Rozdział 30
Nie wiedziałem czego się spodziewać, przekraczając próg domu. Nie miałem pojęcia, jak to wszystko wytłumaczę rodzicom, a szczególnie ojcu. Nie spodziewałem się także, że po wkroczeniu do salonu, na mojej drodze stanie pan Sangster mierzący mnie swoim surowym wzrokiem. W momencie moje serce zabiło mocniej, a do głowy wpadł irracjonalny pomysł, że ten mężczyzna o wszystkim doskonale wie, zaczynając od próby skalania jego syna, a na moim żywieniu się Willow kończąc i tylko czeka, aż nadarzy się okazja odcięcia mojego durnego łba.
– Do gabinetu – zagrzmiał mój ojciec, kładąc dłoń na moim ramieniu, tym samym zmuszając mnie do ruszenia się z miejsca. Kątem oka widziałem Thomasa stojącego na schodach. Opierał się o barierkę, nie patrząc w moją stronę, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że obserwował całą sytuację. Miał prawo być na mnie zły, w końcu zostawiłem go samego w TAKIM momencie, po czym kilka godzin później zjawiam się z wściekłym ojcem, cały obdrapany, w innych ciuchach i bez auta. Tak, mój skarb został pod kliniką i pewnie zostanie odholowany. Co do Thomasa, nawet nie chciałem myśleć, jak mu to wszystko wytłumaczę. Przerażające było to, ilu osobom w tak krótkim czasie musiałem się tłumaczyć.
– Stephen – zaczął mężczyzna, kręcąc głową i uśmiechając się półgębkiem. – Odpuść dzieciakowi – zaśmiał się, choć brzmiało to bardziej, jak zgrzyt, ale, tak czy siak, chyba jednak nie chciał odciąć mi głowy. Nie żeby mnie to cieszyło. Wcale nie schlebiało mi, że ktoś taki jak on staje w mojej obronie. – Sam z miłości robiłeś dziwne i głupie rzeczy.
Mój ojciec ni jak nie zareagował. Wiedział, że nic z tego nie było aktem miłości. Spojrzałem ukradkiem na Thomasa, który tym razem patrzył prosto w moje oczy. No chyba nie myślał, że jego ojciec ma rację. Skąd oni w ogóle wiedzieli, co zrobiłem?
– Thomas – ruszyłem w stronę schodów, jednak ojciec chwycił za moje ramię, spoglądając na mnie z boku. Pchnął mnie lekko w stronę korytarza, na końcu którego znajdował się jego gabinet. Poddając się ojcu, kątem oka obserwowałem, jak Tommy znika na szczycie schodów.
– Wytłumacz mi – zaczął, gdy tylko zatrzasnął za mną drzwi swojego gabinetu. Cały spokój wyparował z jego głosu bez śladu, za to chłód nasilił się do granic możliwości. – Co to do cholery było?! – warknął, uderzając pięścią o biurko. Żyła na jego szyi pulsowała, a zazwyczaj stoicki wyraz twarzy, w tej chwili wyrażał chęć mordu. – Dylan!
– Przepraszam – westchnąłem ciężko, irytując go tym jeszcze bardziej. Nie zrobiłem tego celowo. Po prostu nie wiedziałem co powiedzieć. Całą drogę spędziliśmy w ciszy, która jak się okazało, była ciszą przed burzą. – Proszę, mogę iść? – obawiałem się, że to pytanie tylko pogorszy sprawę, ale nie mogłem tu zostać. Imogen w każdej chwili mogła wybrać się do Willow i z pewnością rozegrałaby to o niebo lepiej niż ja.
– Wiele razy wpakowałeś się w kłopoty – pokręcił głową, spoglądając w odsłonięte okno, za którym majaczyły drzewa poruszane wiatrem. – Wiele razy musiałem wyciągać cię z bagna, w jakie wpakowałeś się swoim niewyparzonym językiem i narwanym charakterem, ale to? – Wydawało się, jakby w ogóle mnie nie usłyszał. Pierwsza fala gniewu chyba minęła, a przynajmniej miałem taką nadzieję. – Tym razem przeszedłeś samego siebie. Włamałeś się do kliniki, do córki burmistrza. Po co? Co ty sobie wyobrażałeś?
