Rozdział 15

Dopóki leki podane Louisie w szpitalu działały, wszystko było w porządku. Za to, gdy tylko przestały działać, co stało się o godzinie pierwszej w nocy, Lou zerwała z łóżka mnie i Lindsey swoim płaczem.

– Ja do niej pójdę –zaoferowałem, gdy ledwie przytomna Ninnie próbowała zejść złóżka.

Lulu siedziała na łóżku i płakała. Podszedłem do niej i ją delikatnie przytuliłem.

– Cichutko –uspokoiłem ją. – Bardzo cię boli?

Lulu tylko kiwnęła główką. Z jej oczu leciały ogromne łzy.

Nie mogłem dać jej żadnych leków, bo na wszystkie była za mała.

Nie byłem w stanie zrobić z tym absolutnie nic.

A Louisa płakała tak, że ani ja, ani Ninnie nie mogliśmy spać.

– Zaraz będzie lepiej– obiecałem, całując dziewczynkę w czółko.

– Ale to boli –jęknęła Lulu.

Nie pozostało mi nic, oprócz przytulenia jej i poczekania aż uśnie. Co udało jej się dopiero po jakiejś godzinie od mojego przyjścia.

Gdy przyszedłem do sypialni, Linnie nadal nie spała. Siedziała na łóżku i trzymała w ręku swój telefon. Spojrzała na mnie i zgarnęła za ucho swoje roztargane włosy.

– Śpi? – zapytała cicho.

– Tak... Mam nadzieję,że już się nie obudzi.

Blondynka się do mnie przytuliła.

– Śpij dobrze, Jimmy– szepnęła, zamykając oczy.

– Dobranoc, maleńka –odpowiedziałem, głaszcząc ją po włosach.

Maleńka... Jak to bardzo denerwowało Mię... Zawsze tak na nią mówiłem, gdy chciałem jej dogryźć. A Linnie jedynie uśmiechnęła się przez sen.

***

Kiedy zaczynałem spotykać się z Mignonette, była kimś zupełnie innym, niż ja. Chociaż oboje byliśmy gitarzystami heavy-metalowymi, nie znaczy to, że oboje też słuchaliśmy metalu. Robiła to jedynie Mia –uwielbiała Guns N' Roses, chociaż to właściwie hard rock, Nirvanę i typowo metalowe zespoły – Metallicę, Evanescence i coś, co na pewno nie przeszłoby w moim domu – mianowicie Bullet For My Valentine, którego momentami nie mogłem słuchać. Trashmetal i metalcore to zdecydowanie nie moje klimaty. Heavy-metal,wbrew nazwie wcale nie był przy nich taki ciężki.

Raz jednak moja ukochana namówiła mnie na koncert tych ostatnich. Broniłem się, jak mogłem, próbowałem udawać, że jestem chory, chociaż to dziecinne... Ale i tak mnie wyciągnęła.

– Mia, ty chyba do reszty zwariowałaś. Poszedłbym z tobą nawet na Guns N' Roses,chociaż ich z całego serca nienawidzę... Ale Bullet For My Valentine? To już lekka przesada.

– Nie, żebym coś mówiła, ale mógłbyś podpatrzeć solówki u ich gitarzysty... Twoje wydają się takie monotonne. A wbrew pozorom to nie będzie coś ciężkiego.

– Bo to będzie katastrofa... Mogę pójść, ale z zatyczkami w uszach.

– To nie będzie katastrofa. Słuchaj, byłam kiedyś na jednym ich występie. I żaden z naszych koncertów nie wywołał takiego poruszenia, jak ich. Tam ludzie naprawdę się bawią, tańczą, piszczą... A u nas wszyscy stoją z komórkami. Musimy w końcu trochę podpatrzeć od jakiejś dobrej kapeli, bo na razie jesteśmy jednym z wielu duetów.

– Nienawidzę BFMV.

– Bo jesteś na nich zbyt grzeczny. Ale ja ich uwielbiam, a ponieważ jesteś moim chłopakiem, pójdziesz ze mną. Nie chcę specjalnie dzwonić po Lindsey. Ona zresztą ma swoją wejściówkę.

– Cholera, mała, pójdę z tobą, ale w razie uszkodzenia słuchu, to ty fundujesz mi aparat słuchowy – zastrzegłem.

Na moje nieszczęście, Mia zarezerwowała miejsca tuż przy scenie.

– Zabiję cię, gdy tylko wejdą na scenę i zaczną grać. To, że ty chcesz się pokazać, nie znaczy, że mnie też wszyscy muszą widzieć.

