Rozdział 26
Xavier
— Już tęsknię — powiedziałem, zaczesując włosy brunetki za ucho. Spojrzałem za nią, gdzie w oknie bacznie przyglądał się nam jej ojciec.
— Nie przesadzaj — prychnęła, wtulając twarz w moją dłoń.
— Chyba jesteś wystarczająco dorosła, abym mógł cię pocałować na oczach twojego ojca? — bardziej zapytałem, niż stwierdziłem, przybliżając swoją twarz do jej.
— Tak czułam, że będzie na nas patrzył — przewróciła oczami, stając na palcach i łącząc nasze usta w czułym pocałunku.
Pełnym uczuć, niewypowiedzianych słów i... miłości. Takiej, której jeszcze żadnej z nas nie zaznało. Miłości, którą zrozumieliśmy podczas tych trzech miesięcy. Miłości, która była tylko nasza.
Palce dziewczyny błądziły w moich włosach, a moje dłonie na oślep przemierzały jej ciało. Przez cały ten czas zdążyłem się nauczyć struktury jej idealnej figury. Wiedziałem, że na brzuchu tuż obok pępka ma pieprzyk, a na biodrze bliznę, którą nabyła jeszcze, gdy była małym dzieciakiem. Znałem każdy skrawek jej skóry na pamięć. I gdyby ktoś poprosił mnie, abym namalował ją, nie patrząc na nią, zrobił bym to nawet z zamkniętymi oczami.
— Uważaj na siebie — powiedziała, napierając dłonią na mój tors.
Skinąłem głową i po krótkim pożegnaniu, odeszliśmy w przeciwne strony. Ja wsiadłem do samochodu, a Claire weszła do domu, w którym czekał na nią zniecierpliwiony tata.
Nie wiedziałem czy ona się cieszy, że już wróciła, czy wręcz przeciwnie, bo całą drogę była jakaś dziwna. Prawdę mówiąc, jej dziwne zachowanie pojawiło się już z dobry miesiąc temu, ale nie przykuwałem do tego zbytniej uwagi. Zrzuciłem to na długi pobyt poza domem, albo złe samopoczucie. Jaki byłem głupi, aby tego nie zauważyć.
Claire mało mówiła, a zazwyczaj kochała opowiadać. Mało się śmiała, a nie śmieszyły jej nawet głupie teksty Josha. Nie malowała się, a wiedziałem, że bez tego czuła się cholernie niekomfortowo. Coś się działo i ja o tym nie wiedziałem. Nie zwierzyła mi się. Udawała, że wszystko jest okej, a mimo to w środku niej coś ze sobą walczyło.
— Ale ty się potulny przy niej zrobiłeś — skwitował Josh, który przyglądał się swoimi wypolerowanym paznokciom. — Nawet się nie wkurwiasz na Ellie!
Dokładnie tak, ten idiota dał się namówić Ellie i Claire na domowy manicure. A w dodatku był z siebie bardzo dumny, że dał się na to namówić.
— Dziś się to zmieni — mruknęła rudowłosa, która zajęła miejsce w naszym samochodzie podczas drogi powrotnej, bo nawiązała z Claire taką więź, że nie odstępowała jej na krok. Jednak tym razem nie pogadały za dużo, bo Claire była małomówna, a Ellie nie naciskała.
Spojrzałem podejrzliwie na kobietę, a ta wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Wiedziałem o co jej chodzi. Czułem to i chciałem odwlekać tą rozmowę tak bardzo, jak tylko się dało. Nie chciałem podejmować decyzji. Nienawidziłem tego. Czułem, że wtedy wszystko zależy ode mnie, a ja nie chciałem żeby tak było. Nie lubiłem brać na siebie odpowiedzialności, bo bałem się dalszych konsekwencji.
Josh jakby zawstydzony odzywką Ellie, odwrócił się do przodu i całą drogę do hotelu za miastem się już nie odezwał. Każdy z nas pogrążył się we własnych myślach. Ale tylko ja i Ellie baliśmy się swoich własnych. Oboje myśleliśmy o tym samym i obu nas to przerażało. Ona wiedziała co muszę zrobić, a ja wiedziałem, że nie mogę tego zrobić.
Nie chciałem znowu łamać serca. Tym razem nie tylko Claire ale również sobie. Nie byłem na to gotowy. Nie chciałem żyć każdego dnia z myślą, że pozwoliłem tej dziewczynie mi zaufać, a po chwili zawiodłem. Ta myśl by mnie niszczyła. Każdego dnia zjadała by mnie od środka, aż w końcu bym umarł. Umarł z miłości do odpowiedniej kobiety.
