Rozdział 20

  – Nie przywitasz się? – zapytał, uśmiechając się, a jego oczy zalśniły w półmroku. – No dalej, Thomas!

  – Kim on jest? – zapytałem szeptem, szarpiąc blondyna za rękaw. Thomas wyglądał jak w transie, a serce próbowało wyskoczyć z jego piersi. – Tommy. – chciałem go uspokoić, dodać mu otuchy, ale chłopak jakby mnie nie słyszał, dalej stał wpatrzony w nieznajomego z tym samym niedowierzaniem i przestrachem wymalowanym na twarzy.

  – Słodko – skrzywił się nieznajomy, podchodząc kilka kroków bliżej.

   Nie wyglądał przyjaźnie. Może spowodowane to było jego ostrymi rysami twarzy, posturą, a może po prostu okolicznością, w jakiej go spotkaliśmy i krwią, którą był umazany. Nie ważne. Nic nie mógł nam zrobić. Czymkolwiek był, my byliśmy dwójką świetnie wyszkolonych łowców. Pytanie tylko brzmiało, skąd znał Tommy'ego i dlaczego do cholery tak go przerażał?

  – Podejdź jeszcze, a odstrzelę ci łeb. – warknąłem, na co chłopak zaśmiał się głośno, chowając pobrudzone ręce do kieszeni.

  – Jak...? – otrząsną się z transu blondyn, głośno przełykając ślinę. Zawsze był blady, ale teraz wyglądał dosłownie jak zjawa. Jego ręce trzęsły się, a głos załamał, gdy próbował mówić dalej – Przecież... To nie możliwe – pokręcił głową, a w jego pięknych oczach, zalśniły łzy.

  – Zostawiłeś mnie na pewną śmierć – uśmiech spełzł z twarzy bruneta, a jego miejsce zastąpiła obojętność, która była bardziej przerażająca niż wściekłość.

  – Jednak żyjesz – wtrąciłem się. Chciałem odwrócić jego uwagę od Tommy'ego, który wahał się między omdleniem a zejściem na zawał. – Ale zaraz to się zmieni.

   Chłopak jednak miał gdzieś moje słowa. Udawał, że wcale mnie nie widzi, że nie istnieję, a przed sobą ma jedynie blondyna.  Zaczął się zbliżać, obchodzić nas dookoła jak zwierzynę łowną. Chciałem pociągnąć za spust, choć miałby być to tylko strzał w kolano. Nie mogłem znieść tego, jak patrzył na mojego Tommy'ego i jaki miał na niego wpływ.

  – Nie rób tego, Dylan – wyszeptał jakby czytał w moich myślach. Spojrzałem na niego z pytaniem wymalowanym na twarzy. Jednak jedyne co dostrzegłem to ból, jakiego nigdy nie widziałem w tych pięknych brązowych oczach. – Błagam.

  Opuściłem broń na dół, przeszywając wzrokiem nieznajomego, ale gdy dostrzegłem w jego oczach cień triumfu, nie wytrzymałem.

   – Dotknij tylko Thomasa, a pozbawię cię każdego centymetra skóry! Zrozumiano? – wysyczałem przez zaciśnięte zęby, rzucając się do przodu, jednak Tommy, w ostatniej chwili chwycił mnie za dłoń i szarpnął do tyłu. Zderzyłem się z nim swoimi plecami i sapnąłem z rezygnacją, zagryzając ze wściekłości wargę. Po chwili ból i słonawo-słodki smak swojej własnej krwi rozszedł się po moich ustach. Przekląłem się w myślach za swoje zachowanie, które obecnie w najmniejszym stopniu nie przypominało zachowania wyszkolonego łowcy, a cwaniackiego nastolatka, który miał się za, Bóg wie kogo – Kim jesteś? – zapytałem, stając prosto. Obtarłem zranioną wargę, zostawiając na swoim bladym grzbiecie dłoni czerwoną smugę. 

  – Ash – odezwał się pewniej blondyn. Nie byłem do końca pewien czy odpowiedział na moje pytanie, czy może zwrócił się do chłopaka. – Tak mi przykro. Przepraszam. Nie powinienem...

  – Nie powinieneś, ale teraz jest już troche za późno na przeprosiny, nie sądzisz?

– Więc czego chcesz?