W pewnym momencie dołączyła do nas śliczna, niższa od Mii dziewczyna obdarzona długimi, blond włosami, jasnymi oczami i ogromnym biustem.Oczywiście, mam tu na myśli swoją Lindsey, której wtedy nie znałem. Pamiętam, że miała na sobie błyszczące, czarne spodnie, białą koszulkę z głębokim dekoltem i skórzaną, czarną kurtkę ze złotymi ozdobami. Gdyby nie ten dekolt, naprawdę by mi się wtedy spodobała. Oprócz tego, Mia była ubrana podobnie, jak ona –jedynie miała na sobie inną koszulkę i buty na niższym obcasie. No, i miała bardzo długie, kręcone, różowe włosy z niebieskimi i fioletowymi pasemkami.

– To Lindsey –przedstawiła Mia. – Ninnie, to James.

Szybko podaliśmy sobie dłonie. Potem Linnie stanęła obok Mignonette, a za moment zespół wszedł na scenę.

Mimo że sam posiadałem długie włosy, widok kilku mężczyzn o długich, roztarganych, nie wyglądających na zbyt czyste, ciemnych włosach mnie w jakiś sposób przeraził. Ja przynajmniej dbałem o to, żeby zawsze były czyste i uczesane. I do tego byłem blondynem.

Ich wytatuowane ramiona, chusty we włosach i dziwne ubrania na pewno nie poprawiły mojego zdania.

– Mia, ja już chcę stąd wyjść – szepnąłem do swojej dziewczyny.

– Przykro mi, Jamie, ale drzwi są już zamknięte – zachichotała różowowłosa i oparła się o moje ramię.

Groźnie wyglądający gitarzysta – Michael Paget – stanął tuż przed nami. Spojrzał na stojącą obok mnie Mię. Nachylił się do niej.

– Mia Jamieson? –zapytał ze zdziwieniem.

Dziewczyna kiwnęła głową na tak.

– W jaki sposób wokalistka tak dobrego, młodego zespołu trafiła na koncert Bullet For My Valentine?

– Nie tylko wokalistka... Gitarzysta też tu się pojawił – Mia wskazała namnie ruchem głowy. – A jestem tu dlatego, że naprawdę lubię BFMV. Gorzej z tym panem obok – roześmiała się. – Zachowujesię co najmniej tak, jakbym kazała mu wejść na jakiś rollercoaster.

– Da radę...

– Teraz już muszę –wtrąciłem.

– Wiem, że to głupie pytanie, ale... Mógłby mi pan przypomnieć swoje imię?

– James – odparłem. – James Valentine.

– O, to jednak TDSON ma jakiś związek z Bullet For My Valentine...

– Nasz duet ma pełną nazwę i byłoby miło, gdyby ktoś oprócz mnie i Mignonette jej używał.

Mia szturchnęła mnie łokciem. Nie podobała jej się moja oschłość podczas rozmowy.

Akurat w tym momencie perkusista zagrał wstęp, więc nasza rozmowa z tym gościem się urwała.

Ciężki, krzykliwy głos wokalisty, mocne dźwięki perkusji, rzucanie się na instrumenty plus gitara i piszcząca Mia obok mnie – to było zdecydowanie za dużo. Miałem ochotę stamtąd wybiec i poczekać na Mignonette w samochodzie, ale drzwi areny były zamknięte. Robiło mi się słabo.

– Mia, chociaż ty mi oszczędź nerwów i przestań krzyczeć – poprosiłem, zamykając jej usta.

Mia kiwnęła głową. Pocałowałem ją w czoło i puściłem. Rzeczywiście, do końca koncertu była raczej cicho.

Ostatnia piosenka jednak do mnie trafiła – mam na myśli Tears Don't Fall. Była raczej ciężka, ale naprawdę fajnie się jej słuchało.

– No dobrze, maleńka. Znowu ci się udało. Bo ostatnia piosenka mi się naprawdę podobała– powiedziałem, uśmiechając się do swojej dziewczyny.

– Jak zawsze. Ale nie mów na mnie „maleńka", bo wcale nie jestem taka mała.

– Wzrostem nie. Ale wiekiem tak.

– A teraz – dobiegł nas głos wokalisty – doszły mnie słuchy, że na sali jest inna gwiazda metalu. Jeżeli dobrze wiem, to wokalistka ma długie, różowe włosy, a gitarzysta jest blondynem...

Wszystkie twarze zwrócone były w naszą stronę.

– Śmiało, chodźcie – zachęcił, a ja, trzymając za rękę swoją Mię, wszedłem na scenę.

