8. Bullet for My Valentine

Michael

Z racji popołudniowej zmiany, od rana, wraz z Lauren byłem w klinice. Lolly bardzo chciała zobaczyć Ally. Bez wątpienia też za nią tęskniła.

Stan dziewczyny właściwie pozostawał bez zmian. Nadal tylko leżała, a jedyne, co odróżniało ją od martwej, to delikatne becie serca, miarowy oddech i czasem jakieś nieznaczne ruchy. Tych ostatnich wyczekiwałem za każdym razem z nadzieją, że tym razem okażą się czymś więcej. Była to jednak złudna nadzieja. Wchodziłem do sali z jej iskierką, a wychodziłem zawiedziony. I tak każdego jednego dnia.

Czułem jednak, że muszę przy niej być. Dużo czytałem na temat życia ludzi po wybudzeniu ze śpiączki i wiedziałem, że może między innymi nie pamiętać wielu rzeczy. Liczyłem na to, że jeżeli będzie słyszeć mój głos, jeżeli będę jej opowiadał wszystko, nie pomijając naszych przyjaciół, nieco zmniejszę to prawdopodobieństwo. Aczkolwiek była to moja własna teoria. Na ile słuszna – tego miałem dowiedzieć się w swoim czasie.

Lauren widziała Aaliyah w takim stanie po raz pierwszy. Nie miałem pojęcia, czego się spodziewała, ale widok przyjaciółki leżącej w bezruchu i podpiętej do aparatury, której przeznaczenia nawet nie znałem, sprawił, że wybuchnęła płaczem, chwytając bezwładną, wychudzoną dłoń LeeLo. Przypominała mi w tym momencie mnie w dniu, gdy dowiedziałem się, że nie mogą jej wybudzić. Doskonale rozumiałem, co czuła.

Podszedłem do niej i lekko ją przytuliłem.

– Nie płacz, Lolly – szepnąłem. – Ally tylko śpi i niedługo znowu będzie z nami.

O ile wierzyłem w to, co mówiłem, tak nie byłem pewien, czy te słowa wystarczą, żeby uspokoić roztrzęsioną kobietę. Patrzyła na Aaliyah i z trudem hamowała łzy.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele bym oddała, żeby móc z nią teraz porozmawiać – szepnęła, głaszcząc śpiącą dziewczynę po dłoni.

Mój wzrok zatrzymał się na bladych ustach ukochanej przyjaciółki.

– Zrobiłbym za to wszystko – odpowiedziałem. – Problem w tym, że nie jestem w stanie zrobić absolutnie nic.

*****

Lauren nie była w stanie zostać tam zbyt długo. Po chwili mnie przeprosiła i wyszła, zostawiając mnie samego przy nieprzytomnej Aaliyah.

– Brakuje mi ciebie, LeeLo – powiedziałem, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. – Dziwnie czuję się, będąc w domu i nie słysząc nic, co wskazywałoby na twoją obecność tam. W pracy też przez to jest beznadziejnie, wszystko zajmuje mi dwa razy więcej czasu, a siedzę w studio dużo więcej, niż powinienem. Noah i Jenna znowu zachowują się tak, jak zanim Jen zniknęła, aż wręcz nie mogę przestać na nich patrzeć. Też na pewno byś się ucieszyła, widząc te bliźnięta w tak dobrym humorze. A Lauren ostatnio spędza sporo czasu ze mną, chyba chce mi trochę pomóc się ogarnąć, za co jestem jej naprawdę wdzięczny. Ale możesz być spokojna... Albo w sumie nie, zależy, jakie jest teraz twoje nastawienie. Nigdy nie czułem i nadal nie czuję do niej nic głębszego. Lubię jej towarzystwo, ale za nic w świecie nie chciałbym się z nią związywać. Raczej nie jesteśmy dla siebie stworzeni – zaśmiałem się i widziałem, jak dziewczyna nieświadomie również rozchyliła wargi. – Oddałbym wszystko, żeby zamiast niej mieć przy sobie ciebie. Wiesz, że jesteś już zupełnie zdrowa, prawda? Wszystko się udało, choć nie możesz teraz z tego skorzystać. Jak tylko się obudzisz, zajmę się tobą najlepiej, jak będę potrafił i zobaczysz, że szybko będziemy mogli wybrać się razem choćby na pizzę czy coś innego, co w końcu będziesz mogła zjeść i na co tylko będziesz miała ochotę. Obiecuję.

