møte
Hejo! Bez zbędnych ceregieli przechodzimy do sedna!
Endżojcie!
********
(POV Loki)
Skąd wiedziałem gdzie szukać Amory? Jak do tego doszedłem? Co podpowiedziało mi, że mój wróg ukrywał się w Muspelheimie? Szczerze? Nie pamiętam, byłem w zbyt wielkim gniewie, by zapamiętać swe myśli.
Wiem tylko, że oczywistym dla mnie było, że Amora musiała jakoś dostać się do Asgardu, a skoro nawet Heimdall, z tymi swoimi wszystkowidzącymi oczkami, jej nie dostrzegł znaczyło to, że suka użyła jakiegoś wyjątkowo silnego zaklęcia, by jej nie dostrzeżono (a im silniejsze zaklęcie, tym łatwiej wykryć gdzie je nałożono). Wiedziałem również, że użyła jednego z trzech wejść do Asgardu. Oficjalnie istniało jedno - Bifröst , którego strzegł wspominany wcześniej Heimdall, ale nie byłbym sobą, gdybym nie odkrył dwóch innych wyjść, którymi dość często wymykałem się poza Asgard - w nie zawsze chwalebnych celach. Jednym z dwóch pozostałych wejść była szczelina między górami; to tam Asgard stykał się z innymi światami. Wejście to działało na zasadzie anomalii i tak też należało je traktować. Nie znałem osoby, której udałoby się użyć tego przejścia, gdyż korzystanie z niego w większości przypadków kończyło się bolesną śmiercią, poprzez rozpłaszczenie na ścianie góry, więc coś mówiło mi, że nawet tak sprytna i wszechstronnie utalentowana osoba jak Amora nie ryzykowałaby. Tylko ja byłem na tyle szalony, by przynajmniej rozważać użycie tego wyjścia. Skoro wyeliminowałem dwie z trzech opcji pozostała ostatnia - brama, którą można było przenieść się tylko do dwóch krain - Midgardu i Muspelheimu.
Bramą był kamienny łuk, znajdujący się nad urwiskiem na krańcu Asgardu, a był on pozostałością po zamku, w którym urodzili, wychowali się i zamordowali swojego ojca Odyn wraz z braćmi. Działo się to podczas Wielkiej Wojny, dawno temu; na koniec ostatecznej bitwy bracia wypchnęli pierwszego lodowego olbrzyma Ymira przez łuk i z jego ciała wyrzeźbili dwie krainy - Midgard i Muspelheim. Nieliczni, którzy wiedzą o istnieniu tych wrót do innych światów twierdzą, że są one portalem, ponieważ kamienny łuk był ostatnim miejscem, w którym Ymir użył swojej mocy, a potem z jego ciała powstały dwie wspomniane wyżej krainy. Jakakolwiek jednak byłaby historia portalu, faktem było, że to najprawdopodobniej nim Amora dostała się do Asgardu.
Skoro ustaliłem, którędy Amora dostała się do siedziby Asów pozostała jedna kwestia - gdzie udała się potem? Doszedłem do tego na podstawie czaru, którego użyła. Wykryłem źródło nałożenia zaklęcia, które uczyniło ją niewidzialną właśnie pod kamiennym łukiem. Pozostały zatem dwie możliwości - Midgard lub Muspleheim. Tym pierwszym światem gardziła. Gardziła ludźmi - wątłymi kreaturami, żyjącymi w ciemności i strachu, które w imię rozwoju i postępu niszczyły planetę i z rajskiej, acz prymitywnej, zielonej planety, uczyniły ją wątłą i zużytą. Tej pogardy do ludzi nauczyłem jej ja.
Odpadł zatem Midgrad, a Muspleheim - kraina ognia pasował do charakteru i żywiołu czarodziejki idealnie. Ogień to Amora, a Amora to ogień. Mimo to, nie podejrzewałem, że Wszechojciec okaże się takim idiotą i egoistą. Liczyłem chociaż na ociupinkę zrozumienia i pomocy z jego strony, ale... kogo ja chciałem oszukać? Dla Odyna byłem nikim; młodszym synem, problemem, kolejną gębą do wykarmienia. Pytaniami, na które trzeba było odpowiadać. Jak ktoś taki jak on mógłby zawracać swoją cenną głowę uczuciami nic niewartego syna. Uczuciami... To słowo zabrzmiało obco nawet w mojej własnej głowie.
