Rozdział 65
Noc dobiegała końca. Ismena prawie nie zmrużyła oka, przewracała się z boku na bok. Raz czuła oblewający ją gorąc i odrzucała pościel, innym razem dygotała z zimna. Wtedy naciągała kołdrę pod szyję, kuliła się pod nią oraz błagała wszechmatkę o sen. Na myśl o nadchodzącej wielkimi krokami wieczerzy rejestrowała mdłości, ale dzielnie zatrzymywała zawartość żołądka na miejscu.
Wcześnie wstała, szybko udała się do jadalni. Początkowo rozważała spożycie śniadania w samotności, we własnych czterech ścianach apartamentu, w którym spędziła życie, lecz koniec końców doszła do wniosku, iż być może dziś nadarza się ostatnia okazja do spożycia porannego posiłku wyłącznie z członkami rodziny.
Nie każdy półbóg zarządzał własnymi terenami, a nawet jeśli sprawował rządy, mógł wyznaczyć namiestnika, by ten doglądał spraw władzy pod nieobecność prawowitego monarchy. Tak zrobił Foras, tak też postąpił Orias. Obaj od jakiegoś czasu przebywali niezmiennie w Wardamash, skąd dobiegała ich niedawno nowa fala mocy.
Rozpoznała energię o aromacie jaśminii. Za pierwszym razem nie znała nikogo, kto dysponowałby podobną, lecz dziś nie posiadała wątpliwości, szczególnie po plotkach przekazywanych między członkami rodziny. Podobnież Jasmin wskrzesiła człowieka, co półbogini osobiście uważała za fascynujące, nawet jeśli łamało to prawa natury, a także przerażało na swój indywidualny sposób.
Niemniej jednak Ismena obawiała się, że przyszły małżonek postanowi nie zwlekać z pogłębianiem więzi. Wciąż nie potrafiła określić, co czuła na myśl, że wraz z ogłoszeniem zaręczyn, stanie się cudzą połówką, choć słowo własność zdaniem półbogini lepiej oddawało rzeczywistość. Oczywiście wybraniec rodziców wstrzymywałby się jeszcze z rozpoczęciem współżycia, Hebete nie należało podpaść, aczkolwiek równie dobrze mógł opuszczać jej bok wyłącznie na czas nocnego spoczynku. Westchnęła ciężko na myśl, iż w zasadzie to od niej będzie wymagane, by dotrzymywała towarzystwa... komuś.
– Sallos?
Zaskoczona przystanęła tuż po pokonaniu przejścia, gdy tylko dostrzegła brata zasiadającego przy stole. Zgarbiona sylwetka nie wyglądała dobrze. Sprawiał wrażenie dużo starszego i przygniecionego głazami imitującymi egzystencjalne problemy.
Przez myśl przemknęło mangalskiej księżniczce, że noc miał cięższą od niej. Ucieszyła półboginię jej własna powściągliwość, którą się wykazała, gdy nie zawierzyła bratu własnych rozterek oraz obaw. I bez tego miał życie go nie oszczędzało.
Mogłaby żałować, gdyby z wątpliwościami udała się do brata. Teraz widziała aż nazbyt, jak wiele spoczywało na jego barkach. Dajena nie ograniczała się z wybrykami, choć publicznie odgrywała rolę przykładnej żonki, zaś Okame wciąż pozostawała oskarżona. Ismena posiadała świadomość, o czym będą debatować podczas następnych obrad, kiedy ojciec wreszcie zgromadzi ponownie Radę.
– Częstuj się – burknął.
Ręką wskazał blat obłożony daniami. Lekkimi, ponieważ śniadanie w zamku spożywano niewielkie. Nie miało ono wcale dodać sił na nadchodzący dzień, a pobudzić, zabić podstawowy głód pojawiający się nocą. Podeszła bliżej, niepewnie stawiała kroki, nim dotarła do przydzielonego jej miejsca.
– Chcę wiedzieć, co się stało? – Uniósł głowę, przeszył siostrę wzrokiem. – Jak wolisz.
Ciarki przemknęły po kręgosłupie Nieśmiertelnej. Dawno nie widziała brata tak ponurego. Nie pamiętała nawet, by był równie podłamany, gdy pół millenium temu znaleziono jego małżonkę śniącą w posłaniu Forasa. Potrząsnęła lekko głową. Wtedy był wściekły. Rozczarowany. Rozżalony. Sfrustrowany. Wieloma epitetami mogła opisać tamtego Sallosa, ale nie uznałaby go wówczas za cień samego siebie.