Mówiłem, żeby tylko mówić. Wierzyłem, że mnie słyszy, choć może niekoniecznie rozumie. Miałem nadzieję, że dzięki temu, gdy się obudzi i mnie usłyszy, będzie wiedziała, kim jestem, choćby nawet nie pamiętała własnej daty urodzin. Ale w ogóle liczyłem na to, że nie będzie w tak złej sytuacji odnośnie pamięci. Musiała pamiętać Lauren, Noah, Jennę, mnie... W koncu znała nas od zawsze. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że mogłaby nas nie pamiętać.

– Mogę prosić, żeby pan wyszedł? – usłyszałem głos pielęgniarki, która zajmowała się Ally. – Muszę nakarmić pannę Jackson...

– Tak, oczywiście. Jakby coś złego się działo, proszę mnie od razu informować – odpowiedziałem szybko, od razu wstając. Nie chciałem przeszkadzać, zresztą, nadchodził czas, żeby iść do pracy.

Posłałem ukochanej ostatnie spojrzenie.

– Do następnego. Tęsknię za tobą – szepnąłem, po czym odwróciłem się i wyszedłem z sali, zamykając za sobą drzwi.

Spojrzałem na zegarek. Druga. Zmianę zaczynałem o trzeciej, więc doszedłem do wniosku, że nie mam czasu na powrót do domu i od razu pojechałem do studio. Jeżeli pojawię się pół godziny szybciej, to może szybciej dokończę zaplanowaną pracę i nie będę wracał do domu w środku nocy.

Wchodząc do środka starałem się zachowywać względnie normalnie, witając się z przechodzącymi pracownikami czy spójnie odpowiadając na pytania, chociaż miałem ochotę po prostu wejść na swoje stanowisko, tam się zamknąć, i po upływie jakichś ośmiu-dziewięciu godzin wyjść i wrócić do domu, żeby się wyspać i spędzić następny dzień dokładnie tak samo.

– Dzień dobry! – witając się z kierowniczką postarałem się brzmieć w miarę pozytywnie. Nie chciałem, żeby znowu się nade mną litowała.

– Dzień dobry – odpowiedziała kobieta. – Dobrze widzieć pana w tak dobrym humorze, i mam nadzieję, że wyjdzie pan stąd w jeszcze lepszym – uśmiechnęła się. – Zrobi pan dzisiaj jedno nagranie, jeżeli czuje się pan na siłach.

– Noah Weaver ani jego menadżerka się ze mną nie kontaktowali – zauważyłem – a przecież tylko z nim mam podpisaną umowę.

– To nie oni. Ale bardzo podobny styl.

Spróbowałem sobie przypomnieć wszystkich artystów metalowych, jacy nagrywali w naszym studio, niekoniecznie u mnie. Niestety, na myśl przyszedł mi tylko Noah i jego znajomi z zespołu. Czyżby ktoś nowy?

– W drodze wyjątku mogę to nagrać – zgodziłem się. – Tylko proszę dać mi jakieś pół godziny na przygotowanie studio...

– Żaden problem, przyprowadzę artystów do pana, jak tylko pan będzie gotowy. Może pan już iść.

Artystów. Czyli wyglądało na to, że będę dzisiaj pracował z zespołem. Metalowym zespołem. Naprawdę, niczego tak nie pragnąłem do szczęścia, jak krzyków do ucha do wczesnych godzin nocnych.

Przygotowałem sobie sprzęt i sprawdziłem, czy wszystko działa. Nie byłem też pewien, czy gitarzyści będą mieć własne instrumenty, dlatego zdecydowałem się wyjąć dwie gitary elektryczne i jedną basówkę i je nastroić. Lepiej żeby instrumenty czekały, niż gdyby okazało się, że muzycy nie mają swoich, a moje są nie nastrojone.

Zdążyłem jeszcze pójść zrobić sobie kawę, aż w końcu drzwi się otworzyły i do środka weszła moja kierowniczka, a za nią czterech mężczyzn, na których widok o mało nie spadłem z krzesła.

