Rozdział 12
Obudziło mnie pukanie, a raczej tłuczenie Tylera o szybę mojego Jeepa. Poderwałem się gwałtownie do góry, uderzając głową o dach i syknąłem z bólu. Ze wściekłością otworzyłem drzwi. Zabije go kurwa, zabije.
– Co ty tutaj jeszcze robisz? – zdziwił się Tyler lekko bełkoczącym głosem, co było znakiem, że wcale nie zakończył imprezy po mojej ucieczce.
Skrzywiłem się mimo woli, gdy do mojego nosa dotarł odór wypitego, przez niego, alkoholu. Już miałem na niego warknąć, gdy Shelley zajrzała mi przez ramię.
– Gdzie jest Thomas? – zapytała.
– Przecież został z wami – przetarłem zaspane oczy i ziewnąłem. Nawet nie miałem pojęcia, jakim cudem udało mi się zasnąć.
Po dotarciu do Jeepa zatrzasnąłem się w środku, próbując się uspokoić, co wcale nie było takie łatwe. Byłem wdzięczny Thomasowi, że nie poszedł za mną. Nie chciałem, żeby widział mnie w takim stanie. Zresztą wydarłem się na niego, mimo że chciał mnie jedynie chronić. Jestem idiotą.
– Poszedł za tobą jakieś pięć godzin temu! – warknął w moją twarz mój przyjaciel. Nie miałem mu tego za złe, w końcu zachowałem się, jak ostatni cymbał.
– Pozwoliliście mu iść samemu w las? – zdenerwowałem się. Byłem pewien, że Thomas został z nimi. – Czy wyście powariowali?! Przecież on nie zna Lake Falls a tym bardziej tutejszych lasów!
– Powiedział, że cię dogoni i pojedziecie do domu. – wyjaśniła spokojnie Shelley, kładąc rękę na moim ramieniu.
– Cholera! – warknąłem.
Zacząłem rozglądać się dookoła, mimo że było to bez sensu. Na pewno nie czekał na parkingu, aż pięć godzin. Gdzie jesteś Tommy? Dlaczego ja znowu dałem popis własnej głupoty? Dlaczego znowu pozwoliłem, żeby to emocje wzięły nade mną górę? Myślałem, że poradziłem sobie już z tym, że Derek i ja to skończony temat. I chyba tak było. Nie bolało mnie to, w jaki sposób na mnie patrzył, nie obchodziło mnie, co o mnie myślał. Więc dlaczego tak zareagowałem? Odpowiedź była prosta... Zapytał, czy sobie possałem. Wiedziałem doskonale, o co mu chodziło. Oczywiście miał na myśli picie krwi. Sam nie wiem, czy bardziej zareagowałem przez strach, że moja tajemnica wyjdzie na jaw i Thomas mnie znienawidzi, czy przez szacunek do blondyna. Tylko czy to miało jakiekolwiek znaczenie w tej chwili? Wyżyłem się na chłopaku, który po prostu chciał mnie chronić, a teraz błąka się, nie wiadomo gdzie w świetle pełni księżyca.
Jestem skończonym kretynem!
– Kurwa... Gdzie on jest?! – spanikowałem i puściłem się biegiem w stronę lasu.
– Hej, hej! Stój – chwycił mnie w pasie przyjaciel i przywarł do moich pleców, abym nie zdołał się wyrwać.
– Puszczaj idioto! – warknąłem, nie zwracając na zdziwione spojrzenia kilku osób zgromadzonych na parkingu.
– I co? Zamierzasz latać po lesie i go szukać?
– A masz lepszy pomysł? – zapytałem, wyszarpując się z uścisku chłopaka. Może i był tylko człowiekiem, ale silnym.
– Telefon Einsteinie! – rzucił sarkastycznie i obciągnął koszulkę, która uniosła mu się podczas szarpaniny ze mną.
Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wyszukałem numer blondyna. Przystawiłem telefon do ucha w nadziei, że usłyszę jego głos, ale jedyne co usłyszałem to poczta głosowa.
Strach i złość zawładnęły moim umysłem. Wziąłem zamach i trzymany w ręku aparat roztrzaskał się z impetem na płytach parkingowych, a ja upadłem na kolana przed nim, chowając twarz w dłoniach. Jeśli coś stanie się Thomasowi, to będzie tylko i wyłącznie moja wina.
Nie wybaczę sobie tego.
– Dylan, nie panikuj – próbowała uspokoić mnie Shelley. – Może zabrał się z kimś i pojechał do twojego domu.
– Nikogo tu nie znał – wyszeptałem spokojnie, czym zaskoczyłem nawet samego siebie. – Nikogo prócz nas.
– I co z tego? – odezwał się Ty – Może był na ciebie wkurzony i wcale mu się nie dziwię. Może zapytał kogoś, czy nie jedzie w tamtą stronę. Myślę, że powinieneś jechać do domu i sprawdzić, czy go tam nie ma.
– Albo zadzwoń do rodziców i zapytaj, czy nie wrócił – na te słowa wyciągnęła w moją stronę swój telefon – Mam zapisany numer twojej mamy.
Pokręciłem głową.
– Miałem być przy nim, miałem go... Miałem go chronić. Jak mam jechać do domu albo zadzwonić z pytaniem, czy już wrócił?
– Okey – wzruszyła ramionami i odblokowała ekran, po czym przystawiła telefon do swojego ucha. – Halo? Pani O'Brien? Bardzo przepraszam, że panią budzę, ale... Tak, wszystko w porządku. Zastanawiam się tylko, czy Dylan z Thomasem wrócili już do domu? Nie, nic się nie stało, po prostu... Tyler chyba zgubił klucze i nie ma jak otworzyć drzwi, a jego rodzice są u babci. Zastanawia się, czy przypadkiem nie zostawił ich w Jeepie... Nie, nie możemy się do niego dodzwonić, ale wie pani, on zawsze ma wyłączony telefon... Aha, okay. Dziękuję i jeszcze raz przepraszam!