  – Rozszarpać ci gardło, braciszku. – Wyszczerzył swoje zęby, które w momencie na naszych oczach zaczęły rosnąć i przemieniać się w ogromne i ostre kły, które na pewno nie były kłami wilkołaka. Jego oczy zajaśniały na zielono, a poliki pokryła ciemna sierść. Pazury zaś, które wysunęły się z jego palców, mogły liczyć dobre siedem centymetrów, jak nie więcej.

   Thomas pisnął z zaskoczenia i zrobił kilka kroków do tyłu, wyszarpując zza paska najdłuższe ostrze, jakie tylko miał. Uniosłem broń i wystrzeliłem kilka srebrnych pocisków, które z niemiłym odgłosem wbiły się w ciało bestii, a z ran pociekła krew. Ash - jak zwrócił się do niego Thomas - zachwiał się i oparł o drzewo, Jednak nie trwało to długo. Po chwili uniósł do góry głowę i zaśmiał się głośno, a przynajmniej tak myślałem, że był to śmiech. Ku mojemu i jak mniemam Thomasa zaskoczeniu, srebrne kule nie zrobiły mu wielkiej krzywdy. Rany w mgnieniu oka zaczęły zasklepiać się. Jednym płynnym ruchem odepchnął się od drzew i ruszył w naszą stronę. Nacisnąłem na spust, ale kolejne rany po srebrnych pociskach zasklepiały się z niesamowitą prędkością. Odrzuciłem pistolet na bok z zamiarem przerzucenia się na broń białą. Zawsze o wiele lepiej szło mi w walce niż w strzelaniu, ale nim zdążyłem dobyć ostrza, oczy bestii rozjaśnił jaskrawo zielony blask. Nagle cały świat zaczął wirować, runąłem na ziemię, a sekundę po tym usłyszałem przeraźliwy krzyk Thomasa, wykrzykującego moje imię. Próbowałem zobaczyć czy z nim wszystko w porządku, czy nic mu nie jest, ale mroczki zaczęły zachodzić moje oczy, a ból starał się rozerwać mnie od środka. Każda komórka w moim ciele paliła niemiłosiernie do tego stopnia, że nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Czułem, jakby moje wnętrzności topiły się pod wpływem jaskrawo zielonego spojrzenia Asha.

  – Błagam – dobiegł mnie głos blondyna – Zostaw go – zaszlochał. Poczułem jego dłoń na moim ramieniu, na poliku i we włosach. Czułem, jak jego słone łzy skapują po mojej twarzy, ale nie mogłem go dostrzec, nie tak jakbym chciał. Nie pozwalał mi na to wszechogarniający ból, który z każdą sekundą stawał się coraz większy. Zaciskałem swoje powieki i otwierałem je szeroko, ale i tak było to na nic. Kontury zamazywały się, a kolory zaczęły zlewać. Tylko minuty, a może sekundy dzieliły mnie od tego, aż moje kły wysuną się w odruchu samoobrony mojego organizmu, który podświadomie będzie próbował się ratować. – Ash! Zrób ze mną, co tylko chcesz, ale zostaw jego! Błagam Ash!

   Nie! Tommy! Próbowałem krzyczeć, ale na marne. Z mojego gardła wydobył się jedynie głuchy odgłos, który bardziej świadczył o bólu niż o sprzeciwie, który chciałem wyrazić. Z dwojga złego wolałem cierpieć niż patrzeć, jak on cierpi.

  – Ash, Proszę! – wrzasnął zrozpaczony i zerwał się do góry. – Nie rób mu krzywdy! Proszę!

  – Bardziej zależy ci na jakimś śmieciu niż na własnym bracie! – odpowiedział mu, a po chwili usłyszałem syk Tommy'ego i to jak ląduje obok mnie. Nie mogłem go ochronić, byłem do niczego. – Zostawiłeś mnie – kontynuował. – A potem przyjechałeś tutaj. Ojciec nie mógł na ciebie patrzeć, co? Znienawidził cię jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, że uciekłeś, zostawiając mnie na pastwę losu! 

  – Więc mnie zabij, a zostaw Dylana!

  – Cierpisz bardziej, gdy zabijam jego niż gdybym miał zabić ciebie.

  – Przyszedłeś tu rozszarpać mi gardło, więc do cholery zrób to!  – warknął Thomas, po raz kolejny podnosząc się do góry. – Żałuję, że tam nie zginąłeś! Słyszysz? Nienawidziłem cię, a myśl, że zginąłeś była dla mnie niesamowicie kojąca. – zaśmiał się blondyn.