Spojrzał w moją stronę. Jego oczy znów to wyrażały, znów były zimne i pełne rozczarowania, zawodu i hańby, jaką przynosiłem słynnemu w świecie łowców nazwisku O'Brien. Nie spuściłem wzroku. Stałem prosto z zaciśniętymi pięściami i zębami, które powoli zaczynały mnie boleć. Nie czułem skruchy. Nie miałem ku temu powodów. Chciałem ratować przyjaciółkę. Czułem za to wściekłość na Imogen, na ochroniarza, na mojego ojca, który jak zwykle wszystko komplikował.
– Wyjaśnij mi to synu – wiedziałem, że pierwszy nie odwróci wzroku. To on dominował nade mną. Był starszy i większy. Był łowcą, a ja potworem. Ojcem, ja synem. To ja powinienem schylić głowę i opowiedzieć mu, co tak właściwie się wydarzyło, ale... Problem był taki, że naprawdę byłem potworem w tym wszystkim. Willow była moją ofiarą, a mój ojciec był łowcą, który powinien ukarać bestie, która zaatakowała niewinną dziewczynę. Tak to się niestety powinno kręcić w świecie łowców i bestii. – Dylan obudź się wreszcie – potrząsną mną, a ja spojrzałem na niego w osłupieniu. Wiedziałem, że coś mówił, ale nie miałem pojęcia co. Jakby głos dochodził z dala, z innego świata. Chciałem otworzyć usta, ale słowa utknęły w moim gardle. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Moje myśli zasnuła dziwnie przyjemna mgła, a w klatce piersiowej pojawił się ucisk tak silny, jakby ktoś wyrywał moje serce. Może tak właśnie było? W jednej chwili pociemniało przed moimi oczami, a moje nogi odmówiły posłuszeństwa, zwalając mnie na ziemię, wprost w objęcia puchatego białego dywanu. Czy ja właśnie miałem zawał? Ojciec wrzasnął moje imię, rzucając się na kolana tuż obok mnie. Czułem jego dłonie na moich ramionach usilnie starające się przytrzymać mnie przy życiu i być może
zapobiec drgawkom, które zawładnęły moim ciałem.
– Dylan! – Tym razem głos należał do mojej matki, która po chwili chwyciła mnie za dłoń. Nie miałem pojęcia, skąd się wzięła, kiedy weszła do pomieszczenia. – Dee Dee – jej głos załamał się, a ja jedynie modliłem się o to, żeby z jej oczu nie popłynęły czerwone łzy, które zdradziłyby jej naturę.
Mamo – chciałem szepnąć, ale nie mogłem. Zaczerpnąłem głęboko powietrza, oddając się ciemność, która ostatnio była moją najlepszą przyjaciółką. Głosy ucichły, przestały istnieć. Została tylko ja i pustka.
***
Uchyliłem powieki, odrazu tego żałując. Ktoś rozsunął moje zasłony, wpuszczając do środka tyle słońca, ile tylko się dało. Po raz pierwszy w życiu poczułem się jak wampir z filmu i aż miałem ochotę epicko syknąć i schować się pod kołdrę, ale jednak postanowiłem błyszczeć jak Edward ze "Zmierzchu". Okay, nie błyszczałem. Wprawdzie czułem się okropnie. Nawet nie wiedziałem, jak znalazłem się w swoim pokoju. Ostatnie, co pamiętałem z wczorajszego wieczoru to gabinet ojca i dywan, z którym miałem bliskie spotkanie.
– Umiesz się wykręcić ze wszystkiego w spektakularny sposób, co? – Zmrużyłem oczy, zerkając w stronę, z której dochodził tak dobrze znany mi głos. – Nie możesz żyć bez przyprawiania innych o zawał? Czy po prostu na stres reagujesz rąbnięciem głową o podłogę?
– Tommy – szepnąłem ochrypłym głosem, podnosząc się do siadu. Cieszył mnie jego widok, mimo że wczoraj zachowałem się jak ostatni idiota. Kiedyś mu to wyjaśnię, ale to kiedyś. – Ja...
– Lekarz powiedział, że to ze zmęczenia – wzruszył ramionami i zbliżył się do mnie. Usiadł na brzegu mojego łóżka, wbijając wzrok w splecione dłonie. Zdziwiłem się. Nigdy rodzice nie wzywali do mnie lekarza. Wampiry nie chorują, a jeśli już nawet, to nic ludzie na to nie potrafią poradzić. Jeśli mam być szczery, pewnie próbowaliby pogorszyć sytuację. Jednak domyślałem się, że po moim ataku rzeczywiście musieli kogoś wezwać, chociażby po to, aby Thomas i jego ojciec nie zaczęli się zastanawiać, co ze mną jest nie tak. – Ale obaj wiemy, że to nie prawda.
