Rozdział 17

   Wskoczyłem do Jeepa, zostawiając na podjeździe zdezorientowanego Thomasa. Musiałem pogadać z Imogen czy tego chciałem, czy nie. Wiedziała o mnie zbyt wiele. Więcej niż Tyler, Shelley czy nawet Derek. Mieliśmy wspólne tajemnice i wspólne grzechy, których nie dało się zmazać.

  – Gdzie masz tego słodziutkiego blondynka? – usłyszałem jej głos, gdy tylko wyskoczyłem na wysypany żwirem parking przy punkcie widokowym.

   Imogen, jak zwykle idealna, opierała się o maskę swojego drogiego samochodu.
Czerwona obcisła sukienka do połowy ud i buty na wysokim obcasie w tym samym kolorze, tylko podkreślały jej wdzięki. Wyglądała jak modelka w reklamie aut, z czego doskonale zdawała sobie sprawę.

  – Czego chcesz? – zapytałem, siląc się na łagodny ton, choć nie było to łatwe, gdy uśmiech rozjaśniał jej twarz.

   Kiedyś mogłem spędzać z nią godziny, siedząc, rozmawiając, śmiejąc się lub imprezując. Była mi najbliższa, bo była taka jak ja, a przynajmniej kiedyś tak sądziłem. Teraz nie potrafiłem przeprowadzić z nią normalnej rozmowy. Irytowało mnie to, że po tym wszystkim radziła sobie dużo lepiej niż ja, a nawet sprawiała wrażenie, że nic takiego się nie stało, że nic ją nie obchodzi, ani nie dotyczy.

  – To łowca, prawda? Czy w twoim przypadku nie jest głupotą, ściąganie sobie na głowę łowcy? – prychnęła.

   Nie odpowiedziałem, bo miała rację. Często ją miała. Imogen nigdy nie należała do pustych dziewczyn. Była inteligentna, przebiegła i bardzo niebezpieczna. A ściągnięcie do Lake Falls nowego łowcy, było w rzeczy samej głupotą. Nadal zastanawiałem się, czy ojciec nie zrobił tego specjalnie w ramach jakiegoś durnego testu, czy treningu.

  – Dylan. – westchnęła, przyglądając się mi uważnie. Nienawidziłem tego, że była ze wszystkich moich znajomych najbardziej spostrzegawcza. – Kiedyś byliśmy przyjaciółmi.

  – Kiedyś – powtórzyłem bez uczucia – To było, zanim...

  – Przestań. Nadal się o to obwiniasz? Sama tego chciała! – przerwała mi, a w moich żyłach zawrzała krew.

  – Po co chciałaś się spotkać? – warknąłem przez zaciśnięte zęby.

  – Wiesz, że on wie, kim jestem?

   Sama się mu przyznałaś idiotko, ale zamiast wypowiedzieć to na głos, skinąłem tylko głową.

  – Ale nie wie, kim jesteś ty – zauważyła z uśmiechem.

  – Teraz będziesz mnie szantażować?

  – Szantaż to bardzo brzydkie słowo, wolę nazywać to motywacją.

  – Więc?! – moja irytacja sięgała zenitu. – Czego ode mnie chcesz? Co mam zrobić, żebyś siedziała cicho?!

  – Jeszcze tego nie wiem – machnęła ręką – Dam znać, jak coś wpadnie mi do głowy, albo gdy będę czegoś potrzebować.

  – Jechałem tu tylko po to, abyś mi to powiedziała?

   No tak, zagrywki, to była jej mocna strona. Nie czekając na odpowiedź, szarpnąłem za klamkę. Miałem tego dość.

  – Zaczekaj! – w ułamku sekundy zjawiła się przy mnie i chwyciła za rękę.

   Pod względem nadprzyrodzonych mocy była ode mnie lepsza. Pochodziła z wampirzego klanu, gdzie zarówno jej matka, jak i ojciec byli w pełni wampirami. Moja matka została przemieniona, gdy była ze mną w ciąży, dlatego ja także stałem się wampirem z wampirzymi mocami, ale trochę brakowało mi do tego, aby być taki jak Imogen. Jej wzrok, słuch, węch był bardziej wyostrzony. Podobnie też było z prędkością i zwinnością, ale nadrabiałem wyszkoleniem.

