Rozdział 32
Poczułem się lekko, a cały ciężar, jaki jeszcze przed chwilą przygniatał mnie, zniknął bez śladu. Odetchnąłem głęboko, rozluźniając wszystkie mięśnie, a kłom, które nadal miałem wysunięte, pozwoliłem wrócić na swoje miejsce.
– W co ty grasz? – Uchyliłem powieki, spoglądając swoimi ludzkimi oczyma na chłopaka stojącego nade mną. Zaciśnięte pięści, ściągnięte mięśnie twarzy i wzrok utkwiony przed sobą, boleśnie dawały mi do zrozumienia, jak wielki błąd popełniłem. – Nie zrobiłeś mi krzywdy, mimo wielu okazji. Nie miałeś powodu zrobić mi jej teraz. Nie chciałeś tego zrobić, a ja prawie nabrałem się na twoją grę i o mało nie odciąłem ci głowy.
Spokój w jego głosie mroził krew w moich żyłach. Przerażał mnie jeszcze bardziej niż strach czy gniew, na który w pełni sobie zasłużyłem. Wszystko byłoby prostsze, gdyby się wściekał. Gdyby po prostu odciął mi ten durny łeb.
– Powinieneś to zrobić – odparłem zachrypniętym głosem. Niewielkie cięcie na mojej szyi piekło, a krew, która spłynęła z niego zmoczyła moją koszulkę. – Musisz to zrobić! – krzyknąłem, zaciskając swoje pięści, czując, jak krótkie paznokcie boleśnie wbijają się w moją skórę.
Nadal leżałem na podłodze, czekając na rozwój sytuacji, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że mój plan nie powiedzie się po mojej myśli. Było już zdecydowanie za późno.
– Nie. To ty chcesz, abym to zrobił – zerknął na mnie. Chciałem wyczytać coś z jego oczu na marne. Były ciemne i pozbawione jakichkolwiek emocji. Zupełnie jakby chłopak przełączył wewnątrz swojej głowy pstryczek blokujący wydobycie się na zewnątrz targających nim emocji. – Ale tego nie zrobię, Dylan. Straciłem brata przez swoje tchórzostwo. Stał się tym, czym się stał przezemnie. To była moja wina. Zabiłem bezbronną omegę, a moja mama... – pokręcił głową, jakby zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo – A teraz ty chcesz, abym cię zabił. Jak miałbym z tym żyć? Żyć, ze świadomością, że zabiłem osobę, która była dla mnie wszy... Nie, Dylan – pokręcił głową. – Nie znajdziesz się na mojej liście błędów, koszmarów, które nawiedzają mnie we śnie.
– Tommy – szepnąłem, podnosząc się na rękach. Cholera jasna! – Tommy posłuchaj...
– Przykro mi.
Falcata, którą dotąd trzymał w dłoni, upadła na ziemię z głuchym brzękiem. Thomas odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
– Twój ojciec... – zaczałem, zatrzymując go w miejscu.
Nie udało się. Nie zabił mnie, ale nadal problemem pozostawał pan Sangster, który nie tylko skarze na ścięcie mnie, ale i moją rodzinę, gdy będą próbowali mnie chronić.
– Nie powiem mu ani słowa – westchnął. Zmęczenie aż wychodziło z niego na zewnątrz, a w oczach coś zabłyszczało. Być może łzy, ale nie mogłem być tego pewien, bo chłopak szybko odwrócił swoją głowę.
– Dziękuję – szepnąłem pod nosem. Nie miałem pojęcia czy to usłyszał, a jeśli nawet to nijak na to nie zareagował. Zostawił mnie samego w mroku czterech ścian i swoich własnych myśli, które zaczęły pochłaniać mnie od nowa. Z oczu po raz kolejny pociekły szkarłatne łzy, a szloch poniósł się po pustym pomieszczeniu. Może dobrze się stało? Miał prawo wiedzieć, z kim zaczął się zadawać. Czy nie tego chciałem na samym początku? Miał trzymać się ode mnie z daleka i proszę! Chociaż jeden swój cel osiągnąłem! Tylko dlaczego to tak cholernie musiało boleć?
