Rozdział 31
Sam nie wiem, co mnie napadło. Obserwowałem, jak uśmiech schodzi z twarzy blondyna, zmieniając się w zdziwienie, a następnie w coś na kształt strachu wymieszanego z niedowierzaniem. Podniósł się z mojego łóżka, robiąc kilka kroków w tył, jakby tylko czekał, aż zaatakuję. Tak, jasne. Z pewnością bym to zrobił akurat teraz, mimo że wcześniej miałem do tego z tysiąc lepszych okazji. Bałem się poruszyć, żeby go nie spłoszyć. Bałem się choćby mrugnąć. Thomas stał po środku mojego pokoju, wpatrując się we mnie z otwartymi ustami. Czego się spodziewałem? Że uśmiechnie się do mnie i pogłaszcze po główce ze słowami "nic nie szkodzi Dylan". Szkodzi, kurwa. Szkodzi i nie tylko mi, ale i mojej rodzinie!
– Tommy – zacząłem ostrożnie, uważając na ton swojego głosu, który zadrżał, zdradzając mój strach, ale on tylko pokręcił głową. – Proszę...
Nie miałem pojęcia, jak zareagował na wyznanie Imogen, ale po tym, jak ją traktował, myślałem, że... Prawdę mówiąc, nie myślałem! Nigdy nie miał dowiedzieć się, czym jestem! Ale, no cóż, zabolało, że zaakceptował ją, a mnie... Istnieje różnica pomiędzy poznaniem wampira, który na pozór jest okay, a mieszkaniem z nim pod jednym dachem i obściskiwaniem się po kątach tak od czasu do czasu.
– Powiedz coś – jęknąłem, chowając twarz we własnych dłoniach. Byłem załamany i rozdygotany. Byłem bestią, która kuliła się przed srogim wzrokiem łowcy. – Błagam cię.
– Muszę wyjść – odezwał się po chwili głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, po czym odwrócił się na pięcie i tak po prostu wyszedł, zostawiając mnie samego z moją własną lekkomyślnością, a raczej głupotą, która osiągnęła poziom krytyczny.
– Thomas! – wrzasnąłem na marne. Już go nie było, a ja oczyma wyobraźni widziałem, jak biegnie do ojca, powiedzieć mu o mnie. Pal licho ze mną, bałem się o własną matkę, a nawet i ojca, który według łowców byłby zdrajcą, gdyby wyszło na jaw, że oszczędził moją matkę, a nawet pozwolił przyjść na świat mnie.
Co ja sobie wyobrażałem? Moje serce waliło o żebra, próbując eksplodować wewnątrz klatki piersiowej. Nie miałem pojęcia co zrobić. Potrafiłem dodawać sobie problemów w zatrważającym tempie i chyba tylko kulka w głowę mogła wyciągnąć mnie z tego bagna, w jakie się wpakowałem, ale... Nie wyciągnęłaby moich rodziców i przyjaciół, którzy zaraz po nas staliby się kolejnym celem. Na każde miasteczko przypada średnio od jednej do trzech rodzin łowców. My w Lake Falls byliśmy jedyni. Gdyby zabrakło O'Brienów... Nawet nie chciałem myśleć, jaką czystkę przeprowadziliby inni łowcy, a przez kogo? Przez idiotę Dylana!
Zerwałem się gwałtownie do góry, wciągając na siebie szare spodnie i nie zmieniając koszulki, wypadłem na korytarz. Od razu dopadłem do drzwi blondyna, wpadając do jego pokoju niczym huragan. Było to idiotyczne, biorąc pod uwagę, że swoim zachowaniem pewnie sprowokowałbym go do ataku, ale Thomasa w nim nie było. Ostatnie resztki nadziei, że może chciał wszystko przemyśleć, prysły niczym bańka mydlana. Węzeł w moim żołądku zacisnął się jeszcze mocniej, przyprawiając mnie o mdłości, a nogi, które zaczęły drżeć, omal nie sprawiły mi kolejnego twardego lądowania na wypastowanej podłodze.
