Rozdział 7

Gdy miałem dwadzieścia osiem lat, postanowiłem, że przedstawię rodzicom swoją narzeczoną. Akurat zbliżały się święta Bożego Narodzenia, więc miałem ku temu okazję. Uprzedziłem ich wcześniej, że pojawię się razem ze swoją dziewczyną. Na tę wiadomość mama wydawała się być ucieszona, że wreszcie pozna osobę, o której często jej mówiłem.

Przed wyjazdem Mia spojrzała w lustro. Zakryła bransoletkami tatuaż na nadgarstku, pod koszulą ukryła tatuaż na ramieniu i ten pod obojczykiem. Ten za uchem zakryła włosami. Wyjęła kolczyki z wargi i z nosa. Potem cicho westchnęła.

– Twoi rodzice raczej mnie nie polubią – stwierdziła. – Jestem zupełnie inna od ciebie.

– Mia! To tylko wygląd. A nawet jeśli to byłoby jakimś problemem – masz się podobać mnie, nie im. A ja lubię te twoje różowe, fioletowe, niebieskie, czy co tam jeszcze na nich masz, kręcone włosy. Podoba mi się twój styl ubierania się. Twoje tatuaże również. Zwłaszcza ten za uchem – uśmiechnąłem się. – Umaluj się, jak zwykle, rozpuść włosy. Mają cię zobaczyć taką, jaką jesteś.

– Z makijażem wolę nie szaleć. Jeszcze stwierdzą, że umawiasz się z żywą Barbie – dziewczyna odwzajemniła mój uśmiech, a ja wziąłem jej ulubioną, ciemnoczerwoną pomadkę i przesunąłem nią po jej wargach.

– Od razu lepiej. Chodź – wyciągnąłem do niej dłoń, a za chwilę już byliśmy w drodze do Nowego Jorku, mojego rodzinnego miasta.

Mia całą drogę słuchała muzyki przez słuchawki, co kilka chwil nucąc. W końcu odłączyłem je jej od telefonu i w tym momencie usłyszałem przepiękną piosenkę Michaela Jacksona – Heal The World.

– Z takim gustem muzycznym nie musisz się kryć – uśmiechnąłem się, a za chwilę razem wyśpiewaliśmy refren tej piosenki:

Ulecz świat
Uczyń go lepszym miejscem
Dla ciebie, dla mnie i dla innych ludzkich ras
Ludzie umierają, jeśli nie dbasz wystarczająco o życie
Uczyń go lepszym miejscem
Dla ciebie i dla mnie

– Jeśli tak mówisz – różowowłosa dziewczyna odwzajemniła mój uśmiech, chowając słuchawki do torebki.

– Chyba, że na twojej komórce znajduje się też muzyka heavy metalowa.

– Bardzo zabawne, Valentine.

– Tylko spróbuj jeszcze raz powiedzieć do mnie po nazwisku, panno Jamieson, a cię wysadzę i pojadę sobie sam – przestrzegłem.

– Pobiegnę za tobą – Mia wzruszyła ramionami.

– W tych butach? – wskazałem na jej botki na bardzo wysokich i cienkich obcasach.

– A czy problemem byłoby je zdjąć?

– Zmarzłabyś i już na pewno mnie nie dogoniła – zmierzwiłem dłonią jej kolorową czuprynę i znów spojrzałem na drogę.

Za kilka chwil pojawiliśmy się w Nowym Jorku. Gdy wysiedliśmy z samochodu, mocno chwyciłem swoją ukochaną za rękę.

– Nie bój się, Mia. Na pewno cię polubią – pocałowałem ją w policzek i razem stanęliśmy przed drzwiami.

Otworzyła nam moja starsza siostra, Sharon. Przywitała się z nami i wpuściła nas do środka.Wiedziała mniej więcej, jak wygląda Mia, więc nie było dla niej niczym dziwnym to, że widzi przed sobą różowowłosą osiemnastolatkę liczącą sobie metr dziewięćdziesiąt wzrostu.

