Rozdział 16

– Trening! – warknąłem, wychodząc na korytarz i nie czekając na chłopaka, zbiegłem po schodach.

   Od razu udałem się do sali treningowej, gdzie przygotowałem kilka krótkich sztyletów. Już wcześniej trenowaliśmy walkę przy użyciu broni białej, ale Thomasowi wychodziło to dość średnio, a im więcej trenował, tym miał większe szanse na przeżycie w razie niebezpieczeństwa. Poza tym sztylet, czy nawet zwyczajny nóż był o wiele prostszy do noszenia przy sobie niż jakakolwiek inna broń. Łatwiejszy do ukrycia i czasem bardziej śmiertelny niż nie jeden pistolet, z którymi Thomas radził sobie nadzwyczaj dobrze, a nawet doskonale. Zawsze bez problemu trafiał do celu, nawet do tego ruchomego.
Był aniołem ze spluwą.

   Po chwili drzwi otworzyły się, a mój złotowłosy anioł wszedł do środka. Co prawda nie był mój. Sam do końca nie wiedziałem, na czym opiera się nasza relacja, bo parą to my na pewno nie byliśmy, a jedyne co nas łączyło to pocałunki i wzajemna zazdrość.

   Blondyn podszedł do mnie nieśpiesznie. Podałem mu jedno z ostrzy i bez ostrzeżenia zaatakowałem. Chłopak bronił się jak mógł, robił uniki i wyparowywał pchnięcia. Musiałem przyznać sam przed sobą, że mimo iż daleko mu było do perfekcji, to radził sobie dużo lepiej niż na samym początku.

   Zrobił krok do przodu i szybkim ruchem przeciął powietrze kilka centymetrów od mojego gardła, uśmiechając się przy tym szyderczo. Kopnąłem go w brzuch co sprawiło, że zachwiał się, ale zdołał utrzymać równowagę. Jednak te sekundy nieuwagi skutecznie wytrąciły go z rytmu. Naparłem na niego, wymachując swoim ostrzem. W sali roznosił się dźwięk uderzanego metalu o metal, który w tym momencie był jedyną muzyką dla naszych uszu. Żaden z nas nie odzywał się słowem. Uważnie i co najważniejsze szybko rozważał każdy kolejny ruch nadgarstkiem, każde pchnięcie, unik, odparcie.

  – Kolana! – wysyczałem – Ugnij je!

   Chłopak posłusznie wypełnił moje polecenie i przyjął należytą postawę, ale to nie wystarczyło. Moje ostrze ze świstem przecięło powietrze i przejechało po jasnej skórze blondyna. Po chwili dźwięk uderzającego sztyletu o parkiet i syk bólu rozszedł się po sali, a chłopak upadł na kolana, trzymając się za ramię.

  – Nie daj się wytrącić z równowagi! – zawołałem i niespiesznie ukucnąłem przy siedzącym na piętach Thomasie. – Pokaż.

   Tommy zabrał swoją dłoń z ramienia, odsłaniając przecięcie liczące góra dziesięć centymetrów i sądząc po wyglądzie, bardzo płytkie. Zresztą nie musiałem tego stwierdzać po tym, jak wyglądała rana. Umiałem precyzyjnie dobierać ciosy tak, aby nie zrobić mu dużej krzywdy. A na taką małą zemstę to akurat sobie zasłużył za wdzięczenie się do Imogen no i za całą tą akcję poszukiwawczą. Odchodziłem wtedy od zmysłów.

   Wstałem i przyniosłem apteczkę, choć szczerze mówiąc, nie widziałem tu zbyt dużego sensu w opatrywaniu mu takiej rany. Gdyby był na polowaniu, musiałby sobie radzić z o wiele większymi ranami, do tego w warunkach iście spartańskich. Ale... zaczęły dokuczać mi wyrzuty sumienia, gdy przypomniałem sobie, jak krzywdzony był przez ojca, podczas ćwiczeń w swoim domu. Nie chciałem, żeby przechodził przez to kolejny raz, bo co by nie zrobił, był najdelikatniejszą osóbką, jaką w życiu spotkałem, a jedyne czego pragnąłem to chronić go przed niebezpieczeństwami, mimo że nadal byłem na niego cholernie zły.

