Rozdział 59

Cudem opuścili gospodę. Uliczki pokonywali pieszo, starali się wtopić między mieszkańców Stumy. Ku ich szczęściu, mimo dopisującej pogody, wielu z nich przemykało ulicami w płaszczach, jakby chcieli zachować tożsamość w sekrecie.

Dzięki opończom podróżnicy z powodzeniem zamaskowali plamy krwi, zwłaszcza Myes. Na ciemnym ubraniu Tye posoka była niemal niedostrzegalna w przeciwieństwie do stroju Kostura, ale nie mieli czasu się nad tym rozwlekać. Potrzebowali dotrzeć do bramy, a następnie do miejsca umówionego z resztą towarzyszy.

Ucieczka nie należała do prostych, zaś Em z każdym kolejny krokiem coraz mocniej żałowała wszystkiego po trochu. Najbardziej ubolewała nad utratą zadrunów. Nie mogli narażać się na zbyt wielu świadków ich odwiedzin w gospodzie, zwłaszcza że ograniczone zaufanie należało wykazywać teraz względem wszystkich. Dri, gospodyni, której na piętrze sfrustrowana oraz zawiedziona Amentye poderżnęła gardło, niezaprzeczalnie ich zdradziła, zaś więcej przyjaciół Kosturzy w metropolii Agazana Okrutnika już nie posiadali.

Co więcej drogę do stajni musieliby pokonać przez plac wewnętrzny, a tam stacjonowała grupa żołnierzy. Dlatego umknęli na dół, względnie sprawnie pokonali składzik, gdzie wcześniej gospodyni w rozmowie zaoferowała im aż trzy izby, by kolejno z powodzeniem wymknąć się tylnym wyjściem.

Mijali bramę, kiedy gwar podniesionego alarmu dotarł ich uszu. Nie przystanęli, jakby rozgorączkowanie tutejszych przedstawicieli prawa wcale ich nie dotyczyło. Brunetka mocniej naciągnęła kaptur, a prowadząc wespół z Liga'am rannego mężczyznę, dodatkowo nieznacznie przyśpieszyła kroku. Nie mogli zostać pochwyceni, gdyż pojmanie oznaczałoby ich zgubę. Nie wolno im było też myśleć o trupach, które ktoś najprawdopodobniej przed momentem odkrył na piętrze.

– Nie ujdę... dalej – stęknął cicho blondyn.

Znajdowali się na szlaku, za bramą, gdy zamknięto wrota prowadzące do miasta. Posiadali niebywałe szczęście, że zdołali umknąć, nim wieści rozeszły się do wszystkich żołnierzy obecnych w Stumie. Em ostatni raz zerknęła na wysokie mury, za którymi zostawiła kolejną cząstkę siebie. Tym razem naprawdę kogoś zabiła, nawet jeśli Volille nie była człowiekiem.

– Musisz przysiąść – oznajmiła Tye.

– Tutaj? – podłapała widząca z przestrachem. Rozejrzała się wokół. Za plecami wznosił się kontur miejskich murów, a tak długo, jak Emily dostrzegała ich cień, tak długo obstawała za kontynuowaniem wędrówki. Napotkała znaczące spojrzenie Kostury, otaksowała ledwie przytomnego Myesa i z ciężkim sercem podjęła decyzję. – Musimy zboczyć ze szlaku, jeśli chcesz odpocząć – zawyrokowała.

Amentye nie czyniła sprzeciwów. Obecnie znajdowali się dość odsłonięci, choć szlakiem kroczyło więcej osób. Nie deptali sobie po piętach, aczkolwiek dziś w Stumie musiał odbywać się dzień targowy. Mijali ich kupcy z pełnymi wózkami ręcznymi i rozentuzjazmowane kobieciny idące grupką. Głowę i ramiona przyozdobiły cieniutkimi szalami w stonowanych kolorach. Zdaniem Em niczym nie różniły się od tradycyjnej, hinduskiej dupatty, jaką oglądała podczas pobytu w Indiach sprezentowanego łaskawie przez ojca, gdy ten akurat odbywał lot do Kanpuru.