Wcześniej poznany przez nas gitarzysta podał mi swój doubleneck – gitarę o dwóch gryfach i dwunastu strunach.

– Ja dam radę na tymgrać? – zapytałem. – Który gryf jest tym standardowym?

– James... Oba gryfy są standardowe. Tylko uważaj, żeby nie zahaczyć o którąś ze strun drugiego gryfu, bo spieprzysz sobie piosenkę – pouczyła Mia. Ona, wraz z Mattem, który był wokalistą, stanęli przy mikrofonie.

Klawiszowiec zagrał pierwsze akordy do piosenki, będącą komplikacją mnie, Mii i Tylera Josepha z Twenty One Pilots. Spróbowałem ogarnąć to dwunastostrunowe coś, co trzymałem w rękach. I, o dziwo, udało mi się to.

Mignonette przyciągała uwagę bardziej, niż cały występ Bullet For My Valentine. Wszystko, co miała do pokazania było zasłonięte, ale i tak przyciągało wzrok. Spojrzałem na jej ruchy na scenie. I w tym samym momencie zacząłem się śmiać. Tak bardzo, że upadłem na scenę, a i tak nie mogłem się powstrzymać.

A chodziło tylko o to, że Mia była dużo wyższa od długowłosego bruneta, który stał obok niej.

A ponieważ nikt oprócz mnie nie zwrócił na to uwagi, wyśmiano nie ich, tylko mnie. I może to dobrze. Zasłużyłem sobie. Gitarzyści powinni lądować na kolanach, a nie na tyłku. I mimo to potrafić utrzymać gitarę w ręku, a nie ją puścić.

Szybko się ogarnąłem i powróciłem do grania.

Mignonette robiła powolne ruchy, niesamowite rocking hair, czyli zatrzymywanie włosów odrzuconych do przodu lub do tyłu przez chwilę w powietrzu, nazywane przez nią testowaniem grawitacji, a jej głos był co najmniej tak ciężki, jak głos wokalisty. W pewnym momencie jednak przedłużyła głoskę „a" tak długo, dopóki nie zaczęła piszczeć.

Jeżeli chodzi o mnie,to nie zrobiłem nic niezwykłego, bo pilnowałem sześciu strun, które były mi potrzebne. Pozostała połowa mnie jedynie denerwowała. Podobnie jak dodatkowy gryf.

Na sam koniec Mia do mnie podbiegła i uwiesiła się mojej szyi. Złapałem ją w talii i delikatnie podniosłem do góry. Ona wtedy szybko wsunęła język do moich ust. Przywykłem już do tego, że lubiła się całować publicznie. Oczywiście, temu pocałunkowi towarzyszyły brawa.

Gdy w końcu się ode mnie odkleiła, wokalista podarował młodej kostkę do gitary z nadrukowaną nazwą zespołu. Uszczęśliwiona szesnastolatka podziękowała i z wielkim uśmiechem na twarzy zeszła ze sceny.

– To wszystko na dzisiaj. Bardzo miło było mi poznać tę dwójkę... Założę się, że za kilka lat to na ich koncercie się spotkamy. Dziękuję wam wszystkim.

Lindsey i Mia całą drogę do samochodu nawijały. Na szczęście, łatwo im przyszło się rozdzielić.

– Jamie? – zapytała w pewnym momencie Mia.

– Mmm?

– Mogę zostać u ciebie na noc?

– Jasne. A co, znowu nie pytałaś o zgodę rodziców?

– Pytałam. Ale mi nie pozwolili. I tak będę miała przerąbane, bo do tej pory nie są do ciebie przekonani.

– Powiem ci tylko tyle: moi rodzice nie mieli takich problemów ze mną dziesięć lat temu. No dobrze, raz wymknąłem się na koncert, z tym, że tu chodziło o Michaela Jacksona, a nie jakieś dziwne coś.

– Michael Jackson już nie żyje. Od czterech lat. Też bym się wybrała.

– To nie jest pierwszy raz, kiedy wymykasz się z domu na koncert.

– I co z tego?

– Twoi rodzice się po prostu o ciebie boją. A ty tylko wykorzystujesz ich cierpliwość.

– Tak czy inaczej by mieli problem.

Stanąłem na swoim podwórku.

– Już, dobrze. Zostań. To nie ja będę musiał się z tego jutro tłumaczyć.

– Ja też nie – Mia wysiadła z samochodu. – Może lepiej zmieńmy temat? Bo zaraz zaczniemy się kłócić i tyle nam wyjdzie.

Konflikty z rodzicami były powodem, dla którego Mignonette miała swoje rzeczy również u mnie. W każdej chwili mogła do mnie przyjść, ewentualnie po mnie zadzwonić.