Za to dla moich rodziców to był po prostu szok. Dziewczyna zauważyła ich zdziwienie i mocniej przytrzymała moją rękę.

– Jamesie, kogo ty tutaj przyprowadziłeś?! – oburzyła się mama, wskazując palcem na moją ukochaną.

– No, moją dziewczynę. To właśnie Mia.

– Przecież ona wygląda, jak jakaś wariatka. Co to niby za kolor włosów? Różowy, fioletowy, niebieski? Ile jeszcze tego brakuje? A te buty? Ja w życiu bym na siebie takich nie założyła!

Zauważyłem, że oczy Mii zrobiły się szklące. Wielka łza spłynęła po jej policzku.

– I ile niby ma lat? Szesnaście?

– Osiemnaście – poprawiłem. –Dobrze, Mia ma swój unikatowy styl. Ale nie zamieniłaś z nią ani słowa. Nie oceniaj jej po wyglądzie. Ma się podobać mi, a nie tobie.

– Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie chcę widzieć ciebie razem z jakąś podejrzaną dziewczyną. Myślałam, że jesteś poważnym człowiekiem. Ale teraz ewidentnie sobie ze mnie żartujesz.

– Pani Valentine – przerwała Mia. – Co może pani o mnie wiedzieć? Jak pani może mnie oceniać, w ogóle mnie nie znając? W porządku, ubieram się dosyć dziwacznie, mam kolorowe włosy, chodzę w bardzo wysokich obcasach, mimo swojego ponadprzeciętnego wzrostu... Ale, czy uważa pani, że gdyby James ocenił mnie tylko po wyglądzie, przeżylibyśmy ze sobą te dwa lata? Na pewno na początku myślał tak jak pani, prawda, Jamie? – dziewczyna zwróciła się do mnie.

– Tak. I wtedy wyglądałaś jeszcze dziwniej, niż teraz. Mamo, Mia jest naprawdę niesamowitą dziewczyną. A gdyby miała normalny kolor włosów, ubierałaby się w zwykłą koszulkę, jeansy i trampki, miałabyś coś przeciwko niej?

– Nie wiem. To zależy od charakteru...

– No właśnie. Wyobraź sobie, że Mia to przeciętna dziewczyna, tak jak na przykład Sharon czy Lisa. I... zapytaj ją o coś. To powinno ci dużo powiedzieć –stwierdziłem, a Mia mocno mnie przytuliła.

– Dziękuję – szepnęła, a potem zajęliśmy miejsca przy stole.

Długo nikt nie mógł się odezwać.W końcu mój ojciec postanowił przerwać tę ciszę.

– Więc, jak ci na imię?

– Mignonette, proszę pana. Mignonette Jamieson – odpowiedziała Mia, poprawiając swoje włosy, żeby zakryć tatuaż za uchem.

– I jesteś muzykiem, tak? – tym razem pytanie zadała moja mama.

– Znaczy... muzyka to moja pasja, podobnie jak inne rzeczy, którymi się zajmuję. Nie jestem muzykiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Jestem raczej amatorką.

– Uczysz się gdzieś?

– Tak, studiuję w Los Angeles.

– Co studiujesz?

– Teologię. Tak naprawdę to nie planuję związać z tym swojej przyszłości. Chodzę tam tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć, bo uważam, iż religie są bardzo ciekawym tematem, no i po części dlatego, że się ciężko nudzę w domu – Mia spróbowała się uśmiechnąć.

– Ty i James gracie w jednym zespole, tak?

– Tak. Ja jestem wokalistką, a Jamie gitarzystą.

– A sama grasz na jakichś instrumentach?

– Tak, na gitarze, basie, perkusji, fortepianie i na klarnecie.

– Całkiem sporo... A z czego wynikaten twój sposób ubierania się, jeżeli mogę zapytać?