A ja nie chciałem umierać. Chciałem spędzić z nią każdy kolejny dzień i każdą wolną chwilę. To ta kobieta sprawiała, że żyłem. Że chciałem żyć. Że umiałem żyć. Pokazała mi, że życie nie jest czarno białe. Wprowadziła w nie światło, którego nie chciałem już stracić. Nie mogłem znów zabłądzić. Gdybym znów zgubił drogę, nie odnalazłbym już właściwej. Nie odnalazłbym jej, bo straciłbym swoje światełko, którym była Claire Flores.
A myśl, że mógłbym ją stracić, cholernie mnie przerażała.
Weszliśmy do nowego apartamentu w kompletnej ciszy. Atmosfera wokół nas była tak napięta, że można by ją ciąć tępym, plastikowym nożem. Nadchodziło to, czego się obawiałem. Niektórzy twierdzili, że cisza zwiastuje nadchodzące szczęście. W tej chwili cisza była zapowiedzią najgorszego. Katuszy, cierpienia, cholernego bólu i odpowiedzialności, którą musiałem przyjąć na swoje barki.
Łzy przegranej zjadały mnie od środka, a jeszcze żadne z nas nie wypowiedziało słowa. Tego jednego, lub dwóch, które dzisiejszego wieczoru były nieuniknione. Drżałem. Moje serce zaczynało się kruszyć, a łzy prawie wypływały z moich oczu. A ja nie mogłem teraz być słaby. W tej chwili powinienem być najsilniejszą wersją siebie.
— Xavier — cichy, kojący głos Ellie przywrócił mnie do funkcjonowania. Spojrzałem na nią, choć miałem wrażenie, że jest tylko moim złudzeniem. Ból przyćmił wszystko. — Zrobię co w mojej mocy, dobrze?
Zaufałem jej. W tej chwili dałem jej potrzymać moje serce, bo wierzyłem, że ona to naprawi. Że stanie na głowie, abym nie musiał podejmować tej jebanej decyzji. W niej była nadzieja. Teraz Ellie wzięła odpowiedzialność za mnie i tylko ona miała prawo do decyzji. Teraz mogłem podporządkować się tylko jej, a wiedziałem, że ona zdaje sobie sprawę z moich wciąż wzmacniających się uczuć do dziewczyny o arktycznych oczach.
Teraz pozostało czekać. A czekanie i cierpliwość zawsze były najgorszym etapem.
Siedziałem na kanapie niezliczoną ilość czasu, nie ruszałem się o cal, bo bałem się, że każde poruszenie się, oddali mnie od pozytywnych wieści. Pierwszy raz tak cholernie się bałem i to nie o siebie. Przestałem być egoistą. Dla tej dziewczyny przestałem być wszystkim, co negatywne. Bo ona zasługiwała tylko na pozytywy.
Rudowłosa kobieta mignęła mi gdzieś przed oczami. Nie widziałem jej wyrazu twarzy. Nie chciałem go widzieć, bo gdybym zobaczył tam smutek - załamałbym się, a gdybym dostrzegł uśmiech...
— Ocknij się — dotarły do mnie słowa kobiety, a po chwili poczułem jej silny uścisk na ramieniu. Uniosłem zamglony wzrok. — Wszystko będzie dobrze. Dałam radę.
Wychwyciłem tylko "dałam radę" i od razu przyciągnąłem kobietę do siebie. Wtuliłem twarz w zagłębienie jej szyi i dziękowałem Bogu, że postawił na mojej drodze tą kobietę. Mimo, że czekało mnie jeszcze bolesne zdarzenie, poczułem, że faktycznie wszystko będzie dobrze.
Poczułem, że kiedyś zamieszkam w domu z niebieskimi zasłonami i błękitnymi liliami na ogrodzie. Uwierzyłem w to.
Bo warto wierzyć w marzenia. Nawet te najbardziej naiwne.
***
Claire
Weszłam do domu z wciąż pulsującą głową. Liczyłam, że skoro tutaj wrócę to wszystko się uspokoi, ale tak nie było. Nigdy już nic nie będzie spokojne. Od teraz wszystko miało być inne. Od momentu, gdy zadzwoniłam do taty, a on powiedział, że musimy porozmawiać, wiedziałam, że wszystko się zmieni, a moje życie stanie na głowie.
Z krainy szczęścia i radości, czas powrócić do ponurej rzeczywistości. Taka kolej rzeczy i nic tego nie zmieni.
— Tylko nie krzycz — zapowiedział mój tata, a ja już wiedziałam, że to nie będzie jedna z przyjemnych rozmów.
