Rozdział 6
Podbiegłem do mojego auta i zacząłem do niego wsiadać. Wcale nie byłem umówiony z Tylerem, ale też nie miałem zamiaru siedzieć w domy. W głowie wertowałem listę miejsc do których mógłbym pojechać, gdy usłyszałem głos Thomasa.
– Dylan, zaczekaj!
Blondyn biegł w moją stronę, a jego grzywka targana wiatrem, tworzyła wokół głowy aureolę. Po raz kolejny przeszło mi przez myśl, że jest aniołem, a nie jakimś pieprzonym łowcą.
Wysiadłem z auta, rzucając mu pytające spojrzenie.
– Fajne auto – powiedział, podchodząc do mnie i poklepał Jeepa po masce. – CJ-5, rocznik osiem zero?
– Znasz się na samochodach?
Musiałem przyznać, że zaimponował mi swoją wiedzą na temat mojego jeepa, a jeszcze bardziej podziw malujący się na jego twarzy.
– Nie, ale to klasyk. Przynajmniej tak twierdzi mój ojciec. – Wzruszył ramionami. – Byłbyś dla niego idealnym synem.
– Ty byłbyś za to idealnym dla mojego.
– Nie – uśmiechnął się smutno – on za tobą świata nie widzi.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem ochoty zwierzać się obcemu gościowi ze zranionych przez ojca uczuć.
– Nigdy bym nie powiedział – kontynuował – że ktoś taki jak ty może jeździć takim Jeepem.
Spojrzałem na niego pytająco. Coś było nie tak z moim Jeepem?
– Do ciebie bardziej pasuje jakieś Ferrari czy coś – zaśmiał się nieśmiało. – Jakaś fura, którą imponowałbyś dziewczynom.
– Może ja nie chcę imponować dziewczynom?
– W sumie niepotrzebna ci do tego lśniące auto.
Chciałem powiedzieć: "Tyle że nie interesują mnie dziewczyny.", ale ugryzłem się w język. Po co było mu to wiedzieć?
– Co chciałeś? – zapytałem, zmieniając temat.
Blondyn wbił wzrok w rosnące nieopodal drzewo, zupełnie jakby zastanawiał się co odpowiedzieć. Po krótkiej chwili, gdy nie uzyskałem odpowiedzi, wsunąłem się za kierownicę.
– Wsiadasz? – zapytałem, napotykając zmieszanie wymalowane na twarzy chłopaka.
Blondyn bez słowa podbiegł z drugiej strony i wskoczył na miejsce pasażera. Przez kilka minut jechaliśmy w ciszy i może nawet czułbym się sam, gdyby nie miarowy oddech chłopaka wpatrzonego w okno, zamyślonego... Wydawał się taki kruchy, jakby jedno dotknięcie mogło sprawić, że rozsypie się w proch. Ukradkiem zerkałem w jego stronę, zastanawiając się, co go trapi. Szukałem rysy na tym posągu anioła, ale może to był właśnie błąd? Bo jak znaleźć rysę, skoro jego zdobią liczne pęknięcia?
– Myślisz, że oni są źli?
– Co? – wyrwał mnie z rozmyśleń. Zerknąłem na niego, próbując zrozumieć, co miał na myśli, ale on ciągle odwrócony był w stronę okna.
– No... Czy te istoty na, które polujemy... Myślisz, że one wszystkie zasługują na śmierć?
Po raz pierwszy odkąd wsiadł do Jeepa, odwrócił się w moją stronę, a w jego oczy lśniły w blasku mijanych latarni. Zastanowiłem się przez chwilę co odpowiedzieć. Nie spodziewałem się takiego pytania po kimkolwiek, a już w szczególności od jednego z łowców. Chyba że... Chyba że był to test, ale w takim razie moja odpowiedź powinna brzmieć "tak".
– Nie. – odpowiedziałem krótko, wyczekując reakcji chłopaka, ale on tylko pokiwał głową i znów odwrócił się do okna.
Po kilku minutach zaparkowałem Jeepa na skraju lasu. Blondyn zmierzył mnie spojrzeniem pełnym zdziwienia, ale wysiadł za mną i zatrzasnął drzwi.
– Co my tutaj robimy? – zapytał, rozglądając się dookoła.
– Nic takiego – odparłem – tylko cię zabiję, zakopę i wracam do domu.