Nie wiedziałem ile czasu spędziłem na biciu się z własnymi myślami. Nie miałem siły nawet zebrać się z podłogi i powlec do domu. Zresztą jakbym wytłumaczył niewielką ranę na mojej szyi i całą twarz umazaną we krwi? Leżałem więc na plecach, wgapiając się w drewniane belki znajdujące się pod sufitem, pełen nadziei, że nikomu nie przyjdzie do głowy zaglądać do mnie, choć było to mało prawdopodobne. Wiedziałem, że prędzej czy później ktoś uchyli drzwi i sprawdzi co ze mną i dlaczego tak długo nie wracam. Westchnąłem i z wielką niechęcią zebrałem się z podłogi, a umazaną twarz wytarłem w koszulkę, która i tak już ubrudzona była krwią. Podszedłem do lustrzanej ściany, sprawdzając, na co zdały się moje próby usunięcia krwi z twarzy i po wykorzystaniu reszty wody z pozostawionej butelki, po treningu, stwierdziłem, że jest okey. Oczywiście na tyle, na ile mogło być okey. Twarz nadal miałem podrapaną po wczorajszym wpadnięciu w krzaki, niebiekie żyły odznaczały się pod moją bladą skórą, a cienie pod oczami sprawiały, że wyglądałem jak duch z marnego, niskobudżetowego horroru. Przynajmniej rana na szyi nie była na tyle widoczna, aby od razu rzucać się w oczy. Po raz kolejny westchnąłem i ruszyłem do wyjścia z nadzieją szybkiego znalezienia się w swoim pokoju, z którego nie wyjdę do końca życia.
– Gdzie masz koszulkę? – Moja matka stała ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, opierając się o framugę kuchennych drzwi. – Wszystko w porządku?
– Tak – wzruszyłem ramionami – rozdarłem ją na treningu – skłamałem, wbiegając po schodkach. Prawda była jednak taka, że koszulkę uplamioną krwią zostawiłem w kącie sali.
– Dylan! – Zatrzymałem się w pół kroku, zerkając na moją rodzicielkę, która praktycznie nigdy nie podnosiła głosu, nawet wtedy, gdy stłukłem pamiątkowy wazon babci, strzelając z kuszy. – Co się dzieje? Pokłóciliście się? – zapytała, a ja spojrzałem na nią zdziwiony. – Z Tomem – wyjaśniła – Czy ty i on... – chrząknęła znacząco – Czy wy obaj... – ciągnęła dalej, wykonując charakterystyczny gest dłońmi, który mógł znaczyć tylko jedno!
– Mamo! – zgromiłem ją wzrokiem i z przerażeniem rozejrzałem się dookoła czy przypadkiem starszy Sangster z moim ojcem nie słyszeli tego, co przed chwilą za insynuowała.
– Daj spokój – machnęła dłonią, najwyraźniej czytając w moich myślach. Uśmiechnęła się najpiękniej, jak tylko umiała. Całe napięcie, jakie jeszcze przed chwilą wisiało w powietrzu, przepadło wraz z pojawieniem się jej uśmiechu – Stephen z Robertem wybrali się na polowanie, nikt mnie nie słyszał. Więc jak?
Bez słowa zbiegłem po schodach, wymijając ją w drzwiach i rozsiadłem się na wysokim, kuchennym stołku, nalewając sobie do szklanki pomarańczowego soku. W zasadzie bardziej sprawdziłby się Jack Daniel's, ale upić się i tak miałem zamiar później.
– Dylan? – zaczęła łagodnie, a ja tylko pokręciłem głową, podpierając się na łokciach. Nie chciałem o tym gadać tym bardziej po dzisiejszym zajściu, które moje szanse u chłopaka sprowadziły do poziomu krytycznego, albo i gorzej.
– Nie musisz się martwić – wzruszyłem ramionami, spoglądając jej w oczy. Nie było to łatwe, bo ta kobieta miała istny wykrywacz kłamstw, jednak teraz nie kłamałem. Nie musiała się martwić, że będę posuwał naszego gościa. – Nic między nami nie będzie.
– Ale coś było, prawda? – zapytała, przekrzywiając głowę i uśmiechając się nieznacznie. – Coś dobrego.
Coś... Racja coś między nami było i mimo że było to dobre, skończyło się w parszywy sposób, jednak nie miałem ochoty dzielić się tym z kimkolwiek.
– Skąd ci to przyszło do głowy? – starałem się wybrnąć z sytuacji. – To, że wolę chłopców wcale nie oznacza, że będę latał za każdym, który się nawinie.
– Może stąd, że odkąd się tu zjawił, ciągle się uśmiechasz? – podsunęła, ignorując drugą część mojej wypowiedzi. – Nie kłócisz się z ojcem. – dodała. – Widzę, jak na niego patrzysz, Dylan i to nie jest typowe dla ciebie spojrzenie na innego młodego łowcę, który chciałby być taki, jak ty.
– Jak niby patrze na innych łowców? – prychnąłem. Próbowałem zatuszować to, że miała w stu procentach rację.