Wzrokiem wrócił do rozgrzebanej papki, która zdaniem Nieśmiertelnej straciła już całkiem pierwotny kształt i konsystencję. Podejrzewała, że zamierzał skonsumować płatki bhudda z raidanem. Tymczasem Sallos wyłącznie mieszał w nich łopatką, przerzucał jadło z jednej części talerza na inną.
Raidano było płynną substancją o lekko pomarańczowej barwie, która posiadała wiele spożywczych zastosowań. Ismena na podstawie zawartości talerza brata nie umiała rozsądzić, jak dawno temu pozyskano je od rai, hodowlanych zwierząt wypasanych pośród traw. Snuła domysły, iż zaserwowane w dzbanie na stole raidano było gęste, ponieważ półbogom nie podawano starych produktów. Im więcej czasu minęło od dojenia, tym rzadszy stawał się płyn.
– Pora na mnie – oznajmił po kilku tensach spędzonych w ciszy.
Podczas gdy Ismena zdążyła nie tylko nałożyć sobie płatków i zalać je raidanem, a także niemal opróżnić talerz, Sallos nie wziął do ust ani jednej porcji. Obserwowała go w ciszy, choć celowo czyniła to potajemnie. Momentami zastanawiało ją, czy gdyby otwarcie wbiła intensywny wzrok w brata, zorientowałby się z zaintrygowania, jakie wykazywała. Zdawał się całkowicie, totalnie pochłonięty własnymi sprawami.
– Już? – zdziwiła się, zaś on wstał od stołu. Służba czekała w gotowości, by uprzątnąć talerze pana. – Nic przecież nie tknąłeś.
– Nie mam apetytu.
– Brakuje ci apetytu? – prychnęła. Łopatkę do jedzenia płynnego posiłku odłożyła na bok, mimo że dalej ściskała ją w dłoni. – I co jeszcze? Jesteś w ciąży?
Wzrok, jakim obdarzył ją starszy brat, mógłby zabić, gdyby tylko Sallos dysponował inną mocą niż przydzielona mu przez wszechmatkę. Jego boska forma nie wpływała na działanie organu wzroku jak w przypadku Beltii, władczyni Wardamash, gdzie przebywał jej drugi brat z kuzynem. I dziewczęciem, którego poszukiwania oficjalnie zawieszono, choć podobnież Agazan doniósł władcy Mangalii, iż poszukiwana dotarła na ich kontynent.
Rzekomo bawiła w okolicy Stumy, ale ojciec nie dał wiary jego donosom. Foras wiedział lepiej, a skoro potwierdził, iż przebywał w towarzystwie Jasmin, nikt nie poddawał tegoż osądu w wątpliwość.
Ismena złączyła wargi, gdyż jedna opadła nieznacznie pod wpływem reakcji krewniaka. Zaniemówiła i w milczeniu odprowadziła go do wyjścia spojrzeniem. Jeśli dobrze wywnioskowała z jego zachowania, a na brak umiejętności dedukcji narzekać zwykle nie mogła, to pojęła rozmemłaną zawartość talerza, nad którym spędził ostatnie tensy.
W ciszy oraz samotności dojadła własny posiłek. O dziwo, zdawał się smakować nieco inaczej. Miała wrażenie, jakby objadała się mięsiwem, zamiast lekką, chrupiącą breją. Płatki bhudda chrupały między zębami i chrzęściły przyjemnie, ponieważ nie zwlekała z konsumpcją, więc nie zdążyły rozmięknąć. Wolała spożywać je jako twarde i kruche, a nie miękkie i rozlazłe. Mimo to dziś nie przypadły Nieśmiertelnej do gustu.
Łudziła się nadzieją, że ktoś jeszcze zawita w jadalni. Nie oczekiwała Forasa, ale nie pogniewałaby się na obecność rodziców bądź jednego z nich. Być może nawet nie przeszkadzałaby jej Dajena, choć bratowa uzasadnienie nie przybyła na śniadanie. Ismena zerknęła w okno.
Ich życie stawało na głowie pod każdym względem. Burzyła je Jasmin swą obecnością, Dajena nieprzewidywalnym zwrotem wypadków oraz ona sama swoim zamążpójściem. Nie zapominała o nieobecnej Freji oraz Okame, gdyż im wszechmatka także zdawała się rzucić kłody pod nogi.
