nyheter
Jest środa, jest i rozdział ;-)
Endżojcie
********
(POV Loki)
Leżeliśmy wtuleni w siebie przez dłuższy okres czasu. Emocje opadały w ciszy, którą przerywały jedynie nasze oddechy. Mogłoby tak zostać na zawsze - tylko ja i Sygin.
W końcu jednak cisza zaczęła ciążyć; było w niej zbyt dużo niezadanych pytań z nigdy nieudzielonymi odpowiedziami. Zbyt dużo ciemnych plam, zbyt dużo niewiadomych. Zdecydowałem się na przerwanie leniwej atmosfery.
Odchrząknąłem:
- Gdy Odyn wysłał mnie do tamtego zamku, gdy uświadomiłem sobie własną niewolę i słabość... - nie umiałem mówić o emocjach, zwłaszcza tak kruchych i zakopanych głęboko, tak głęboko, że do teraz negowałem ich istnienie. - Byłem wściekły i pełen nienawiści. A jak odkryłem, że dodatkowo pozbawiono mnie mocy; odczułem żal. Żal i gorycz, które tylko napędziły machinę nienawiści do Odyna. Nigdy mu tego nie zapomnę, Sygin. Nigdy. Przyjdzie dzień, gdy odpowie za wszystko co zrobił - od buntu, który podniósł z braćmi, poprzez kłamstwa i intrygi, aż po moje osobiste krzywdy.
Sygin uniosła się na łokciu. W jej oczach czaił się autentyczny smutek. Ktoś współczuł Kłamcy, a tego nienawidziłem. Litość i współczucie to nieszczere emocje, one tylko pokazują wyższość drugiej osoby nad tobą, to jak łatwo może wykorzystać twoje demony do manipulacji.
- Ciagle jest twoim ojcem, Loki.
- Nie - odparłem oschle. - Nie jest.
Wyczułem, że dziewczyna chciała zaprotestować, więc nie dałem jej do tego sposobności:
- Jaki ojciec skazuje syna na banicję! Bez żadnych wyjaśnień?
Znowu zapadła cisza - tym razem wypełniona była jednak skrajnymi emocjami, które zagęściły atmosferę.
- Dotarło do mnie co się stało dopiero, gdy próbowałem uciec, wrócić - uśmiechnąłem się krzywo. - I co? I nic. Nie mogłem nawet opuścić terenu rezydencji. Uwierz - nie dało się. Zaklęcia tego zdrajcy nałożone na granice były silne i nawet będąc w pełni sił miałbym z nimi niejaki problem. Nieważne - machnąłem ręką, a ta niemal natychmiast została pochwycona i złączona z dłonią Sygin. Splotła nasze palce na mojej nagiej piersi.
- Ważny jest fakt, że te kilka miesięcy we własnym towarzystwie dużo mnie nauczyły.
- Czego?
- Prawdy. Tego, że rodziny nie ograniczają i nie definiują więzy krwi. Krew można zdradzić, ta wartość jest niczym.
- Uważam, że...
- Szacunku - kontynuowałem - do własnych mocy i słabości. Miłości - do drugiej osoby.
- I?
- I czystej nienawiści. Krystalicznej i prostej, zabójczej i nie do wyplewienia, zbudowanej z zabitych marzeń i zdrady tych, którzy je zbudowali.
- To straszne. To co mówisz.
- Ale najważniejszą lekcją okazała się być lekcja ,,pokory".
- Loki i pokora?!
- Dotarło do mnie, że żeby móc cokolwiek osiągnąć, stać się - mówiłem szybko, wyraźnie - ucieleśnieniem snów, czyimś wyobrażeniem o idealności, najpierw trzeba zagrać. Trzeba udawać. Ukrywać prawdziwe oblicze za maskami, a nie tak łatwo po prostu zdjąć maskę, którą kształtowało się przez lata.
Sygin nic nie powiedziała. Siedziała z pokerową twarzą i na próżno szukała na mojej twarzy oznak tego, że żartuję. Zdążyłem już zacząć zacząć żałować otworzenia się przed drugą osobą.
Po co było się odsłaniać?! Jesteś idiotą, Loki. Popieprzonym idiotą z chwiejnością emocjonalną i zaburzeniem osobowości. Jesteś idiotą...
- Dziękuję.
- Dziękuję? - powtórzyłem kpiąco.
- Tak, dziękuję za szczerość. Doceniam to. Wiem jak trudno się otworzyć, pozwolić drugiej osobie usłyszeć prawdziwe myśli.
Poczułem się dziwnie lekko, gniew i plany jakby przygasły zastąpione twarzą Sygin. Mojej Sygin. Mojej.
- Mówiłem ci już, że cię kocham?
- Kilka razy...
***
(POV Sygin)
Właśnie ogrywałam kowala kłamstw i mistrza kreatywnej prawdy w karty, gdy podszedł do nas posłaniec.
Słońce było w zenicie i oświetlało pałacowe ogrody w leniwe, bezwietrzne popołudnie. Wtedy to stolik przysłonił cień i usłyszeliśmy niepewne chrząknięcie.
- O! Tony, jak miło... - zaczął Loki, rozpoznawszy blondyna. Jednak zanim skończył zdanie jakąś niewątpliwie wredną i wyszukaną obelgą kopnęłam go w kostkę.
Mężczyzna spojrzał na mnie jak zbity pies.
- Książę, lady Sygin - chłopak skłonił się sztywno. - Mam dostarczyć list.
Zapieczętowana koperta szybko znalazła się w szczupłej dłoni Lokiego. Widząc pieczęć adresata zielonooki bóg aż zagwizdał z wrażenia. Tony uśmiechnął się niepewnie - na jego nieszczęście Loki to zauważył.
- Drogi Tony... - zaczął - możesz już iść.
- Oczywiście, panie.
- I chciałbym dodać, że jeśli interesują cię twoje zaginione przedmioty, to radziłbym udać się do zamtuzy w Trzeciej Dzielnicy i powiedzieć Lucasowi, że wróciłeś po rzeczy z akcji pod kryptonimem Róża.
Posłałam Lokiemu mordercze spojrzenie, które jednak kryło wesołość. A więc jednak wcielił plan kradzieży ubrań w życie... Ciekawe.
Posłańca zamurowało. Zaczerwienił się.
- Panie, ja...
- Idź już! I powodzenia..! - twarz boga rozjaśnił najwredniejszy uśmiech na jaki było go stać.
Gdy Tony zniknął z pola widzenia (wracał lekko się zataczając) pochyliłam się nad stolikiem i warknęłam w kierunku mężczyzny:
- Loki, księciu Asgardu - jesteś nieprawdopodobny!
- Nieprawdopodobne to jest to - Loki pomachał listem przed moją twarzą, skutecznie odwracając moją uwagę.
- Czyli co?
- Ha! Zaproszenie na ślub Thora i Sif.
********
To tyle na dzisiaj :3
Ps. Do końca historii pozostały tylko 3 rozdziały i epilog...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top