  – Wiem, dlaczego zachowałeś się tak w stołówce – ciągnęła dalej, o dziwo łagodnym głosem. – Jeśli będziesz tak robił dalej, idioto to się wydasz!

  – A wtedy pociągnę cię za sobą! – wysyczałem jej w twarz i wyrwałem nadgarstek z uścisku, który pozostawił na mojej skórze blade ślady, świadczące o sile dziewczyny.

  – Dylan, stało się! – kontynuowała. – Nie cofniesz czasu, a obwinianie mnie i siebie nic nie da. Jedyne co robisz, to zatruwasz sobie życie.

  – Nie twój...

  – Mój – przerwała mi. – Jedziemy na tym samym wózku, gdybyś jeszcze tego nie zauważył.

   Ale ja już nie daję rady jechać dalej. Szkoda tylko, że tego nie rozumiesz.

  – Pamiętaj, że możemy coś z tym zrobić – uśmiechnęła się, a mnie na samą myśl przeszedł dreszcz. – Możemy ukrócić...

  – Nawet o tym nie myśl!

  – Co może być gorszego, od bycia w takim stanie?

  – Bycie takim jak my!

   Ogromne pragnienie krwi bez względu na wszystko, brak silnej woli, chęć zadawania bólu i krzywdy niewinnym osobom, tym bardziej, jeśli jest się nowo przemienionym. Matka opowiadała mi swoją historię, jak ojciec zmuszony był przykuwać ją do łóżka, żeby nie skrzywdziła mnie w swoim łonie, czy nawet jego, który zostawił ją przy życiu. Nie robiła tego, abym go znienawidził, a po to, aby mnie przestrzec przed przemienianiem innych.

  – Przesadzasz, ale... – dodała ciszej – jest jeszcze jedno wyjście.

  – Śmierć – wyszeptałem.

  – Przemyśl to – uśmiechnęła się smutno. – To także była... Jest moja przyjaciółka i również bardzo ją kocham.

   Patrzyłem bez słowa, jak dziewczyna wsiada do auta, a potem odjeżdża, zostawiając mnie samego ze swoim sumieniem.

   Może miała rację? Może jedynym wyjściem było skrócenie cierpień niewinnej Willow? Uwięzionej w swoim umyśle, zawieszonej między życiem a śmiercią.

  – Willow... - szepnąłem w ciemność.

   Starłem krwawą kroplę płynącą po poliku i szarpnąłem za drzwi, których cudem nie wyrwałem. Wsunąłem się za kierownicę i odpaliłem silnik. Cała radość, jaka towarzyszyła mi podczas treningu, prysnęła niczym bańka mydlana, zostawiając w moim sercu jedynie gorycz i smutek, z którym od tak dawna próbowałem sobie poradzić.

***

  – Dylan! Pozwól do mnie! – usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg domu.

   Westchnąłem w duchu i od razu skierowałem się korytarzem w lewo. Otworzyłem szerzej uchylone drzwi, zaglądając niepewnie do środka. Nienawidziłem gabinetu ojca, w którym od zawsze dostawałem tylko opierdol o swoją niesubordynację. Nawet wtedy, gdy jeszcze nie znałem znaczenia tego słowa. Tym razem pewnie będzie tak samo.

   Ojciec siedział za biurkiem rozparty w wielkim, skórzanym fotelu. Zza jego ramienia, z obrazu spoglądała na mnie moja matka, trzymając na kolanach małego, uśmiechniętego i co najważniejsze beztroskiego chłopca. Mnie.

  – O co chodzi? – zapytałem od razu, stając na baczność, przed wielkim dębowym biurkiem.

  – Gdzie byłeś? – mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi, uwydatniając tym samym bicepsy, które o mało nie rozerwały rękawów białej koszuli.

   – Od kiedy cię to...

