𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 5
Wieczór nadszedł dość szybko i Larry zanim się obejrzał był już w łazience ogarniając się, żeby móc dobrze wyglądać w czasie imprezy. Ostatecznie zgodził się na pomysł Sal'a, ale tylko pod warunkiem, że postąpi tak samo z Ash. Ku jego zdziwieniu, zgodził się. Co prawda wymagało to nieco namawiania, ale ostatecznie obaj przyjaciele przyrzekli sobie wykonać krok w kierunku posiadania mistycznej postaci, od wieków nazywanej dziewczyną.
Susząc włosy suszarką swojej mamy chłopak poczuł jak niepewność powoli wkrada się do jego świadomości. Całkiem jak pasożyt szybko dostosowujący się do swojego nosiciela, w krótkim czasie spowodował pierwsze objawy choroby zwanej stresem.
Tłuste długie włosy, chyba pierwszy raz od wieków nieco czystsze, puszyły się jak nigdy dotąd. Od kiedy tak robiły? Może mył je zbyt rzadko, żeby to zauważyć? Zły spróbował zrobić z nimi cokolwiek by powróciły chociaż do połowicznie normalnego stanu, bez efektu. Cholera, przerzucając z irytacją szafki swojej łazienki doszło do niego, że nie miał nawet żelu. Świetnie. Westchnął ciężko i pogodził się mentalnie, że tak chyba będzie wyglądał tego wieczoru.
Spojrzał w lustro. Szczerze, nie był najładniejszym człowiekiem na świecie. Ta cała impreza, ku niezadowoleniu chłopaka obniżyła mu poczucie własnej wartości jeszcze bardziej. Głęboko osadzone oczy, trwale podkrążona i fioletowa skóra pod nimi, wyraźnie większy niż jest to normalne nos i krzaczaste, gęste brwi.
Nigdy nie miał jakoś problemu ze swoim wyglądem a jednak w tamtym momencie nie pragnął niczego więcej niż tylko wymienić swoją głowę, jak starego śmiecia na jakąś nowszą, lepszą. Chociaż czy tylko głowa była do wymiany? Boże, miał nadzieje, że jego osobowość będzie Ci wystarczać bo inaczej do tego tańca może w ogóle nie dojść. W końcu plan Sal'a zakładał, że się zgodzisz.
Całe to myślenie wpędziło bruneta w porządnego doła. W swoim stylu jednak otrząsnął się z niego w rekordowym czasie, przynajmniej na tyle by wyglądać na zrelaksowanego i wmawiać sobie, że właśnie tak jest.
Wcisnął się w swoje ulubione ciuchy. Te najmniej używane, przeznaczone na koncerty. Wsunął buty i był gotowy do wyjścia. Udał się prosto do drzwi Sal'a i dotarł do nich idealnie w momencie gdy chłopak zamykał za sobą zamek. Wyglądał właściwie jak zawsze, no może poza tym, że miał na sobie zdecydowanie lepsze buty. Właściwe to czego on się spodziewał, że będzie miał specjalną protezę na imprezy. Westchnął zawiedziony własnym tokiem myślenia.
Po krótkim przywitaniu wspólnie udali się po Ciebie. Ponoć Ash i Todd już dawno czekali na imprezie i brakowało tam tylko waszej trójki.
Larry był przygotowany na mini zawał, który musiał nastąpić w momencie gdy wyszłaś z progu swojego mieszkania. Na co nie był jednak przygotowany był absolutny atak serca, którego dostał kiedy za drzwiami zamiast Twojej twarzy ukazała się męska, skrzywiona w wyraźnej minie niezadowolenia, kazała im dwóm, żeby nie cytować niecenzuralnych słów, „iść i to bardzo szybko".
Obaj nastolatkowie spojrzeli na siebie zmieszani i nagle bardzo zrozumiałe wydało im się dlaczego nigdy nie zapraszałaś żadnego z nich poza Ash do domu. Prawda, można było domyślić się, że niektórzy ojcowie nie przepadają za młodocianymi chłopakami przychodzącymi pod ich próg tylko po to żeby zabrać im ich córki. Nigdy nie mogliby się jednak domyślić, że zostaną odesłani tak piękną wiązanką jeszcze zanim wypowiedzieli jedno słowo. Koleś musiał być prawdziwym samcem alfa.
- Myślałem, że mówimy wszystkim, że idziemy na kręgle? Dlaczego mieliby jej nie puścić na kręgle? - podrapał się po brodzie na co niebiesko włosy wzruszył tylko ramionami.