Jeden z nich miał wytatuowane jedno całe ramię, a jego włosy z jednego boku były wygolone, a z drugiego sięgały mu ucha, w których nosił nieduże tunele.

Drugi miał długie włosy i zabawną brodę. W ręku trzymał gitarę typu V.

Trzeci, wyglądający na najmłodszego, nie wyróżniał się niczym specjalnym, poza zawadiackim spojrzeniem i gitarą basową przewieszoną z tyłu na plecach.

Czwarty – niższy i tęższy od pozostałych, od razu skierował się w stronę perkusji.

Bullet For My Valentine.

Zespół, który naprawdę lubiłem w czasach nastoletniego buntu, i którego do tej pory często słuchałem. Ogólnie lubiłem ich twórczość, choć niekoniecznie każdy utwór uważałem za dopracowany.

Teraz ja miałem o to zadbać!

– Po pana reakcji wnoszę, że nie muszę panu przedstawiać zespołu – zaśmiała się kierowniczka. – W każdym razie, panowie, to nasz producent, Michael Joseph. Wprawdzie pracuje tu od niedawna, ale sądzę, że doskonale sobie poradzi z waszym nagraniem, bo na codzień pracuje z jedynym w naszym studio artystą metalowym. No dobrze. Mam nadzieję, że będzie wam się dobrze pracowało – powiedziała, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.

Ja tymczasem nadal byłem w takim szoku, że nie umiałem wykrztusić choćby słowa, a co dopiero zlecić im pracę...

Matt – wokalista – przez moment na mnie patrzył, ale w końcu usiadł na niedużej sofie i wygodnie się na niej oparł.

– Na spokojnie, młody. Jak do ciebie dotrze, co się właśnie stało, to powiedz. Nam się nie spieszy. I dopij sobie tą kawę, bo ci wystygnie, a chyba zgodzisz się ze mną, że zimna kawa wcale nie smakuje tak dobrze, jak gorąca – powiedział, huśtając na boki swoją gitarą.

Jego beztroskość mocno kontrastowała z moim niedowierzaniem. I właściwie nawet nie wiedziałem, jak się przy nich zachować. Niby artyści, jak wszyscy inni, ale z drugiej strony, byli ode mnie dużo starsi i przez moment zastanawiałem się, czy nie powinienem mówić do nich per pan.

– Chyba dotarło. Cholera. Kierowniczka mówiła mi, że wyjdę stąd w lepszym humorze, niż wszedłem, ale nie sądziłem, że zrobi mi aż taką niespodziankę – odparłem, ogarniając ich wszystkich wzrokiem. Faktycznie tam byli. Miałem nagrywać z Bulletami!

– A tu nie powinno być jeszcze jakiejś laski? – zapytał Matt. – Na stronie internetowej wpisana była w tym miejscu jeszcze jakaś dziewczyna, bodajże jako realizatorka.

Serce mi się ścisnęło na samą myśl o wzmiance o niej.

– Pracowała tu moja przyjaciółka. Zrezygnowała z tego jakiś czas temu, jest tylko kompozytorką – odpowiedziałem. – Zresztą, nawet póki tu pracowała, stan zdrowia rzadko pozwalał jej na całodzienne sesje tutaj.

– Rozumiem. To jak? Powiesz nam, co mamy robić, czy mam jednak czekać, aż dokończysz pić?

Wstałem od biurka.

– Jasne. Nie wiem, jak nagrywaliście do tej pory, ale jako pierwszy nagramy podkład instrumentalny. Z doświadczenia wiem, że to wygodniejsze. Raz, dwa, może nawet trzy, w zależności od potrzeb. Od razu zajmę się wtedy korektą tego nagrania, Matt w tym czasie będzie mogł już pójść tam – wskazałem na pomieszczenie do nagrywania wokalu – i zrobić sobie rozśpiewkę. Później już standardowo, wokal, ja to skleję, dodajemy chórki czy inne głosy i mamy to na gotowo. Może być?

Cała czwórka mi przytaknęła.

– Świetnie. W takim razie tutaj nagrywamy instrumenty, przy mikrofonach macie słuchawki, powiedzcie mi, jak będziecie gotowi. Możecie zrobić sobie jeszcze próbę, zanim zaczniemy nagranie – powiedziałem, siadając przy swoim biurku.