– Z kpiną – wyjaśniła. – Gardzisz nimi, bo zabijają nawet niewinnych, którzy nie mieli wpływu na to, kim się stali, jacy się urodzili. Na Thomasa nigdy tak nie spojrzałeś, a gdy twój ojciec powiedział mi o tym, jak broniłeś tego niewinnego chłopca przed Robertem, byłam wtedy prawie pewna, że mam rację co do twojego uczucia względem Toma.
– Co cię niby w tym utwierdziło?
– Gdy Thomas jakąś godzinę temu wrócił z treningu zapłakany i zamknął się u siebie, szlochając.
Nie miałem pojęcia co powiedzieć. Wiedziałem, że Thomas wychodził z sali w kiepskim stanie, ale bardziej skupiony byłem na sobie i na swoim idiotycznym planie, nie zwracając uwagi na to, co się działo wokół mnie. Nie myślałem o tym, jaką mogłem wyrządzić mu krzywdę swoim zachowaniem i tym gdyby nie powstrzymał się przed odcięciem mi głowy.
– Synku...
– Wszystko zepsułem... – nie było sensu kłamać – Wszystko! I nie da się już tego naprawić.
– Zawsze się da – uśmiechnęła się pocieszająco, a jej szczupła dłoń chwyciła moją naznaczoną licznymi zgrubieniami i bliznami. – Jeśli się kogoś kocha, nie ma rzeczy niemożliwych skarbie. Ja i twój ojciec jesteśmy tego doskonałym przykładem.
– To zupełnie co innego. – pokręciłem głową. – Tak bardzo różnego... On, ojciec zaakceptował cię taką, jaką jesteś. Jaką się stałaś. Thomas... – zacząłem się jąkać.
– Idź do niego.
– Nie, to zły pomysł – spojrzałem na nią – Bardzo zły.
– Zaufaj mi. – zaśmiała się – Nigdy bym nie pomyślała, że mój odważny syn jest tak nieśmiały. Mówienie o uczuciach nie jest powodem do wstydu Dee Dee.
– Mamo on wie.
– Powiedziałeś mu, co do niego czujesz?
– Nie – pokręciłem głową, a ogromna gula urosła w moim gardle. To było znacznie coś gorszego. – On wie, że jestem wampirem.
– Oh skarbie – uśmiech spełzł z jej twarzy zastąpiony zaskoczeniem i czymś na kształt strachu. – Czy ty...
– Powiedziałem mu, a on się wystraszył – wyrzuciłem na jednym wdechu, a kamień, który zgniatał moje serce, zaczął powoli staczać się z niego w dół, przygniatając mój żołądek. – A raczej był zaskoczony. Sam już nie wiem. Wyszedł z mojego pokoju. Przeraziłem się, że powie o wszystkim swojemu ojcu więc za nim pobiegłem do sali ćwiczeń...
– Nie zrobiłeś nic głupiego, prawda?
– Czasem myślę, że nie potrafię zrobić nic mądrego – pokręciłem głową – Bałem się, że zrobią ci krzywdę.
– Dylan...
– Że ucierpią przeze mnie inni – nie dałem jej dokończyć – więc wymyśliłem na poczekaniu historyjkę o tym, jak zostałem przemieniony. I – zająknąłem się. Nie mogłem wspomnieć o moim głupim planie poświęcenia własnego życia. – I tak jakby go trochę nastraszyłem.
– Dylan!
– Przepraszam! Bałem się! Ja... Nigdy nie zrobiłbym mu krzywdy.
– On o tym nie wiedział. Nie możesz załatwiać swoich spraw, wywołując w innych strach. – westchnęła, kładąc dłoń na swoim czole. – Ludzie, którzy wzbudzają strach są samotni.
– Może wtedy ominąłby mnie ten cały syf – burknąłem pod nosem.
– Musisz z nim porozmawiać – nie zwracała na mnie uwagi – Musisz mu wyjaśnić...
– Spokojnie, nie powie ojcu.
– Nie Dylan. Musisz z nim porozmawiać o was. O tym, co zrobiłeś. Przeprosić go za swoje zachowanie.
– Mamo to nie ma sensu. – przewróciłem oczami – Jest łowcą, a ja wampirem.
– Tak jak ja i twój ojciec.
– On cię pokochał, zanim...
Ja mogłem tylko marzyć o tym, że Thomas pokochał mnie, zanim się dowiedział.