Gdy usiadła na łóżku i wzięła swój telefon, odebrałem go jej i pocałowałem ją w szyję. Oczywiście, nie tylko dlatego, żeby ją pocałować. Po prostu chciałem się z nią przespać, nie w sensie, że obok niej, tylko z nią. A to naprawdę wielka różnica.

– Masz szczęście, że też mam na to ochotę – uśmiechnęła się Mia i zdjęła swoją kurtkę, żeby było mi łatwiej poradzić sobie z resztą jej ubrań.

– Ty zawsze masz na to ochotę – stwierdziłem, zdejmując jej koszulkę i robiąc dziewczynie malinkę na obojczyku. Cicho pisnęła.

To było dokładnie po pół roku związku. I trzy miesiące od dnia, kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy, w autobusie, w którym mieliśmy wszystko, co było nam potrzebne w trasie koncertowej – mała sypialnia, łazienka i coś w rodzaju kuchni. Oczywiście, nasz pierwszy raz miał miejsce w sypialni. Już nie czułem się dziwnie z faktem, że jestem w związku z nastolatką.

Za kilka chwil Mignonette była już zupełnie naga. Szybko zrzuciłem z siebie swoje ubrania.

Podparłem się nad nią. Nasze usta złączyły się ze sobą w momencie, gdy zrobiłem, co do mnie należało. Dziewczyna splotła swoje dłonie na moim karku. Z jej ust wydobył się cichy jęk. Położyłem palec na jej wargach.

– Ciii... Jestem tutaj, maleńka – szepnąłem, od razu ją całując.

To właśnie było jednąz rzeczy, których mi brakowało.

Ninnie była zupełnie inna od Mii.

***

Ja i Linnie obudziliśmy się wcześnie rano. Pocałowałem dziewczynę na dzień dobry.

– Idę do Lulu –powiedziała od razu Ninnie i wstała z łóżka. Zarzuciła na siebie szlafrok i wyszła z pokoju. Skorzystałem z tej chwili i wyciągnąłem z szuflady swój notes. Chciałem napisać do Mii...

... Ale Lindsey tak szybko, jak wyszła, tak szybko wróciła.

– Śpi –poinformowała, a ja schowałem zeszyt z powrotem do szuflady.

Dziewczyna wskoczyła do łóżka i się do mnie przytuliła.

– Jimmy?

– Mmm?

– Tym razem się zgodzisz, prawda? – zapytała, unosząc na mnie wzrok.

– Nie, kochanie, nie zgodzę się. Daj mi spokój. Jak będę chciał to sam poproszę.

– Co cię ugryzło? No proszę...

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo nie.

– Obraziłeś się na mnie,czy co na świecie?

– Nie obraziłem się, po prostu nie mam ochoty.

– A jak ładnie poproszę?

– Nawet się nie wysilaj, bo nic ci z tego nie wyjdzie.

– Ale, James...

– Nie ma żadnego „ale, James".

– Valentine!

– Teraz to tylko sobie grabisz.

– Co ci się, do jasnej cholery stało? Nagle się taki wierzący zrobiłeś?

– Być może.

Lindsey spojrzała mi woczy.

– Proszę... Chociaż kilkanaście minut.

– Mogę cię co najwyżej przytulić.

– To nie za dużo.

– Zrozum, że z twoich podchodów nic nie wyjdzie.

– James!

– Ty jesteś jakaś nienormalna, czy co? Nie i koniec.

Wstałem z łóżka i włożyłem jakiekolwiek dżinsy. Założyłem koszulę w kratkę i rozczesałem włosy. Przy okazji uczesałem również Ninnie. Splotłem z jej włosów warkocz.

– Kto cię nauczył pleść warkoczyki, co?

– Mia. Kiedyś potrzebowała pomocy... To mnie poinstruowała i mi coś wyszło.

– Cholera, bez Mii to ty byś nic nie umiał...

– W sumie taka prawda. Co najlepsze, powinno być na odwrót.

Lulu weszła do pokoju. Podniosła w górę swoje wielkie, brązowe oczęta.

– Nie muszę dzisiaj iść do przedszkola, prawda? – zapytała, patrząc na mnie.

– Nie – uśmiechnąłem się. – Nie pójdziesz tam, dopóki rączka ci się nie zrośnie. Czyli jeszcze dosyć dużo czasu.

– Dziękuję – Lou przytuliła się do mnie z wielkim uśmiechem.

Wraz z małą poszedłem do kuchni. Zrobiłem jej płatki z mlekiem. Jak zawsze, długo w nich mieszała bez celu. Jakby myślała, że przez to porcja się zmniejszy.