Skręcili. Teren nie był zalesiony, wokół nie rosły również wysokie trawy, co nieco zdumiewało Emily po tym, jaką drogę pokonali z Naadrah do Stumy. Odeszli kawałek, być może nawet przykuli spojrzenia zaintrygowanych wędrowców, co nie podobało się widzącej. Rzucali się w oczy, kiedy nagle zboczyli z wytyczonej ścieżki, a to wzmagało niebezpieczeństwo. Bądź co bądź dotarli do zakamienienia, gdzie kilka większych głazów zdawało się ułożonych w dawną świątynkę.

Myes spoczął, dziewczęta odetchnęły z ulgą. Em co rusz powtarzała tylko, by nie przysypiał, ale szczęśliwie pozostawał przytomny. Był słaby, mimo to kontaktował ze światem, co rusz pomrukiwał i wydawał celowe dźwięki, by upewnić zmartwione towarzyszki, iż zachowywał świadomość.

– Musimy dotrzeć pod Bhavan – zakomunikowała Kostura.

Em nie kłóciła się z nią. Zazwyczaj Amentye miała rację, co dostrzegła w trakcie trwania całej ich podróży. Poza tym pamiętała doskonale ustalenia poczynione z Gethumem, gdy jeszcze nieświadoma nadchodzących nieszczęść jechała na grzbiecie Resorry. Zerknęła kolejny raz na twarz Myesa, który niemal nie otwierał oczu.

Brak czasu i konieczność szybkiego zniknięcia sprawiły, że wzięli tylko niezbędne rzeczy. Ciemny płaszcz spoczął na ramionach każdego z nich, jeszcze zanim cichcem czmychnęli z gospody, gdzie planowali odpocząć, zaś maski zostały w pokojach. Do osłonięcia twarzy oznaczonych runami rebelii wykorzystywali wyłącznie kaptur, aczkolwiek zdaniem brunetki ten kawałek materiału był wystarczający, przynajmniej chwilowo.

Oręż szczęśliwie posiadali w niemal nienaruszonym stanie. Tye odzyskała sztylety tkwiące w czaszkach zabitych żołnierzy, prezentujący runę gebo blondyn nie rozstał się praktycznie z mieczem. Ten nie rzucał się w oczy, zwłaszcza gdy widząca przywierała tak blisko boku Kostura, że aż ocierała się o rękojeść i pochwę skrywającą ostrze.

– To dość daleko – oceniła sprawnie.

Znała już pojęcie tidy. O tyle zdaniem idącego z nimi mężczyzny Stuma oddalona pozostawała od Bhavan. Em brała jednak pod uwagę, iż rozprawiał wtedy o dystansie pokonywanym na zadrunach. Idąc o własnych nogach, bocznymi uliczkami i z rannym, który ledwie stał samodzielnie, droga mogła zająć im znacznie dłużej.

– Nic nie poradzę – uznała Kostura. – Gethum tam właśnie czeka na nas z Mancore'em. Sami wytyczyliśmy miejsce spotkania – wspomniała.

– Owszem, ale wtedy jeszcze liczyliśmy na pomoc, a nie...

– Nie wierzę, by Dri tak po prostu nas zdradziła – stwierdziła Liga'am, przerywając wypowiedź czarnowłosej. – Nieraz już nam pomagała, a okazji do przekazania w łapy Agazana miała wiele.

Emily pokiwała ze zrozumieniem. Posiadała teorię na temat judasza, lecz nie chciała komunikować jej głośno. Snuła tylko domysły, a te bez dowodów znaczyły tyle, co śnieg, którego istnienia w Eserbert wcale nie była pewna. Ponownie zerknęła na Myesa, gdy ten wykrzywił usta. Znów miał zamknięte oczy, choć ruch świadczący o obniżaniu powiek nieco ją pocieszył.