- Hej chłopaki! - obaj poskoczyli i prawie w tym samym czasie odwrócili się by ujrzeć za sobą śmiejącą się twarz dziewczyniny, której szukali.
Tak jak Larry przewidział, wyglądała tej nocy pięknie. Do tego stopnia, że przez chwilę zgubił się patrząc w jej oczy. Jak wielką miał nadzieję, że dziś będą zwrócone tylko w jego stronę i może, może jeśli bardzo mu się poszczęści spojrzą na niego w taki sam sposób jak jego patrzyły na nią już od dawna.
Albo nie. Nie zmieniaj się w Romea Larry bo się jeszcze zbyt mocno zawiedziesz.
- O co chodzi z Twoim ojcem? Dlaczego nie chce Cię puścić na kręgle? -Sal podjął rozmowę widząc, że przyjaciel chwilowo się zawiesił.
- Um - zaśmiałaś się nerwowo. - Nigdy wam tego nie mówiłam, aleeeee mój tata nie za bardzo was lubi...i mówiąc nie za bardzo mam na myśli w ogóle. -uciekłaś oczami gdzieś w bok -Znaczy to nie tak, że was tylko tak ocenia, to wszystko zaczęło się już dawno od Ashley -podrapałaś się po karku - tylko niech wam to za bardzo nie zepsuje humoru okej? Mój tata nikogo praktycznie nie lubi. Już taki jest. - szybko dodałaś trochę zestresowana
-Okej, okej - wyższy z nastolatków położył Ci dłoń na głowie w celu dodania Ci choć trochę otuchy. Chociaż po części też dlatego, że Twoje włosy wyglądały dziś na wyjątkowo miękkie i nie mógł się powstrzymać, ale to tak tylko na marginesie. - Ale jak się tu dostałaś skoro twój ojciec aż tak nas nienawidzi?
- Spytałam mamy. -zaśmiałaś się wesoło
●
Spacer do miejsca przyjęcia minął wam wyjątkowo przyjemnie, Larry był z niego w szczególności zadowolony. Między innymi dlatego, że miał okazje bliżej przyjrzeć się Tobie i temu jak dziś wyglądałaś, jeszcze zanim jaskrawe światła imprezy mogły skutecznie przesłonić mu dużą część jego wizji.
Było to trochę dziwne w mniemaniu każdego normalnego człowieka, wliczając w to Larry'ego, to jak gapił się na Ciebie starając się wyryć sobie w mózgu Twój widok, tak jakbyś nie wyglądała codziennie tak samo. Na swoje usprawiedliwienie miał tylko to że był jedynie nastoletnim chłopakiem, który nie potrafił poradzić sobie kiedy dziewczyna jego snów szła dwa centymetry obok. No cóż. Nie to, że jakoś mocno próbował.
Gdy w końcu dotarliście na próg zadziwiająco dużego domu wciąż miał wrażanie, że nie zdążył się jeszcze przyjrzeć całej Tobie wystarczająco dobrze bo moment później Todd i Ash wciągali ich już do środka. Po krótkim przywitaniu z gospodarzem i wysłuchaniu paru zasad dotyczących imprezy było czas balować.
Brunet zaczął powoli żałować, że nie posłuchał większej ilości metalu przed wyjściem bo pop dudniący z głośników, choć skoczny, nie dawał mu takiej ilości satysfakcji co stare dobre Sanity Falls.
Tak długo jednak jak Tobie się podobało mógł to znieść.
Ash była pierwszą osobą z waszej piątki, która tak naprawdę zaczęła cieszyć się imprezą. Szybko zaciągnęła również Ciebie i nie minęła chwila kiedy obie krzyczałyście i tańczyłyście razem do dźwięków muzyki.
Larry z drugiej strony zastanawiał się kiedy zaczną wyciągać jakiś alkohol. W końcu czym byłaby licealna parapetówa bez paru dobrych procentów. Poza tym przydałoby mu się łyk albo dwa dla podniesienia swojej pewności siebie.
- Toooo... -zaczął Sal, który jak dotąd razem z nim podpierał ścianę - Idziemy tam do nich czy będziemy tak stać i się patrzeć? - brunet przytaknął po czym przeciągnąwszy siŕ skierował w stronę dwóch dziewczyn.