— Już koniec z witaniem "cześć moja ukochana córko"? — zacytowałam niedawne słowa mężczyzny, na co ten lekko się spiął i wydął wargi.
Nie byłam na to gotowa. Na to, jak i na wszystko inne co na mnie czekało, a ja nie byłam tego świadoma.
— Kochanie — zaczął mężczyzna, podchodząc do mnie w dwóch krokach. Gdy chciał położyć dłonie na moich ramionach, momentalnie je odepchnęłam.
— Pozwól mi odłożyć walizki i się odświeżyć — poprosiłam choć nie chodziło mi wcale o to.
Chciałam się nastawić na najgorsze. Przygotować na to, co na mnie czekało i nie zamierzało zwlekać.
Mężczyzna pokiwał głową i odszedł w stronę kuchni. Nie chciałam takiego przywitania. Liczyłam, że tata będzie stał w drzwiach i z szerokim uśmiechem na ustach będzie wyczekiwał mojego powrotu. Jednak się przeliczyłam. Za tym razem i każdym kolejnym...
Chwyciłam za rączki dwóch walizek i ciągnęłam je za sobą pod same drzwi pokoju. Westchnęłam głęboko i pchnęłam kolanem drzwi. Pokój pozostał taki sam. Moja jedyna pewna ostoja, która nigdy nie ulegnie zmianie. Moja przystań, która zawsze będzie czekała na mój powrót.
Rozejrzałam się po pokoju i po chwili bezmyślnego wpatrywania się w biały sufit, ruszyłam do łazienki, aby się odprężyć i przygotować na zmierzenie się z czymś, co z pewnością nie będzie przyjemnością.
Nie bałam się, tylko... Okej bałam się potwornie. Życie w niewiedzy mnie wykańczało. Ludzie twierdzą, że im mniej się wie, tym lepiej się śpi. Jebana bzdura. Im mniej się wie, tym gorzej zasnąć.
Zadręczamy się rzeczami, których nie znamy. Obawiamy się nieznanego. A gdy coś wiemy, zaczynamy to przyswajać. Nasz stres się kończy i wreszcie możemy normalnie spać.
Liczyłam, że każda kolejna chwila spędzona w gorącej wodzie, odwlecze w czasie to, co nieuniknione. Jednak tak nie było. Zaczynałam czuć jak czarna dziura niewiedzy pochłania mnie kawałek, po kawałku. Nie mogłam teraz być słaba, bo słabość wyniszcza człowieka od środka.
Na tym świecie ludzie słabi, są tymi gorszymi. Tutaj trzeba mieć twardą dupę i niczemu nie dać się zabić. Płakać można tylko, gdy nikt nie widzi. Słabości pokazywać tylko czterem ścianom swojego pokoju. A uczuciami obdarowywać tylko te osoby, które faktycznie na to zasługują. Nie można lokować uczuć w niewłaściwych miejscach.
Każdy nasz błąd odciśnie widoczne piętno na naszej przyszłości. Dlatego musiałam wstać i stawić czoła temu, co mnie nie ominie.
Wyszłam z łazienki owinięta puchatym ręcznikiem. Przeczesałam drżącymi dłońmi wilgotne włosy i ruszyłam na poszukiwanie moich spodni dresowych, które służyły mi za piżamę. Wciągnęłam na górę biały top, a na nogi odnalezione dresy. Serce biło mi jak oszalałe, a oddech co chwilę zatrzymywał się w płucach. Stresowałam się, i to potwornie.
Nie wiedziałam nawet czego mam się spodziewać. Jednak jedno było pewne — nie będzie to nic, co mnie zadowoli.
Wciągnęłam na stopy białe skarpety i nerwowym krokiem zeszłam na dół. Mój tata siedział na kanapie z głową pochyloną na przód. Jego czoło niemalże stykało się z kolanami. On był przygnębiony. A to zamiast wesprzeć mnie na duchu, dołożyło kolejne zmartwienie. Jego postawa dobiła mnie, choć ja już od dawna leżałam.
— Tato — wyszeptałam w obawie, że głośniejszym tonem zburzę wszystkie niewidzialne mury, które chroniły mnie przed najgorszym. Przed upadkiem.
Mężczyzna uniósł głowę i wskazał fotel przed sobą. Nie mówił. Wyglądał jakby się załamał. A widok załamanego ojca bolał tysiąc razy mocniej. W końcu to nie jest codzienny widok. Ten mężczyzna zawsze tryskał energią i posyłał uśmiechy każdemu. Nie bał się niczego i walczył do końca. A teraz wyglądał jakby się poddał.