– Być może – ucięła zwięźle. Należało się skupić i jakkolwiek dostać pod stary szyb kopalniany. Pamiętała, gdzie powinni zdążać, chociaż kompletnie nie znała drogi. W tej kwestii znów musiała zdać się na Tye. Nieczynna kopalnia oliwinu była jej pomysłem. Podobnie jak postój w gospodzie, wypomniał szept podświadomości wieszczki. – Lepiej mów, którędy mamy iść.

Kostura posłała dziewczynie spojrzenie, które miała problem rozszyfrować. Absolutnie nie dziwiła jej nieznajomość brunetki, a jednocześnie jakby zdawała się zdumiona faktem, iż ktoś mógł nie umieć określić tak charakterystycznego kierunku. Em nie umiała.

Mężczyzna podpierający się o głaz stęknął. Czuł się coraz gorzej i potrzebował pomocy. Profesjonalnej pomocy, podczas gdy takowej nie posiadali. Bez względu na powód zdrady Dri zostali skazani na siebie oraz złudny, przewrotny los. Przynajmniej nie krwawił aż tak obficie, odkąd Em poświęciła część własnego ubrania, aby wykonać prowizoryczną opaskę uciskową.

– Prosto, ale musimy wrócić na szlak.

– To zbyt niebezpieczne – zawyrokowała Em.

– Jeśli nie dotrzemy pod nieczynny szyb o czasie, Gethum i Mancore nie będą bezczynnie czekać.

– Świetnie. Niech jadą do domu – określiła brunetka, w związku z czym Tye posłała jej zdumione spojrzenie. – No co?

– Pojadą, ale do Stumy – obwieściła wyraźną oczywistość. Emily zacisnęła zęby. Zdążyła przyuważyć, że banda trzymała się w kupie i raczej niechętnie się rozdzielali. Jeśli walczyli, to wszyscy. Gdy namyśliła się mocniej nad ich dotychczasowym funkcjonowaniem, dziwnym zdawało się, że bez większego problemu nagle postanowili się rozjechać. – Lepiej, żebyśmy ich napotkali na szlaku niż...

– Gorzej, jeśli my wyjdziemy na drogę, a oni pojadą polem – oceniła burkliwie czarnowłosa.

– Gorzej – przyznała niechętnie Amentye. – Myes? – Mruknął, czyli nie spał. – Musimy iść. Dasz radę?

– Ujdę – stwierdził, gdy Em schyliła się, by zarzucić sobie jego rękę na ramię. Jej zdaniem świetnie sobie radził, w przeciwnym wypadku na pewno nie dałaby rady taszczyć go przez świat. Nie posiadała aż takiej siły fizycznej. – Dam radę, mała.

– Ale...

– Dam – zapewnił.

Chociaż uniósł powieki, Em nie zdołała dojrzeć jego oczu. Jak nigdy tęskniła za szarym spojrzeniem, które już zaczęła utożsamiać z domem oraz poczuciem bezpieczeństwa. Zawsze, gdy ich oczy spotykały się ze sobą w pół drogi, doznawała tego przyjemnego uczucia, jakby stado motyli buszowało w jej żołądku. Zawsze wtedy wracała też pamięcią do ich pierwszego pocałunku, a choć nastąpił on niedawno na łajbie, odnosiła powoli wrażenie, jakby miało to miejsce lata temu.

– Dobrze – ustąpiła, ale nie przestała uważnie obserwować jego ruchów.

Tye również zajęła miejsce bliżej. Obie gotowe były do asekurowania na wypadek, gdyby ciało nie sprostało chęciom wojownika. Jak tylko spionizował nieco bardziej postawę, Redsword przywarła do jego boku. Nie protestował, kiedy jego ramię przerzuciła przez swoje. Cmoknął czarne włosy, lekko dociskając kobietę do siebie.

– Dziękuję – szepnął.

– Tye też ci pomaga – oznajmiła przekornie.