Sprzęt miałem już przygotowany do nagrywania, mogłem czekać aż artyści zrobią sobie krótką próbę, popijając swoją kawę. Starałem się wyglądać na w miarę wyluzowanego, zwłaszcza, że, jak już miałem okazję się przekonać, kierowniczka nie raczyła poinformować, że tak właściwie to nie powinno mnie tu być.

Dłuższą chwilą gitarzyści przypominali sobie utwór, jednocześnie żartując, śmiejąc się z czegoś... Ale mimo to w oczy rzucała się ich organizacja. Wszyscy wiedzieli, co mają robić, każdy znał nuty, nikt nie mylił tonacji... Zespół, z którym nagrywał Noah, absolutnie takiej umiejętności nie posiadał. Tam nigdy nikt nie wiedział nic poza tym, na jakim instrumencie ma grać. Znaczy, trochę wyolbrzymiłem, ale zawsze mieli jakiś problem.

– Przyznajcie się, jak długo ćwiczyliście ten utwór, zanim tu przyszliście – wtrąciłem, gdy kończyli próbę.

Panowie popatrzeli po sobie.

– W sumie to my to dopiero teraz składamy – przyznał gitarzysta, mój imiennik. – Bo co?

– Nic. Zadziwia mnie to, że w tym zespole każdy wie, co ma robić – zaśmiałem się. – Mam umowę z innym zespołem metalowym, którego frontmanem jest zresztą mój dobry znajomy. Jeszcze nie było takiego dnia, żeby każdy wszystko wiedział, a basistka właściwie za każdym razem pyta o tuner, bo nawet nie raczy nastroić gitary przed wyjściem.

– Długo razem nagrywają?

– Noah nagrywa piosenki odkąd skończył siedemnaście lat. A zespół zebrał... Bo ja wiem, z rok albo dwa temu? – próbowałem sobie przypomnieć. Kończyliśmy wtedy studiować, ale nie pamiętałem, czy było to na ostatnim, czy przedostatnim roku.

Matt i Michael popatrzyli po sobie i zaczęli się śmiać.

– My dwaj nagrywamy ze sobą od ponad dwudziestu lat. Byłoby dziwne, jakbyśmy nie potrafili się ze sobą zgrać – zaśmiał się Matt, po czym podszedł do jednego z mikrofonów. – Gdzie ma być gitara rytmiczna?

– Stańcie gdziekolwiek – machnąłem ręką. – Wyciszę rytmiczną później, zresztą, zobaczymy, jak wam to wyjdzie.

Muzycy ustawili się przy mikrofonach i podłączyli gitary do głośników, po czym założyli słuchawki. Ja uczyniłem to samo i czekałem, aż wokalista da mi znak, że mogę zacząć nagranie.

Gdy skinął głową, zacząłem nagrywać, a artyści – grać.

Ich styl był podobny do stylu moich przyjaciół, choć ich brzmienie – zapewne z racji wieloletniego doświadczenia – było bardziej dopracowane i składne. I wiadomo. Bulleci. Prawdziwi Bulleci w moim studio. Nie śmiałem nawet o tym śnić!

Aaliyah też lubiła ciężką muzykę i bez wątpienia dobrze znała ten zespół. Jak bardzo by się cieszyła, gdyby ich zobaczyła...! Na pewno musiałem powiedzieć jej o tym, jak tylko będę w szpitalu.

Gdy zespół skończył grać, zatrzymałem nagranie i zdjąłem słuchawki.

– Byliście świetni. Chcecie nagrywać kolejny raz, czy wystarczy wam to? – zapytałem, patrząc głównie na wokalistę, bo zauważyłem, że głównie on podejmował decyzje w imieniu zespołu.

On spojrzał na zegarek.

– Daj spokój. Zanim nagramy wokal, będzie późno, będziesz musiał później czyścić nagranie, a chyba zarówno ty, jak i my wszyscy, chcemy jeszcze dzisiaj wrócić do domu.

– Biorę nadgodziny – odparłem. – I tak będę siedział do późna, więc to ogarnę. Dobra. Daj mi moment, poprawię ten instrumental. Możesz iść zrobić sobie rozśpiewkę – poleciłem, znów zakładając słuchawki.