Trzasnąłem drzwiami i zbiegłem na dół, próbując wymyślić co mógłbym zrobić. No nie wiem... Może go zaciukam i zakopę gdzieś w lesie? Prychnąłem i momentalnie strzeliłem sobie w czoło otwartą dłonią. Nie była to odpowiednia pora na żarty.
– Dylan, jak się czujesz? – mój ojciec siedział rozparty w fotelu, czytając gazetę, którą odłożył na bok, gdy wypadłem na środek salonu. Miałem ochotę się rozpłakać i powiedzieć mu co zrobiłem, ale nie mogłem tego zrobić. – Wyglądasz okropnie – zauważył, marszcząc brwi. Domyślałem się tego, jak wyglądam i wcale nie było to spowodowane moim stanem fizycznym, a emocjonalnym roztrzaskaniem na drobne kawałki, po których teraz Thomas tańczył w najlepsze, czyniąc z nich proch. – Dylan – zaczął unosić się do góry, gdy zachwiałem się do tyłu. – Wszystko w porządku?
Przytaknąłem, przełykając ślinę i siląc się na uśmiech. Nic nie było w porządku, ale musiałem sam to naprawić, nawet jeśli wiązałoby się to z... Z moją śmiercią. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do wyjścia, ignorując głos ojca. Musiałem znaleźć Thomasa, zanim on znajdzie własnego ojca. Modliłem się o to, aby był w sali ćwiczeń.
– Idę poćwiczyć – rzuciłem na odchodnym, a spokojny ton głosu zaskoczył nawet mnie. Byłem naprawdę dobrym aktorem. – Później porozmawiamy. – Albo i nie. Dodałem w myślach.
Pomysł, jaki narodził się w mojej głowie, powoli zaczął dojrzewać, a ja zacząłem się z nim godzić i akceptować go bez względu na koszty. Odetchnąłem głęboko, a spokój zalał mnie od środka. Nareszcie wszystko raz na zawsze się skończy, tylko... Tylko muszę wszystko odegrać w jak najlepszy sposób. To będzie moje ostatnie przedstawienie i musi być najlepsze. Skończą się kłamstwa, tajemnice i skończy się ból.
Zbliżyłem się do sali treningowej, słysząc bicie serca Thomasa, które przyspieszyło, gdy naparłem na drzwi. Nie wiedziałem czego się spodziewać. I szczerze mówiąc, nie miałem czasu się nad tym zastanowić. Moje myśli zaprzątał plan, który musiałem wprowadzić w życie. Nie było w nim miejsca na zawahanie, litość czy strach. Dylan O'Brien się nie boi, powiedziałem sobie w myślach i mentalnie przewróciłem oczami. Oczywiście, że się bałem. W zasadzie już nie pamiętałem, jak to jest nie czuć strachu.
– Thomas – odezwałem się po chwili, gdy drzwi za mną zatrzasnęły się, odcinając naszą dwójkę od całego świata. Jeszcze wczoraj obściskiwaliśmy się w tej sali, a dziś... Dziś musiałem być przygotowany na najgorsze. – Thomas – powtórzyłem jego imię, ale chłopak ani drgnął. Stał odwrócony tyłem z pochyloną głową, która odznaczała się jasnością na ciemnym tle ściany obwieszonej bronią przeróżnego rodzaju. Dłonie miał oparte o stół, na którym rozmieszczone były noże bojowe i jego ulubione motylkowe noże, którymi zawsze perfekcyjnie trafiał do celu.
Let's go, it's my show!* – zaśpiewałem w myślach i omal nie parsknąłem śmiechem. Piosenka, z której pochodził ten wers, bardziej pasowała do wczorajszych wydarzeń w tej sali, a nie do tego przesiąkniętego strachem cyrku, który sam sobie sprawiłem. Wolnym krokiem zacząłem zbliżać się do chłopaka stojącego w drugim końcu sali. Mógłbym tak po prostu rzucić się do jego szyi i rozszarpać ją na strzępy, ale... Nie mogłem tego zrobić. Zresztą był łowcą, a przed sobą miał szeregi broni, której starczyłoby do zabicja armii wampirów.
