Rozdział 24

Claire

Koncerty i trasa mijały mi jak za pstryknięciem palca. Nim się obejrzałam całe stany leżące na wschodzie były za nami, a przed nami zostały tylko te zachodnio południowe. Każdy koncert był na swój sposób wyjątkowy.

Na pierwszym się stresowałam, choć tak naprawdę nie miałam nawet czym. Jednak oglądając całe zdarzenie zza kulis, wszystko było inne. To ile nerwów tam jest, stresu, krzyków i motywacyjnych mów, gdy Xavier zaczynał twierdzić, że nie da rady.

Może wydawać się to dziwne, że chłopak, który ma za sobą mnóstwo koncertów, zaczyna w siebie wątpić chwilę przed występem. Jednak stres potrafi zrobić z ludźmi wszystko. Potrafi zniszczyć pewność tych osób, które mogą się wydawać niezniszczalne. Z każdym kolejnym koncertem, docierało do mnie, że ja naprawdę tutaj jestem. Że jestem z Xavierem praktycznie codziennie w innej części Ameryki i spełniam swoje małe marzenia.

Uważam, że emocje, które dane mi było doświadczyć, gdy podczas koncertu w Michigan Xavier zaprosił mnie na scenę, a ja w zwykłych jeansach i rozwalonym koku wyszłam przed tysiące ludzi, są nie do opisania. Ten moment, gdy sama twoja obecność potrafi doprowadzić ludzi do pisku i płaczu ekscytacji. Ta chwila, w której Xavier śpiewając kawałek swojej piosenki, którą zadedykował mnie, patrzył mi prosto w oczy i mocno trzymał za dłoń, jest moją ulubioną, którą zabiorę do grobu i jeszcze dalej.

Prawdę mówiąc każdą chwilę spędzoną z tym Xavierem zabiorę na drugi świat, ale ta, akurat ta chwila, jest tą najpiękniejszą. Jest po prostu taką naszą.

— Jakie plany na dziś zakochańcy?! — do naszego pokoju wparował Josh, ubrany w lnianą koszulę i białe spodenki.

— Udawaj, że śpisz — zaspana chrypka Xavier'a miło połaskotała moje ucho.

Poprawiłam swoją głowę, aby wygodniej ułożyć się na klatce piersiowej bruneta. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam od nowa powieki. Josh westchnął głośno, a po chwili jęknął, jakby ktoś obdzierał go ze skóry.

— No dalej — powiedział, rzucając w nas jedną z poduszek, które wylądowały na podłodze. — Wszyscy sobie gdzieś poszli, a mnie zostawili jak jakąś czarną owcę. — Dodał smutnym tonem, jednak zamiast wzbudzić we mnie litość, zachichotałam.

— Bo jesteś czarną owcą — prychnął Xavier, wciąż nie otwierając oczu.

Zachichotałam, otwierając leniwie oczy, jednak od razu pożałowałam, bo dostałam w twarz poduszką, z której wypadły pióra. Odkaszlnęłam, czując jak do buzi wpadły mi niechciane brudy.

— Za co ja?! — krzyknęłam, odrzucając poduszkę w stronę Josha.

— Bo nie chcesz wstać i iść ze mną gdzieś! — krzyknął, rzucając we mnie tą samą poduszką co wcześniej.

Chłopak po kilkuminutowej walce na poduszki, podczas której zmiażdżyłam chyba każdą część ciała Xavier'a, a on wciąż nie wstał, rzucił się na łóżko z przeciągłym jękiem. Blondyn zakrył swoją twarz poduszką i wyrzucał w niej wszystkie wiązanki jakie tylko był w stanie wymyślić w przeciągu paru sekund.

— Wy bezduszni padlinożercy! — krzyknął, wgniatając twarz w poduszkę.

— Odezwał się ten co żre liście — prychnął Xavier, obracając się na drugi bok, tym samym wypinając w naszą stronę dupę.

— A wiesz co? Zamknij się ty... ty... łajdaku bez serca! — obronił się Josh, wyrzucając poduszkę prosto w gołe plecy Xavier'a.

W pokoju rozległ się donośny chłop bruneta, a po chwili i mój. Josh stał jak osłupiały z wciąż wytkniętym palcem wskazującym w naszą stronę. Zmarszczył zabawnie czoło i wyglądał teraz jak postać niejednego memu. Brzuch zaczął mnie boleć od ciągłego, nieustającego śmiechu.