– Nie wiem. Chyba z tego powodu, że mam różne swoje dziwactwa. Na pewno nie jestem zupełnie normalna... Ale rzeczywiście, powinnam wreszcie ufarbować włosy na jakiś normalny kolor. Wydaje mi się, że nawet Jamie nie wie, jaki jest mój naturalny kolor włosów... – uśmiechnęła się ispojrzała na mnie.

– No nie wiem. Odkąd siępoznaliśmy, wiecznie farbujesz się na różowo. A przyznasz się? –zapytałem.

– Jasne. Jestem brunetką. Uwierzysz? – zachichotała Mia.

– A mam inny wybór? – roześmiałem się, całując dziewczynę w czoło.

Gdy już mieliśmy wyjeżdżać, moja mama jeszcze na chwilę mnie zatrzymała.

– Miałeś rację. To naprawdę sympatyczna dziewczyna. Fakt, ma swoje wariacje, ale jest raczej „normalna", nie biorąc pod uwagę jej stroju. Tylko... czy mi się wydawało, czy ona naprawdę ma tatuaż na nadgarstku i za uchem? – upewniła się, podczas gdy moja ukochana szukała swojej kurtki na wieszaku.

– Tak. Jeszcze kilka w innych miejscach. Ale nie zwracałem nigdy na nie większej uwagi. Już przywykłem do tego, że czasami Mia wygląda jak wariatka, a zachowuje się jakby była starsza, niż jest.

– To twoja decyzja. W każdym razie, cieszę się, że wreszcie ją poznałam.

– Ja się cieszę, że ty się cieszysz. Do zobaczenia – pożegnałem się, biorąc za rękę Mię i razem z nią wychodząc do samochodu.

Niedługo po tym spotkaniu Mia ufarbowała się wreszcie na normalny kolor, czyli na jasny brąz. W ogóle trochę się zmieniła. Przestała nosić jaskrawe ubrania,wszystko w jej szafie stało się stonowane na czernie, granaty i szarości, z wyjątkiem kilku sukienek. Tych, które stały się teraz własnością Lindsey.

*

Tak, jak mi się przypomniało jakiś czas temu, dzisiaj moja ukochana skończyłaby dwadzieścia cztery lata. Wraz z Lindsey i Louisą poszedłem na jej grób. Tak, jak zamierzałem, wziąłem ze sobą bukiet ciemnoczerwonych róż. Odnalezienie mogiły nie zajęło mi dużo czasu. Położyłem kwiatyna marmurowej płycie. Spojrzałem na zdjęcie umieszczone na nagrobku i... zacząłem płakać. Płakałem jak kilkuletnie dzieckoi nie mogłem się uspokoić. Co z tego, że były ze mną Lou i Lindsey, jeżeli nie miałem przy sobie swojej ukochanej. Nie było jej już od prawie dwóch lat. A nadal nie mogłem przestać jej kochać.

Wziąłem na ręce Louisę i mocno ją przytuliłem. Nie wiem, dlaczego, ale moja córeczka była jedynym,co potrafiło mnie uspokoić. Może dlatego, że była podobna do Mii.