– A tak poważnie?
– Tak poważnie, to Lake Falls i mamy tu kilka fajnych jezior więc czemu by cię w jednym nie utopić?
Chłopak zerknął na mnie z ukosa i wzruszył ramionami. Chyba jestem słaby w żartowaniu.
– Masz wybór – westchnąłem zrezygnowany – idziesz ze mną nad jezioro albo wracamy do domu, a szczerze mówiąc, druga opcja nie jest dla mnie zbytnio atrakcyjna.
– Jest już ciemno.
– Masz ze sobą broń, więc czego się boisz aniołku?
– Skąd wiesz, że mam broń?
– Pierwsza zasada łowcy: zawsze bądź uzbrojony.
– A ty jesteś?
– Nie – wyszczerzyłem zęby, opierając ręce na biodrach – Nie mam.
– Sam przed chwilą powiedziałeś...
– Moja pierwsza zasada to: ciało łowcy jest bronią. Ale oczywiście, jeśli chcesz mogę coś wziąć, żebyś czuł się bezpiecznie.
– Jestem w towarzystwie najlepszego w swoim wieku łowcy, co może mi się stać?
Wzruszyłem ramionami.
Przy kolacji wydawał się szczęśliwy, ale teraz był jakiś dziwny. Coś go trapiło i raczej to nie był strach przed maszerowaniem w ciemny las z nieznajomym. Wcisnął ręce w kieszenie swoich spodni i ruszył ścieżką przed siebie, przekraczając tym samym pierwszą linię drzew. Ruszyłem za nim, doganiając go. O czym ja miałem z nim rozmawiać? O rodzajach noży? Kalibrach spluw? A może jak to fajnie jest zabijać zbuntowane nadprzyrodzone istoty, o których nasi rówieśnicy słyszeli jedynie w horrorach i serialach dla nastolatków? To było głupie, więc tylko szedłem z nim ramię w ramię, rozkoszując się chłodnym powietrzem i zapachem lasu, aż dotarliśmy nad brzeg jeziora.
– Pięknie tu – odezwał się po raz pierwszy od dwudziestu minut.
– Wiem, zawsze tu przychodzę, gdy chcę pobyć sam – odparłem i usiadłem na ziemi.
– Więc, co ja tu robię? – zapytał, siadając obok, szturchając mnie przy tym niechcący łokciem. To znak, że siedział blisko. Zbyt blisko.
– Bo ja wiem? – wzruszyłem ramionami. – Przypałętałeś się.
Wyciągnąłem przed siebie nogi i oparłem się na łokciach, spoglądając w niebo. Chłopak siedział ze zgarbionymi plecami, skubiąc zdzióbła trawy. Nie odzywał się. Znów dał pochłonąć się swoim myślom. Wiele bym dał, aby wiedzieć, co siedzi w jego głowie, aby wiedzieć co go martwi. Ale co mnie to obchodziło? Znałem go od kilku godzin, więc jakim cholernym cudem mogło mnie martwić jego samopoczucie. Powinienem się ogarnąć i nie wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale pytanie, które zadał mi w aucie, wciąż nie dawało mi spokoju.
– Miesiąc temu – odezwał się po chwili z powagą. Nie, nie z powagą, a smutkiem w głosie, sprowadzając mnie tym samym na ziemię – byłem na polowaniu razem z ojcem. – kontynuował. – Była pełnia, a ojciec podejrzewał, że w lesie, nieopodal Ashton były wilkołaki, ale tam wcale nie było żadnego stada, a jedynie samotna Omega. Dziewczyna. Miała może z osiemnaście lat i wiesz co? – spojrzał na mnie, a jego oczy przepełniał smutek, który potrafił z łatwością rozerwać serce.
– Co się stało? – zapytałem, choć chyba znałem odpowiedź.
– Zabiłem ją.
– Tommy... – poderwałem się do góry i usiadłem twarzą do niego. Miałem ochotę wziąć go za rękę albo przyciągnąć do siebie i zamknąć w uścisku, sprawić, że wszystko zapomni, ale tylko siedziałem i gapiłem się w twarz biednego chłopca, która łamała mi serce.
– Prosiła, żebym tego nie robił! – krzyknął, a po jego polikach spłynęły łzy. – Błagała, a ja przeciąłem ją na pół, na oczach mojego ojca. Dylan ja...