Okazało się, że Ty razem z Sal'em byliście bajecznymi tancerzami, co było szczerze dosyć komiczne w szczególności jeśli chodziło o chłopaka bo nigdy Larry nie spodziewał by się, że aż tak dobrze dawał on radę trzymać się rytmu. On i Ash z drugiej strony lepiej wychodzili przy sobie nawzajem. Może to przez zbyt długie nogi, ale byli raczej średni w te klocki, a tańcząc razem przynamniej nie deptali sobie po piętach.
Nawet było to śmieszne, jak on i jego najlepszy przyjaciel zamienili się dziewczynami. W duszy jednak dziękował za to po stokroć bo przynajmniej mógł dobrze się bawić i nie stresować tym, że obiekt jego westchnień ocenia jego niewątpliwe średnie ruchy taneczne.
- Pójdę po coś do picia! -pochylił się do Ash, żeby mogła go lepiej usłyszeć. Słowa ciężko przedzierały się przez powietrze do i tak już dosyć nadwyrężonych uszu ludzi wokół Dziewczyna pokiwała tylko głową w odpowiedzi i chłopak nie był pewien czy to usłyszała czy po prostu udawała bo na jej twarzy nie pojawił się żaden wyraz zrozumienia.
Mimo wszystko Larry udał się do stołu i sięgnął po jakieś dwa nietknięte kubki z zamiarem ogarnięcia jakiegoś trunku gdy nagle jak grom z jasnego nieba, wprost na niego wpadł jakiś kompletnie mu nieznany koleś. Brunet odepchnął go z prędkością światła, ten jednak odmówił odejścia i jak bumerang po raz kolejny oparł się o chłopaka śmiejąc się pod nosem, totalnie pijany i umysłem gdzieś poza ich wymiarem.
- Koleś, weź się odwal. -warknął zirytowany i już miał go odpychać po raz kolejny kiedy chłopak zatoczył się prawie wpadając na stół.
- Bę-dę rzygał -wymamrotał nieznajomy jakby z wielkim trudem
- Co ty stary?! Nie tutaj! -oczy bruneta rozszerzyły się po czym heroicznie zdołał dociągnąć obcego nastolatka z dala od tłumu gdzieś na zewnątrz.
Skrzywił się, biedne krzaki.
Szczerze, ktoś powinien mu pogratulować za wyciągnięcie obcego zanim zepsuł wszystkim zabawę.
Westchnął czekając aż koleś znowu stanie o własnych silach. Nie był za bardzo zadowolony, że została na niego strącona ta społeczna odpowiedzialność zajmowaniem się nawaleńcem, nie był w końcu imprezową niańką, ale nie miał serca zostawiać go biednego gdzieś w ogródku.
Niespodziewanie do jego uszu do tych czas piszczących głośno dotarł ton spokojnej, cichej muzyki. O zgrozo, wolny. Pamiętasz jak mówił, że nie miał serca go zostawiać w krzakach? Nagle zmienił zdanie.
- Skończyłeś już?! -szarpnął za kołnierz kolesia, w znacznie większym pośpiechu niż kiedykolwiek. Nie miał pojęcia ile już trwał ten taniec.
Larry miał ochotę walnąć tego debila kiedy tylko zorientował się, że w najlepsze odleciał i od dawna nie kontaktował już ze światem. Puścił śpiącego chłopaka by ten upadł na trawę po czym wrócił jak najszybciej się dało do miejsca gdzie ostatnio Cię widział. Nie było śladu po żadnym z was, ale to nic. Ashley pewnie jest gdzieś Sal'em, ale Ty, gdzie jesteś Ty.
Uśmiechnął się widząc czubek Twojej głowy w tłumie i pół sekundy później, przecierając się przez morze ludzi, był już praktycznie obok. Twoje imię jednak zamarło na jego ustach zanim zdążył je zawołać.
Stałaś tam, ale nie sama. Tuż przy Tobie, blisko, zbyt blisko stał nie kto inny jak Henry. Wasze usta złączone były w jednym z tych romantycznych filmowych pocałunków. Wokół grała powolna, cicha muzyka, ale wy wyglądaliście jakby poza wami nie istniało nic innego. I szczerze, nie byliście jedynymi z tym wrażeniem.
Chłopak poczuł jak zimna ręką ściska jego żołądek z nieludzką siłą. Zamrugał parę razy i chwilowy chłód w jednej chwili zrobił się wręcz bolesny. Nagle miał wrażenie jakby sam miał teraz zwymiotować.
Jak to się stało? Przecież...przecież to miał być on...ach...czyli to tak jest mieć złamane serce.
---------------------------------------------------------
Koniec tego wesołego bezsensu przechodzimy do poważnych rzeczy
Komentarze zawsze mile widziane ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top