Takie myśli plątały się po moim umyśle, gdy zakładałem lekki pancerz. Był on srebrny, matowy, by nie zdradził położenia wojownika żadnym błyskiem, i ochraniał tylko najważniejsze organy co sprawiało, że noszący go był bardziej narażony na zranienie, ale dzięki lekkiej wadze dawał większą mobilność; do wysokiego, skórzanego buta wsunąłem ostry sztylet. Reszta mojego uzbrojenia znalazła miejsce w pochwach przy boku i na udzie. Nie brałem ze sobą obciążającej broni, bo w walce magów walka wręcz prawie się nie zdarza.
Byłem jeszcze w trakcie dowiązywania skórzanych ochraniaczy na przedramionach, gdy usłyszałem ciężkie kroki i brzęk zbroi na korytarzu. Zakląłem siarczyście - no tak, Odyn posłał po mnie straże, musiał się upewnić, że nie zrobię tego, co właśnie robiłem. Przez chwilę nawet zrobiło mi się Odyna żal - tak bardzo zależało mu na pokoju, traktatach i dyplomacji, że nie był w stanie dostrzec realnego zagrożenia dla nich. Wolał sobie wmawiać, że wszystko jest w porządku, niż przyznać się do popełnienia jakiegokolwiek błędu.
Do drzwi ktoś zapukał, po chwili znowu; jednak gdy drzwi z hukiem stanęły otworem mnie nie było już w Asgardzie.
*******
Znalezienie kryjówki Amory nie zajęło mi dużo czasu, bo ta wcale się nie kryła. Gdy tylko pojawiłem się w Muspelheimie (a zrobiłem to naprawdę dyskretnie!), mieszkańcy Jedynej Zamieszkanej Wioski padli przede mną na kolana i zaczęli błagać o litość. Gdy rozpoznali we mnie Asgardczyka podniósł się rwetes. Wszyscy przekrzykiwali się, starali się mnie zatrzymać, pytali o Odyna, ale zapytani o to, co się stało milczeli, więc gdy tylko straciłem cierpliwość złapałem pierwszego lepszego i z jego wspomnień dowiedziałem się wszystkiego. Od kilku dni coś złego działo się w lesie. Nikt nie chodził już do ołtarza w Labiryncie, a ten kto się odważył - nie wracał. To było bardzo w stylu Amory. Z wspomnień chłopaka dowiedziałem się, że w lesie zaginęło przeszło pięciu jego pobratymców, i że nocą unosiło się znad niego dziwne, blade światło. Zacisnąłem palce na czaszce chłopaka, by wyłapać więcej szczegółów, ale było to bezcelowe, wszystko co mógł, już mi pokazał.
Zacisnąłem wargi, zaginięcia i światła świadczyły o tym, że Amora wykorzystała mieszkańców do wzmocnienia swojej potęgi. I nagle to do mnie dotarło - jeżeli czarodziejka wzmocniła swoją moc o pięciu olbrzymów była... nie miałem z nią szans. Nawet na blefie.
Aby chociaż spróbować wyrównać nasze szanse, zabrałem chłopakowi energię. Odrzuciłem zemdlone ciało na ziemię i wskazałem na innego, stojącego w tłumie.
- Ty! Zaprowadzisz mnie do Labiryntu.
- N-nie! Za nic tam nie pójdę.
W rezultacie on też użyczył mi swojej energii, a ja na miejsce walki udałem się sam.
********
(POV Sygin)
Czemu tu jest tak ciemno? Czemu nic nie widzę? Czy umarłam?
Nie, czułam się zbyt żywa jak na trupa. Czułam krew i pot spływające mi po twarzy. Czułam kamienie wbijające mi się w żebra. Czułam jak w zdrętwiałą rękę wżyna się lina. Czułam wiatr na policzku i głód, który ściskał mi żołądek. Czułam, a w mojej sytuacji już było coś. Usłyszałam głos, wołający moje imię. Rozpoznałam go i poczułam nadzieję. Zebrałam ostatki sił, by krzyknąć:
- Loki..! - ale z mojego gardła wyszedł tylko zniekształcony szept.