— Nawet nie wiem od czego zacząć — mruknął, przecierając zmęczoną twarz. Wyglądał jakby nie spał od kilku dni, a to było nie podobne do mojego taty.
On zawsze prezentował się nienagannie.
— Najlepiej od początku — powiedziałam, siadając wygodnie w fotelu.
Mężczyzna głośno westchnął.
— Nie mieszkam tu od zawsze. Nawet się tutaj nie urodziłem — zaczął, spoglądając w okno. — Ty zresztą też.
Pierwszy puzzel, tworzący moją duszę odpadł. Ale nic nie mówiłam. Miałam wrażenie, że coś uniemożliwiło mi otwieranie ust.
— Boję się, że jeśli wyjawię ci wszystko to uciekniesz. Odejdziesz ode mnie i już nigdy do mnie nie wrócisz. Nie pożegnasz się tylko po prostu wyjdziesz i już nigdy cię nie zobaczę — wyjawił.
A choćbym bardzo chciała złożyć mu teraz obietnicę, że nigdy go nie zostawię, nie potrafiłam.
— Ale będę musiał to wtedy zrozumieć. W końcu całe życie żyłaś w kłamstwie — rytm mojego serca zatrzymał się. Całe życie. — Miałem tylko siedemnaście lat, gdy oddałem serce Catrine. Była piękna, wiesz? Miała bujne brązowe włosy, które w dotyku przypominały miękką chmurkę. Jej oczy były jaśniejsze od najczystszego oceanu — czułam się jakby mówił o mnie. — Była taka piękna i nie zasłużyła na to co ją spotkało — ja też nie zasługiwałam na to co mnie spotka, ale jeszcze nie byłam tego świadoma. — Oboje mieliśmy dwadzieścia trzy lata, gdy nas rozdzielono. Ale nie mogłem wtedy być słaby.
Wstał z kanapy i stanął przodem do okna.
— Cassidy nigdy nie była twoją matką.
Przestałam oddychać. Nic nie widziałam. Mrok mnie pochłonął.
Cassidy nigdy nie była twoją matką....
Słowa wybijały mi w głowie nieznany rytm. Zrobiło mi się gorąco. Oddech uwiązł w płucach. Ale czułam, że to jeszcze nie koniec.
— Twoją matką była Catrine.
Była.
Już nie jest. Jej nie było. Nie poznam nigdy kobiety, którą pokochał mój ojciec. Okłamał mnie. Całe życie mnie okłamywał. Cassidy od zawsze powtarzała, że nie jestem jej córką. Miała rację.
— Catrine zmarła przy twoim porodzie. Nie wiesz jak bardzo bałem się zabrać twoje wychowanie na siebie. Wiedziałem, że będziesz mi ją przypominała. Ale nie mogłem cię zostawić. Byłaś jednocześnie jedynym co nie pozwoliłoby mi o niej zapomnieć. Byłaś i jesteś jedyną osobą, dzięki której nadal tu jestem. Trzymasz mnie przy życiu, córeczko.
To słowo nie brzmiało w jego ustach już tak samo. Kłuło mnie.
— Zabrałem cię stamtąd, gdy tylko osiągnęłaś roczek. Urwałem kontakty z własną matką i wszystkimi, którzy chcieliby cię tam zatrzymać. Nie chciałem zostać w tamtym miejscu, bo to by mnie zniszczyło. Zacząłem nowe życie. Tutaj. Z tobą.
Pojedyncza łza skapnęła po moim policzku, powodując słony posmak w buzi.
— Później pojawiła się Cassidy — wyczułam ból w jego głosie. — Posklejała moje złamane serce i dała mi się pokochać. Zaczęła traktować cię jak własną córkę, a przynajmniej udawała. Zaszła w ciążę. Z twoją przyszywaną siostrą. Jednak w tym przypadku Cassidy przetrwała, a dziecko... Zaczęła pić. Codziennie wypominała mi, że to wszystko przeze mnie. Że to przeze mnie nie ma swojej córki. Powiedziała, że cię nie kocha, bo zniszczyłaś jej życie. Ona cię nienawidzi.
Nie powinno mnie to zaboleć. Nie powinno...
— Twoja prawdziwa mama została pochowana na cmentarzu w Canterbury. Jutro obchodziłaby czterdzieste trzecie urodziny. — Załamał mu się głos. — A Elizabeth Flores to moja matka.
Tata płakał. Ja też płakałam.
Ja z bezsilności, a on z tęsknoty.
#ED
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top