– O czym ty mówisz, Tommy?
– Zabiję go. – westchnął, odwracając się przodem w moją stronę. W jego oczach zabłyszczały łzy, które po chwili spłynęły po zaróżowionych polikach blondyna. Chciałem zapytać, kogo chce zabić, ale nim zdążyłem otworzyć usta, kontynuował – Wiem, że to wszystko przez Asha. Zabiję go za to, co ci zrobił.
– To twój brat.
– To potwór! – Warknął, zaciskając pięści do tego stopnia, aż knykcie na jego dłoniach zbielały. – To już nie jest mój brat!
– Ciszej – upomniałem go, z przerażeniem zerkając na drzwi. Jeszcze tego brakowało, aby ktoś usłyszał o Ashu. Tym razem to była nasza wspólna tajemnica i mimo że nie umawialiśmy się jej strzec, obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że powinna pozostać między nami. – Nie każdy potwór jest zły.
– Chciał cię zabić! – zauważył.
– Ale żyję. – uciąłem. – Dzięki tobie Tommy. Zresztą wątpię, żeby to była jego wina. – Jasne, łatwiej było zrzucić wszystko na Skowyjca, ale zrzucając to na Asha, utwierdziłbym Thomasa w błędnym przekonaniu, że to także jego wina. Wiedziałem, że od samego początku obwiniał się o to, że Ash zaatakował mnie zamiast jego. W końcu jego brat sam powiedział, że Thomas cierpi bardziej, gdy zabija mnie. Prawda była jednak zupełnie inna. Nie czułem już skutków ubocznych bliskiego spotkania z Ashem. Regenerowałem się dość szybko. W tym przypadku byłem jak dżdżownica: dobry w zregenerowaniu się i równie obrzydliwy pod tym względem. Tu raczej chodziło o krew, jaką miałem podaną przez Imogen. Może gdybym był w pełni wampirem, poradziłbym sobie lepiej, ale wyszło, jak wyszło. – To raczej była moja wina. – wyznałem, spoglądając w jego oczy.
– Bredzisz – prychnął, ocierając łzy.
– Mówię serio. Wpakowałem się w coś, z czym nie mogę sobie poradzić, a co bym nie zrobił, ciągnie to za sobą jeszcze większe konsekwencje. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że zaufałem niewłaściwej osobie? – pokiwał głową, przyglądając mi się uważnie. – Zrobiłem to znowu.
– Masz problemy?
– Ja jestem problemem i w tym właśnie problem. Czego bym nie dotknął, niszczę to w sposób, który rani innych.
– Co się dzieje? To, w co się wpakowałeś, ma jakiś związek z wczorajszym włamaniem do tamtej kliniki?
– Nie włamałem się. – westchnąłem, opadając na poduszkę – Chciałem tylko sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku.
– Widziałeś ją rano, Dylan. O co chodzi, masz problemy z narkotykami? – Kolejny. Czy jedyne problemy to narkotyki? Nic innego nie przychodzi im do głowy? – Potrzebowałeś pigułek?
– Muszę zadzwonić. – zignorowałem go. Musiałem sprawdzić, czy Willow nadal znajdowała się w klinice. – Gdzie mój telefon?
– Twój ojciec go zabrał. – wyjaśnił. – Dylan!
– Daj mi swój. – nakazałem mu, wyciągając swoją dłoń. – Muszę sprawdzić co z Willow.
– Wszystko z nią w porządku.
– Tego nie wiesz.
– Dylan! Był tu jej ojciec. Przebadał cię i mówił o Willow. Wszystko okay na tyle, na ile może być z nią okay. Pan Dunbar nie postawi policjanta przed jej drzwiami tylko dlatego, że jesteś jej bliskim przyjacielem. – spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Skąd tyle wiedział. – Podsłuchiwałem – wzruszył ramionami, widocznie czytając w moich myślach. – Powiedział, że powinieneś do niego zadzwonić, jak nie chcieli cię wpuścić, a nie wbijać tam jak ostatni idiota.
– Nazwał mnie ostatnim idiotą? – Uniosłem ze zdziwienia brew. Jakoś nie mogłem wyobrazić sobie pana Dunbara używającego słowa "idiota".
– Nie. Ja tak cię nazwałem. – uśmiechnął się. – Jesteś idiotą Dylanie O'Brien, ale... Dobrym idiotą i jeśli coś cię trapi, a ja mogę ci pomóc...