– Nie żartowałeś? – Zatrzymałem się w pół kroku. – Naprawdę jesteś pijawką?
– Nie, nie żartowałem. – odparłem spokojnie, starając się zignorować fakt, że nazwał mnie akurat pijawką.
Odwrócił się przodem, dzierżąc w dłoni długie, lekko zakrzywiane ostrze. Chyba nawet nie będę musiał się zbytnio starać, aby mój plan się powiódł. Na twarzy chłopaka malował się smutek i żal jakbym zdradził go i teraz tylko czeka, aż odpłaci mi za wszystko. Bardzo dobrze. W ułamku sekundy przebyłem dzielącą nas odległość, czym zaskoczyłem Thomasa, który wystraszony wpadł tyłem na stół, burząc misternie ułożone rzędy bojowych noży. W powietrzu poniósł się syk, a zaraz za nim rozprzestrzenił się zapach krwi. Nie kusił mnie, ale strach w oczach Thomasa, który spojrzał na swoją zranioną dłoń, a potem na mnie sięgał zenitu. Jak mógł w ogóle myśleć, że go skrzywdzę? Mimo że było mi to na rękę, świadomość tego, że uważa mnie za zagrożenie, sprawiała mi większy ból, niż się spodziewałem.
– Jak? – zapytał, a jego głos załamał się. – Co się stało?
– Czy to ważne? – zapytałem, przekrzywiając głowę.
Cały czas wpatrywałem się w krew spływającą po bladej dłoni blondyna. Nie chciałem jej pić, nie pragnąłem jej, ale Thomas nie mógł tego wiedzieć. Show must go on** powtarzałem w swoich myślach jak mantrę, która dodawała mi sił.
– Odpowiedz! – nakazał, zaciskając mocniej zranioną dłoń, z której czerwone krople skapywały na parkiet. – Chce wiedzieć!
– Zostałem zaatakowany – odparłem, naprędce wymyślając historyjkę, którą mógłbym mu sprzedać. – Byłem na polowaniu sam. Myślałem, że ścigam jednego wampira, ale myliłem się. Było ich trzech. Zaatakowali mnie, a potem przemienili. Jak widzisz, bajki o silnym i niepokonanym Dylanie O'Brienie, które wciskał ci twój ojciec, były picem na wodę. Mnie także dało się pokonać.
– Zainfekowany łowca...
– Powinien się zabić – dokończyłem za niego. – Myślisz, że nie chciałem? – prychnąłem nerwowo. Owszem, może trochę chciałem, ale nie to było powodem no i nie miałem zamiaru dzielić się tym z Thomasem. – A potem zjawiłeś się ty – warknąłem mu w twarz, udając roztargnienie. – Z tym swoim "myślisz, że wszystkie nadnaturalne istoty są złe?". Miałem nadzieje, że nie są złe, bo ja nie chciałem być zły, ale... – zawahałem się, nie wiedząc co powiedzieć dalej. Wiele w tym było kłamstwa, ale i wiele prawdy, która cisnęła w moje oczy łzy. Z pewnością przekonałyby one Thomasa do mojego wampiryzmu.
– Nie wytrzymałeś? – podsunął, a ja uniosłem wzrok, spoglądając mu w oczy ze zdziwieniem. Po chwili dotarło do mnie, co miał na myśli i że wcale nie była to najgłupsza droga do tego, co zaplanowałem. Niech wierzy w to, że jestem bestią taką z prawdziwego zdarzenia.
– Właśnie – przytaknąłem, oblizując spierzchnięte wargi. – Nawet nie masz pojęcia, jak trudno jest z tym żyć, gdy z każdej strony czujesz i słyszysz buzującą krew w żyłach osób, które cię otaczają.
– Twoi rodzice...? – przełknął ślinę, a jego serce mocniej zabiło o żebra.
