1
Alvaro Soler, Sierpień, Berlin
Czuję jak chłód obchodzi moje blade, odkryte dłonie. Metro ma 15 minutowe opóźnienie, a ja marznę w cienkiej koszuli. Zapowiadali słoneczny dzień, a zamiast tego otrzymałem mroźny poniedziałek. Spoglądam nerwowo na zegarek i wypuszczam powietrze z płuc. To pewne, że się spóźnię. Gdyby nie umówiona wizyta mojej mamy u dermatologa, pojechałbym swoim autem. Dookoła mnie roi się od ludzi prawdopodobnie znudzonych rutyną.. może pracą. Okropna atmosfera. Brak tu jakiegokolwiek uśmiechu. Nie dość, że ten dzień nie jest jednym z najłatwiejszych, to jeszcze otoczenie naciska na mój humor. Wyciągam telefon z kieszeni i spoglądam na godzinę.
15:20
Już powinienem być praktycznie pod blokiem. Początkowo stresowałem się.. ale teraz rozumiem, że to nie ma sensu. Wreszcie przyjeżdża. Tłum ludzi przepycha się zacięcie do drzwi kolei, a ja wydaje z siebie cichy jęk zażenowania. Najpierw tacy spokojni, zmęczeni, a jak już przyjechało to zmienili swoje nastawienie. Z trudem dostaje się do środka i staje tuż przy automatycznych drzwiczkach.
- Jesteś głupi! - powiedziała oburzona, ale ja kochałem gdy się złościła. Mój niepohamowany śmiech rozległ się w pomieszczeniu.
- Przez ciebie jestem cała brudna! - dodała próbując strzepać z dżinsowych spodni mąkę. Chwilę była skupiona na białych plamach, ale wreszcie podniosła wzrok na mnie.
- Ty.. - gdy zaczęła stawiać kroki w moim kierunku, zacząłem bronić się rękoma, a jednocześnie nie mogłem przestać się śmiać.
- Spokojnie! - wykrztusiłem i zrobiłem to na tyle niepoważnie, że hiszpanka sięgnęła ręką do stołu i sypnęła w moją stronę mąką. Powoli ustawał mi śmiech i wraz ze spuszczeniem wzroku w dół spoważniałem. Miałem na sobie ulubioną koszulę i chciałem ją założyć na wieczorne wyjście do restauracji! Brunetka zilustrowała mnie poważnie wzrokiem, aż w końcu jej usta zaczęły lekko drgać i wykrzywiać się w uśmiech. Parsknęła głośnym śmiechem. Spoglądałem na nią dalej z beznamiętną miną. Hah. To takie śmieszne.
- Wyglądasz jakbym cię conajmniej okradła! - pokiwała dezaprobatycznie głową i po chwili znalazła się na moich kolanach. - Ty możesz mnie ubrudzić, a ja nie? - zapytała z uśmiechem, a ja dopiero zdałem sobie sprawę, że Sofía zrobiła to samo co ja jakieś pare minut temu. - Wypierze się. - szepnęła uśmiechnięta i pocałowała mnie lekko w usta, a ja już nie mogłem dusić w sobie zadowolenia.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wpatruje się tylko w brudną szybę.
Dónde yo vaya veo tu rostro..
Wszystko mogłobyć takie piękne.. A dziś? Dziś jestem sam. Każda moja piosenka, koncert, miejsce przypomina mi o niej. Wszędzie widzę jej spojrzenie, a czasem mam wrażenie, że gdzieś obok słyszę jej głos. Czuję jak ktoś próbuje przecisnąć się do drzwi, popychając mnie na bok, więc ustępuje miejsca. Publiczne środki transportu w Berlinie to istna katastrofa. Ludzie są tacy zgorzkniali.
Znów wyciągam telefon z kieszeni spodni i sprawdzam wiadomości.
Javi :
Będę dopiero za jakieś 15-20 minut.