Opuściła pomieszczenie jadalniane. Początkowo rozważała udanie się do komnaty tronowej, lecz wolała nie zaprzątać dodatkowo ojcu głowy. Podejrzewała, że matka od rana skupiała jego uwagę wystarczająco. Celowo też nie weszła na piętro, szerokim łukiem omijała skrzydło z potężną salą biesiadną. Nie odczuwała wewnętrznej potrzeby zweryfikowania przygotowań, aczkolwiek posiadała niepodważalną pewność, co aktualnie się tam odbywało. Sala wraz z całym skrzydłem miała być gotowa na wieczerzę.
Bez większej celowości przemierzała korytarze, po czym wyszła poza mury zamku. Nim się spostrzegła, dotarła do ogrodów Lathio, gdzie zwykle co krok napotykano kadetów. Profesorzy znacznie rzadziej przebywali na świeżym powietrzu. Zazwyczaj pochłaniały ich obowiązki, a odpoczywali we własnych czterech ścianach. Bądź pięciu, sześciu czy ile liczyła zajmowana kwatera.
Ocknęła się, gdy wkroczyła na aleję prowadzącą do gaju artystów. Wspomnienia niedawnych uciech ożyły w pamięci. Uznała za nienajgorszy pomysł odwiedzić ławeczkę, pooglądać fontannę. Weszła w odgrodzony od reszty placyk, a już po chwili ujrzała męską sylwetkę ustawioną do niej plecami.
– Bardrock?
Ismena poznała go od razu. Wysoki, barczysty i z czarną czupryną porastającą głowę. Trwał w mundurze generała, a znak umieszczony na piersi na krótki moment przykuł uwagę kobiety, gdy odwrócił się ku niej skrętem tułowia.
– Nessa...
– Daj spokój. – Machnęła ręką i podeszła bliżej. Byli sami, od wkroczenia do akademickich ogrodów nie dostrzegła w poblisku żywej duszy. – Nikogo tu nie ma.
– Nie powinienem był... – zwiesił głos.
Stanęła przed nim, dłonie ulokowała wysoko na piersi, jakby chciała zarzucić mu je na szyję, ale zawahała się w ostatni momencie. W pamięci odtworzył ostatnie momenty, które ich połączyły. Delikatny dotyk, gładką skórę, smak miękkich warg kuszących go nawet teraz. Odchylił nieznacznie głowę. Nie mógł dotknąć córki monarchy, dziś miała odbyć się planowana wieczerza zaręczynowa. Ismena nie była mu przeznaczona, musiał zapomnieć.
Musiał, zdawał sobie sprawę z hierarchii priorytetów. Ona była ważniejsza, on z kolei dalej mógł wieść samotnicze życie w armii. Pełniłby służbę, walczyłby z wrogiem i potworami, raz na jakiś czas odwiedziłby nagrobek swej ukochanej Therpege. Życie płynęłoby dalej aż do dnia jego śmierci oraz spotkania z narzeczoną w Karbos. Mimo to dziś znów przyszedł pod ich fontannę.
Automatycznie otoczył ramionami wąską talię. Odruchowo i bez zastanowienia odwzajemnił pocałunek. Cichy jęk umykający spomiędzy niewieścich warg pieszczących jego usta sprawił, iż stwardniał w przeciągu sekund. Był gotów, a jednocześnie trzymał się w ryzach. Ostatnim razem też nie zanurzył swej męskości między słodkimi ściankami rozkoszy kochanki, którą zaspokoił na wszelkie inne możliwe sposoby.
– Tęskniłam za tym – mruknęła z ustami przy jego wargach. Uniósł powieki, zanurzył się w szarym, przepełnionym uczuciami spojrzeniu. Mgła pożądania opadła na oczy półbogini, z kolei Bardrock stracił wszelaką ochotę, by ją rozpędzać. – Wiem, że ty też. Inaczej nie wpatrywałbyś się samotnie w naszą fontannę.
Sformułowanie opisujące ogrodową ozdobę, jakiego użyła Nieśmiertelna, wyjątkowo mocno przypadło do gustu wojownika. Generał rozsmakował się w nim. Ich fontanna wskazywała na coś wspólnego, czego nie mógłby stracić nawet po jej odejściu do męża. Spochmurniał. Prawda prezentowała się tak, iż pragnął trzymać Ismenę przy sobie aż po zgon, ostatnie uderzenie serca w piersi, tymczasem słyszał okrutny śmiech losu.
– Nie powinniśmy – ocenił.
Ismena pokiwała głową. Również spoważniała. Obejrzała się za siebie ponad ramieniem, ale nie odsunęła od mężczyzny nawet na krok. Bardrock wciąż obejmował półboginię w talii, dociskał kobiecy korpus do własnego. Sięgała mu ramion, ale podobnie jak wszystko inne w księżniczce cenił jej wzrost, uważał ją całą za ideał.