– A jak myślisz? – prychnąłem, zamykając oczy tylko po to, aby pokryły się czernią – Sądzisz, że mój ojciec świadomie trzymałby pod dachem potwora? – uchyliłem powieki, utwierdzając go w tym, że mówię prawdę. Chłopak ze świstem wciągnął powietrze, mocniej zaciskając zdrową dłoń na rękojeści ostrza. Dokładnie falcaty, tej samej, którą Thomas nazwał kiedyś Felicją. – Gdyby wiedział, sam odciąłby mi głowę i spalił na popiół za zbrukanie nazwiska O'Brien.
– Dlatego włamałeś się do kliniki? Potrzebowałeś krwi?
– Cały czas jej potrzebuję – uśmiechnąłem się, zerkając na krople krwi na parkiecie, a następnie na dłoń Thomasa. – A to, że krwawisz, tylko pogarsza sytuację i nie pozwala mi się skupić.
– Dylan...
– Czuje się jak w pieprzonym matrxie, słysząc, widząc i czując lepiej. Nawet nie wiesz, jakie jest to irytujące, gdy każdy zewnętrzny bodziec dociera do ciebie zwielokrotniony – kłamałem jak z nut. Dla mnie wyostrzony węch czy słuch był normą. – Każdej nocy słyszałem twój miarowy oddech i bicie serca. Za każdym razem, gdy zbliżałeś się do mnie, czułem zapach twojej słodkiej krwi, doprowadzający mnie do obłędu.
Zacisnąłem powieki, zmuszając swoje kły do wysunięcia się na zewnątrz. Chciałem mieć to już za sobą. Powoli rozwarłem usta, wyszczerzając ostre kły, które w tej chwili miały sprowokować Thomasa do ataku. Chłopak pisnął z przerażenia, które mieszało się z obrzydzeniem wymalowanym na jego twarzy. Tak, Tommy. Przypatrz się bestii, którą musisz zabić.
– Dylan! – krzyknął, a na jego twarzy zaczęła malować się determinacja. Dłoń z falcatą powędrowała ku górze, a jej czubek zetknął się z moją klatką piersiową.
Pchnij – nakazałem mu w myślach, ale on tylko stał, wpatrując się we mnie. Być może bał się zaatakować pierwszy. Nie miał drogi ucieczki. Za sobą miał długi stół, a przed sobą mnie. Zrobiłem krok do tyłu, potem następny i kolejny, robiąc mu miejsce i zmuszając się do uśmiechu, podczas gdy do moich oczu cisnęły się łzy.
– Myślisz, że jesteś w stanie mnie zabić? – zaśmiałem się drapieżnie, kalecząc swoją wargę. Zerknąłem w bok na ścianę pokrytą lustrami tylko po to, aby spojrzeć swojej mrocznej stronie prosto w twarz.
– Jestem łowcą, Dylanie – zauważył, cały czas wpatrując się we mnie z wyciągniętą ręką dzierżącą ostrze.
– Ja cię wszystkiego nauczyłem – po raz kolejny moje kły przejechały po delikatnych ustach, tworząc na dolnej wardze krwawą bruzdę, z której pociekła czerwona ścieżka, znacząca mój podbródek. Nienawidziłem mówić z wysuniętymi kłami, ale w tej chwili moja własna krew i usmarowane nią kły tylko dodawały grozy, która była mi jak najbardziej na rękę. Thomas musiał uważać mnie za potwora, aby nie mieć później wyrzutów sumienia. – Myślisz, że nie jestem w stanie przewidzieć twojego kolejnego ruchu?