- Sygin!
-Loki...
- Ciii... - nieznany mi głos leniwie szepnął mi w lewe ucho, a od jego jadu zjeżyły mi się włosy na głowie. Nagle byłam w pełni rozbudzona.
Poczułam ostrze noża na policzku, a głos ponowił:
- Cichutko, Sygin, a Lokiemu nic się nie stanie....
Czyli jednak był tu! Poczułam, że moje serce zabiło szybciej. Może jednak nie byłam stracona. Otworzyłam usta, by krzyknąć jeszcze raz i wtedy ktoś zatkał mi usta jakąś brudną szmatą.
- Nie chciałaś po dobroci to masz - rzekła Amora, po czym chwyciła za ramiona i pociągnęła tak, że w efekcie siedziałam, opierając się plecami o zimny kamień.
Przynajmniej siedziałam; wciąż jednak nic nie widziałam.
- Sygin! - Loki znowu mnie wołał, a ja nie mogłam mu odpowiedzieć.
Szloch bezsilności utknął mi w gardle i wtedy usłyszałam swój własny głos wołający:
-Loki! Loki, tu jestem! Pomocy..!
- Sygin, gdzie jesteś..?!
- Tutaj! Nie wiem, ale chyba na środku!
Zatrzęsłam się z wściekłości. Amora! Ta suka wabiła go w pułapkę!
- Sygin! - Usłyszałam pełen ulgi i zaskakującego napięcia głos za sobą. No tak, jak niby Loki miałby mnie dostrzec, skoro byłam unieruchomiona i oparta plecami o zimny marmurowy piedestał.
- Sygin. Wszystko w porządku?
- Loki!
********
(POV Loki)
Przerażona Sygin opierała się o ścianę. Miała cienie pod oczami i problem ze skupieniem swojego wzroku na jednym punkcie. Obejmowała się bladymi ramionami. Szybko do niej podszedłem.
- Sygin. Wszystko w porządku?
- Loki! - Dziewczyna rzuciła mi się na szyję i zaczęła płakać. Przytuliłem ją, nadal uważnie obserwowując otoczenie. Po chwili odsunąłem Sygin od siebie i patrząc jej w oczy zapytałem?
- Gdzie ona jest?
-T-tam..! - Wyjąkała Sygin i wskazała lewą ręką marmurowy piedestał, który najprawdopodobniej był kiedyś ołtarzem mieszkańców Muspelheimu.
Zmarszczyłem czoło.
- Sygin, uciekaj. Skręcaj zawsze w prawo, aż w końcu znajdziesz wyjście. To nieduży labirynt. Potem schowaj się w lesie, a ja cię potem znajdę. Gdyby coś ci groziło, wzywaj Heimdalla, dobrze?
Dziewczyna pokiwała głową. Była silna. Pocałowałem ją w czoło i gdy zniknęła za ścianą odwróciłem się twarzą do marmurowego podwyższenia. Opanowałem uśmieszek, wypływający mi już na usta, dobyłem sztyletu i pełen wątpliwości powoli ruszyłem w kierunku wskazanym przez Sygin.
********
(POV Amora)
Udało się! Udało! Chciałam wyć ze szczęścia. Ten kretyn uwierzył w to, że jestem Sygin! Ha..! Genialnie! Stojąc za ścianą obserwowałam jak Loki bez zastanowienia dobył ostrza, które już niedługo miało utoczyć życie z dziewczyny, która go omamiła.
Jeszcze krok.
Jeszcze jeden.
Chwila... ledwo powstrzymywałam się od rzucenia się w przód.
Moment, zaczekaj...
Już!
W ułamku sekundy, bezszelestnie pojawiłam się za Lokim i przyłożyłam zimne, błyszczące ostrze do jego tętnicy szyjnej.
- Och, Loki! Jaki ty jesteś słodko naiwny!