Gdy odeszliśmy, sprawdziłem kilka portali społecznościowych. A ponieważ profil naszego duetu nadal istniał, były tam miliony zdjęć mojej ukochanej. Z okazji jej urodzin fani zorganizowali coś w rodzaju akcji. Nagrywali siebie podczas śpiewania naszych piosenek, wrzucali do internetu krótkie filmiki z własnymi wersjami teledysków. Kilka z nich naprawdę do mnie trafiło. Wykonania jednak nie były podobne do wykonań Mii. Zbyt dobrze znałem wszystkie jej walory głosowe. Czasami śpiewała jak Whitney Houston, czasami jak Rihanna, a jeszcze zdarzało jej się udawać niemożliwego do podrobienia Michaela Jacksona. Na gitarze grała lepiej, niż Jimi Hendrix. Byłą bardziej obeznana zperkusją, niż niejeden inny perkusista. Przy fortepianie mogła siedzieć cały dzień. Na klarnecie grała zawsze, gdy mała gorszy dzień. Gdy komponowaliśmy coś razem, sięgała po gitarę basową. Gdy kręciliśmy teledysk do jakiejś bardziej rytmicznej piosenki, tańczyła moonwalka, a jeśli melodia była naprawdę spokojna, tańczyła na czubkach palców, robiąc powolne, subtelne kroki. Była muzykiem z prawdziwego zdarzenia. Nie takim, jak ja, który w jej wieku dowiedział się o tym, że istnieją inne instrumenty, niż własny głos i gitara elektryczna. Ona potrafiła grać nawszystkim, co dostała do ręki. Ja musiałem wcześniej poznać wszystkie walory instrumentu. Tęskniłem za nią.

Louisa zauważyła, że coś jest nie tak i bardzo mocno mnie przytuliła. Lindsey, która wszystko widziała, zaczęła się śmiać.

– Z czego się śmiejesz? Uwierz, to naprawdę pomocne. Zwłaszcza, że Lou jest podobna do Mii – powiedziałem, całując dziewczynkę w nosek.

– To tak uroczo wygląda... Nie mogę się doczekać, aż dołączy do nas jeszcze jeden maluszek.

– Ja również... Jakieś plany na resztę dnia?

– Tak. Poważne nudzenie się –zachichotała Lindsey. – A tak na serio, to nie wiem.

– Ale ja chyba wiem. Umiesz śpiewać, albo na czymkolwiek grać?

– Gra na nerwach się liczy? –upewniła się dziewczyna.

– To jest działka Lou. Nie zabieraj jej zajęcia – roześmiałem się.

– Nie umiem ani na niczym grać, ani tym bardziej śpiewać. Kiedyś trochę grałam na gitarze, ale teraz nie pamiętam ani jednego akordu.

– To sobie przypomnisz. Chodź –wskazałem ruchem głowy na drzwi, schodząc wraz ze swoją córeczką na rękach i swoją dziewczyną u boku do salonu, gdzie stały wszystkie instrumenty moje i Mii.

Postawiłem Louisę na podłodze i podałem Lindsey jedną z kilku (albo i kilkunastu) gitar.

– Spróbuj – zachęciłem. –Jeżeli ja po półrocznej śpiączce umiałem grać, to ty, nieważne po jak długiej przerwie, też na pewno coś pamiętasz.

– Ta przerwa trwa już od dziesięciu lat. Zaczęłam jako piętnastolatka, ale szybko doszłam do wniosku, że to nie jest coś dla mnie i w rok później zaprzestałam.

– No to byłaś taka, jak Mia, gdy się poznaliśmy: młoda i głupia. Linds, to jest coś, czego każdy może się nauczyć. Nie każdy może śpiewać, nie każdy potrafi rysować, ale każdy powinien chociażby spróbować gry na jakimś instrumencie – wziąłem do ręki swoją gitarę i zagrałem kilka prostych akordów. – Zagraj e-moll. Nic prostszego nigdy w życiu nie widziałem.

– Założymy się, że i tak to zepsuję?

– Próbuj. Jak ci się nie uda, będę ci winien buziaka – uśmiechnąłem się.

– Za taką cenę rzeczywiście muszę się postarać – Lindsey odwzajemniła mój uśmiech i chwyciła gryf.

Przyłożyła dwa palce do gryfu. Dobrze

Położyła je na wysokości drugiego progu. Świetnie

Przycisnęła czwartą i piątą strunę. Brawo.

Uderzyła od góry wszystkie struny. I właśnie o to chodziło.

– I jak myślisz? – zapytałem.

– Że zawaliłam sprawę? –zgadywała blondynka.

Objąłem dziewczynę ramieniem i cmoknąłem ją w usta.