— Dobra nooo — jęknął chłopak, prostując się i spuszczając dłonie wzdłuż ciała. Wyglądał jak przedszkolak, który próbuje przekonać mamę, że tego dnia nie musi iść na zajęcia. — No chodźcie ze mną.

— A przestaniesz wtedy jęczeć? — zapytał sennie Xavier.

— Obiecuję, że będę posłuszny jak piesek — zasalutował blondyn, powodując kolejny wybuch śmiechu Xavier'a.

— To czas start — odliczył brunet, a Josh niezrozumiale zmarszczył brwi. — Zjeżdżaj stąd. — Zarządził.

— Ale...

— Dobry Boże, daj mi siły — jęknął Xavier, chowając twarz w poduszkach. — Daj nam dwadzieścia minut, dobra?

— Aż tyle?! Boże! Niezły z ciebie zawodnik, skoro tyle potrzebujesz! — krzyknął ochoczo Josh.

— Ja pierdolę — wymruczał, kładąc dłonie na czole. — Bez podtekstów napalony dzieciaku.

— Tak jest, panie kierowniku — po tych słowach, Josh wreszcie opuścił nasz pokój i wyszedł na korytarz śpiewając jedną z piosenek Taylor Swift.

— Z nim to kiedyś sam się zaprowadzę do psychiatryka — skwitował chłopak, wstając ociężale z łóżka.

— Przynajmniej masz zabawnie.

Chłopak machnął niedbale ręką, a następnie podszedł do mnie w dwóch krokach i przyciągnął mnie do siebie.

— Chciałbym się codziennie budzić z takim widokiem — mruknął, drapiąc mnie swoim kilkudniowym zarostem.

Przyjemne ciepło rozlało się na moim sercu.

— Masz jeszcze na to miesiąc — wyliczyłam.

Czas przy Xavierze przelatywał mi między palcami. Każdy kolejny dzień mijał jak godziny, a godziny zamieniały się w minuty. Spędzałam z nim każdą wolną chwilę, a podczas tej trasy mieliśmy ich mnóstwo.

Zwiedzaliśmy każde miasto, które odwiedziliśmy, robiliśmy sobie mnóstwo pamiątkowych zdjęć, kupowaliśmy rzeczy, które będą nam przypominały o tym czasie, który tutaj spędziliśmy. Tworzyliśmy wspomnienia, które będziemy opowiadać naszym wnukom i dzieciom. Cieszyliśmy się swoją obecnością i docenialiśmy to, że los nas połączył.

— I całe życie Claire — dopowiedział, zaczesując pukiel moich włosów za ucho. — Bo chcę spędzić każdy kolejny dzień z tobą. Bez ciebie nie funkcjonuję. Jesteś moim wszystkim, ślicznotko.

Złączyłam nasze usta w namiętnym i czułym pocałunku. Wplotłam palce we włosy chłopaka i rozkoszowałam się tą chwilą namiętności. Jego dłonie sunęły po moim ciele, zatrzymując się na biodrach. Po chwili chłopak uniósł mnie, a ja oplotłam go nogami w pasie, czując jak zmierzamy w stronę łazienki.

Pocałunek przerwaliśmy dopiero w chwili, gdy zaczęłam zdejmować z siebie swoją piżamę, a Xavier spodenki. Weszłam pod deszczownicę ustawiając idealną temperaturę, a już po chwili poczułam obecność chłopaka za sobą.

Złapał za żel i rozlał go na moich plecach, dłońmi rozsmarowując go na całym ciele. Gęsia skórka pojawiała się na mojej skórze za każdym posunięciem dłoni mężczyzny. Mięśnie zaczęły mi się rozluźniać, a serce niemal wyskakiwało z klatki piersiowej.

Dla niektórych intymną chwilą jest seks. Dla nas największą intymnością były delikatne pocałunki, czułe słówka i ta chwila. Chwila, w której istnieliśmy tylko my i nikt więcej. Tak jakby na ten jeden moment cały świat wokół zniknął. Teraz wierzyłam tylko w to, że czeka nas szczęśliwy epizod. Miałam ogromną nadzieję, że przeznaczenie, które nas połączyło, zorganizowało nam dalsze życie, w którym będziemy mieć swój własny kąt, dwójkę dzieci i kota. Wszystkie próby, na które wystawiło nas życie, przetrwaliśmy, więc liczyłam, że teraz będzie już tylko dobrze.