Wzdycham cicho, kiedy wejście pojazdu automatycznie otwiera się na odpowiedniej stacji. Zeskakuję z lekko uniesionego wejścia i ruszam przed siebie w stronę betonowych schodów. Liczę stopnie, próbując odpędzić od siebie złe myśli i chowam swoje dłonie w kieszeniach. Podnoszę wzrok do góry i moim oczom ukazuje się szarawe niebo, na którym brak jakiegokolwiek słońca. Ciemne chmury powoli zaczynają zbierać się w stronę centrum, a wiatr nasila się od południa. Idę dość szybko przez miasto, przyglądając się dokładnie twarzą mijanych przeze mnie ludzi. Przystaje w pół kroku i mój wzrok łakomie zatrzymuje się na ciepłych, świeżych bułeczkach na wystawie piekarni.
Zjadł bym coś.
Chwilę walczę ze sobą by nie wejść i nie odciągając oczu od pieczywa, zaczynam iść dalej. Prawie wchodzę w stolik od kawiarni, ale wreszcie odrywam swoją uwagę od jedzenia. Mój żołądek się odzywa. Najgorsze jest to, że czasu na jedzenie nie mam i muszę dość szybko być na miejscu. Mijam parę alejek i po paru minutach spokojnego marszu zatrzymuje się. W ciszy spoglądam na beżowy blok. Trzecie piętro. Czekam. Wreszcie nadjeżdża ciemny, stary samochód, a przez jego szybę wychyla się Javi.
- Idziesz? - pyta krótko, a ja tylko lekko kiwam głową zostawiając go samego. Podchodzę do bloku i dzwonię pod odpowiedni numer mieszkania. Kilka sygnałów..
- Halo? - gdy słyszę to krótkie, proste słowo, zamieram. Jej delikatny głos.
- Álvaro. - odpowiadam szeptem i gdy słyszę charakterystyczny dźwięk pociągam za drzwi. Wolno stawiam stopy po stopniach schodów. Patrzę się w dół. Gdy podnoszę wzrok widzę ją, stojącą w przejściu do mieszkania.
- Cześć. - mówi cicho, jest przygaszona. Nie mogę patrzeć się w jej oczy.. Nie po tym, co się zdarzyło.
- Naszykowałaś część rzeczy? - staram się brzmieć beznamiętnie, ale mój głos lekko drży.
- Alvi, pogadajmy.. - słyszę jej bliski płaczu, głośny szept. Wymijam ją i wchodzę w głąb pokoju. Zaglądam do szafy. Wszystkie koszule zostały spakowane, nie zostało śladu po moich ubraniach. Spoglądam na półki Sofii. Wśród różnokolorowych bluzek dostrzegam ciemny, duży, męski sweter. Gdy zbliżały się Święta, nosiła go cały czas. Można powiedzieć, że stał się jej własnością. W tej chwili robi mi się słabo. Zamykam szafę i gdy obracam się omal nie wpadam na nią. Jej oczy lśnią od łez.
- Daj mi to wyjaśnić.. To był błąd, ja nie.. - urywa zdanie, gdy opuszczam naszą sypialnie. Odwrócony od niej, mocno zaciskam powieki. Nie mogę pozwolić sobie na chwilę słabości. Biorę w ręce dwa duże pudła i powoli znoszę je na dół. Do samochodu Javiego. Wracając po ostatnie rzeczy, napotykam się z jej poważnym wzrokiem. Leży bokiem na kanapie i tępo wpatruje się w moim kierunku. Obserwuje jej ciemne oczy. Być może to ostatni raz, kiedy je zobaczę z odległości trzech metrów.. a tak bardzo kocham ich kolor. Milczenie. Spuszczam wzrok, podnoszę ostatnie pudło i bez słowa wychodzę z mieszkania. Czuję się okropnie.
_________
rozdział niesprawdzony! przepraszam, że tak późno.. mam nadzieję że wam się podobało!
Koniecznie zostawcie komentarz co sądzicie o rozdziale
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top