   Wiedziałem, że próbował odciągnąć ode mnie uwagę i chyba mu się to udało, bo ból powoli zaczął ustępować, ale nadal nie byłem w stanie się poruszyć. Zaczerpnąłem jedynie powietrza, mrugając kilkukrotnie, aby odgonić tańczące przed oczami cienie. Zebrałem wszystkie siły, których zdecydowanie miałem niewiele i dźwignąłem się, opierając o drzewo i dysząc ciężko. Do cholery byłem w końcu łowcą i wampirem! Kto miał mnie podnieść jak nie ja sam?

   Thomas spojrzał na mnie i odetchnął z ulgą, po czym znów wrócił wzrokiem do swojego brata.

  – Miałem wtedy szczęścia, wiesz Tom? – odpowiedział spokojnie starszy – Tamten Skowyjec wcale nie chciał mnie zabić. Był samotny, szukał stada, więc mnie przemienił.

   Skowyjec. Zacząłem wertować w głowie wiedzę na temat nadprzyrodzonych istot, ale skołowanie i pozostałości tego, co przed chwilą przeżyłem, skutecznie mi w tym przeszkadzały. Czym do cholery był Skowyjec? Próbowałem zebrać myśli, skupić się, co wcale nie było łatwe. Nigdy, a w sumie, aż do dzisiaj nie spotkałem się z tym stworzeniem. Fakt, coś mi tam świtało, że alfa po przemianie potrafi doprowadzić swoje ofiary do śmierci w męczarniach samym spojrzeniem. A rasa Skowyjców była jedną z najpotężniejszych ras istot nadprzyrodzonych. O wiele potężniejszą od pokrewnych im wilkołaków, ale i zdecydowanie bardziej opanowana. Nie wpływały na nich fazy księżyca ani żadne inne zjawiska naturalne. Dlatego też Skowyjce były czymś niesamowicie rzadkim do upolowania, bo najzwyczajniej w świecie wtapiały się w tłum, nie krzywdząc innych. Zdarzały się oczywiście wyjątki, ale nie były one zbyt częste.

  – A ty go zabiłeś. – Stwierdził Thomas.

  – Czy nie do tego byłem szkolony przez całe swoje życie? Miałem zabijać bestie, więc to zrobiłem, a że zyskałem przy tym kilka przydatnych umiejętności. – wzruszył ramionami. – No cóż, mówiłem, miałem szczęście.

  – Teraz to ja zabiję bestię.

  – Oh Tom, myślisz, że ci na to pozwolę? Mogę sprawić, że będziesz zwijał się z bólu, aż twoje organy tego nie wytrzymają, a nawet nie ruszę się z miejsca. Wystarczy tylko moje spojrzenie.

   Thomas nie odpowiedział, stał prosto, wpatrując się w swojego brata. Nie byłem w stanie dostrzec jego twarzy, ale po jego postawie dało się dostrzec determinacje chłopaka.

  – Myślisz – kontynuował Ash, gdy Thomas mierzył go wzrokiem – że zadałem sobie tyle trudu, aby cię odnaleźć i pozwolę ci mnie zabić? Nie dasz rady! Jestem potężny, a ty zawsze byłeś słabiutkim, żałosnym chłopczykiem, chowającym się przed niebezpieczeństwem za moimi plecami!

  – Za to ty byłeś dupkiem, który przeceniał swoje umiejętności. – Blondyn wyszarpnął zza swojego pasa, mały motylkowy nożyk, podciągnął rękaw kurtki i jednym szybkim ruchem, przeciął swoje przedramię, z którego pociekła szkarłatna ciecz. – Nigdy za to nie błyszczałeś wiedzą na temat nadprzyrodzonych istot – na te słowa wziął zamach i rzucił nożem, który wykonał kilka obrotów w powietrzu i wbił się w tors bestii. Ash z szeroko otwartymi oczami zachwiał się i runą do przodu na kolana. – Gdybyś choć trochę czytał na temat tego, na co polujesz, wiedziałbyś, że w przypadku Skowyjców krew niszczy krew, a że jesteś moim bratem, moją krwią... Sam rozumiesz.

  – Thomas....– wychrypiał. – Tho....

   Thomas podszedł do brata, a ja ledwo dźwignąłem się do góry, stając na trzęsących się nogach, podpierając się ciągle o drzewo. Blondyn umazał drugi nóż w swojej krwi i zamachnął się, wbijając go bratu w brzuch. Ash zawył i zwinął się na ziemi, oddychając ciężko.