– Akurat. Udało ci się.

– To chyba dobrze. Będę z siebie dumna, jak zagram Will You Be There Jacksona na dwóch strunach.

– Nic prostszego – szybko zagrałem główny motyw utworu, przy użyciu trzech palców, dwóch strun i połowy gryfu.

Lindsey prześledziła moje ruchy, a potem je powtórzyła. Jednak nie pojedynczymi nutkami, tylko całymi akordami. Zdjąłem z ramienia gitarę i usiadłem do fortepianu. Po jakimś czasie zebrało mi się na śpiewanie.

Weź mnie
Jak rzeka Jordan
A ja potem powiem do ciebie
Jesteś moim przyjacielem

Unieś mnie
Jakbyś był moim bratem
Kochaj mnie, jak matka
Czy tutaj będziesz?

Kiedy będę znużony
Powiedz mi, że mnie przytrzymasz
Kiedy będę na złej drodze, czy mnie nawrócisz
Kiedy się zgubię, czy mnie odszukasz?

Ale powiedzieli mi
Mężczyzna musi być wierny
I iść, kiedy nie może
I walczyć do końca
Ale jestem tylko człowiekiem

Każdy mnie kontroluje
Wydaje im się, że świat
Ma dla mnie rolę
Jestem strasznie zmieszany
Czy pokażesz mi to?
Ty będziesz tutaj dla mnie
I będziesz się troszczyć wystarczająco, by mnie unieść

W mojej najmroczniejszej godzinie
W mojej najgłębszej rozpaczy
Będziesz się nadal o mnie troszczyć?
Czy tutaj będziesz?
W moich próbach
I w moich udrękach
Poprzez nasze zmartwienia
I frustracje
W mojej przemocy
W moim zawirowaniu
Poprzez mój strach
I moje wyznania
W mojej udręce i w moim bólu
Poprzez moją radość i mój smutek
W obietnicy
Innego jutra
Nigdy nie pozwolę ci się rozstać
Dla ciebie jest zawsze miejsce w moim sercu

– No i na cholerę ci był ten fortepian... W ogóle nie słyszałam swojego grania – zdenerwowała się Lindsey.

– Ale ja je słyszałem. Świetnie sobie radzisz... Louisa, zostaw to! – krzyknąłem, gdy moja córeczka zajrzała do wnętrza fortepianu.

Oczywiście, Lou od razu zaczęła płakać i poszła przytulić się do swojej ukochanej cioci Lindsey. Lindsey ją przytuliła i pogłaskała.

– Lou, nie płacz. Po prostu bałem się, że to – puknąłem w pokrywę instrumentu, która była otwarta – upadnie i ci zrobi krzywdę. Lepiej tu nie zaglądaj. Dla własnego bezpieczeństwa – wziąłem od Linds dziewczynkę i pocałowałem ją w czoło.

Uspokoiła się i zapytała, czy może iść do swojego pokoju. Pozwoliłem jej i powiedziałem, że za chwilę do niej zajrzę. Lindsey ją tam zaprowadziła, a za chwilę wróciła. Podłączyłem jej instrument do wzmacniacza.

– Linds, potrzebuję mocnego, heavy metalowego kawałka. Dasz radę, na pewno. Graj pewnie, mocno szarpza struny...

– To mnie znowu musisz jakoś zachęcić – roześmiała się dziewczyna.

– Zobaczymy, jak zagrasz –uznałem, biorąc pałeczki i siadając za perkusją.

Zacząłem grać. Lindsey próbowała oswoić się z mocnym brzmieniem jej własnej gitary. Gdy jej się to udało, jej akordy stały się mocniejsze, bicia wyraźniejsze, co jakiś czas przerywane grą na pojedynczych strunach. Ja z kolei coraz mocniej uderzałem w poszczególne elementy swojej perkusji. Potwarzy spływały mi strużki potu, ale wcale nie czułem zmęczenia. Linds eksperymentowała z brzmieniami, żeby potem zakończyć utwórz mocnym, metalowym wybrzmieniem – dokładnie takim, o jakie mi chodziło.