Zaparzyłem sobie kawę i usiadłem obok Louisy.

– Wyjdziesz stąd dzisiaj, czy nie? – zapytałem, biorąc od niej łyżkę i wkładając ją dziewczynce do buzi.

Tymczasem dołączyła do nas Ninnie. Miała na sobie minispódniczkę i koszulkę z głębokim dekoltem.

– Weź ty się w końcu normalnie ubierz – ledwie podniosłem na nią wzrok. – Ja naprawdę rozumiem, że jesteś młoda, śliczna, zgrabna i w ogóle, ale w tej chwili to równie dobrze mogłabyś w ogóle się nie ubierać.

– Taaa, młoda i śliczna... Ciekawe, w którym miejscu i jak dawno temu.

– Po całości i w tym momencie. Ale się przebierz. Byłoby mi wstyd gdziekolwiek się z tobą pokazać.

– A to dlaczego?

– Bo wyglądasz jak panienka lekkich obyczajów, delikatnie mówiąc. I już najlepiej nic nie mów, tylko spierniczaj się przebrać – poleciłem, a Linnie, nie do końca zadowolona, poszła do sypialni. Po drodze rzuciła we mnie jakimś pluszakiem Louisy, która zaczęła się śmiać.

Lulu zdążyła zjeść całą miskę płatków. Moja kawa nadal stała nietknięta przede mną, wraz z dwoma kanapkami z żółtym serem.

– W razie czego to wina cioci, że mnie zagadała – stwierdziłem, biorąc do ręki kanapkę.

– Dlaczego kazałeś cioci Lindsey się przebrać?

– Bo wyglądała nieładnie.

– Przecież ciocia jest bardzo ładna, to nie może wyglądać nieładnie –stwierdziła Lou.

– Ciocia jest śliczna... Tylko właśnie te ubrania nie skupiały uwagi na jej buzi, więc wyglądała niezbyt dobrze.

– A czy znałeś ciocię, kiedy mamusia żyła?

– Hmm... Znałem ją. Ale nigdy z nią nie rozmawiałem. To było na koncercie, na który wcale nie chciałem pójść, więc wszystko mnie denerwowało.

Tymczasem przedmiot rozmowy wszedł do kuchni. Tym razem, panna Johansson miała na sobie proste dżinsy i jasną koszulkę wiązaną na dekolcie... Która miała minimalnie mniejsze wycięcie, niż tamta, ale należała do Mii, dlatego nie miałem problemu z jej wyglądem.

– Ujdzie –stwierdziłem, zawiązując mocniej wstążkę.

– No ja myślę. To... co dzisiaj robimy? – zapytała, zabierając mi jedną kanapkę.

– Nagrałbym jakąś piosenkę. Bo wczoraj znalazłem kilka słów w notesie Mii, dopisałem resztę, parę nut... I chciałbym zakończyć temat, zanim zapomnę.

– W porządku. Weźmiesz ze sobą Lulu? Chciałabym gdzieś pójść sama...

– Jasne. Tylko, Lou... obiecujesz, że niczego nie dotkniesz?

– Mhm – mruknęła Louisa.

– No. To mogę cię wziąć.

Wziąłem z salonu gitarę i wraz z Lulu wyszedłem z domu. Napisałem jeszcze szybką wiadomość do Stephanie, żeby się upewnić, że będzie w studio.

Na miejscu się z nią spotkałem. Zdziwiła się na widok Lulu.

– Nie mów mi, że to Louisa...

– A jednak. Ma już prawie pięć lat.

– Jest bardzo podobna do Mii.

– No przecież nie do Lindsey.

– A jaka duża... Dobra, co tym razem?

– Mogłabyś najpierw dać mi płytę? – poprosiłem, sadzając córeczkę na miejscu Steph.

Dziewczyna podała mi płytę. Było na niej już trzynaście piosenek – jedna nagrana tylko przeze mnie, pięć nagranych z Mią i siedem jej solowych kompozycji.

– W sumie to moglibyśmy ją już wydać... – stwierdziłem. – Ale dołóżmy jeszcze jeden utwór – uśmiechnąłem się, wyjmując gitarę z pokrowca.

– Podaj mi tytuł, to od razu go sobie zapiszę do zmiany na okładce.

– Hmm... Nie zastanowiłem się nad tym... Ale zapisz Like I Have Never Been Gotten.

– Dłużej się już nie dało, nie? – roześmiała się Stephanie.

– To tekst Mii... Nie mogę go skrócić.

