𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 9 - 𝔗𝔥𝔢 𝔢𝔫𝔡
Ostrzeżenie: Samobójstwo, myśli samobójcze
---------------------------------------------------------
Larry siedział sam w domku na drzewie mietąląc w dłoni zwitek papieru, który i tak nie miał już większego znaczenia. Był taki zmęczony i nie, nie dlatego, że w całym tygodniu spał w sumie dziewięć godzin. Czuł się zmęczony od kiedy...od kiedy tylko...
Spojrzał przez małe niewymiarowe okno umieszczone w powoli rozkladaiacym się, sosnowym drewnie. Niebo powoli zaczynało się rozjaśniąć zimnym wschodem słońca, ale z jakiegoś powodu nowy dzień nie przynosił mu nowej nadziei tak jak powinien. Wszyscy mówili mu, że czas leczy rany, ale on sam czuł się jakby zatrzymał się w miejscu jak chłodny głaz. Jedyna rzecz, która nadawała życiu chłopaka prędkości zniknęła pozostawiając go samotnego stojącego na rozdrożu bez siły by zrobić kolejny krok na przód.
Gwiazdy. Mimo wczesnej pory i światła powoli oblewającego szare niebo jeszcze w ostatnich sekundach utrzymywały się na niebie. Ty jako pierwsza mu je pokazałaś, nigdy nie znaczyły dla niego wiele, ale wciąż przypominały mu o Tobie.
Wiatr uderzył go w twarz szczypiąc po czerwonej skórze. Jego oczy wciąż były opuchnięte. Nigdy nie potrafił przypomineć sobie kiedy płakał, ale z jakiegoś powodu zawsze się na tym przyłapywał. Łzy jak dusza powoli uciekały spod jego rzęs za każdym razem kiedy kładł sie do łóżka i za każdym razem kiedy z niego wstawał. Nie spieszno, ale stanowczo zabierając w swoich słonych kroplach coraz więcej z niego samego.
Jego głowa zawirowała i przez moment znów był przy drzwiach szpitala. Patrząc na swoje ręce desperacko wyciągające się żeby odpychać z drogi każdą przeszkodę.
Wiedział, że Twoje migreny były coraz gorsze z miesiąc na miesiąc. Kiedy w końcu udałaś się na badania powiedziałaś mu przecież, że wszystko było dobrze. Następny telefon jaki dostał mógł być jednak opisany zgoła innymi słowami.
Twoi rodzice zadzwonili do niego pewnego wieczoru mówiąc, że według lekarzy wszystko było praktycznie przesądzone. Nie miałaś szans na dalsze życie. Ponoć błagałaś ich żeby mu nie mówić przekonywałaś, że przejdziesz przez to bez zamartwiania jego, ale czuli, że musiał przyjechać. Przynajmniej po to żeby się pożegnać.
Larry pamiętał dokładnie co czuł kiedy usłyszał wieści. Pamiętał jak szybko jechał wtedy samochodem ryzykując wiele tylko po to żeby nie przybyć za późno. Pamiętał powtarzanie sobie w aucie w nieskończoność co dokładnie powie Ci żebyś wiedziała jak bardzo Cię naprawdę kocha i pamięta ściskanie pudełka z pierścionkiem tak ciasno, że jego ręką zbielała.
Pamiętał też, że nie zdążył.
Wszystko po tym wydawało mu się odległe. W jego świadomości dryfowało wspomnienie płaczu do momentu, w którym jego płuca bolały tak, że nie mógł złapać powietrza. Wspomnienie pustki jaką po sobie zostawiłaś. Jak nasłuchiwał daremne Twoich kroków w pustym mieszkaniu. Jak ciemnymi nocami pełnymi samotności przypominal sobie Twoj uśmiech tylko po to by zamiast ulgi znaleźć w nim więcej tęsknoty.
Dzień pogrzebu był jednak najbardziej zamglony w jego głowie. Nie przyszedł, wiedział, że powinien, ale się nie zjawił.
Nie zapomniał. Pamiętał bardzo dobrze date i godzinę. Jednak zamiast przy grobie zjawił się tuż pod Twoim domem z gotowym autem i bukietem w ręku tylko po to żeby przypomnieć sobie, że kwiaty ktore trzymał to chryzantemy.
Larry otworzył oczy. Niewyraźny obraz przed nim będący jedynym dowodem, że znów musiał płakać. Teraz już pamiętał.
Zostawiłaś go trochę czasu temu, ale nie potrafił już żyć tak samo. Rzeczy, które kiedyś sprawiały mu radość teraz zdawały się puste, a może to nie one straciły swoje znaczenie...może to był po prostu on.
