Rozdział 23
Stanąłem naprzeciw blondyna, rozciągając swoje mięśnie. Jasne światło rozjaśniało wnętrze dużej sali, oświetlając dwie sylwetki stojące na samym środku. Nas. Trening po jedzeniu nie był najlepszym pomysłem, ale szczerze mówiąc, wolałem zwymiotować po ciosie w brzuch, niż patrzeć jak Thomas wraca do domu i daje katować się własnemu ojcu pod pretekstem treningów. Na to nie mogłem pozwolić.
– Gotowy? – zapytałem, kątem oka zerkając w bok, gdzie stali nasi ojcowie.
Blondyn skinął głową i ostatni raz strzyknął nadgarstkami. Nie wyglądał dobrze. Na jego twarzy dało dostrzec się zdenerwowanie, jak pierwszego dnia treningu, choć już dobrze znaliśmy się w walce. Jednak tym razem wcale nie chodziło o mnie, a o mężczyznę, który przeszywał go wzrokiem. Chciałem jakoś dodać mu otuchy, ale nie miałem pojęcia jak. Wiedziałem, że Thomas chce wypaść dobrze, chce udowodnić swojemu ojcu, że potrafi być dobrym łowcą, że potrafi walczyć, a ja zamierzałem mu w tym pomóc.
– Zaczynajcie! – zawołał mój ojciec – krzyżując ręce na piersi. Był spokojny, a jego mina zacięta, jak zwykle, gdy patrzył na moje treningi, taksując każdy mój ruch, poprawiając mnie i ucząc nowych rzeczy. Tym razem jednak nie miałem co liczyć na to, że mnie poprawi. Dziś mogłem być jedynie jego dumą albo rozczarowaniem. W końcu to ja trenowałem Thomasa.
Podniosłem z ziemi długą, lekko zakrzywioną falcatę, która zalśniła w jasnym świetle, odbijając je od lśniącego, zdobionego ostrza z wygrawerowanym moim imieniem. Była prezentem od mojego ojca na dwunaste urodziny. Od tamtej pory, towarzyszyła mi na każdym polowaniu. Kochałem nią walczyć, była świetnym ostrzem zarówno do ataku, jak i do obrony. Doskonałym kompanem i śmiercionośnym narzędziem, które idealnie pasowało do mojej dłoni bez względu na wiek. Thomas zrobił dokładnie to samo, ważąc w ręku ciężar swojego ostrza i wykonał w powietrzu kilka ruchów nadgarstkiem, po czym przyparł do ataku.
Początkowo w sali dało słyszeć się jedynie nasze przyspieszone oddech i szczęk metalu uderzającego o metal. Nie było miejsca na pochwały, uwagi czy wskazówki. Próbowałem pochwycić wzrok Thomasa, jednak chłopak skupiony był na walce. Starannie dobierał każdy ruch nadgarstkiem, pchnięcia i odparcia, co mnie, nauczyciela mogło jedynie wprawić w dumę. Chłopak naprawdę poczynił ogromne postępy, od kiedy przybył trenować u mego boku i wcale nie było to moją zasługą, a jego ciężkiej pracy i determinacji.
Zapatrzyłem się na jego skupioną twarz i zaciętą minę, przez co zabrakło ułamka sekundy, abym odpowiednio odparował nadciągające z zawrotną szybkością ostrze. Moja broń z trzaskiem runęła na starty od lat treningów parkiet i przesunęła się kilka metrów dalej. To był najgorszy błąd, jaki mogłem zrobić i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Skupienie w walce powinno być największym sprzymierzeńcem łowcy, a dopiero później broń. Gdyby nie był to trening, mógłbym stracić życie.
Thomas zatrzymał się, zwieszając broń wzdłuż swego ciała, czekając, aż podniosę swoją falcatę. Zerknąłem na ojca, którego mina wyrażała dezaprobatę. Pewnie myślał, że specjalnie podstawiłem się Thomasowi, ale to nie była prawda. Wróciłem wzrokiem do blondyna i pokręciłem głową na znak, że uczciwie będzie, jeśli będę kontynuował bez broni, bo w prawdziwej walce nikt by się nie zatrzymał, abym po nią sięgnął. Thomas spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Przybrałem postawę bojową, jednak chłopak nie ruszył się z miejsca.
– Nie wahaj się – szepnąłem. – Wiem, że nie zrobisz mi krzywdy.