Matt rozejrzał się po pomieszczeniu i widocznie doszedł do wniosku, że nigdzie nie idzie, bo zajął miejsce obok mnie, które zwykle zajmowała Ally, i patrzył, co robiłem.

Odszumienie podkładu zajęło mi niespełna pięć minut. Wyglądało na to, że sprzęt wyjątkowo ze mną współpracował.

– Gotowe – zapisałem nagranie. – Teraz możesz i...

Przerwałem, słysząc dźwięk mojej komórki. Dzwoniła osoba zapisana jako „Szpital LeeLo”. Serce zaczęło mi bić mocniej.

– Przepraszam was na moment – powiedziałem, odbierając telefon drżącymi rękoma. – Michael Joseph, słucham?

– Przepraszam, że pana niepokoję, ale sam pan prosił, żeby wszystko panu mówić. Mieliśmy pewien problem z panną Jackson. Ma bardzo słabe tętno, obawialiśmy się przez moment, że ją tracimy...

Palce wolnej ręki zacisnęły mi się na oparciu krzesła. Wszystko, tylko nie to...

– Ale nie doszło do tego? – zapytałem szybko. – Nie pozwoliliście jej umrzeć?

Czułem na sobie wzrok wszystkich czterech muzyków. Nie dbałem o to. Chciałem usłyszeć, że stan mojej ukochanej Ally się ustabilizował...

– Udało się w porę zareagować. Może pan być spokojny. Panna Jackson jak zawsze będzie w tym samym miejscu. Gdy pan przyjdzie, lekarz na pewno powie panu więcej.

– Rozumiem. Bardzo pani dziękuję za telefon – powiedziałem. – Do widzenia.

Odkładając telefon, musiałem na chwilę usiąść. Jeżeli doszło do takiej sytuacji, to musiało być z nią gorzej. Gdyby nadal wszystko było bez zmian, nikt nie obawiałby się o jej życie...

– Wszystko w porządku? – zapytał Matt, który nadal siedział obok mnie.

– Nie – pokręciłem głową. – Od dawna nic nie jest w porządku – dodałem, patrząc na odblokowany ekran mojego telefonu. To samo zdjęcie, które Aaliyah miała w ramce. – Dziewczyna ze zdjęcia leży w śpiączce od ponad tygodnia, dzisiaj sekundy dzieliły ją od śmierci – powiedziałem szybko, czując, jak szybciej zaczyna bić moje serce na samą myśl o niej. Ze strachu.

– Twoja dziewczyna?

– Bliska przyjaciółka.

– Odłóżmy w takim razie ten wokal – zarządził muzyk. – Mi się z nim nie spieszy, a myślę, że lepiej dla ciebie będzie wrócić teraz do domu i tam ochłonąć – powiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki.

Wziąłem z biurka karteczkę i niestarannie nagryzmoliłem na niej swój numer telefonu oraz imię i nazwisko.

– Napisz mi wiadomość, kiedy jutro będzie ci pasowało to nagrać, reszta zespołu nie będzie potrzebna. Ja się dostosuję, byle nie rano, bo wtedy jestem w szpitalu. I tak sądzę, że na dzisiaj dużo zrobiliśmy, jak na moje tempo. Nieważne. Na razie.

Wyszedłem ze studio, nawet na nich nie czekając. Wiedziałem, że zaczynam mówić coraz mniej składnie, jak to miałem w zwyczaju w stresowych sytuacjach. Kierowniczka tylko na mnie popatrzyła i skinęła głową, że mogę wyjść.

Wsiadłem do samochodu i pojechałem bezzwłocznie do domu. Jutro ledwie się obudzę, będę musiał zajrzeć do szpitala. Może moja LeeLo naprawdę będzie w lepszym stanie.

Dostałem wiadomość od nieznanego numeru. Otworzyłem ją.

W tej sytuacji myślę, że lepiej będzie, jeżeli to Ty skontaktujesz się ze mną. Jeżeli będziesz czuł się na siłach, napisz do mnie, a ja podjadę. Nie będę Ci się narzucał.

Mam nadzieję, że Twoja przyjaciółka czuje się już lepiej. Nie znam jej, ale trzymam kciuki, żebyś niedługo znów mógł ją zobaczyć.

Matt Tuck

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top