  – To za tę dwójkę dzieciaków, którą rozszarpałeś na strzępy i za Dylana, którego prawie zabiłeś! – warknął Thomas, wyszarpując z brata swoje ostrze. – Nie jesteś człowiekiem, a bestią!

   Kły starszego Sangstera schowały się, ukazując równe białe zęby, a pazury cofnęły. Nie wyglądał już jak bestia, a młody mężczyzna. Po jego ciele rozeszła się siatka czarnych żył, które były dowodem na to, że Thomas miał rację co do pokrewieństwa, które jest w stanie zabić Skowyjca. Powtarzał coś, zaciskając swoje zęby, ale nie dało się tego zrozumieć, jeśli nie skupiło się wystarczająco. Thomas chwycił brata za rękę i szarpnął, siadając na jego nogach z uniesioną do góry dłonią, dzierżącą kolejne ostrze pokryte krwią.

  – Thomas, stój – nakazałem mu słabo, chwytając go za nadgarstek – To nie on. – Blondyn wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem i niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. – Nie on zabił tę dwójkę.

  – Skąd...?

  – Posłuchaj tylko – nakazałem, łapiąc się za brzuch. Nadal czułem się jak po bliskim spotkaniu z walcem – Powtarza w kółko, że to nie on.

  – Wierzysz mu? – Skinąłem głową Jak miałem wyjaśnić mu, że słyszałem bicie jego serca? – Jest cały w zaschniętej krwi, Dylan.

  – To krew... – zaczął, miotając się pod blondynem – Krew Skowyjca. Tom, on... To on zabił tamtą dwójkę. Spójrz. – Dłoń Asha zerwała się do góry, wysuwając swoje pazury i wbijając je w nadgarstek Thomasa, który wzdrygnął się i z zaciśniętymi powiekami, runął na ziemię tuż obok chłopaka. Rzuciłem się mu na ratunek, jednak nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Thomas otworzył swoje oczy i podniósł się do siadu, łapiąc za zranioną rękę. Wpatrywał się w brata z mieszaniną przeróżnych uczuć, jednak nie odezwał się ani słowem. – Teraz już wiesz – kontynuował ciemnowłosy –  Zająłem się... Zająłem się nim, Tom. W końcu jestem łowcą.

    Blondyn stanął na nogi, oddychając ciężko. Widziałem, że z całych sił starał się trzymać w kupie, ale wiedziałem, że nie potrwa to zbyt długo.

  – Nie zabije cię Ash – wyszeptał w końcu, gdy jego oddech się uspokoił. – Ale nie chce cię więcej widzieć, rozumiesz?

   Starszy chłopak pokiwał głową, a czarne żyły, powoli zaczęły znikać z jego skóry. Najwidoczniej taka dawka krwi była zbyt mała, aby zabić alfę, ale wystarczająca, by zadać mu nie mało bólu i solidnie go osłabić. Thomas ostatni raz spojrzał na swojego brata, po czym odwrócił się do mnie przodem.

  – Dasz radę iść? – skinąłem głową, ale gdy zachwiałem się, o mało nie lądując na ziemi, zarzucił sobie moje ramię na szyję, objął mnie w pasie, po czym obaj ruszyliśmy w drogę powrotną.

  – Nie mam ci tego za złe, że mnie zostawiłeś braciszku – dobiegł nas jeszcze głos starszego Sangstera, ale Thomas nie zatrzymał się. Szedł dalej, jakby słowa do niego nie docierały. – I nigdy bym cię nie skrzywdził, nie dlatego cię szukałem.

  Thomas szedł dalej, ciągnąc mnie za sobą. Z całych sił starałem się dorównać mu kroku, choć to wcale nie było takie łatwe, gdy potykałem się o własne nogi. Jednak to wcale nie iście było w tym momencie najtrudniejsze. Dużo gorsze było patrzenie na Tommy'ego, który w tej chwili był w kompletnej rozsypce. Pamiętam, jak pierwszego dnia pomyślałem o nim jak o posągu anioła, który naznaczony był wieloma pęknięciami. Teraz te pęknięcia zmieniły się w gruzowisko, które ciężko będzie posprzątać.


____________________________________

2095 słów! 😍
Ło Bubusie i 97% z tego napisane i wymyślone na poczekaniu dzisiaj! Dlatego rozdział tak późno... Ale jest ❤
Mam nadzieje, że nie spaliłam, czy coś...
Miłego tygodnia! ❤

W mediach Ash! 😈 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top