Ku mojemu zaskoczeniu na jego bladej twarzy pojawił się wredny uśmiech.
- Amora, skarbie. Dawno się nie widzieliśmy.
- No, no... - pokiwałam głową i westchnęłam. - Jaka szkoda, że nie będziemy mogli nadrobić tego zmarnowanego czasu..!
Przycisnęłam ostrze do szyi mężczyzny, lecz to przeszło przez niego jak przez powietrze. Po chwilowym szoku zaśmiałam się nerwowo z własnej głupoty .
- Loki, ty szczwana bestio. Zaskoczyłeś mnie, przyznaję!
- Chciałbym móc rzec, że ty mnie również, Amoro.
- Gdzie jesteś? Wyłaź!
-Ty mi powiedz jak wylazłaś z czeluści Helheimu.
- Najpierw wyjdź, stęskniłam się za tymi twoimi hipnotyzującymi oczami.
- Odpowiedz, to wyjdę.
- Może nigdy tam nie trafiłam... - odpowiedziałam zdawkowo i przekrzywiwszy głowę i odbiłam zielony pocisk energii, nadlatujący z mojej prawej.
- Sprytnie ale słabo. Wyszedłeś z formy.
- Wręcz przeciwnie.
Kolejne dwa pociski były naprawdę potężne i pokazały potęgę czarownika. Drugi sprawił, że nawet się zachwiałam. Wreszcie jakaś zabawa.
W odwecie posłałam silny pocisk, zamaskowany zwykłym, słabym w kierunku, z którego doszły mnie ataki Lokiego.
Usłyszałam zdławiony krzyk, który powiadomił mnie o tym, że mój podstęp trafił celu.
- Zawsze byłeś słaby w obronie! - zawołałam zaczepnie.
Cisza. Zasmuciłam się. Czyżbym go zabiła? Nie, przecież nie był aż tak słaby, a zabawa dopiero się zaczęła! Teraz trwała wojna na nerwy.
- Pozwól, że dam ci radę: zawsze zakładaj, że osoba jest sprytniejsza niż myślisz, bo wtedy co najwyżej się rozczarujesz - nigdy nie dasz zaskoczyć!
Przez kolejne minuty w labiryncie panowała głucha cisza, żadna z walczących stron nie atakowała, aż zaczęłam się obawiać, że naprawdę zabiłam Lokiego.
Zdradził go szelest, gdy powróz, którym związana była Sygin, upadł na ziemię.
Cholera, znalazł ją. Za wcześnie, stanowczo za wcześnie. Zaklęłam. Bardzo, bardzo brzydko.
- Damie przekleństwa nie wypadają..
Był za mną. Odwróciłam się.
- Nie jestem damą.
Loki pokręcił głową.
- Amora, jak zawsze w gorącej wodzie kąpana. Nie dałaś mi dokończyć.
Przekrzywiłam głowę.
- Słucham?
-Damie przekleństwa nie wypadają, ale kurwom owszem.
- Ty sukinsynu!
Odbił mój atak. Miał refleks.
- Gdzie jest Sygin? - zapytałam.
-Jej kopia stoi przede mną. Ty mi powiedz.
Westchnęłam i zdjęłam z siebie urok. Uważnie obserwowałam reakcję przeciwnika. Gdy zobaczył mnie w pełni postaci gwałtownie wciągnął powietrze. Jego źrenice się powiększyły.
- Kopę lat, co Loki? - zapytałam zadziornie i strzepałam nieistniejący pyłek z czarnej jak noc sukni.
-O Boże..!
- Też tęskniłam.
- Zapomniałem jaka ty jesteś szpetna!
No takiej zniewagi to ja mu darować nie mogłam. Koniec z grą wstępną, nadeszła pora na otwarte karty. Rozpoczęłam walkę z jedyną osobą, która mogła mnie pokonać. Walkę na śmierć i życie.
