Rozdział 6

Tej nocy przyśniła mi się Mia. Siedzieliśmy pod drzewem w parku i po prostu rozmawialiśmy. Jednak słowa, które wypowiadała śliczna brunetka nie wskazywały na to, że ona żyje. Wiedziała o Lindsey, o naszych planach związanych z rodzeństwem dla Lou... I mówiła mi, co o tym sądzi.

– Lindsey to świetna dziewczyna. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to właśnie ją wybrałeś na moje miejsce.

– Nie, nie, Mio – zaprzeczyłem. – Lindsey nie jest na twoim miejscu. Jest po prostu moją przyjaciółką. Żadna dziewczyna nie może mi zastąpić ciebie.

– Tak? A od kiedy przyjaciele planują razem rodzinę? - zachichotała Mia.

- Od teraz - odparłem przekornie. Właśnie tego mi brakowało, naszych przekomarzań, tego jej uroczego uśmiechu.

Sen był tak realistyczny, że zdawało mi się, iż naprawdę mam przed sobą swoją zmarłą narzeczoną. Mogłem policzyć jej piegi, znamiona, niemalże widziałem jej tatuaż za uchem. Wydawało mi się, że czuję słodki, czekoladowy zapach jej skóry.

Powoli się do siebie przysuwaliśmy. Doskonale wiedziałem, co miało nastąpić za chwilę.

Już miałem ją pocałować, ale w tym momencie obudziło mnie kopanie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem swoją córeczkę. Spojrzałem na zegarek. Była już dziesiąta.

- Hej, hej, Lou, nie jesteś już za duża? - zapytałem, całując dziewczynkę w nosek.

- Nie - odpowiedziała rezolutnie Louisa, przytulając się do mnie.

- Niech ci będzie. Ale wiesz, że powinniśmy już wstać? - zauważyłem.

- A po co? - Lou zaczęła bawić się skrawkiem pościeli.

- Bo zaraz przyjdzie ciocia Lindsey i zabierze cię do przedszkola - uśmiechnąłem się.

- O, tak! - ucieszyła się Lou. - Ciocia Lindsey jest bardzo fajna.

- Też jestem tego zdania. To jak, wstajemy?

- Jeszcze chwilkę, tatusiu - dziewczynka szczelnie przykryła się kołdrą.

Wtedy usłyszałem śmiech. Spojrzałem w stronę drzwi i zobaczyłem Lindsey.

- Więc tutaj jest moja malutka Lou - uśmiechnęła się, a Louisa od razu pobiegła się do niej przytulić.

Linds miała na sobie jedną z koszulek Mii i zwykłe jeansy. Jej długie włosy opadały jej swobodnie na ramiona. Wsunęła w nie okulary przeciwsłoneczne. Na stopach miała zwyczajne trampki. Wyglądała jak zupełnie inna dziewczyna.

- Nawet się nie zorientowałem, kiedy tu przyszła.  W każdym razie, przerwała mi piękny sen - odgarnąłem sobie włosy z twarzy.

- Współczuję ci, Jimmy. Właśnie, śniła mi się Mia. Później ci opowiem, co mówiła.

- Niemożliwe - stwierdziłem. - Mnie również. Zaprowadzisz Louisę do przedszkola, czy to ja mam z nią pójść? - zapytałem.

- Gdybyś to ty miał to zrobić, na pewno nie przyszłabym tu tak wcześnie. Pewnie, że to zrobię - odpowiedziała Lindsey, wraz z Lou wychodząc z pokoju.

Wyciągnąłem z szuflady zeszyt Mii. Teraz już byłem w stu procentach pewny, że musiała tam wspomnieć Lindsey.

Jak zwykle, miałem rację.

Jeżeli nie masz nic przeciwko, mogę wskazać jedną osobę, którą na pewno polubisz. Mam na myśli Lindsey Johannson, tę śliczną blondynkę, która czasami pomagała mi przy sprzęcie. Jest dwa lata starsza ode mnie, więc wiek nie byłby problemem. Poza tym, jest naprawdę ładna i przesympatyczna. Wiem, że pewnie będzie cię denerwował fakt, że uwielbia eksponować swój biust, ale uwierz mi, James, nikt nie każe ci tam patrzeć. Wydaje mi się, że powinniście przypaść sobie do gustu. Wcale nie jest taką "panienką lekkich obyczajów" jakbyś to nazwał. To niesamowita dziewczyna. Jeżeli którąś chciałabym zobaczyć z tobą, na pewno byłaby to Lindsey. Weź to sobie do serca...