  – Dylan! – uciął, swoim surowym głosem. Czyli jednak reprymenda mnie nie ominie. – Zadałem proste pytanie, żądam prostej odpowiedzi!

  – U Tylera – skłamałem.

  – Ciekawe. Tyler był tutaj i pytał o ciebie.

  – I co z tego? Czy to naprawdę takie ważne gdzie byłem? Nie jestem dzieckiem.

   Bać się o mnie także nie musisz – dodałem w myślach – choć szczerze wątpię, żebyś kiedykolwiek to robił.

  – Martwię się o ciebie, synu.

  – Przepraszam – wyszeptałem. Nie chciałem się kłócić. Zwyczajnie nie miałem na to siły.

  – Od jakiegoś czasu chodzisz rozbity, a my nie wiemy, co się dzieje – westchnął. – Czy to chodzi o tego chłopca? O Dereka?

  – Tak – skłamałem, dziękując w duchu, że mogłem zrzucić dosłownie wszystko na tego idiotę.

  – To z nim byłeś się spotkać?

   Pokiwałem głową.

  – Miałem nadzieję, że... – zamyślił się przez chwilę. –Eh... uważaj na siebie, synu.

  – Mogę już iść? – zapytałem, mając już dość jak na dzisiaj.

  – W ten weekend odwiedzi nas ojciec Thomasa. Chciałbym, żebyś maksymalnie przyłożył się do treningów.

  – To znaczy, że Tomm... Thomas wyjeżdża? – przestraszyłem się.

  – Nie – uśmiechnął się, kręcąc głową, co było w jego przypadku dziwnym gestem. – Robert, to znaczy pan Sangster chce sprawdzić postępy swojego syna, więc spodziewajcie się mnie na treningu.

  – Okay.

  – Dylan, to poważna sprawa.

  – Jasne, wiem. – nawet nie miałeś pojęcia jak poważna była dla mnie. Nie mogłem pozwolić na to, aby Tommy wyjechał. – Mogę już iść?

  – Idź.

   Odwróciłem się na pięcie, ruszając w kierunku drzwi. Nie chciałem, żeby Tommy wyjeżdżał tak samo, jak nie chciałem, aby ten człowiek tu przyjeżdżał. Czułem, że nie będę mógł spojrzeć mu w oczy bez pogardy i wstrętu wymalowanego na mojej twarzy.

   – Aha, Dylan? – ojciec  zwrócił moją uwagę. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ale może odwiedziłbyś Willow? Dawno u niej nie byłeś, a kiedyś byliście bardzo blisko. Musi za tobą tęsknić.

    Moje serce ścisnęło się ponownie z żalu, przypominając sobie rozmowę, którą dosłownie przed kilkoma chwilami przeprowadziłem z Imogen, ale pokiwałem głową. Gdyby tylko Willow była w stanie tęsknić...

  – Tak zrobię – kiwnąłem głową i wyszedłem z gabinetu, nie chcąc, aby ojciec dostrzegł wyrazu mojej twarzy.

   Zamyślony, ze spuszczonym wzrokiem, wpadłem na blondyna, stojącego przed drzwiami. Nie miałem pojęcia, ile słyszał z mojej rozmowy z ojcem na jego temat i na temat Dereka, jednak po jego minie, wnioskowałem, że bardzo dużo, ale nie miałem siły mu tego wszystkiego wyjaśniać. Nie dzisiaj. Wydukałem szybkie przepraszam, po czym wyminąłem go i pobiegłem w kierunku schodów, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.

____________________________________

Hejka! ❤

#Great we're all bloody inspired

Wczoraj był 7 września, czyli dzień Newta! Niestety przypomniałam sobie o tym zbyt późno, przez co nie przygotowałam dla Was niespodzianki, jak w tamtym roku (Imagify w Prosze, Tommy. Prosze.) i jest mi z tego powodu smutmo, ale powiem tyle że coś tam szykowałam, więc jak tylko czas pozwili, to coś się pojawi i będzie to tym razem całość 😆❤

Do następnego, Skarby i Bubusie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top