********
(POV Sygin)
Znalazł mnie. Słysząc jego rozmowę z Amorą wystraszyłam się, że Loki jej uwierzył i mnie zrani. Nie stało się tak. Gdy czarodziejka rozmawiała z Lokim, po tym jak ta ujawniła kim jest Loki pojawił się przede mną, uspokoił i zapewne widząc moje oczy nałożył czar, dzięki któremu mogłam widzieć jego oczami. Gwałtownie nabrałam powietrza - to było jak wynurzenie się z jeziora, gdy zaczyna brakować już tlenu. Zmrużyłam oczy w ochronie przed rażącym światłem. Amora mnie oślepiła. Nie wiem dokładnie jak i kiedy, bo w czasie tortur zemdlałam, a gdy się obudziłam nie widziałam już nic poza ciemnością. To było przerażające. Budzisz się z ciemności, otwierasz oczy i... nie widzisz nic. Pocierasz oczy, bo nie dowierzasz temu, że mogłabyś oślepnąć. Powoli zaczynasz panikować i zdajesz sobie sprawę z tego, że nawet jeśli przeżyjesz, twoje życie już nigdy nie będzie taki samo. Już nigdy nie ujrzysz światła, kolorów, twarzy osób, na których ci zależy. Zbiera ci się na wymioty, bo wiesz, że jeśli by się tak zdarzyło to nawet nigdy nie ujrzysz własnego dziecka. Nie zobaczysz, czy jest bardziej podobne do ciebie, czy do ojca. Po kim odziedziczyło oczy? Jakie ma rysy twarzy, jak błyszczą jego oczy, gdy się uśmiecha, jak ukrywa żal, gdy coś mu się nie uda.I Nigdy się tego nie dowiesz, nigdy.
Za radą mojego wybawiciela uciekłam. Nie czas był na rozpaczanie. Teraz należało przeżyć.
W momencie, w którym bezpiecznie znalazłam się za murem (wykorzystując dziurę, która powstała w nim na skutek ataku Amory) Loki zaatakował.
Widziałam bitwę jego oczami; nie wiedziałam gdzie idę, ale pamiętając radę, której mi udzielił szłam z ręką przy ścianie skręcając zawsze w prawo. Nagle w mojej głowie usłyszałam głos Lokiego, krzyczącego moje imię, a potężny wybuch wstrząsnął ziemią. Upadłam, gdy zwaliło się na mnie przerażenie i siła wybuchu, po czym dotarło do mnie, że znowu nic nie widzę. A to znaczyło jedno: Loki był co najmniej nieprzytomny. Z tyłu dobiegł mnie perlisty śmiech Amory. Zapałałam czystą nienawiścią do tej kobiety i ogarnęła mnie Furia. Tak, Furia. Podniosłam się z kurzu i zawróciłam. Niespodziewanie poczułam jak czyjaś silna ręką łapie mnie za ramię.
- Sygin! - usłyszałam głos Thora.
Thor? Tutaj? Odyn.
Nie wiem skąd wzięłam tyle siły, ale odepchnęłam blondyna na bok tak, że ten z głuchym jękiem uderzył w ścianę labiryntu. To samo zrobiłam z kilkoma innymi wojownikami, którzy chcieli mnie zatrzymać. Ostatniemu zabrałam krótki miecz i szepcząc ciche ,,przepraszam" ruszyłam na spotkanie z Amorą. Nie czuła strachu, tylko gorzką woń potu, metaliczny zapach krwi i lepki zapach podniecenia. Tylko to zaczęło się liczyć. Nie wiem dlaczego. W momencie, w którym złapała mnie Furia poczułam w sobie potęgę i spokój. Nie wątpię w to, że wtedy byłam w stanie przenieść górę.
Nie widziałam nic, lecz nie był to dla mnie problem - moje zmysły wyostrzyły się tak, że słyszałam pył opadający na ziemię po wybuchu w środku labiryntu, na skórze odczuwałam każdą cząsteczkę powietrza... czułam odór strachu, bijący od Amory gdy wbijałam jej miecz prosto w serce. Czułam, jak jej życie spływa pomiędzy moimi palcami i skapuje na ziemię. Czułam, jak kruszy się jej gardło, na którym zacisnęłam dłoń.