W prawdzie nie miałem stu procentowej pewności, że rzeczywiście tak będzie. Oczywiście wiedziałem, że chłopak nie zrobi mi umyślnej krzywdy, ale nie trenowaliśmy walki, gdy tylko jeden z nas miał jakąkolwiek broń. No cóż, najwyżej stracę którąś z kończyn. Westchnąłem w duchu i zacząłem obchodzić chłopaka, zmuszając go tym samym do obrotu wokół własnej osi. Wtedy właśnie dotarła do mnie ironia całej tej sytuacji, gdzie prawdziwy łowca, którym był Thomas, zostaje zaatakowany przez bestię, którą zresztą w rzeczywistości byłem. Siłą rzeczy nie powinienem mieć broni, wampiry jej nie potrzebują, ale ludzie do walki z nami już tak.
– Walcz – nakazałem chłopakowi, wciąż szepcząc. Robiłem już trzecie kółko, a kontynuowanie tych podchodów mogło jedynie przyprawić Thomasa o zawroty głowy.
– To nie jest fair. Nie masz broni.
– To nie jest ważne – westchnąłem, przewracając oczami. – Masz pokazać swojemu ojcu, ile jesteś wart. Więc do cholery po prostu to zrób.
Thomas skinął głową, akurat w momencie, gdy mój ojciec ponaglił nas jednym słowem, które brzmiało "chłopcy" a wyrażało coś w stylu "ruszcie się wreszcie".
Chłopak westchnął cicho i odrzucił ostrze, które z brzękiem rąbnęło o podłogę. Spojrzałem na niego zdziwiony. Nie powinien tego robić! Ale on, nie robiąc sobie nic z mojego karcącego spojrzenia, rzucił się do przodu, zwalając mnie z nóg.
– Bałem się, że mogę cię skrzywdzić – wyjaśnił, gdy jego usta znalazły się wystarczająco blisko mojego ucha. – Nie wybaczyłbym sobie tego.
Uśmiechnąłem się w duchu, bo mimo całej tej sytuacji, zrobiło mi się przyjemnie na myśl, że się o mnie troszczy, jednak nie trwało to długo. Po chwili chłopak wykręcił moją rękę pod nienaturalnym kątem, a ja poczułem, jak moje ścięgna rozciągają się do granic możliwości. Przywarłem polikiem do zimnego parkietu i syknąłem z bólu. Jeszcze nie całkowicie doszedłem do siebie po spotkaniu z Ashem. Po chwili jednak udało mi się wykręcić z jego uścisku, dźgając go łokciem wolnej ręki tuż pod żebra, na co chłopak zmarszczył się odrobine. Miałem ochotę zaśmiać się głośno, jednak ugryzłem się w język. To zdecydowanie byłoby dziwne.
– Bolało – jękną cicho, a ja mocniej zagryzłem polik, czując słonawy smak własnej krwi.
– Mnie też – szepnąłem, na co blondyn wysłał mi przepełnione kpiną spojrzenie pod tytułem: "i dobrze ci tak".
Miałem już coś powiedzieć, gdy kolano chłopaka wbiło się w mój brzuch, a ja poczułem wracającą kolację. Zaczerpnąłem duży haust powietrza, powstrzymując się przed zwymiotowaniem i zmarszczyłem z wściekłości brwi. Ty mały, blond padalcu! Wystrzeliłem do góry, łapiąc go za ramiona i wywróciłem do tyłu. W ułamku sekundy znalazłem się na jego brzuchu, tyłkiem napierając na jego krocze, jednak szybko dotarło do mnie, że nie był to najlepszy pomysł. Szybko zmieniłem pozycję, kolanami przyszpilając jego ręce. Chłopak otworzył szeroko oczy, a ja swoim przedramieniem naparłem na jego szyję.
– Ta zniewaga – wysyczałem – krwi wymaga!
Thomas jakby nigdy nic uśmiechnął się, zamykając oczy i odetchnął ciężko. Był zmęczony dużo bardziej niż ja. Kolejna zaleta bycia wampirem. Mimo wszystko zebrał w sobie siły i wypchnął swoje biodra do góry, a ja z zaskoczeniem przechyliłem się do przodu, o mało nie lądując twarzą na podłodze.
– Dość! – warknął ojciec blondyna, a ja zsunąłem się z jego syna. – Widziałem już wystarczająco.
Zdawałem sobie sprawę, że nie był to najlepszy trening w naszym wykonaniu, w czym utwierdziłem się, zerkając na mimę blondyna, ale nie był też najgorszy. Thomas był naprawdę niesamowity! O czym nawet świadczyło spojrzenie mojego ojca, którym zaszczycił chłopaka, a następnie mnie.
– Stop! – zawołałem, po czym dźwignąłem się do góry. Mężczyzna, który był już przy drzwiach, odwrócił się w naszą stronę i spojrzał na nas uważnie. Nie dostrzegłem w jego oczach pogardy, którą spodziewałem się tam zastać, ale pochwały również one nie wyrażały. Wyciągnąłem dłoń do chłopaka, po czym szarpnąłem do góry stawiając go na nogi. – Nic pan nie powie? – zapytałem, nie zwracając uwagi na piorunujące mnie spojrzenie własnego ojca. Chciałem tylko usłyszczeć, jak Sangster chwali swojego syna, który bardzo na to zasługiwał.