Thomas bez słowa odsunął się od stołu, próbując obejść mnie dookoła. Jakby chciał udowodnić mi, że jednak jest lepszy, niż sądzę. Był lepszy pod każdym względem, dlatego przy okazji pokażę mu także jak silną i wartościową jest osobą. Rzuciłem się do przodu, przecinając powietrze, chłopak uchylił się, przez co natrafiłem na pustkę. Dobrze Tommy – pochwaliłem go w myślach Tak, jak cię uczyłem. Zamachnął się zranioną ręką zaciśniętą w pięść i zdzielił mnie w szczękę. Zakołysałem się na piętach, udając zdezorientowanie i splunąłem własną krwią. To, co czułem w tej chwili, było istnym huraganem emocji: przez smutek, żal, tęsknotę po wstyd i dumę, którą był ten złotowłosy anioł. Obtarłem usta wierzchem dłoni i potrząsnąłem głową, starając się odgonić z głowy myśli o chłopaku, a z serca ból, który rozrywał je na strzępy. Znów ruszyłem do ataku, tym razem podcinając nogi blondynowi, który z głuchym odgłosem runął na ziemię, a ostrze, które jeszcze przed chwilą zwieszone miał wzdłuż ciała, wypadło z jego dłoni i przesunęło się po parkiecie. W ułamku sekundy znalazłem się na jego brzuchu, przygniatając go do ziemi. Widziałem w jego oczach własne odbicie, które nawet mnie przerażało. Chłopak wił się pode mną, próbując zepchnąć mnie z siebie i sięgnąć po broń, która tak zdradziecko wylądowała poza jego zasięgiem. Zaciągnąłem się jego zapachem, przysuwając swoje usta do jego szyi. W tym miejscu wczoraj składałem setki pocałunków, podczas gdy chłopak wił się z rozkoszy. Dzisiaj przesuwałem po jego szyi kłami, a on drżał ze strachu. Załkał, a moje serce po raz kolejny rozpadło się na milion kawałków. Uniosłem głowę, zerkając na jego przerażoną twarz. Nie patrzył na mnie. Wzrok pełen dumy utkwiony miał w krokwi nad nami. Wyglądał tak krucho i niewinnie. Przejechałem dłonią po jego blond kosmykach, nie mogąc oprzeć się ich delikatności. To był błąd. Chłopak w momencie spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Niespodzianka Tommy, potwory także potrafią kochać. Zamknąłem powieki, spod których pociekły łzy. Nie dałem rady dłużej ich powstrzymywać. Potem wszystko działo się jak w zwolnionym tempie: poczułem uderzenie pięścią w skroń i w nos, z którego pociekła krew. Jego ręce na moich włosach, ciągnące mnie w bok. Po chwili znalazłem się na ziemi, a gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem chłopaka stojącego nade mną z falcatą i miną jak u zbitego psa. Przestąpił nade mną i powoli usiadł na moim brzuchu. Nie protestowałem, gdy przyciskał moje ramiona swoimi kolanami, ani gdy ostrze znalazło się przy moim gardle. Nadeszła ta chwila. Ostatni raz spojrzałem w te przepełnione bólem brązowe oczy, po czym zacisnąłem powieki. Łzy cały czas spływały po mojej twarzy, ale tak naprawdę było mi już wszystko jedno. Czułem się lekki jakby wszystkie problemy przestały istnieć.
– Prosze, Tommy. Prosze*** – szepnąłem, gdy poczułem pieczenie, a ciepła krew spłynęła po mojej szyi.
____________________________________
Hej Bubuśki 😘
Rozdział ma 2330 słów 😱😍
* Piosenka "For your entertainment" Adama Lamberta.
** Piosenka "The Show must go on" Queen
*** Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać 😂 Cytat z "Leku na śmierć" 💔
Nadal myślicie, że Dylan dobrze zrobił? 😄
Przepraszam, że nie odpowiedziała na wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałm, ale każdy przeczytałam i przy każdym niesamowicie się uśmiechałam. Jesteście kochani i tak bardzo motywujący, że jeju 😍 Kocham Was!
Druga sprawa: wyświetlenia! Jak? Powiedzcie mi jak? Przeszło 10tys wyświetleń! Nie mogę w to uwierzyć, a o gwiazdkach już nie wspomnę! To wsztstko Wasza zasługa. Dziękuje 😘❤
Z racji tego, że kolejna niedziela to niedziela przed wigilią, to nie wiem czy w tej gorączce przygotowań dam radę dodać rozdział, a że w tym tygodniu będę mieć kilka jazd i jeszcze uczenie się testów... Sami wiecie, postaram się, ale może być poślizg do świąt. Wiem, że zrozumiecie ❤
A tym czasem żegnam się z Wami i życzę miłego tygodnia 😘❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top