Wraz z życiem uciekającym z jej ciała mi wracał wzrok i opadała Furia, która pomogła mi przebić się przez pociski energii, które czarodziejka w akcie dzikiej desperacji posyłała w moją stronę, zaraz po tym gdy mnie ujrzała. To nie tak, że nie czułam jak płonie mi skóra, jak mięśnie się zwęglają. Czułam to wszystko ale nie zważałam na to. Po prostu tego nie zauważałam; było mi wtedy wszystko jedno. Musiałam iść dalej za wszelką cenę, bo tylko ona była warta mojego życia.
Ból w miejscach, które dosięgły pociski Amory pojawił się równo z armią Asgardu. Jak przez mgłę rejestrowałam, że kładą mnie na nosze. Zapamiętałam, że Odyn osobiście odciął Amorze głowę i krzyknął coś o spaleniu zwłok, a może to była moja fantazja. Może zemdlałam jeszcze z czarodziejką konającą pode mną i tak jak mi później powiedziano ocknęłam się dopiero w środku wioski w Muspelheimie czekając na jak najszybszy powrót do Asgardu?
Nieważne. Ważny jest natomiast fakt, że gdy odzyskałam świadomość leżałam na noszach, obok Lokiego, który znajdował się w podobnej sytuacji i szczerze mówiąc nie wyglądał najlepiej. Wyglądał na skrajnie wyczerpanego, rannego i wściekłego. Cały czas z kimś się wykłócał. Pomimo protestów sanitariusza wstałam i uklękłam obok czarnowłosego.
(POV Loki)
Nienawidziłem uchodzić w cudzych oczach za słabego. Dlaczego Odyn nie pozwolił mi wstać i samemu wrócić do Asgardu. Byłbym tam już dawno. Nie chciałem tu leżeć i pozwalać ludziom na obskakiwanie mnie. Nie byłem ranny bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Potrafiłem o siebie zadbać.
Z tą myślą zaryzykowałem podniesienie się i zdałem sobie sprawę z własnej niemocy. Miałem złamane obie nogi. Spróbowałem się uleczyć, ale całą moc zużyłem na stworzenie tarczy przeciwko morderczemu pociskowi Amory, który i tak nieomal mnie zabił. Wściekły opadłem na nosze i poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Obok mnie uklękła Sygin i wpatrywała się we mnie ze strachem. Dziewczyna chwyciła moją dłoń (nie uszło mojej uwadze, że bandaże na jej rękach najwyraźniej nie były wystarczające, bo w kilku miejscach zaczynał przebijać się szkarłat).
- Loki...
- Czemu wtedy wróciłaś?!
- Nie wiem - przyznała szeptem. - Nic nie pamiętam.
- Nie byłabyś ranna, gdybyś nie wróciła.
- A ty byś nie żył!
- Poradziłbym sonie, a poza tym kogo to obchodzi?
- Mnie! - w jej głosie wibrował przyczajony gniew.
Siląc się na zachowanie spokoju uniosłem brew.
- Jak ty tak właściwie zrobiłaś to co zrobiłaś?
- A co widziałeś?
Już miałem jej odpowiedzieć, ale nagły atak kaszlu i wypluta przeze mnie krew skutecznie mi to uniemożliwiły. Zakręciło mi się w głowie. Kątem oka zarejestrowałem, że sanitariusz zrywa się z ziemi i biegnie w moim kierunku.
Zaczęła ogarniać mnie błoga ciemność, taka kusząca pustka, którą może pojąć tylko ten, kto ją widział. I wtedy coś zrozumiałem. Zafascynowany swoim odkryciem zwróciłem się do Sygin:
- Widzisz we mnie światło, którego ja sam nie dostrzegam...
- Loki...
- I równocześnie akceptujesz mrok, który jest moją nieodłączną częścią.
- To naprawdę nie ma... - przerwałem jej ściskając jej drobną dłoń, zanim sanitariusz zdążyłby nas rozdzielić.
- I chyba właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że cię kocham - powiedziałem, po czym poddałem się obezwładniającej ciemności.
*-*-*-*-*-*-*-*
Boooziee... ile POV'ów w tym rozdziale...
Nie zabijajcie za długość ale jak już pisać to na maxa! :3
Baj the łej, życzę udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku! :******
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top