– Nie musisz nic mówić... – powiedziałem, ale on jakby mnie nie słyszał, kontynuował.
– Nie chciałem tego zrobić – zaszlochał – ale on mi zagroził. Powiedział, że jeśli jej nie zabiję, to on to zrobi dużo brutalniej i że mogę nie pokazywać się w domu, bo jestem dla niego hańbą, a nie synem, z którego mógłby być dumny. Powiedział, że jestem śmieciem, a nie łowcą i że ty byś się nie zawahał.
– Tommy...
– Wiem, dla ciebie pewnie to nic wielkiego.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. To nie była prawda, nie zabiłbym tej dziewczyny, jeśli nie byłaby zagrożeniem, ale czy to by mu poprawiło humor? A jeśli powiedziałbym mu, że zrobiłabym to samo, znienawidziłby mnie tak samo, jak nienawidził teraz siebie. Cokolwiek bym nie wybrał, byłem przegrany.
– Thomas – podjąłem – Bycie łowcą nie jest łatwe i czasem musimy podejmować trudne decyzje. Nie będę cię za to potępiał, ale chwalić także nie zamierzam. Czasu nie da się cofnąć, dlatego musisz iść dalej i po prostu żyć tak, abyś to ty był w zgodzie ze swoim sumieniem, a nie twój ojciec.
– Zabiłbyś ją? – zapytał, ocierając oczy rękawem.
– To nie jest ważne co ja...
– Po prostu odpowiedz.
– Nie. Nie zrobiłbym tego.
Chłopak pokiwał głową i wbił swój wzrok w lekko falującą powierzchnię jeziora. Wydawał się spokojniejszy, jakby właśnie zrzucił z siebie ciężar, który powoli go zgniatał. Wiedziałem, że nie da się pozbyć wyrzutów sumienia w taki sposób. Sam byłem tego idealnym przykładem, ale przynajmniej choć trochę mu ulżyło.
– Chciałbym cię przeprosić, Dylan.
– Za co? – zdziwiłem się.
– Nienawidziłem cię. Tak cholernie cię nienawidziłem, gdy mój ojciec o tobie wspominał. Zawsze myślałem, że jest z ciebie pieprzony, zakochany w sobie, arogancki dupek, który u stóp ma cały świat, a gdy zobaczyłem cię dzisiaj w salonie, tylko się w tym utwierdziłem. Wtedy znienawidziłem cię jeszcze bardziej.
– W sumie to jestem pieprzonym, zakochanym w sobie, aroganckim dupkiem, więc nie pomyliłeś się za dużo.
– Wcale nie. – pokręcił głową – Ty chcesz, żeby tak cię postrzegano, ale wcale taki nie jesteś.
– Nie znasz mnie.
– Ty mnie też, a usłyszałem dziś od ciebie więcej mądrych słów, które podniosły mnie na duchu i dały do myślenia, niż przez całe życie. Dlatego chciałbym cię przeprosić, bo niesłusznie wyrobiłem sobie zdanie na twój temat. Ja cię wcale... Nie nienawidzę, Dylan.
– Dzięki. – powiedziałem, nie wiedząc co odpowiedzieć. – zbierajmy się już, co? Jesteś pewnie zmęczony.
Blondyn pokiwał tylko głową i bez słowa wstał z ziemi, kierując się na ścieżkę, którą tu przyszliśmy. Czy aby na pewno tylko zabicie tej dziewczyny, siedziało mu w głowie? Teraz wydawał mi się jeszcze bardziej kruchy i tajemniczy niż wcześniej. Otworzył się przede mną, mimo że mnie nie znał, ale potrzebował rozmowy, tak jak ja jej potrzebuję. Jednak ze mną jest zupełnie inaczej. Nie mogłem nikomu o tym powiedzieć, nawet chłopakowi, który mi zaufał, który szedł właśnie przede mną.
____________________________________
U, no i znamy jedną z tajemnic Tommy'ego, ale czy ostatnią? 👿
I jaką tajemnicę ma Dylan, o której od czasy do czasu wspomina? 👿
Tak, kochani to kolejny rozdział! ❤ Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu, ale jeśli macie jakieś zastrzeżenia to walcie śmiało :)
Do następnego Bubusie ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top