Nie winił Cię za to. Wiedział, że kiedyś będziesz musiała odejść, ale wstawanie z łóżka nigdy nie było tak ciężkie jak tamtego ranka. Próbował. Codziennie próbował żyć ze wspomnień, które mu zostawiłaś. Bluzy, które mu zabierałaś, plamy farby na ścianie po czasach kiedy lubiłaś malować po jego twarzy. Mała roślinka, którą dałaś mu na święta. Powiedziałaś, że to drzewko szczęścia i ma mu je przynosić, ale teraz za każdym razem kiedy na nie patrzył miał wrażenie, że mija się z jego celem
Ktoś zabrał Cię od niego gdzieś w inne miejsca i nie powiedział mu dlaczego.
-Kochałem Cie wiesz? -spojrzał znów w szare gwiazdy, które nieme patrzyły na niego z góry -Wszystko jest takie powolne bez Ciebie, takie ciche...i wiem, że byś tego nie chciała. Ja, zamknięty w swoim pokoju, znowu jak tchórz uciekając od wszystkich problemów...- zignorował jak jego głos trząsł się coraz bardziej z każdym słowem.
Starał się ,naprawdę sie starał, ale każdego dnia kiedy musiał wstać myślał tylko o dołączeniu do Ciebie.
Może byłaś tą jedyną? Może byłaś jego idealną drugą połówką i nie było dla niego na świecie nic więcej?
Nie wiedział co dalej. Każda jego myśl była jak organizm na zawsze zainfekowany myślami o Tobie. Wszystkie te czasy kiedy zostawał dłużej w pracy, wszystkie wiadomości od Ciebie, które przeoczył, cały czas jaki spedził na koncertach, a który mógł poświęcić Tobie.
Każda mała chwilą kiedyś tak nieważna i naiwna teraz wydawała mu się ważniejsza niż wszystko inne. W każdej nowej osobie, którą spotykał dopatrywał się obrazu Ciebie.
Był taki zmęczony.
Jeśli zło nigdy nie śpi musiał być samym diabłem.
Spojrzał na butelkę, którą trzymał w ręce i zauważył jego dłoń dygocząca jak liść na wietrze i po chwili sam poczuł jak zsuwa się powoli na ziemię. Wciągnął roztrzęsiony oddech czując jak on sam rozpada się jeszcze bardziej niż wcześniej.
To bolało tak cholernie bolało i nawet znieczulica, która falami ogarnęła go po Twoim odejsciu nie potrafiła zablokować tego co czuł teraz. Podniósł druga rękę by zakryć usta, ale cichy złamany płacz wciąż wydostał się z nich ignorując najlepsze wysiłki Larry'ego. Jego barki unosiły się i opadały równomiernie z nieregularnymi wdechami.
Podniósł oczy tym razem spotykając nad sobą tylko drewniany dach domku. Był tchórzem. Całe życie nim był i dzisiaj nie było wyjątkiem. Nie mógł się pogodzić się z rzeczywistością, od której uciec nie potrafił.
Prawda była jednak taka, że zostawiłaś go tutaj samego, odeszłaś zbyt daleko żeby mógł Cię dosięgnąć i zbyt szybko żeby mógł się pożegnać.
Patrząc na brązową butelkę trzymaną przez niego ciasno poprosił ją tylko o jedną rzecz, wiedział, że każdy umierał w samotności, ale niech tylko nie da mu ona pozostać samemu zbyt długo
𝓔𝓿𝓮𝓻𝔂𝓫𝓸𝓭𝔂 𝓓𝓲𝓮𝓼 𝓐𝓵𝓸𝓷𝓮
---------------------------------------------------------
No i o to jest. Koniec tej książki. Ostatni smutny rozdział w formie epilogu.
Jeśli mam być szczera to pisząc to wszystko tylko siebie zasmuciłam. Ciągle powtarzam, że nie chce żeby Larry był smutny, a robię coś takiego ehhh
A teraz parę słów o książce i podziękowania!
Zaczęłam pisać Everybody Dies Alone tylko po to żeby stworzyć ten konkretny rozdział, ktoŕy widzicie powyżej (z resztą jak się można domyślić po samym tytule i ostrzeżeniach w pierwszym rozdziale) i w końcu zakończenie go jest mega satysfakcjonujące~
Trochę jednak mi smutno, że książka się kończy ponieważ zajrzało tu tyle wspaniałych ludzi i dostałam tyle miłych komentarzy, że chce to pisać dalej tylko przez to ♡
Planuje napisanie czegoś miłego i fajnego dla mojego bby Larryego bo nie zniosę zostawienia go w takim stanie. Jeśli jednak szukacie czegoś co nie będzie takie pełne smutku to mam też one-shot "Insomnia" z Salem w roli głownej i on się akurat dobrze kończy więc możecie tam zajrzeć xd
Skoro jednak poruszyłam tutaj tematy samobójstwa czuje że powinnam też powiedzieć jasno i wyraźnie Jeśli masz problemy, nie bój się do kogoś otworzyć, nigdy nie jesteś sam i ból nigdy nie jest wieczny. Jesteś kochany.
Dziekuje wszystkim, którzy to czytali i byli moją motywacją do pisania tego
Jesteście najlepsi ♡♡♡
-Boompy-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top