– Gdybyś tylko wiedział...
– Więc mi powiedz, może jakoś damy radę sobie z tym poradzić.
– Nie da mi się pomóc. Niczego nie da się odkręcić ani naprawić. Czuje się, jakbym próbował zatamować kran, z którego płynie woda. – wyznałem – Nie ważne jak mocno przyciskam dłoń, woda i tak cieknie, a ja mogę jedynie patrzeć, jak wypływa między moimi palcami. Potrafiłem nawet spieprzyć naszą relację, uciekając w las i zostawiając cię samego bez słowa wyjaśnienia. Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Wiem, że nie jestem nim i nigdy nim nie będę. – westchnął, drapiąc się po karku – Liam powiedział mi, gdy wyszedłeś, żebym nie robił sobie nadziei, że i tak wrócisz do Dereka. Zawsze do siebie wracacie. Tyle że ja... – zaśmiał się nerwowo – Ja już zdążyłem zrobić sobie nadzieję dużo wcześniej. Wydaje mi się, że było to w momencie, gdy pierwszego dnia wszedłeś do salonu i w żartach nazwałeś mnie swoim nowym chłopakiem. – Nie miałem pojęcia... Nawet nie wiedziałem, co mógłbym w tej chwili powiedzieć. Thomas chyba dostrzegł zaskoczenie na mojej twarzy, bo nie czekając na moją odpowiedź, ciągnął dalej – Wybacz, nie powinienem tego mówić. – Ruszył do wyjścia. Nie mogłem mu na to pozwolić. Zerwałem się do góry, zaplątując tym samym w pościel i runąłem na ziemię, owinięty w prześcieradło. W ułamku sekundy chłopak znalazł się przy mnie, a ja czułem się jak ostatnia oferma.
– Wszystko okay? – przestrach w jego oczach sprawił, że poczułem dziwne ciepło w okolicy serca. Martwił się o mnie i to było słodkie. – Nic ci nie jest?
– Nie odchodź, Tommy.
Jeszcze za wcześnie było na powiedzenie mu o tym, co do niego czułem, mimo że w stu procentach byłem pewien tego, że go kocham.
– Idiota. Czyli jednak walisz głową o podłoge, kiedy potrzebujesz litości? – Zaśmiał się, a całe zmieszanie i zawstydzenie, które gościło na jego twarzy jeszcze przed chwilą, całkowicie wyparowało. Pomógł mi wyplątać się z pościeli, ale z ziemi wstałem już o własnych siłach.
– Nie zostawiłem cię w sali treningowej ze względu na Dereka. – pokręciłem głową. – Derek się nie liczy. Naprawdę. Wyszedłem, bo... Bałem się o ciebie Tommy. Bałem się, że cię skrzywdzę.
– Daruj sobie O'Brien – prychnął, krzyżując ręce na piersi. – Sam wiem, co dla mnie jest dobre, a co nie. Do niczego mnie nie zmuszałeś, a to, do czego by doszło między nami... – zarumienił się – to także byłaby moja zasługa – dodał ciszej, spuszczając wzrok.
– Nie to miałem na myśli.
– A co?
– To, że jestem... Jestem potworem Tommy.
Chłopak zaśmiał się i spojrzał na mnie jak na idiotę, ale moje kąciki ust ani drgnęły. Nie żartowałem i jeśli szybciej to zrozumie, lepiej dla niego.
– Nie jesteś potworem, Dylanie O'Brien. Jesteś niesamowitym młodym mężczyzną, który być może ma zabłądził i ma problemy z narkotykami, ale...
– Nie mam problemów z narkotykami, Thomas. – pokręciłem głową, wchodząc mu w zdanie i nim przemyślałem kolejne słowa, one już zdążyły opuściły moje usta – Jestem wampirem.
____________________________________
Hej Pyśki, Bubuśki! ❤
Rozdział mamy w niedziele. Myślę, że to nawet nie jest głupi pomysł, aby rozdziały po prostu pojawiały się w weekend, a nie konkretnie w sobote. Czasem w sobotę nie mam czasu, a czasem mam dopiero czas w sobotę i wtedy mogę pisać cały rozdział ;) więc umówmy się, że rozdziały będą w weekend, okey? ❤
Łohoho Dylan wyznał swoją tajemnice 😱 dobrze zrobił czy źle? :D
Do następnego kochani i miłego tygodnia! 💞
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top