– Zadzwoniłaś do mojej matki o drugiej w nocy?
– Nic nie poradzę, że jesteś boi dupą, Dylan – westchnęła. – Ale do rzeczy – potrząsnęła głową – Twoja mama sprawdzała w jego pokoju i nie ma go.
Mój żołądek ponownie zacisnął się boleśnie, ręce zaczęły się pocić, a głowa pulsować niemiłosiernie. Jak to możliwe, żeby jeden zwykły człowiek doprowadzał mnie do granic wytrzymałości, tylko tym, że przepadł jak kamień w wodę?
– Gdzie jesteś Tommy? – wyszeptałem sam do siebie. – Błagam, uważaj na siebie.
– Nic mu nie będzie, w końcu jest łowcą – skwitował Tyler, kucając przy mnie.
Dla niego wszystko było proste. Jeśli byłeś łowcą, to nie miałeś się czego bać, bo przecież jesteś przygotowany na wszystko. Szkoda tylko, że nie było w tym ani krzty prawdy.
– Jest pełnia – warknąłem – a on przyjechał tu się uczyć!
Spojrzałem w niebo, które powoli zaczęły zasnuwać chmury, przez co zrobiło się jeszcze ciemniej, a księżyc wyglądał jak za mgłą.
Derek uwielbiał, gdy podczas pełni chmury częściowo zakrywały srebrzystą tarczę i leniwie sunęły na jej tle. Opowiadał wtedy zmyślone historie o duszach wilkołaków i tych, którzy nie przeżyli przemiany. Twierdził, że takie dusze zamieniają się w nocne obłoki i sunąc w blasku księżyca, oddają się swojej naturze...
– Derek! – zerwałem się z ziemi, a moje serce zaczęło tłuc się o żebra jak oszalałe. – On widział Thomasa! A jeśli mu coś zrobi? Albo – co gorsza – już zrobił?
– Nie przesadzasz trochę? – odezwał się mój przyjaciel.
– Nie! On zrobiłby wszystko, żeby się na mnie zemścić, a co mu szkodzi przemienienie w wilkołaka jednego nastolatka?!
– Nie zaryzykowałby... Zresztą – potrząsnął głową. – To nadal jest stary Derek, ten, który był w naszej paczce.
– Nie znasz go tak, jak ja. – Nie masz zielonego pojęcia, do czego jest zdolny. Dodałem w myślach.
Dopadłem do przyjaciela i wyciągnąłem z jego kieszeni telefon. Wybrałem numer mojego byłego i czekałem aż się odezwie.
– Czego chcesz, Posey?
– Gdzie on jest?! – wypaliłem od razu.
– A, to ty. No tak myślałem, że nie wytrzymasz i zadzwonisz.
– Gdzie jest kurwa, Thomas? – wycedziłem dokładnie każde słowo, nie zwracając uwagi na to, co mówił.
– Kto? – zdziwił się.
– Nie udawaj idioto!
– O, zaczynasz mnie obrażać. Zazwyczaj robiłeś tak, gdy chciałeś iść do łóżka, a wstydziłeś się powiedzieć o tym wprost.
Złość zaczęła we mnie wrzeć. Resztkami sił powstrzymywałem się przed rzuceniem telefonem Tylera.
Zabiłby mnie za to, ale nie to było w tej chwili najważniejsze.
– Powtórzę ostatni raz! Gdzie jest Tommy?
– Posłuchaj, nie mam pojęcia, gdzie zapodziałeś swojego króliczka...
– Nie jest króliczkiem!
– ... Może wrócił do swojej norki, bo miał cię dość tak jak wszyscy? Może zabolało go to, jak olałeś go przy mnie? Niestety nie masz podejścia do ludzi i potrafisz wszystko spieprzyć w epicki sposób. Ale nie martw się, jeśli nie masz kogo dziś przelecieć, to może ten ostatni raz spotkamy się u mnie? Pobawimy się jak dawniej? Ja jestem wstawiony, ty napalony. Hmm? Wiem, że o tym marzysz. – zaśmiał się, a ktoś w tle mu zawtórował.
Momentalnie zrobiło mi się niedobrze, żołądek podszedł do gardła, a w ustach poczułem smak bardzo, bardzo starej krwi. Kiedyś zareagowałbym w zupełnie inny sposób, ale na szczęście tamte czasy już minęły. Bez słowa rozłączyłem się i oddałem telefon Tylerowi. Nawet jeśli Derek wiedział cokolwiek, na pewno nic nie powie. Uspokoiłem się jednak trochę tym, że w tle nadal słychać było głośną muzykę, więc Derek ciągle bawił się w najlepsze.
– Nie mogę tak tutaj stać i czekać do rana – wyszeptałem i złapałem się na tym, że mój głos się załamał – Możecie jechać do domu, ja idę go szukać.
– Może poszedł z buta? – podrzucił jeszcze na pocieszenie Tyler.
– Wątpię – odezwała się dziewczyna. – Kto idzie sześć kilometrów w pięć godzin?
– Shelley ma rację. Już dawno byłby w domu.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę ciemnego lasu. A wraz ze mną dwójka moich najlepszych przyjaciół.
Zapowiadała się długa noc.
____________________________________
Hej, hej! Bubusie!
Jak trzymacie się w te jakże afrykańskie upały? Ja nawet nie miałam siły sprawdzać tego rozdziału, więc jak cos przeoczyłam, dajcie znać 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top