fare så nært
Po dłuższej nieobecności (nauka do konkursu (przeszłam etap!) i ,,Coroczny zjazd w Rabce" miały swój wpływ) wracam z kolejnym epizodem historii o Lokim!
Bierzcie, endżojcie z tego wszyscy!
************
(POV Loki)
Sygin otworzyła oczy. Powoli uniosła powieki, zamrugała nimi kilka razy, po czym zmęczone i lekko zszokowane spojrzenie swoich niebieskich tęczówek utkwiła we mnie.
- Sygin! - szybko pochyliłem się do przodu, w konsekwencji prawie spadając z krzesła.
- Loki, co się właściwie...-
Przerwałem jej
- Długa historia. Naprawdę.
- Loki..! - powtórzyła ostrzej. - Co się stało?
Naprawdę byłem pod wrażeniem tego, ile siły może włożyć w jedno zdanie kobieta, która omal co nie straciła życia.
- Byłaś chora, uleczyliśmy cię. Koniec bajki. Czy usatysfakcjonuje cię taka odpowiedź, pani?
- Nie - oświadczyła hardo. - Co się stało?!
Westchnąłem
- Znalazłem lek na tę dziwną chorobę, która zbierała żniwo śmierci wśród dzieci.
- Też na to byłam chora?
Pokiwałem przytakująco głową. Co z tego, że powiedziałem jej tylko część prawdy? Reszty dowie się w swoim czasie.
- Owszem.
- Jak to wszystko się stało? Co ja..?
- Sygin! Omal nie umarłaś! Odpocznij, a ja opowiem ci wszystko, gdy staniesz na nogi.
- Obiecujesz?
- Tak, tak... A teraz odpocznij. Zaraz wracam - wstałem z miejsca.
- Loki! - dziewczyna uniosła się na łokciach. - Gdzie idziesz?
- Powiadomić medyka o tym, że się obudziłaś, oraz zawołać służbę i kazać im przygotować ci posiłek. Dobrze?
- Dobra, idź. Byle szybko - to ostatnie mruknęła na tyle cicho, że prawie jej nie usłyszałem.
Prawie.
Zaśmiałem się cicho, pochyliłem nad łóżkiem i cmoknąłem dziewczynę w czoło.
- Zaraz będę z powrotem - zapewniłem ją, po czym skierowałem się ku drzwiom.
Nie miałem zielonego pojęcia o tym, że czasami zostawienie sympatii samej na sali może mieć fatalne skutki. Zwłaszcza, gdy podsłuchiwały uszy, które nie powinny.
***
- Jak to nie wiesz gdzie jest Sygin?! - wrzeszczałem na siódmego już z rzędu strażnika.
Zaledwie kilkanaście minut temu opuściłem salę, w której zostawiłem dziewczynę i gdy wróciłem po minucie jej już nie było. A, że do opuszczenia sali mogła użyć jedynie jednych z dwojga drzwi lub okna, nieprawdopodobne wydawał mi się fakt przeoczenia i totalnego niezauważenia jej. Przejechałem ręką po twarzy i zauważyłem pewien bardzo istotny szczegół.
Dlatego właśnie zjechałem biednego wartownika z góry na dół.
Miał na oko jakieś dwadzieścia lat, ciemniejszą od mojej karnację i sięgał mi do oczu. Nie był niski, ale skulił się tak, że wyglądał jak drobna i nieporadna istota. Pochyliłem się do przodu i niebezpiecznie spokojnie zapytałem:
- Jak ci na imię?
- Lucas, panie.
- No więc Lucas, jesteś skończonym idiotą.
- Panie, ja...
- Nie przerywaj mi! Tak lepiej; otóż Lucas, to twoja pierwsza warta?
- Tak - przyznał lekko obrażony.
- I pewnie zauważyłeś, że stoimy na korytarzu - uniosłem otwartą rękę i wskazałem nią przestrzeń dookoła. - Na korytarzu z wieloma jednakowymi drzwiami - w mej ręce pojawił się ciemnozielony płomień. - Drzwiami, z których tylko jedne prowadzą do sali dla chorych - Lucas jeszcze nie zauważył płomienia, bo był zbyt skupiony na moim coraz głośniejszym tonie głosu. - I tak się składa, że ty, skończony idiota nie zauważyłeś faktu, że nie stoisz pod nimi tylko pod...
- Loki!
Obróciłem głowę w prawo i ujrzałem lady Sif zmierzającą ku nam w swojej charakterystycznej zbroi. Gwałtownie cofnąłem rękę od twarzy strażnika.
- Pilnuj się, bo inaczej skończysz jako strażnik na obrzeżach miasta! - syknąłem do Lucasa i odepchnąłem go na bok.