Skąd ona wtedy o tym wiedziała? W końcu ja prawie wcale nie znałem Lindsey, gdy Mia żyła. W ogóle nie zwracałem uwagi na inne dziewczyny. Mia była moją pierwszą dziewczyną i jedyną osobą, której byłem w stanie powiedzieć szczere "kocham cię".

W pewnym momencie ktoś odebrał mi zeszyt. Oczywiście, mówiąc "ktoś" mam na myśli "Lindsey". 

- James, czy ty potrafisz się skupić na czymś innym, niż zeszyty Mii? - 

zapytała Lindsey, siadając na łóżku i odgarniając mi włosy za ucho.


– Tak. Ale wykorzystuję to tylko w kryzysowych sytuacjach. Mogłabyś mi podać jakieś jeansy? –poprosiłem, a dziewczyna podała mi parę jeansowych rurek. Szybko włożyłem je na siebie i podniosłem się z łóżka.

Zarzuciłem na siebie losowo wybraną koszulkę i rozczesałem włosy. Lindsey wtedy przeglądała brulion z rysunkami mojej narzeczonej, który oglądałem wczoraj wieczorem.

– Mia była naprawdę zdolna –przyznała, przewracając kartki.

– Była – przyznałem ze smutkiem w głosie. – To osoba jedyna w swoim rodzaju. Nigdy nie spotkałem się z dziewczyną, która miałaby tak niesamowity talent artystyczny, jak Mia. Ona nie powinna umierać. W ogóle nie powinienem był wychodzić wtedy z domu, nie byłoby mowy o żadnym wypadku, operacji, śpiączce, przeszczepie serca... Mia nadal by żyła, już dawno bylibyśmy małżeństwem, mielibyśmy jeszcze jedno dziecko... A teraz nie mam zupełnie niczego. Oprócz Louisy.

– Doskonale rozumiem, co czujesz.Zapomnisz o niej. Na pewno będzie to długo trwało. Ale na pewno się stanie.

– Zapomnieć o niej? –powtórzyłem. – W życiu! – zaprzeczyłem. – Uważasz, że co?Że Mia była dla mnie po prostu jakąś dziewczyną, z którą dziełem przypadku mam dziecko? Która była jedną z wielu? Z którą nic mnie nie łączyło? Wcale mnie nie rozumiesz. Ja ją kochałem.Rozumiesz? Kochałem ją.

– No dobrze, może nie to miałam namyśli. Chodzi mi o to, że kiedyś jej brak przestanie ci tak bardzo dokuczać...

– A czy ty byłabyś w stanie mniej odczuć brak osoby, która oddała za ciebie życie?

Linds mi nic nie odpowiedziała,tylko odłożyła brulion na biurko. Ja tymczasem mówiłem dalej.

– Mia nie była dla mnie chwilową rozrywką. Była moją najlepszą przyjaciółką, moją pierwszą i jedyną miłością. Co z tego, że prawie dziesięć lat młodszą ode mnie, była nią. Już w życiu nie będę w stanie się tak naprawdę zakochać, nigdy nie postawię nikogo na jej miejscu, nawet ciebie. Nigdy jej nie zapomnę.

Lindsey patrzyła na mnie z otwartymi ustami. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła odnaleźć odpowiedzi. Jednak po kilku chwilach zdałem sobie sprawę, że powiedziałem trochę za dużo.

Dziewczyna szybkim krokiem wyszła z pokoju.

– Lindsey! – złapałem ją za rękaw. – Wydaje mi się, że mówiłem ci, że zawsze będziesz dla mnie po prostu dobrą przyjaciółką, być może i kimś więcej, ale nigdy nie zastąpisz mi Mii. Myślałem, że to zrozumiałaś.

– Zrozumiałam. Ale gdy mówisz mi to w tak otwarty sposób czuję się, jak nic nie warta osoba.Zrobiło mi się przykro, bo ty i Lou staliście się dla mnie naprawdę ważni. Louisa jest dla mnie jak własna córeczka, a ty...– na chwilę przerwała. – Ty jesteś dla mnie kimś bardzo bliskim, jakbym znała cię już od dawna, a nie tylko pół roku. I tak nagle dajesz mi do zrozumienia, że Mia i tak będzie ważniejsza ode mnie.