– W porządku. Do mikrofonu... Ej, Lou, co ty tutaj robisz?

– Siedzę – odpowiedziała dziewczynka.

Steph się do niej uśmiechnęła i wzięła ją na kolana.

– To teraz sobie posłuchamy, co twój tata wymyślił. Tylko musisz być zupełnie cichutko, dobrze?

Lulu przytaknęła, a Stephanie założyła słuchawki. Dała mi znak, że zaczyna nagrywać.

Zagrałem parę prostych akordów techniką arpeggio. Właściwie to improwizowałem. Nie miałem przemyślanych żadnych akordów. Jedynie chodziła mi po głowie jakaś melodyjka, którą starałem się przełożyć na akordy... Muzycy mają naprawdę ciężki żywot...

Jednak mi się udało. Zdawało mi się, że przede mną stoi Mia i trzyma kartkę z nutami. Zrozumiałem, że w tej chwili mi pomaga. Że patrzy na moje wyczyny i podsuwa mi na myśl idealne akordy.

Na sam koniec, wiedząc, że Steph nie przerwała nagrania, szepnąłem pod nosem „Dziękuję, Mignonette". I wtedy zakończyła nagranie.

– Dołożymy jeszcze perkusję i drugą gitarę, dobrze? – zapytałem.

– Okej.

Odtworzyła nagranie z jedną gitarą. Podczas refrenu dodałem parę akordów, potem dołożyłem perkusję... Brzmiało nieźle.

– Już wszystko –stwierdziłem. – Możesz to zapisać na płycie. Czy za miesiąc będę miał możliwość, żeby ją wydać?

– Tak, jasne... Może być trzeciego?

– Pewnie. Następny utwór wydam jako solowy artysta – obiecałem.

– Trzymam za słowo. A jak ci się układa z Lindsey?

– Prawie tak dobrze, jak z Mią.

– To świetnie... Kiedy mnie zaprosisz na ślub? – roześmiała się.

– Po jej dwudziestych siódmych urodzinach. Wtedy chcę jej się oświadczyć.

– Czyli tak mniej więcej?

– W kwietniu ma urodziny, więc... jakoś w okolicach maja, może czerwca coś pomyślimy.

– O ile przyjmie pierścionek.

– Na pewno to zrobi. Może nie ze względu na mnie, bo jest trochę wkurzona, ale na pewno ze względu na Lou. Ona ją wręcz uwielbia.

– Oho... Co zbroiłeś?

– Nieważne. Znaczy, nic nie zbroiłem... Tylko ona na mnie naciska, a ja jej odmawiam w pewnej kwestii. I jak na razie mam jej na tyle dosyć, że nie zmienię decyzji.

– Chyba wiem, o co chodzi... Wcale jej nie zazdroszczę.

– Da radę – stwierdziłem.

– Może ja zrobię herbatę? Zmontuję piosenkę i trochę sobie przy okazji porozmawiamy.

– A co na to Lulu? –zwróciłem się do córeczki. – Zostaniemy jeszcze chwilę?

– Troszkę tęsknię za Chrupusiem – odpowiedziała dziewczynka.

– Ale wytrzymasz kilka chwil bez niego, prawda?

Lou kiwnęła główką.Wziąłem ją na kolana, a Steph poszła zrobić herbatę.

W oczy rzuciła mi się nagroda platynowej płyty za jeden z albumów Mii jeszcze jako czternastoipółletniej dziewczyny, solowej artystki. Była naprawdę zdolna. Nasz pierwszy, wspólny album z kolei pokrył się diamentem w kilku krajach. Do tej pory rozpiera mnie z tego duma. Tę nagrodę trzymałem w domu, postawioną przy instrumentach Mii.

Stephanie wróciła wraz z dwiema filiżankami herbaty i kubkiem czekolady dla Lulu.

– Mam nadzieję, że Louisa nie ma uczulenia na czekoladę – uśmiechnęła się i podała dziewczynce kubek.

– Nie, spokojnie.

– Co jej się stało w rączkę? – zapytała dziewczyna, wskazując na rękę Lou.

– Złamała ją podczas zabawy w przedszkolu.

– Auć.

Delikatnie przytuliłem swoją córeczkę.

– Ale Lulu jest bardzo dzielna i już ją nie boli, prawda, słoneczko? – zapytałem, cmokając dziewczynkę w nosek. Rozchyliła usteczka w wielkim uśmiechu.

– Po mamusi, co nie? –roześmiała się Stephanie, siadając przed komputerem.

– Uważasz, że ja nie dałbym sobie rady w takiej sytuacji?