– Myślę, że obejdzie się bez mojego komentarza – odezwał się oschle, a może to był jego zwyczajny sposób mówienie?
– Thomas poczynił wiele postępów, prawda? – nie dawałem za wygraną. – Nabrał mięśni i wygląda dużo lepiej niż w dniu swojego przyjazdu. Co pan na to?
Mężczyzna zmrużył oczy, po czym przejechał wzrokiem po zmęczonym Thomasie i utkwił we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.
– Jeśli nie chce pan porozmawiać o postępach Thomasa w walce – wzruszyłem ramionami – to może porozmawiamy o jego stanie fizycznym? – złość zaczynała we mnie wrzeć. Thomas nie zasługiwał na takiego ojca i choć sam nigdy nie oczekiwałem pochwał od własnego, nie mogłem znieść tego, że ten mężczyzna ciągle patrzy na blondyna jak na jakiegoś nieudacznika. – Tommy – zwróciłem się go chłopaka stojącego po mojej lewej stronie – Zdejmij swoją koszulkę.
– Dylan, lepiej nie... – zaczął, podchodząc bliżej.
– Zdejmij – wyszeptałem tak, aby tylko on mógł to usłyszeć. – Albo ja ją zedrę, a chyba chcesz zaoszczędzić tego widoku naszym tatuśkom.
Blondyn westchnął przeciągle, po czym ściągnął swój biały, przepocony t-shirt przez głowę i upuścił go na podłogę.
– Co pan na to? – zapytałem głośniej, wskazując palcem na tors blondyna.
– Nie rozumiem – zacisnął usta w wąską kreskę i spojrzał na syna.
– Nie? – udałem zdziwionego. – To ja panu wszystko wytłumaczę. Co pan powie na tego znikającego już sińca wielkości pańskiej pięści? A tu? Czy to przypadkiem nie jest cięcie? – przejechałem palcem po strupku, który już powoli zaczął się wykruszać. Thomas lekko drgnął pod moim dotykiem, miałem jedynie nadzieję, że nie było to widoczne dla mężczyzn. – A te liczne blizny?
– Mój syn jest łowcą, Dylanie. – westchnął znudzony i spojrzał mi w oczy. – A to oznacza, że blizny u niego są rzeczą naturalną.
– Tylko że ja tu nie widzę blizn po polowaniach, a po pańskich łapskach! – wybuchnąłem. Chyba nie sądził, że w to uwierzę. Że ktokolwiek w to uwierzy. – Znęca się pan nad Thomasem pod pretekstem treningów, a tak naprawdę nie uczy go pan niczego! Thomas, gdy tu przyjechał był, beznadziejny, a w ciągu kilku tygodni nauczył się więcej niż przez całe swoje życie!
– Dylan, dość! – przerwał mi ojciec, mierząc mnie swym surowym wzrokiem.
– Jak możesz tego nie dostrzegać? – warknąłem z pogardą, odwzajemniając wzrok swojego ojca, jednak on ani na moment nie zmienił miny, która teraz wyrażała chęć mordu.
– Idźcie do domu – westchnął po chwili, zerkając na Thomasa, który stał ze spuszczoną głową. – Na dzisiaj skończyliście.
Thomas pokiwał głową i wciągną na siebie swoją koszulkę. Pociągną mnie za łokieć. Poddałem mu się, choć wewnątrz targały mną emocje, zaczynając od wściekłości przez smutek i współczucie. Sam już nie byłem pewien czy bardziej byłem zły na swojego ojca, czy na Sangstera. Wyszliśmy na zewnątrz, akurat w momencie, gdy zaczął padać deszcz.
– Dziękuje Dylan – zawołał, przekrzykując deszcz, dudniący o dach sali.
– Za to, że spieprzyłem po całości?
– Za to, że mnie broniłeś.
Obyś tylko nie wrócił przez to do Anglii, Tommy – pomyślałem, ale postanowiłem ugryźć się w język. Pewnie sam był świadmy, do czego mogłem doprowadzić swoim przedstawieniem. Nie chciałem go jeszcze dobijać. Kiwnąłem więc tylko głową i uśmiechnąłem się lekko, po czym pobiegłem do domu, zamykając się w swoim pokoju.
____________________________________
Dobra Bubusie, ten rozdział mi się podoba ❤
Jest lepszy od poprzedniego, tak jak obiecałam i trzymajcie kciuki za następny 🙌
Kocham Was i miłego wieczoru, a raczej całego tygodnia!
Do następnego! 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top