– Przepraszam – szepnąłem, całując dziewczynę w czoło. – Linds, ty dla mnie z kolei jesteś jak młodsza siostra. Louisa również bardzo cię polubiła. A tylko o to mi chodziło. Żeby Lou miała cię za kogoś tak ważnego, jak Mia, której i tak wcale nie pamięta. W przeciągu roku przewinęło tu się jeszcze pięć innych dziewczyn. Żadna z nich nie potrafiła zaakceptować Louisy. Krzyczały na nią, żadnej z nich na myśl nie przyszło, żeby chociaż raz zaprowadzić ją do tego cholernego przedszkola. Nawet nie wiesz, ile moja malutka przez nie płakała,całe wieczory się do mnie przytulała, a gdy tylko nauczyła się mówić, mówiła, że chce inną ciocię. Im zależało tylko na mnie. A ty jesteś inna. Polubiłaś Lou, ona ciebie... Nie chciałbym widzieć nikogo innego na twoim miejscu – uśmiechnąłem się.

– Gdy się ze mną umówiłeś po raz pierwszy, myślałam, że oszaleję ze szczęścia. I chodziło mi przede wszystkim o Lou. Odkąd tylko pamiętam, chciałam mieć dziecko. Dlatego chciałabym być dla Louisy taką jakby drugą mamusią – na twarzy blondynki pojawił się delikatny uśmiech. –I mam nadzieję, że niedługo moje marzenie się spełni i będę miała własnego maluszka.

– Na pewno ci, a raczej nam, się uda. Sam chciałbym, żeby to się jak najszybciej stało. Lou ma trzy i pół roku. Wydaje mi się, że cztery lata różnicy to jeszcze taka optymalna liczba, żeby Lou miała z kim się pobawić.

– Chyba tak.

Mocno przytuliłem do siebie swoją partnerkę. Mia na pewno byłaby zadowolona z tego powodu, że znalazłem osobę tak podobną do niej. Dla której najważniejsza była Louisa. Zdawało mi się, że wbrew własnej woli zaczynam się znowu zakochiwać.

– Mia napisała mi w swoim zeszycie, że ciebie najchętniej zobaczyłaby na jej miejscu. Nawet przestrzegła mnie przed twoimi upodobaniami co do ubioru.

– Często mi mówiła, co sama sądzi na ten temat. Zazwyczaj to było w ten typowy dla niej sposób: „Johannson, nie ma tu żadnego faceta, ja nie jestem lesbijką,zacznij ubierać się, jak normalna osoba, bo i tak wszyscy patrzą tylko na mnie", albo „Jeszcze krótszą tę kieckę załóż, w ogóle oszczędź sobie koszulki i potknij się o te buty". To może byłoby chamskie, ale zawsze później się śmiała, obracając wszystko w żart.

– To drugie podpatrzyła u mnie. To samo powiedziałem, gdy mieliśmy pójść razem... chyba na jakiś ślub i Mia założyła przesadnie krótką sukienkę i ze dwudziestocentymetrowe obcasy. O dziwo, przebrała się.

– Aż tak wysokie buty? Boże, przecież ona sama w sobie miała z metr dziewięćdziesiąt wzrostu.

– No właśnie. Ale przez swoje zamiłowanie do wysokich obcasów zawsze wydawała się być trochę wyższa ode mnie.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym chociaż raz z nią porozmawiać – Lindsey usiadła na łóżku i wzięła do ręki ramkę ze zdjęciem Mii.

– A ja chciałbym spędzić z nią chociaż jeszcze jeden dzień... Nawet nie wiem, jak ona teraz wyglądała.

– Po twoim wypadku zamknęła się w sobie. Całe dnie płakała, nie wychodziła z domu... Tylko Louisa trzymała ją przy życiu. Kilka razy próbowałam ją wyciągnąć z tego dołka, ale daremnie. Jakoś... cztery miesiące później udało mi się wyciągnąć ją na kawę. Boże, jak ona strasznie wyglądała! Była strasznie chuda, jakby przez cały ten czas nic nie jadła, jej cera była przeraźliwie blada... Potem zrozumiała,że nie może poddać się bez walki. Znowu stała się tą samą dziewczyną, co kiedyś. Nawet i ładniejszą. Tylko, że już nie dawała tych swoich pozornie wrednych, ale zabawnych uwag. Zaczęła nagrywać płytę, oprócz tego nagrała dwie płyty z przeróbkami waszych ulubionych piosenek...