Rozciągnęła usta w łagodnym, nieśmiałym uśmiechu. Dostrzegł go, gdy znów popatrzyła prosto w czarne oczy. W ciemnych tęczówkach dojrzała własne odbicie. Generał zacisnął szczęki, mimo to nie odchylił się ani nie odsunął, gdy przywarła bliżej. Dźwignęła się na palcach. Czuł, jak smukłe ciało ocierało się o mundur.
– Ławeczka jest wolna.
Mechanicznie zwrócił głowę we właściwą stronę. Element tej części ogrodu faktycznie pozostawał pusty, ale nie zapobiegło to odtworzeniu wspomnień, gdy ostatnim razem klęknął przed kobietą stojącą teraz przy nim.
– Ismeno...
– Chcę to powtórzyć. Ostatni raz. Póki jeszcze mi wolno – mówiła cicho, lecz słyszalnie. – Nie każ mi błagać.
Zęby żołnierza zazgrzytały o siebie. Błagająca półbogini nie mieściła się w granicach jego percepcji, nawet jeśli sądził, że w życiu widział już wszystko. Poza tym nie chciał zmuszać jej do pokory, do poniżenia samej siebie. Ismena dawno zdołała zakraść się do serca generała, mimo że nie zdawał sobie z tego sprawy, gdy ukradkowo spoglądał ku niej lub ich spojrzenia natrafiały na siebie przypadkiem.
– Nie błagaj, kochana – powiedział. Słowa same opadały na język. Niewiele myślał, nim wypłynęły w powietrze. – Ostatni raz.
– Ostatni.
Cmoknęła jeszcze raz wargi Bardrocka, zanim wyplątała się z męskich objęć. Pozwolił jej na to, po czym ruszył za szatynką do ławeczki. Przystanął, a kiedy opadła na deseczki, przyklęknął. Plecami przylgnęła do sztywnego oparcia i rozsunęła nieznacznie uda. Dłonie ułożył na kolanach, złapał między palce materiał sukienki, by następnie podsunąć go wyżej. Wyciągnęła rękę, opuszki wsunęła w czarne włosy, po czym poprowadziła jego głowę ku sobie.
Palec zatknął na paseczek bielizny, którą odsunął. Wygięła się w łuk, odrzuciła głowę w tył, gdy językiem pierwszy raz przesunął po sromie. Rejestrował podniecenie kochanki, smakował słodkawe soki sączące się na zewnątrz, jakby wypływały na spotkanie jego języka. Przesunął nim ponownie z dołu ku górze, a zanim powtórzył manewr jeszcze raz, rozchylił palcami wargi.
– Perfekcja – mruknął bez zastanowienia.
– Wypełnij mnie nim – nakazała, sklecając zdanie pośród cichuteńkich jęków.
Wbrew pozorom pilnowała głośności na wypadek, gdyby ktoś odwiedził ogrody akademickie. Wolała nie narażać się na przyłapanie w dzień zaręczyn, o których wiedziała cała Mangalia i nie tylko. Takie wieści bowiem rozchodziły się w Eserbert z prędkością dorównującą promieniom Urby.
Uczynił zgodnie z życzeniem. Nie sunął już językiem w górę i dół, choć usta docisnął do łona. Smakowała obłędnie. Kosztował w ten sposób niejedną kobietę, ale żadna nie mogła równać się z Ismeną. O Therpege nie chciał myśleć, nie teraz. Miał tylko nadzieję, że zrozumie, a nawet gdyby nie, nastawiał się na policzek wymierzony w Idyliarze, jeśli po śmierci trafi do tej samej katedry, co jego zmarła przedwcześnie narzeczona.
Wsunął język do środka, po czym wysunął go. Odnosił wrażenie, że z każdym pchnięciem organu soki sączyły się z niej mocniej. Charakterystyczny odgłos mlaskania mieszał się z niewieścim pojękiwaniem i postękiwaniem, a kiedy wypchnęła biodra, najchętniej pożarłby Ismenę całą. I tak już zgrzeszył. Sięgnął po to, co niedostępne było zwykłym śmiertelnikom.
– Mocniej, Bardrock – rzuciła ociemniała podnieceniem. – Potrzebuję... dojść.
Nie kazał Nieśmiertelnej prosić, przyśpieszył. Wiła się niczym wąż, podczas gdy on ułożył dłoń na przesłoniętym częściowo brzuchu i docisnął półboginię do ławeczki. To nie sprawiło, że wierciła się mniej. Poruszyła biodrami, wypchnęła je, słowa popierała czynami, pokazywała, jak mocno go właśnie potrzebowała.