– W tej może i tak... Ale na pewno jako małe dziecko pobiegłbyś do mamusi i nie odklejałbyś się od niej przez dobre dwa tygodnie.

– Tutaj masz rację. Byłem strasznie płaczliwym dzieckiem. Ale Lulu taka nie jest. W nocy troszkę płakała, ale szybko przestała i znowu usnęła.

– O, i obawiam się, że zapomniałam ci powiedzieć, o pewnej swojej głupocie... Obiecujesz, że nie będziesz się śmiał, cokolwiek to nie będzie?

– No jasne, że nie. Co się stało? – zapytałem, a Stephanie zaczęła się śmiać.

– Dobra, ja się śmieję, ale ty lepiej tego nie rób... Otóż, jakiś czas temu podczas pewnej potańcówki zachowałam się dosyć nieodpowiedzialnie... No, a teraz mam do przekazania ci to samo, co ty mi pięć lat temu... Zostaniesz wujkiem – zaśmiała się.

– Nie wiem, czy powinienem płakać, czy ci pogratulować – przyznałem. – Ale, Stephanie, ile ty masz lat, żeby się tak zachowywać?

– Dwadzieścia dziewięć. Mam nadzieję, że sobie poradzę... Ale będzie mi ciężko.

Lulu zeskoczyła mi z kolan. Zauważyła na półce pluszowego królika, podobnego do jej Chrupusia.

– Mogę się nim pobawić? – zapytała, wskazując na zabawkę.

– Jasne –odpowiedziała Stephanie.

Podszedłem do dziewczyny i ją mocno przytuliłem.

– Dasz sobie radę. Ja i Mia też myśleliśmy, że będzie nam ciężko. Ale byliśmy w błędzie. Zobaczysz, że wszystko będzie jeszcze lepiej, niż teraz.

– James... Was było dwoje, a ja jestem jedna.

– Ja też długo radziłem sobie sam. To nie jest nic strasznego. Musisz się do tego jedynie pozytywnie nastawić.

– Stwierdzam, iż prawdopodobnie twoja narzeczona się na mnie odegrała za to, co ja mówiłam, gdy to jej dotyczyła sytuacja.

– To na pewno nie ona. Najpierw to ja miałem mieć dziecko. O tobie nic nie wspominałem.

– To widocznie coś jej się pomyliło.

– Zobaczymy. Na pewno jeszcze się doczekam drugiego maluszka.

– Trzymam za was kciuki. Na pewno wam się uda.

Pocałowałem dziewczynę w policzek. Jej skóra pachniała czymś słodkim, jakby truskawkami i czekoladą czy coś w ten deseń.

– To ile ci jeszcze zostało?

– Siedem miesięcy. Dlatego zaplanowałam twoją płytę na przyszły miesiąc. Dalej mogłabym mieć problem z przyjściem do pracy akurat w dniu premiery.

– Mnie to nawet cieszy, że tak szybko... To następną wydamy wtedy, kiedy już zostaniesz mamą... Obawiam się, że gdy tylko wrócę do domu, nie będę mógł powstrzymać się od śmiechu... Już jest mi ciężko– powiedziałem, upijając łyk swojej herbaty.

– Nie dziwi mnie to –Stephanie zagrała kilka akordów na swoim keyboardzie. –Zachowałam się jak jakaś nastolatka.

– W sumie to ja też miałem dwadzieścia dziewięć lat, kiedy Mia zaszła w ciążę...

– Zaczyna mi jej brakować – szepnęła Stephanie, opuszczając wzrok na swoje buty.

– A ja dopiero zdążyłem się pogodzić z tym, że jej nie ma... Na szczęście, zostawiła mi jakieś swoje notatki i pamiętniki. Bez nich na pewno byłoby mi ciężko.

Stephanie podniosła wzrok na moją córeczkę. Lou udawała, że karmi czymś królika. Uśmiechnęła się pod nosem.

– I coś jeszcze. Jej malutką kopię.

– To jest tak oczywiste, że nawet tego nie brałem pod uwagę. Lulu! Dobrze się czujesz?

Dziewczynka mruknęła na tak w odpowiedzi i przytuliła się do zabawki.

– To jest braciszek Chrupusia – oznajmiła.

– Ale wiesz, że on jest cioci Stephanie, a nie twój?

– Wiem. Kiedy pójdziemy do domu? – zapytała Lou, odkładając królika na miejsce.

Wyjąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer do Ninnie.

– Zapytaj się cioci Linnie, czy wróciła już do domu.

Louisa wzięła ode mnie telefon i poczekała, aż Lindsey odbierze. A ponieważ włączyłem głośnik, słyszałem każde słowo Ninnie.