– To, że przyznałeś mu się do swojej natury, nie było głupie ani złe. Najwyraźniej zaufałeś mu na tyle, aby mu o tym powiedzieć. – moja matka potrafiła znaleźć logiczne wytłumaczenie na wszystko. Nawet na moją głupotę. – A on miał prawo być zaskoczony. Całe życie uczony był, że takich jak my należy zabijać. Powinieneś dać mu czas, a nie utwierdzać go w tym, że jesteś bestią. Pamiętaj, że potworem jest się z wyboru. My nimi nie jesteśmy i to powinieneś mu powiedzieć. No i jeśli chciałeś z nim być, prędzej czy później musiałeś z nim porozmawiać, a zdecydowanie lepiej jest zrobić to wcześniej.
– Mamo to i tak już nie ma znaczenia. On na mnie teraz nawet nie spojrzy. Znienawidził mnie.
– To dlaczego przyszedł roztrzęsiony, a nie wściekły? Masz trudny charakter i jestem pewna, że użyłeś niekonwencjonalnych metod nastraszenia go – wykonała w powietrzu znak cudzysłowu – ale wierze, że jeszcze możesz wszystko naprawić.
– Wnioskujesz po tym, że nie biega po domu z kołkiem i wiązanką czosnku? – uśmiechnąłem się. Może to głupie, ale słowa matki rozpaliły w moim wnętrzu małą iskierkę nadziei i mimo że była ona cholernie malutka, to ciągle dawała blask.
– Między innymi – przytaknęła z uśmiechem. – A teraz uciekaj – machnęła dłonią, wyganiając mnie z kuchni. – Ale najpierw koszulka. Cieszę się, że masz swój obiekt westchnień, ale co byłaby ze mnie za matka, jeśli pozwoliłabym ci iść do niego półnago?
– Mamo!
– Sio! Aha i potem mi i ojcu opowiesz, o co chodziło z wczorajszymi późnymi odwiedzinami u Willow.
No tak. Willow. Ziemia nadal kręciła się wokół słońca i choć mój świat runął w mgnieniu oka, wszystko toczyło się swoim torem, a ja nie mogłem liczyć na taryfę ulgową.
Przytaknąłem głową i choć wiedziałem, że to, co zrobiłem Willow, było złe, może powiedzenie prawdy nie było najgorszym pomysłem?
***
– Tommy – szepnąłem, stukając do drzwi chłopaka. Było już dobrze po dziewiątej wieczorem, gdy zdobyłem się na odwagę i wyłoniłem z mroku własnego pokoju. Ojciec z Sangsterem jeszcze nie wrócili do domu, a mama zaszyła się w sypialni z jakąś książką, którą czytała chyba z milion razy. – Thomas, wiem, że tam jesteś. Słyszę twój oddech. Proszę, wpuść mnie.
– Czego chcesz? – warkną, otwierając drzwi. Gdybym powiedział, że był w tym momencie piękny, byłoby to ogromne niedomówienie. Chłopak wyglądał okropnie. Roztargane, przydługie blond włosy sterczały we wszystkie strony i mimo że zawsze uważałem to za cholernie seksowne, w tej chwili wcale takie nie było. Może dlatego, że tym razem nie był to tak charakterystyczny dla niego nieład spowodowany walką czy przeczesywaniem palcami, a szarpaniem za piękne blond kosmyki. Jednak włosy to nie jedyne co przybijało mnie w jego wyglądzie. Był jeszcze zaczerwieniony nos i zapłakane, przekrwione oczy, które wcale nie wyglądały na swój wiek, a na zmęczone życiem. – Odejdź!
Próbował zamknąć mi drzwi przed nosem, jednak szybko zastawiłem je swoją stopą. Nie mogłem się teraz wycować. Nie mogłem pozwolić na to, żeby teraz mnie odepchną. Nie teraz, gdy przez pół dnia zbierałem się na odwagę, aby tu przyjść.
– Mogę wejść? – zapytałem, resztkami sił powstrzymując się przed rzuceniem się na kolana i błaganiem o wybaczenie. – Proszę.
– Po co? Żeby znowu mnie prowokować? Czy może bawić się mną, tak jak robiłeś to do tej pory?
– Musimy pogadać Tommy – zignorowałem jego zaczepkę.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
– A ja tobie bardzo wiele.
– Na przykład? – prychnął, przekrzywiając głowę.
– Na przykład, że cię kocham.
____________________________________
Cześć Orzeszki! ❤
Wiem, późna godzina, ale nadal niedziela 😁
Przyznaje się, że miałam pomysł, żeby poczekać z tym rozdziałem do jutra, ale postanowiłam się pospieszyć i dodać dzisiaj! W tamtym tygodniu nie było rozdziału i w święta też nie za co przepraszam! ❤
Nie przejedliście się? 🎄
Szczęśliwego Nowego Roku Bubusie i do następnego! 🎆🎇🎇🎊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top