Podszedłem do Sif, która zatrzymała się na środku korytarza i od razu przeszedłem do sedna:
- Macie coś?
- Nic. Nie ma po niej ani śladu.
- Przecież się nie rozpłynęła!
- Twoja matka jest innego zdania.
- Co? - zapytałem agresywnie pochylając się przed twarz wojowniczki. - Frigga twierdzi, że Sygin mogła się rozpłynąć, tak? - wycedziłem jej w twarz. - A powiedział jej o tym człowiek z metalu? Albo jeszcze lepiej! Różowy smok..!
Spoliczkowany, aż się zachwiałem. Zamrugałem gwałtownie, starając się nie dopuścić do tego, by jakakolwiek łza upokorzenia, czy złości wypłynęła brukając moje policzki ścieżkami upodlenia. Udało mi się. Przybrałem maskę nonszalancji i pocierając czerwieniejący policzek rzekłem:
- Następnym razem uderz w prawy. Lewy już się przyzwyczaił.
Następnie odwróciłem się na pięcie i nie czekając na odpowiedź Sif udałem się porozmawiać z matką.
***
Friggi nie zastałem jednak tam, gdzie się spodziewałem. Nie było jej ani komnatach Wszechojca, ani w jego gabinecie, ani nawet na sali tronowej. Postanowiłem, że sprawdzę ostatnie miejsce, po czym (jeśli jej tam nie zastanę) spróbuję skontaktować się z nią myślowo.
Tym ostatnim miejscem okazała się być biblioteka. Ogromna, dwupoziomowa, z regałami ciągnącymi się aż po sufit. Energicznym krokiem wszedłem do niej i rozejrzałem się po wnętrzu. Poza mną w bibliotece nie było nikogo i ten fakt trochę mnie zdziwił, gdyż prawie zawsze można było się w niej na kogoś natknąć, jednak teraz w pomieszczeniu panowała wszechobecna cisza.
Loki...
Usłyszałem głos wołający mnie po imieniu, zamarłem.
Loki...
Głos dobiegał zewsząd. Sprawiał wrażenie jakby wypełniał pomieszczenie, jakby rozbijał się o każdą półkę na kilka innych głosów.
Loki...
Potrząsnąłem głową, jednak głosy rozbrzmiewały nadal. Nagle jeden z nich wydał się głośniejszy i mocniejszy, zupełnie jak gdyby to on kierował pozostałymi. Dochodził on zza regału, który oddzielał drzwi prowadzące do czytelni od reszty biblioteki. Udałem się tam, a głosy pobrzmiewały dalej.
Stanąłem przed drewnianymi, rzeźbionymi drzwiami prowadzącymi do czytelni, a głosy zaczęły skandować:
Otwórz drzwi! Otwórz drzwi! Otwórz drzwi! Otwórz drzwi!
Z każdym takim powtórzeniem dźwięki robiły się coraz głośniejsze i głośniejsze. Coraz bardziej zdawały się wwiercać mi się w głowę, dobiegać ze mnie, doprowadzając mnie do stanu, w którym byłem bliski krzyku. To co się tu działo nie było normalne.
Otwórz drzwi! Otwórz drzwi! Otwórz drzwi! Otwórz drzwi!!
Otwarłem je i na widok wnętrza pomieszczenia odczułem bardzo silny niepokój. Ktoś usunął wszystkie meble, poza fotelem i niskim stolikiem, na którym leżała kremowa koperta opatrzona pieczęcią w kształcie gwiazdy. List był zaadresowany do mnie. Otwarłem go i przeczytałem jedno, jedyne słowo, które zostało napisane na środku kartki i podpisane kroplą krwi.
Nadchodzę.
Rozpoznałem charakter pisma. Elegancki, damski, lekko pochylający litery w lewo w ten dziwny nonszalancki sposób, który sprawiał, że pismo wyglądało jak napisane przez pająka. Ten charakter pisma od zawsze mnie fascynował. Gwałtownie wciągnąłem powietrze i jak najszybciej wybiegłem z pomieszczenia. Teraz naprawdę musiałem znaleźć matkę. I brata.
Jeśli Ona była na wolności czekała nas wojna.
Nie miałem już wątpliwości co do tego kto porwał Sygin.
Amora.
***********
Hej, wiem, że rozdział średniej długości ale sorry, taki mamy klimat.
A! No i byłbym zapomniała: rozdział dedykuję Firewolf_Jess , która napisała setny komentarz mojej historii! Nie wierzę w to, że moje wypociny zyskały już ponad 2k odsłon! Kocham was wszystkich bardzo, bardzo, bardzo!
:3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top