– Wiem o tym. Głównego albumu nie skończyła. Dwie pozostałe płytki nagrała. Mam je obie.

Spędziłem z Lindsey cały dzień.Po południu wybraliśmy się razem na kawę, wcześniej poszliśmy do kina...

– Linds, a może... Zamieszkalibyśmy razem? – zaproponowałem, odstawiając na chwilę swoją kawę i łapiąc swoją partnerkę za rękę.

– Tylko czekałam, aż to zaproponujesz. Tak – zgodziła się dziewczyna, rzucając mi się w ramiona.

To było jak najbardziej przemyślane.I tak spędzaliśmy razem całe dnie. A gdybym miał ją przy sobie również w nocy, na pewno prędzej spełniłoby się nasze marzenie o dziecku. Nie do końca mogliśmy znaleźć czas na coś takiego wciągu dnia.

Razem poszliśmy po Louisę. Z utęsknieniem wpadła w ramiona najpierw Lindsey, a potem mnie.

Lindsey poszła do siebie, ja obiecałem, że pojadę jej pomóc, gdy tylko Lou coś zje i pokierowałem się wraz ze swoim maluszkiem do siebie.

Lou oczywiście ledwo się rozebrała z bucików, zaczęła relacjonować mi wszystko, co się stało w przedszkolu. Co chwilę pomrukiwałem, robiąc jej kanapkę i podając jej szklankę soku wraz ze słomką. Dopiero wtedy przestała nawijać. Jednak za chwilę znowu zadała mi pytanie. To, którego najbardziej się bałem.

– A dlaczego inni mają mamusię i tatusia, a ja mam tylko ciebie i ciocię Lindsey? Dlaczego ja nie mam mamusi? – zapytała smutno.

– Masz mamusię – odpowiedziałem,czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Tylko... Tylko – nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. – Ona... Naprawdę jej nie pamiętasz? – zapytałem w końcu.

– Nie. Co się z nią stało? –dopytała dziewczynka.

– Twoja mamusia umarła, gdy miałaś dwa latka. Kiedyś wytłumaczę ci wszystko dokładniej. Na razie tego nie zrozumiesz – otarłem łzy wierzchem dłoni.

Lou nawet nie płakała. Tylko była strasznie ciekawa swojej mamy.

– A jak miała na imię?

– Mia. Znaczy, Mignonette.

– A ile miałaby lat?

– Dwadzieścia cztery.

– A jak wyglądała?

– Była bardzo ładna. Pokażę ci  potem jej zdjęcia.

– A ona znała ciocię Lindsey?

– Przyjaźniły się.

– A kim była mamusia?

– Muzykiem, piosenkarką, tancerką... to przy okazji zdjęć, bo tego też było dużo... Przestaniesz pytać? Zaraz pojedziemy po ciocię, a potem ci trochę powiem.

– A dlaczego ciocia z nami nie mieszka? To bez sensu, że codziennie przychodzi na cały dzień i tylko na noc musi iść do domu...

– A myślisz, że pozwoliłbym jej odejść do domu o tej godzinie? Ciocia tylko poszła po swoje rzeczy. Będzie mieszkać z nami

– Naprawdę? Ale fajnie... Tamte ciocie były niegrzeczne. Ciocia Lindsey jest fajniejsza –stwierdziła Lou, a ja roześmiałem się na dźwięk słowa„niegrzeczne" w odniesieniu do Anne, Kerry, Aimee, Martiny i Katriny.

– Gdyby ciocia Lindsey też była „niegrzeczna", już dawno by jej tu nie było. Louisa, a czy... chciałabyś mieć małą siostrzyczkę albo braciszka? –zapytałem.

– Tak! – odpowiedziała Lou. –Będę miała się z kim bawić, przytulać, całować...

– No i fajnie –uśmiechnąłem się, spoglądając na swój telefon.

Przyjechałbyś?– Lindsey

– To jak, jedziesz ze mną po ciocię? – uśmiechnąłem się, biorąc z półki kluczyki do auta, a wiedząc, że odpowiedź będzie twierdząca, wziąłem Louisę na ręce i wyszedłem z nią na zewnątrz.

Wsadziłem Lou do fotelika i zapiąłem jej pasy. Pod mieszkaniem Lindsey znaleźliśmy się w przeciągu kilku minut. Pomogłem jej z rzeczami i pojechaliśmy z powrotem.

