie zdobyłem się na odwagę, aby wychylić się i wyjrzeć zza rogu. Ash obejmował swojego brata, który bez protestów wtulał się w jego tors. Starszy Sangster nie przypominał już bestii, z którą miałem starcie tamtego dnia w lesie. Wyglądał dobrze. Nie miał już zakrwawionych rąk ani ubrań, a w skórzanej kurtce i nieco przydługich włosach wyglądał jak normalny człowiek. Nie był potworem zarówno dosłownie, jak i w przenośni. "Potworem jest się z wyboru" - rozbrzmiały w mojej głowie słowa wypowiedziane przez moją mamę. Ash nie był potworem, a przynajmniej nie takim, za jakiego go miałem.

  – Nie, Tom. Powinieneś tu zostać. Zdala od ojca, zdala od tego wszystkiego, co przeżyłeś. Co przeżyliśmy obaj. – odsunął od siebie brata i spojrzał w jego oczy – Cokolwiek by się działo, zawsze będziesz moim małym braciszkiem i zawsze będę gotów dać w mordę każdemu, kto tylko krzywo na ciebie spojrzy, zrozumiano? – Blondyn skinął głową. Mógłbym przysiąc, że się uśmiechnął, choć przez ciemność i odległość nie mogłem być tego pewien. – Zostań tutaj. Przynajmniej na razie i nie zadręczaj się przeszłością, dobrze? – chłopak znów skinął głową i wytarł swoje oczy w rękaw bluzy. – Masz mój numer i zjawię się, gdy tylko będziesz mnie potrzebował.

  – Kocham cię Ash – wymruczał pod nosem. – Przepraszam za to, co cię spotkało.

  – Przestań – nakazał mu – Mam teraz super moce i nie muszę oglądać naszego despotycznego ojca. A co do naszego ostatniego spotkania... – wzruszył ramionami – Wiem, że cię zaskoczyłem i pewnie przeraziłem no i... Poniosło mnie. Myślałem, że o mnie zapomniałeś, a tak naprawdę cierpiałeś z nas dwojga najbardziej.

  – Więc to nasze pożegnanie?

  – Nie – pokręcił głową. – Jesteś moją jedyną rodziną, nie licząc naszego wspaniałego ojca roku, który wyprułby mi flaki, gdyby się dowiedział, więc mam nadzieję, że będziemy się widywać – szturchnął go w ramię. – Przeproś ode mnie tego całego Dylana – wzruszył ramieniem. – Powiedz, że nie jestem taki zły, na jakiego wyglądam i... Porozmawiaj z nim. Może i wygląda na dupka, ale wiem, że gdyby taki był nie zadawałbyś się z nim, a tamtego dnia widziałem, że mu na tobie zależy i tobie na nim chyba też.

  – Ash...

  – Dobranoc – zagarnął ponownie młodszego brata i uściskał – Też cię kocham dzieciaku i trzymaj się.

   Po tych słowach odsunął się od blondyna i odszedł w stronę lasu, gdzie panowała całkowita ciemność.

  – Ash, nie jedz ludzi! – zawołał za nim blondyn.

  – Za kogo ty mnie masz? – prychnął i nie czekając na odpowiedź, zniknął między drzewami.

____________________________________

Hej Bubusie ❤

Nawet nie macie pojęcia, jak się cieszę, że dodaję dziś ten rozdział.
Różni się on od pierwowzoru. Ba! Scena z tego rozdziału miała być jedynie 1/3 rozdziału, ale rozpisałam się więc ciąg dalszy nastąpi 😄

Kocham Was i dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość! Jesteście najlepsi! ❤

Miłego tygodnia i do następnego 💞

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top