– No. Za taki wyczyn to mi się cała noc należy – stwierdziła Lindsey, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

– Jasne. Cała noc biegania do Louisy za każdym razem, kiedy zachce jej się do łazienki – zażartowałem.

– Dobre i tyle.

– To ja idę zajrzeć do Lou, żeby przypadkiem nie zrobiła w swoim pokoju jakiegoś poważniejszego bałaganu – poinformowałem, idąc na górę do pokoju Louisy.

Jak nigdy, grzecznie siedziała przy biurku i rysowała. Spojrzałem na kartkę, na której widniałajakaś łąka i niedźwiedź sięgający żółto-pomarańczowego słońca, narysowane w ten typowy dla każdego dziecka w wieku czterech lat sposób. Pomazane we wszystkie strony, ale nie wyjechane poza wcześniej wyznaczone linie.

– Ładny misiek – stwierdziłem, a Lou dopiero w tym momencie spostrzegła, że jestem w pokoju.

– To jest niedźwiedź – poprawiła Louisa, wskazując na kartkę.

– To bez różnicy. Spróbuj narysować coś innego – zachęciłem, podając jej czystą kartkę.

Lou myślała nad rysunkiem. Dołączyła do nas Lindsey. Louisa na nas popatrzyła i zaczęła rysować. Wyczarowała na papierze dwa, duże, obdarzone długimi, jasnymi włosami ludziki i małego ludzika o brązowych oczach i włosach między nimi. Gdzieś bardziej u góry umieściła postać o różowych włosach. Potem zaczęła nam tłumaczyć.

– To jestem ja, to ty, a to ciocia – powiedziała, wskazując na postacie.

– A to u góry? – zapytałem.

– Mamusia – odpowiedziała smutno Lou. – Miała różowe włosy, prawda?

– Nie. Brązowe, tak, jak ty. Tylko,że często je farbowała. Czasami były niebieskie, czasem fioletowe, a jeszcze innym razem czarne, blond, albo rude. Po prostu najczęściej farbowała się na różowo.

– Dlaczego?

– Nie wiem. I nie pytaj mnie już o nic więcej.

Louisa wyciągnęła ręce w stronęLindsey.

– Która godzina? – zapytała blondynka, biorąc Lou na ręce. Spojrzałem na zegarek.

– Dochodzi dziesiąta –odpowiedziałem, podając dziewczynie piżamkę swojej córeczki.

– No to co, słoneczko, najwyższa pora się wykąpać? – Lindsey zwróciła się do Louisy.

– O, tak! – ucieszyła się Lou, a potem obie zniknęły za drzwiami.

Odłożyłem na miejsce kredki i karton dziewczynki. Jeszcze raz spojrzałem na drugi z rysunków. Pamiętała o Mii. Tak samo, jak ja, wierzyła, że śliczna brunetka patrzy na nas z góry.

Poszedłem do sypialni napisać kilka słów w swoich notatkach. O dziwo, tym razem napisałem przy nich datę.

Sobota, 14 sierpnia 2021

No cóż, Mia, z tego, co pamiętam, dzisiaj skończyłabyś dwadzieścia cztery lata... Życzyłbym Ci wszystkiego najlepszego i sto lat życia, ale w tej chwili to już nie ma żadnego sensu... Nawet nie wiem, czego życzyć osobie, która już ma wszystko, czego potrzebuje. Nie wydaje mi się, żebyś czuła się samotnie w towarzystwie Michaela Jacksona, Elvisa Presleya, Jimiego Hendrixa czy Whitney Houston... Jednak jeżeli jednak się mylę – za kilkadziesiąt lat do ciebie dołączę, nie martw się.W każdym razie, kocham cię. I jeszcze raz za wszystko dziękuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top