Dwadzieścia minut o które prosiliśmy Josha, zamieniło się w godzinę, a godzina w półtorej. Nie potrafiłam normalnie się skupić, gdy w odległości metra znajdował się Xavier. Dlatego też czas się przedłużył, bo ja musiałam wyjść z domu w całości ogarnięta.

— No nareszcie! — krzyknął chłopak, przerywając liczenie gwiazdek, którymi obklejono sufit w salonie. — Prawie zasnąłem.

— Szkoda, że prawie — mruknął Xavier, zakładając na głowę czapkę z daszkiem.

— Więc, jakie plany? — zapytałam, patrząc to na Josha, to na bruneta.

— Wynająłem nam trzy motory — uśmiechnął się szeroko blondyn, poprawiając krzywo założoną czerwoną czapkę z daszkiem.

— Przecież ja nie...

— Nauczę cię — przerwał mi Xavier, łapiąc moją dłoń, a po chwili składając na niej czuły pocałunek, ignorując obecność swojego przyjaciela.

— Słodziaki! — podekscytował się blondyn.

Całe piętnaście minut później staliśmy z tyłu hotelu, gdzie zostały zaparkowane nasze motory. Ulica z tej strony miasta wydawała się cholernie pusta, co nie było normalne w Sacramento. W końcu stolica Kalifornii zawsze tętniła życiem i ciężko było tutaj znaleźć ulicę, na której nie porusza się choć jedno auto. Jednak nam się udało.

— Usiądź — poinstruował ze spokojem brunet. — Na razie tylko — zaakcentował ostatnie słowo — usiądź.

Pokiwałam głową i poprawiając swoje czarne jeansy, usiadłam na motorze. Jednak nic więcej nie zrobiłam, bo mój telefon zawibrował w kieszeni spodni i natychmiast po niego sięgnęłam.

od: Elizabeth Flores:
Jestem z ciebie dumna dziecinko, mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy

Zdezorientowana zmarszczyłam brwi. Kto to do cholery był? Miałam nadzieję, że nazwisko to zbieg okoliczności, a wiadomości to zwyczajna pomyłka. Jednak w przeciągu półtora miesiąca dostałam ich naprawdę wiele. Niektóre dotyczyły tęsknoty, wyznań, a jeszcze inne dziwnych wspomnień, o których nie miałam pojęcia. Ta kobieta opowiadała mi, że pamięta jak byłam mała i na mój pierwszy roczek kupiła mi body z różowym jednorożcem. Zlekceważyłam to, bo uznałam za zwykłą pomyłkę, jednak teraz było tego za wiele.

do: Elizabeth Flores:
to jakaś pomyłka

Wiadomość zwrotna nadeszła od razu.

od: Elizabeth Flores:
Nie kochanie, niedługo wszystko zrozumiesz

Zmrużyłam oczy i zdezorientowana schowałam telefon do kieszeni. Od razu po powrocie musiałam zapytać tatę czy znał tę kobietę. Jednak jak na razie wolałam żyć w przeświadczeniu, że to po prostu pomyłka. Tak było prościej.

— Gotowa?

— Na co? — odpowiedziałam wybita z rytmu.

— Śpisz jeszcze? — Xavier pomachał mi dłonią przed oczami. — Chcę cię nauczyć.

— Ah, tak. Gotowa.

Po czterdziestu minutach męczarni mogłam śmiało stwierdzić, że Xavier jest beznadziejnym nauczycielem, a cierpliwości mu brak. Ostatecznie po kilku drobnych uszkodzeniach, typu uderzenia w ścianę, albo zdarte kolana i upadek na dupę razem z ciężkim sprzętem, nauczył mnie Josh. Chodź nadal kiepsko mi szło, daliśmy radę dotrzeć do jednej z restauracji.

— Zmęczyłem się tą trasą — westchnął brunet, otwierając przede mną drzwi lokalu. — Następnym razem jedziesz ze mną.

— Przecież nie idzie mi tak źle! — odparłam, zakładając ręce na piersi.

Oboje mężczyźni popatrzyli na siebie i ciężko odetchnęli. Wiadomo, że nigdy nie będę taką profesjonalistką jak oni, ale nie szło mi AŻ tak źle... serio.

#ED

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top