Lindsey ułożyła swoje ubrania w szafie, na przemian z ubraniami mojej narzeczonej. Gdy je zobaczyłem,uśmiechnąłem się pod nosem. Znowu zaczęły przypominać mi się chwile spędzone razem z moją ukochaną.

Louisa poszła do swojego pokoju, aja chwyciłem w ramiona Lindsey, przysunąłem ją bliżej siebie i pocałowałem. Jej wargi umalowane były kosmetykiem o słodkim,truskawkowym zapachu. Zlizałem go z jej ust. Miał ten sam smak, co zapach. Wydawało mi się, że podpatrzyła, co w swojej kosmetyczce trzymała Mia. Malowała się prawie tak samo. Tylko ubierała się zupełnie inaczej. Zresztą, w ogóle nie były do siebie podobne. Mia była nadzwyczaj wysoką dziewczyną – liczyła sobie dokładnie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Lindsey też co prawda była dość wysoka, ale od Mii dzieliło ją jakieś piętnaście centymetrów. Panna Jamieson była szczupła, ale nie do przesady. Jeżeli chodzi o Linds, wydaje mi się, że gdyby nie operacja biustu, miałaby chłopięcą sylwetkę. Oczy mojej ukochanej były orzechowe,przysłonięte długimi, gęstymi, ciemnymi rzęsami. Z kolei tęczówki Lindsey miały intensywny, niebieski kolor. Mia posiadała piękne, kręcone włosy, o naturalnie brązowym kolorze, jednak często je fantazyjnie farbowała i podcinała. Lindsey miała falowane, jasne włosy, które sięgały jej prawie do pasa. Były tak różne. A mimo to obie były niesamowitymi dziewczynami.

Gdy nasze usta się od siebie oddaliły, spojrzałem prosto w błękitne tęczówki Lindsey,przysłonięte długimi, umalowanymi rzęsami. Zwolniłem uścisk,przesuwając dłonie wzdłuż jej talii. Była naprawdę zgrabna.

– Jak myślisz, czy gdyby Mia była jedynie naszą przyjaciółką, byłaby w stanie złapać nas oboje za ręce, a potem złączyć nasze dłonie? – zapytała Lindsey,trzepocząc rzęsami.

– Na pewno – stwierdziłem. – A dlaczego pytasz?

– Bo właśnie to zrobiła w moim śnie. Rozmawiałyśmy na twój temat, a ona potem podeszła do ciebie, wzięła cię za rękę, a potem złączyła nasze dłonie,stwierdzając, że na pewno będziemy świetną parą. Miała rację– Lindsey rozchyliła wargi w delikatnym uśmiechu.

W tym momencie do pokoju weszła Lou.Szarpnęła mnie za rękaw.

– Tatusiu, chyba miałeś mi pokazać zdjęcie mamusi... – przypomniała.

– Ona wie? – zdziwiła się Lindsey.

– Tak. Chodź, słoneczko –wziąłem z półki pendrive ze zdjęciami i włożyłem go do laptopa.

Mia zdążyła przegrać sporo innych zdjęć. Wybrałem najładniejsze zdjęcie – byliśmy na nim we trójkę. Zrobiła nam je moja starsza siostra, gdy przyjechała specjalnie, żeby zobaczyć nasze maleńkie szczęście.

– To właśnie twoja mamusia –wskazałem na śliczną dziewczynę, trzymającą na rękach kilkumiesięczną Louisę.

Lou długo patrzyła na zdjęcie.

– A co to za dzidziuś? –zapytała, wskazując palcem na samą siebie.

– Ty. Miałaś wtedy kilka miesięcy.

– Mamusia wcale nie była ładna –stwierdziła Louisa. Ja i Lindsey spojrzeliśmy po sobie, wybuchając  śmiechem.

– Wydaje ci się. A co powiesz na to? – zapytałem, włączając inne zdjęcie, zrobione jeszcze zanim Louisa się urodziła.

Było to na planie jednego z naszych teledysków. Mia miała na sobie długą, jasnoróżową sukienkę, a w jej włosach widniała srebrna, ozdobna opaska.

– A to nie jest inna osoba? –upewniła się Lou.

– Nie. To ta sama dziewczyna.

– Tutaj wygląda ładniej. Ile miała wtedy lat?

