Rozdział 10


   Schyliłem się pod łóżko, wysunąłem przenośną lodówkę i otworzyłem ją. Wyjąłem szklaną butelkę z czerwoną cieczą. Już nie mogłem trzymać jej na dole, w kuchni, ponieważ Thomas miał dostęp do lodówki w każdej chwili. Wolałem nie myśleć, co by było, gdyby znalazł w niej krew. Odkręciłem ją i wypiłem całą jej zawartość. Gdyby nie blondyn, pewnie znów głodziłbym się i doprowadzał do granic wytrzymałości, ale teraz musiałem maksymalnie się pilnować tym bardziej przy treningach, gdy chłopak mógł skaleczyć się lub obedrzeć sobie skórę. Nie zaatakowałbym go, to pewne. Czasy, gdy nie umiałem nad sobą panować, już dawno minęły, ale zawsze mogły zdradzić mnie wysuwające się kły czy czarne, jak smoła, oczy.

   Pustą butelkę wsadziłem na swoje miejsce, a lodówkę wsunąłem pod łóżko. W tym samym momencie ktoś zastukał do moich drzwi.

  – Proszę! – zawołałem, będąc pewnym, że to Tyler, Shelley bądź moja matka i opadłem na poduszkę.

   Gdybym tylko wiedział, kto wejdzie do środka, nie popełniłbym tego błędu i udawałbym, że nie ma mnie w pokoju. Ale było już za późno. Tommy wszedł i zamyknął za sobą drzwi. Przycupnął obok mnie i uśmiechnął się promiennie.

  – Ugryzłeś się w wargę? – zapytał i nim zdążyłem przetrawić jego słowa, wyciągnął swoją dłoń i starł kciukiem kropelkę krwi zalegającą w kąciku moich ust.

   Wziąłem głęboki oddech. Nie, nie teraz! Przekląłem się w myślach, czując nadchodzącą falę przyjemności po wypiciu krwi. Zadrżałem, zamykając oczy. Bynajmniej nie była to reakcja na obecność chłopaka, czy nawet na jego dotyk. Po moich żyłach rozlał się cudowny płyn, który doprowadzał do szaleństwa. W momencie poczułem, jakby świat rozpadał się na milion kawałków, pozostawiając mnie samego z moją mroczną stroną, która była słodka i pociągająca. Już nie istniał Tommy, już nie obchodziło mnie zagrożenie z jego strony. Liczyło się to, co czuję. Zacisnąłem dłonie w pięści i poczułem, jak moje kły boleśnie wbijają się w moją dolną wargę. Do mojego przełyku przedostała się kolejna porcja krwi. Tym razem mojej własnej. Przełknąłem ją szybko i poczułem, jak kły wracają na swoje miejsce, ale pieczenie w wardze nie ustało.

  – Ha, ha! – zawołał. – Bardzo śmieszne! – głos chłopaka, który sprowadził mnie na ziemię.

   Thomas wyszarpał poduszkę spod mojej głowy i nakrył mi twarz. Przez chwilę leżałem w bezruchu, z zaciśniętymi powiekami w nadziei, że moje oczy na powrót zmienią barwę z czarnych na brązowe.

  – Musisz być taki wredny? – zapytał.

Uchyliłem powoli powieki i spojrzałem na chłopaka, wyczekując jego reakcji, ale on jedynie się uśmiechał.

  – Co? – wysapałem, próbując odebrać mu poduszkę.

  – Nie musisz udawać, że tak na ciebie działam.

Podniosłem się do siadu i sięgnąłem po butelkę wody, stojącą na nocnej szafce, po czym opłukałem usta. Nie mogłem ryzykować, że chłopak zobaczy krew na moich zębach.
Odetchnąłem w duchu, na wieść, że odebrał to wszystko jedynie jako wygłupy i nic więcej. Powinienem bardziej uważać. Jeśli by się zorientował, byłaby to jedynie moja wina.

  – Masz rację, przepraszam – uśmiechnąłem się.

Działałbyś na mnie dużo bardziej, intensywniej, z o wiele większą dawką cudownych doznań, gdyby tylko twoja krew popłynęła w moich żyłach.

  – Nie powinienem odstawiać przed tobą takiej szopki – kontynuowałem. – Chciałeś coś ode mnie? – zapytałem, zmieniając temat.

  – Tak... Widzisz, za dwa dni zaczyna się szkoła... – zaczął.

  – Stresujesz się? – zdziwiłem się. Był łowcą, szkolonym do walki ze złem tego świata, a bał się pierwszego dnia szkoły?

  – Po prostu nie lubię ludzi, okey? – odburkną, na co miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymałem się, gryząc swój policzek. – W mojej poprzedniej szkole nie miałem przyjaciół. Zawsze chodziłem i siedziałem sam – wyznał. – Nie umiem z nikim rozmawiać...

  – Ze mną jakiś dajesz radę – zauważyłem.

  – Sam nie wiem czemu – wzruszył ramionami – Może dlatego, że wydajesz się inny? Albo przez to, że jesteśmy do siebie choć trochę podobni? No wiesz, w sensie nosimy tę samą tajemnicę?

   Nie, nie nosimy tej samej tajemnicy. Ty ukrywałeś przed wszystkimi, że jesteś łowcą, a ja, że jestem potworem. Gdybyś tylko o tym wiedział, nie mówiłbyś, że jesteśmy do siebie podobni pod żadnym względem. Gdybyś wiedział, co zrobiłem, zabiłbyś mnie, a ja bym ci na to pozwolił. To w sumie nie byłby taki zły koniec: ja zginąłbym z rąk chłopaka, który w tak krótkim czasie zawrócił mi w głowie, skończyłaby się moja nienawiść do samego siebie i poczucie winy, a ty przypodobałbyś się swojemu ojcu. Układ idealny.

  – Dylan?

  – Tak? – spojrzałem na niego, wyrwany z rozmyśleń.

  – Bardzo posmutniałeś – powiedział z poważną miną, zaglądając w moje oczy.

   Zapragnąłem go pocałować, mimo że od naszego ostatniego razu minęło cztery dni. Mieliśmy poznawać się powoli, a ja przyrzekłem sobie, że nie będę naciskał. Nie mogłem oczekiwać od niego nie wiadomo czego tym bardziej że byłem jego pierwszą osobą, która go w życiu pocałowała, a znaliśmy się raptem niecały tydzień. Zresztą ten układ i tak by nigdy nie wypalił. Po pewnym czasie, nawet jeśli uda mi się utrzymać w tajemnicy mój sekret, on wyjedzie, zostawiając mnie tu samego.
Ale nie mogłem znieść tych wielkich, ciemnych oczu anioła, wgapiających się we mnie z ogromną troską. Mojego anioła.
Chwyciłem go za koszulkę i pociągnąłem do siebie, tym samym wciągając go na łóżko. Sam ułożyłem się na poduszce, a chłopak przycisnął moje usta swoimi, lekko rozchylając je swoim językiem. Jego łokcie wylądowały po obu bokach mojej głowy, a ja sam wplotłem palce w przy długie blond włosy Thomasa.

____________________________________

Tak, macie już rozdział 10 bo why not? :) zresztą jest króciutki i nie wnoszący zbyt wiele...

Kto jest zdania, że robi się za słodko? 🙋

W następnym rozdziale spotkamy się z Derekiem ❤

Do następnego Bubusie! 😋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top