– O co chodzi, panie Valentine? – usłyszałem jej głos. Ja i Stephanie zaczęliśmy się śmiać.

– Ciociu, to ja, Lou –poprawiła dziewczynka.

– Lulu? Coś się stało, słoneczko?

– Jesteś już w domku?

– Właśnie wróciłam. I zauważyłam, że nie mam kluczy...

– Zaraz cię uratujemy, Ninnie – roześmiałem się i wyjąłem oba komplety kluczy z kieszeni... Mnie, Steph i Louisę ta sytuacja śmieszyła. Linnie tylko westchnęła do telefonu.

– To się zbieraj szybciej, bo wpadłam do wody i stoję przed drzwiami przemoczona do suchej nitki.

– Co? –zachichotałem. – Już idziemy. Na razie – odebrałem telefon od Lou i schowałem go do kieszeni.

Pocałowałem Stephanie w policzek na pożegnanie i wraz z Louisą opuściłem studio.

Ninnie nie żartowała. Stała przed domem zupełnie mokra.

– Oj, Lindsey... Naprawdę, ostatnio robisz z siebie ofiarę losu.

– No co? Po prostu mam wielkiego pecha.

Otworzyłem drzwi, a Linnie od razu pokierowała się do łazienki.

– Tylko nie przesadź z tapetą! – krzyknąłem, szykując jakieś kanapki dla Lulu.

Louisa poszła po swojego królika. Za chwilę razem z nim zeszła ze schodów. Weszła do kuchni i przytuliła pluszaka zdrową rączką.

– Niestety, Lou, ale królik i tak nie zje za ciebie – oznajmiłem, stawiając kanapki na stole.

– To jest Chrupuś, nie królik – poprawiła dziewczynka.

– Jakby nie patrzeć, Chrupuś jest królikiem.

– Ale ma imię, więc nie jest jakimś tam królikiem. Jest Chrupusiem.

– Niech ci będzie –zgodziłem się. – To teraz wcinaj – uśmiechnąłem się.

Lindsey akurat pojawiła się w kuchni. Miała na sobie krótkie spodenki i zmyślną koszulkę. Jej długie, jasne włosy opadały jej swobodnie na ramiona. Nie miała na twarzy ani odrobiny makijażu.

– Ninnie, mam przeczucie, że zakochałem się od nowa – powiedziałem, przytulając ją i delikatnie całując w szyję.

– No widzisz. Jednak czasami potrafię się dobrze ubrać – uśmiechnęła się, uwalniając się z mojego uścisku i siadając obok Louisy.

– Czasami to za dużo powiedziane. Raz w życiu ci się to udało – uściśliłem, zbierając jej włosy do tyłu.

– Gdy rzucasz jakiś tekst w tym stylu, to zaczynam się zastanawiać, dlaczego jeszcze z tobą jestem...

– Widocznie myślisz to samo, tylko boisz się do tego przyznać – odpowiedziałem, całując ją w skroń. – Tak w ogóle, to Steph zaszła trochę za daleko na jakimś przyjęciu... i – zachichotałem. – Jest w ciąży.

– Ty chyba sobie żartujesz... Ona jest ode mnie starsza. To niemożliwe, żeby się tak zachowała.

– Nie żartuję... A kiedy to Mia była w ciąży, wyśmiała ją. No i teraz ma za swoje. Mia przynajmniej wiedziała, kto jej w tym pomógł.

– No, cholera, wszystkie dziewczyny w moim otoczeniu albo już mają dzieci, albo są w ciąży, tylko nie ja – Ninnie uderzyła dłonią o stół i odchyliła się do tyłu. – Co robimy źle... Albo w sumie co robiliśmy...

– Spokojnie, Lindsey. Przecież nam się uda. No dobrze, przepraszam, że ci odmawiałem, ale... Tak wyszło. Na pewno jeszcze w tym roku zostaniemy rodzicami – obiecałem.

Lindsey odwróciła się do tyłu i na mnie spojrzała.

– Jesteś pewien?

– Oczywiście. Tylko musimy o to poprosić. Z całego serca – powiedziałem, łapiąc ją za rękę.

Blondynka uroczo się do mnie uśmiechnęła.

– Pamiętasz, co mówiła Mia? – zapytałem.

– Że zrobi wszystko, żeby spełnić nasze marzenie jeszcze przed naszą drugą rocznicą – odpowiedziała Lindsey. – Myślisz, że naprawdę to zrobi?

– Nie tyle myślę, co jestem pewien. A jeżeli nie dotrzyma słowa... To znaczy, że miała w tym jakiś powód.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top