  – Daj – nakazałem, a chłopak wyciągną do mnie rękę. – Może trochę szczypać, ale podmucham – uśmiechnąłem się w duchu na samo wspomnienie, jak moja mama mi tak zawsze powtarzała przy skaleczeniach.

   Przyłożyłem do jego ramienia nasączony wodą utlenioną wacik i ostrożnie przemyłem ranę, a następnie założyłem mu opatrunek.

  – I po sprawie! – zawołałem, po czym podmuchałem na jego ramię, gdzie owinięty miał bandaż. – Podobno ojojane miejsca bolą mniej – zaśmiałem się – więc ojojojoj. Lepiej?

   Gdy uniosłem głowę, zamarłem. Wielki, czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie, a ja nie byłem w stanie nic z nich wyczytać.

  – Szukałeś mnie wtedy? – zapytał, a ja tonąc w jego oczach, dopiero po chwili zrozumiałem sens wypowiedzianych przez niego słów.

   Skinąłem głową, jakgdyby odebrało mi mowę i chyba rzeczywiście tak było.

  – Dlaczego?

  – Już ci mówiłem. Martwiłem się – wyznałem zgodnie z prawdą – Bałem się, że coś mogło ci się stać przezemnie. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

– Zachowałem się jak skończony idiota.

  – Nie – zaprzeczyłem, chociaż coś w tym było. – Chciałeś dobrze, a ja się na tobie wyżyłem. Miałeś prawo się na mnie zemścić i ci się to udało, ale błagam cię, nigdy więcej. Zdziel mnie pięścią w twarz, kopnij między nogi... Chociaż nie. Może lepiej nie. Ale zrób cokolwiek, aby zabolało mnie fizycznie, a nie psychicznie.

  – Dylan, przepraszam – wyszeptał. – Ja... Nie wiem, co sobie myślałem.

– Ja też przepraszam – powiedziałem, akurat w momencie, gdy wzrok chłopaka zsunął się na moje usta.

   Bez chwili zawahania nachyliłem się nad nim i połączyłem nasze wargi, w pocałunku, który z początku był delikatny, ale z każdą kolejną sekundą stawał się coraz szybszy i zachłanniejszy, jakbyśmy chcieli wynagrodzić sobie nawzajem to wszystko, co zdarzyło się ostatnio. Usiadłem po turecku, ciągnąc na siebie blondyna, tak że po chwili siedział na moich kolanach, oplatając mnie nogami. Moje ręce na jego plecach, jego dłonie na moim karku. Oderwał się na chwilę, by spojrzeć mi w oczy, po czym pokrył moje usta swoimi. Jedną dłoń zsunąłem w dół jego pleców i zacisnąłem ją na jego pośladku. Chłopak jęknął mi w usta, a ja zapragnąłem mieć go tutaj i teraz. Oderwałem się od jego ust i przeniosłem się na szyję, znacząc na niej ścieżki mokrych pocałunków. Jego oddech przyspieszył, a sam przywarł do mojego ciała, mrucząc coś pod nosem.

  – Dylan – odezwał się, wyrywają mnie z transu.

  – Hmm? – wymruczałem przy jego szyi, przygryzając delikatną skórę.

  – Twój telefon – wyszeptał, powstrzymując jęk.

   Faktycznie mój telefon leżący na stole po przeciwnej stronie sali, dzwonił. Ostatni raz wziąłem telefon na trening.

  – Odbierz, może to coś ważnego.

   Zszedł z moich kolan i dopiero wtedy zauważyłem jego zaróżowione poliki, iskrzące się oczy i spuchnięte wargi, które tak bardzo chciałem znowu pocałować.

   Westchnąłem i zebrałem się z ziemi. Podszedłem do telefonu, który przestał już dzwonić, a w zamian na ekranie pojawiła się wiadomość.

Od: Imogen
*"Musimy pogadać"*

– Muszę iść – wyszeptałem z rezygnacją. – Przepraszam.

  – Nie musisz się tłumaczyć – wzruszył ramionami i nie czekając na mnie, wyszedł z sali.

   Schowałem telefon do kieszeni i ruszyłem niechętnie w ślady chłopaka, na którego twarzy, mógłbym przysiądz, wymalowana była zazdrość.

____________________________________

To był męczący dzień, ale rozdział jest ❤
Mam nadzieję, że Wam się spodobał, a jeśli nie, to walcie śmiało!
Do następnego Bubusie! 😍

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top