– Osiemnaście. Wtedy jeszcze ciebie nie było na świecie. Ja i twoja mamusia graliśmy razem w jednym zespole. Miała szesnaście lat, gdy się zakochaliśmy – starałem się tłumaczyć zrozumiałym dla Lou językiem. – Ona śpiewała,a ja grałem na gitarze. Potem oprócz tego zaczęła tańczyć,została też modelką, bo była bardzo wysoka. Jednak potem to wszystko przerwała, bo poszła na studia.

– James, przepraszam, że się wtrącę, ale co w ogóle studiowała Mia? – zapytała Linds.

– Teologię. Nie pytaj mnie, po co,bo sam nie wiem, na jaką cholerę jej te studia były. W ogóle nie wiem, co ona tam robiła...

– To może lepiej zaprzestań czytania jej pamiętników, bo jeszcze się okaże, że nie byłeś jedyny – roześmiała się Lindsey.

– A co to telologia? – zapytała Louisa.

– Teologia – poprawiłem. – Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. Kiedyś może się dowiesz.

– W każdym razie, nie wydaje mi się, żeby to ją w jakikolwiek sposób zbliżyło do Boga –stwierdziła Lindsey. Louisa akurat tego nie usłyszała.

– Przynajmniej się nie nudziła...Coś jeszcze ktoś chce wiedzieć?

– A czy mamusia mnie kochała? –niezwykle poważnie zapytała Lou.

– Oczywiście, że tak! –zapewniłem, tuląc do siebie dziewczynkę. – Wydaje mi się, że powinnaś już pójść spać, co?

Louisa tylko ziewnęła w odpowiedzi.

– Lindsey, czy... – zacząłem,ale dziewczyna mi przerwała.

– Jasne. Chodź, słoneczko –posłała mojej córeczce uśmiech i wzięła ją na ręce.

Ja tymczasem postanowiłem chwilę poczytać notatki od Mii.

Wiesz co, jestem prawie pewna, że zwiążesz się z Linds. Także ten, no, wszystkiego dobrego. Na pewno podjąłeś dobrą decyzję. Weźcie ślub, zaplanujcie sobie razem przyszłość, miejcie razem kilkoro rozkosznych maluchów... W końcu ostatecznie mnie nie udało się zostać panią Valentine. Za to na pewno uda się to Lindsey, o ile rzeczywiście mam rację. Jeśli nie, zerwij z tą laską, którą sobie wydumałeś, o ile jeszcze nie jest za późno i napisz do Linds, umówcie się na kawę do tej kawiarni, co często tam chodziłyśmy w trakcie szkoły... Jeżeli którakolwiek ma przywłaszczyć sobie moje dwa najukochańsze kochanie, to lepiej, żeby to była ona, niż ktokolwiek inny. Będę patrzyła z góry, nie oszukasz mnie. Chyba, że Bóg osądzi mnie za Louisę i nie da mi się dostać do nieba. Gdzieś chyba pisałam, że nie wiem, co mnie czeka po śmierci. Ale na pewno będę czuła się spełniona. Choćbym nawet miała cierpieć gdzieś tam na dole, będę wiedziała, że było warto podarować ci drugie życie. Wiem, że tego nie zmarnujesz. Kocham cię.

Kurczę, ona rzeczywiście wiedziała wszystko.

Choćbym nawet miała cierpieć gdzieś tam na dole, będę wiedziała, że było warto podarować ci drugie życie. I jak tu jej nie kochać? Była w stanie zrobić wszystko, dla takiej osoby, jak ja. A mogła pozwolić mi umrzeć,samej założyć rodzinę i o mnie zapomnieć. Choćbym nawet miała cierpieć...

Kilka wielkich łez wypłynęło z moich oczu i upadło na kartkę, rozmazując tusz długopisu.Bezinteresownie poświęciła swoje życie dla mnie. Będę czuła się spełniona. Cholera, gdybym tylko mógł jej się jakoś za to odwdzięczyć...

Nie wiedziałem, co napisać. Nie potrafiłem opisać tego słowami. To było niemożliwe. Samo „kocham cię" to było za mało. „Dziękuję" brzmiało za mało uczuciowo.

Obiecałem sobie, że ze względu na to, iż jutro kończyłaby dwadzieścia cztery lata, zaniosę na jej grób bukiet dwudziestu czterech, ciemnoczerwonych róż. Uwielbiała je.

Zszedłem na dół i usiadłem przy jej fortepianie. Nadal były tam rozłożone jej nuty. Zagrałem kilka przypadkowych akordów, a potem wyśpiewałem wszystko, co leżało mi na sercu.