Chwilę myślał, czy nie przekroczy granic, jeśli Nieśmiertelna posunie się dalej, lecz nie zdecydował się obnażyć erekcji. Dwa palce wsunął między rozpulchnione ścianki, bez ustanku operował językiem. Pchnął, na początku ostrożnie, pilnował przy tym reakcji zaspokajanej niewiasty, a ponieważ nie oponowała, drugi raz zrobił to samo znacznie szybciej oraz mocniej.
Dostrzegł, jak usta przesłaniała zewnętrzną stroną dłoni. Nie miał pewności, czy ją przygryzała, czy tylko przytknęła do warg. Odgłosy, jakie umykały z krtani, pozostawały stłumione, ale zdradzały generałowi, iż jego wysiłki doceniano.
Kiedy przyśpieszył, szarpnęła czarne włosy, docisnęła jego głowę do swego ciała. Lubił Ismenę taką. Ubóstwiał, gdy zachowywała się bezwstydnie i przejmowała kontrolę, choć to był dopiero ich drugi wspólny raz. Drugi i ostatni, ta świadomość ciężko niczym blaszany płaszcz osiadła na barkach wojownika.
– Ciii, maleńka – szepnął.
Przestawała panować nad własnym głosem, jego tonem oraz głośnością. Bez krępacji krzyczała coraz głośniej, zaś on obawiał się, że przyjdzie im przypłacić tych kilka tensów wzajemnej błogości okrutnymi konsekwencjami. Zielonego pojęcia nie miał, jak Hebete ukarałby córkę, ale nie posiadał wątpliwości, iż sam straciłby głowę.
– Bardrock... o wszechmatko...
Piskliwie zawezwała przodkinię, stworzycielkę świata, pierwszą i jedyną boginię. Doszła, gdy lekko zgiął palce w jej wnętrzu, poznał to natychmiast. Wysunął je z pochwy mokre oraz oblepione sokami, gdy ścianki przestały się zaciskać wokół nich, po czym oblizał z nabożną czcią. Wcześniej upewnił się tylko, że półbogini obserwowała go zamglonym, szarym spojrzeniem, w którym mógł utonąć.
Dźwignął się z kolan. Szelmowski uśmiech wypełznął na oblicze generała bez jego woli, ale nie żałował. Momenty z rozochoconą Ismeną uważał za warte wszelkiego ryzyka. W tych krótkich chwilach czuł, że naprawdę żył.
Poprawiła się na ławeczce, zgarnęła włosy. Część niesfornych kosmyków uciekła z warkocza, lecz nie stanowiły problemu. Rozejrzała się wokół. Nie czyniła sprzeciwów, gdy zasiadał obok na miejscu, które dopiero co zwolniła. Wszędzie ogrodowy mebel porastał bluszcz, zwłaszcza u jego podstawy i wokół oparcia, gdzie wcześniej przylegała plecami.
– Przyjemnością jest ci służyć, nessa – rzekł.
Posłała mu uśmiech niepodobny do wcześniejszego. Teraz sprawiała wrażenie zawstydzonej, chociaż rumieniec bez wątpienia zdobił oblicze wskutek doznanej satysfakcji z cielesnych uciech.
Uciekła spojrzeniem, wbiła je w fontannę i odetchnęła głęboko. Istniała szansa, że jeszcze przed wieczerzą pozna przyszłego męża, mężczyznę, który posiądzie wyłączny dostęp do jej ciała, jęków i pragnień. Dysponowała zatem jeszcze przynamniej kilkoma tidami wolności. Wolności, którą ponad wszystko pragnęła wyryć w pamięci.
I co Wy na to, moi drodzy?
Mam nadzieję, że się Wam podobał dzisiejszy rozdział.
Dziś nieco krótszy, ale chyba się nie gniewacie, co? ;)
Ismena nie próżnuje przed poznaniem przyszłego małżonka.
Jak myślicie?
Należy się jej odrobina rozrywki, kiedy zaręczyny za pasem?
A może Waszym zdaniem większa wina leży po stronie Bardrocka?
A w piątek bonus.
Zamiast jednego rozdziału, na mikołajki wlecą dwa :)
Podzieje się, zapewniam ;)
Pamiętajcie o gwiazdkach.
Wasza aktywność motywuje mnie do pisania.
Decydujecie też, jak ma się nasza eserberdzka historia :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top