Wszystko, czego pragnę, to tylko cię zobaczyć

Podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś

Teraz mogę tylko o tobie śnić i marzyć

Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś

Mogłaś pozwolić mi odejść

I zacząć żyć od nowa


Byłaś moim słońcem, moim księżycem,

Byłaś moim dniem i moją nocą

Moją ziemią i moim niebem

Moim powietrzem i moim oddechem


A teraz to wszystko straciłem

Wszystko nagle stało się inne

Mniej barwne, przepełnione smutkiem

Ciebie już nie ma, nigdy cię nie zobaczę

Czuję, że...


Głos mi się złamał. Palce stały się zupełnie sztywne, nie pozwalając mi zmienić akordu. Chciałem coś dodać, ale nie mogłem wydobyć z siebie nawet najcichszego dźwięku, jedynie krótki pisk.

Wziąłem z pudła w połowie zapisaną kartkę w pięciolinię.

Dokładnie te same akordy, tylko,że inne słowa.

Dopisałem kilka linijek. Na odwrocie dopisałem tekst, uzupełniając o kilka słów.

Czuję, że moje życie nie będzie takie, jak kiedyś

Poczułem, że znów mogę normalnie mówić. Znów przyłożyłem palce do klawiszy i zakończyłem swoją piosenkę.

Wszystkiego słuchały Lindsey i Lou.Ta druga prawie zasypiała w ramionach mojej partnerki. Ożywiłem ją, grając coraz pewniejsze i mocniejsze akordy. Tego właśnie potrzebowałem. Przelać wszystkie swoje uczucia na muzykę.Wszystkie akordy przychodziły mi same, grałem i śpiewałem to, co podpowiedziało mi serce.

Na koniec oparłem głowę o pudło instrumentu, biorąc głęboki oddech.

– James, czy chodziło ci w tej piosence o... – zaczęła Lindsey.

– Tak. O Mignonette Jamieson –potwierdziłem. – Nawet nie wiesz, jak mi jej brakuje. Jutro skończyłaby dwadzieścia cztery lata. Obiecałem sobie, że przyniosę na jej grób bukiet dwudziestu czterech czerwonych róż.Uwielbiała te kwiaty.

– Zrób, co uważasz. Pójdę położyć Lou do łóżka. Zaraz tu wrócę – powiedziała Linds,odwracając się do Louisy i idąc z nią na górę do sypialni.

Ja tymczasem wziąłem z półki butelkę czerwonego wina i jeden kieliszek. Właściwie nie wiem,dlaczego, ale po lampce jakiegoś słodkiego trunku mi się zdecydowanie lepiej komponowało.

Lindsey wróciła za kilka minut. Ja wtedy poprawiałem akordy i sięgałem po gitarę, żeby zrobić jakąś bogatszą aranżację. Sam fortepian od zawsze kojarzył mi się z muzyką klasyczną, nie rozrywkową.

– Uważasz, że po pijanemu napiszesz coś lepszego? – uśmiechnęła się dziewczyna,dosiadając się obok mnie i upijając z mojego kieliszka kilka łyków.

– To tylko lampka wina. Uwierz mi,tak powstały najlepsze piosenki naszego duetu... No dobrze, Mia potrzebowała trochę więcej – odwzajemniłem jej uśmiech,odstawiając gitarę i opierając Lindsey o kant klawiatury fortepianu. Nachyliłem się nad nią i ją pocałowałem.

Przypomniało mi się, jak kiedyś całowałem tak Mię, po ukończeniu jakiegoś utworu. Kiedyś nawet zakończyło się to w jeszcze poważniejszy sposób. Ale o tym innym razem.

Czułem, że Lindsey znów chciała zrobić to, co po raz pierwszy zrobiliśmy wczoraj. Ja również.Pozwalaliśmy sobie na coraz więcej.

– Lindsey, sypialnia – wydyszałem między pocałunkami. – Już.

Dotarliśmy na górę, nie przerywając pocałunku. Ściągnąłem z jej ciała luźną koszulkę, a potem jej jeansy.

Dziewczyna przymknęła oczy i wsunęła obie dłonie w moje włosy. Z kolei ja przesunąłem ręce wzdłuż jej wąskiej talii.

Zrzuciłem z siebie wszystkie ubrania i delikatnie popchnąłem blondynkę w stronę łóżka. Spędziliśmy razem kilka cudownych chwil.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top