Rozciągnął usta w nikłym, bladym uśmiechu. Sprawiał wrażenie ciut silniejszego niż przed momentem, przez co Em uwierzyła, że chwila odpoczynku naprawdę odniosła skutek. Przynajmniej na razie, ale zawsze dzięki temu mogli ujść kolejny kawałek i wrócić przy okazji na trakt.

– Mnie nie musisz całować – wtrąciła Kostura zajmująca na powrót miejsce po jego lewej stronie. – Ślinienie się z jedną z nas w zupełności wystarczy.

W innych okolicznościach Emily zaczerwieniłaby się po uszy, lecz rumieniec nie wypłynął na jej policzki. Wywróciła tylko oczami, pokręciła głową. Po prawdzie odpowiadała jej niechęć kompanki do intymniejszego zacieśniania więzi z mężczyzną, z którym połączyło widzącą więcej niż kilka przelotnych chwil nic nieznaczących w ogromie nieskończoności.

⭐⭐⭐

Cechą charakterystyczną jasnowłosego gościa Beltii niezmiennie pozostawał upór. Tylko dlatego Jasmin zasiadała przy stole podczas wieczerzy. Za żadne skarby nie zgodziła się na spożycie posiłku w sypialni, choć jedzenie we własnych czterech ścianach wcale jej nie przeszkadzało. Chodziło o towarzystwo. Szybko się bowiem zorientowała, że gdyby przystała na propozycję spożycia wieczerzy w przydzielonej jej komnacie, tym samym zaaprobowałaby tymczasowe przeniesienie jadalni do siebie.

Foras zarówno werbalnie, jak i niewerbalnie dał wyraźnie do zrozumienia, że nie odstąpi kobiety na krok. Dopiero gdy położyła go na łopatki przez zastosowanie jednego z trików samoobrony, którego wyuczył ją Damien, zgodził się, by samodzielnie zeszła do jadalni.

Zaczynała pojmować, że do półboga trafiały przede wszystkim argumenty siły, zatem nie odczuwała bodajby drobnych wyrzutów sumienia, że wykręciwszy mu rękę, saltem rzuciła mężczyzną o ziemię. Co więcej, wyraz twarzy Nieśmiertelnego, gdy dodatkowo ułożyła na jego korpusie stopę, by docisnąć ciało do podłogi, wzbudzał w niej gargantuiczną satysfakcję.

Tylko wyraźnie wymalowana na niewieścim obliczu radość sprawiła, że się poddał. Inaczej bez trudu zepchnąłby kobiecą nogę, jak również sprowadziłby przeciwniczkę do parteru. O nią jednak miał się troszczyć bardziej niż o siebie i własne ego. Poza tym pragnął u swego boku silnej kobiety.

Orias również optował początkowo za spożyciem wieczerzy na miejscu. Sugerował nawet, by Jas nie wyłaniała się z łóżka. Pościel zawsze można było zmienić, a ona potrzebowała odpoczynku do regeneracji, która zdaniem całej trójki jeszcze nie dobiegła końca. Beltia bowiem potwierdzała, że dziewczę zbyt mało czasu wypoczywało.

Nikt natomiast nie poruszał tematu Igretta. Jasmin pytała, drążyła, a nawet zagroziła, że uda się osobiście do jego domu. Dopiero wtedy Orias rzucił coś o potrzebie żołnierza do wypoczynku, a Foras poprosił, by jasnowłosa zweryfikowała własne oczekiwania względem możliwych alternatyw. Dodatkowo monarchini Wardamash jasno zdeklarowała przydział strażnikowi co najmniej kilku dni wolnych od służby.

– Naprawdę chcesz to zrobić? – spytała Beltia, gdy została sam na sam z Jasminią.

Foras z Oriasem niechętnie opuścili komnaty dziewczęcia, aczkolwiek wymówka kąpieli okazała się skuteczna. Przynajmniej dla jednego, bowiem brunet chętnie zawitałby w olbrzymiej misie razem z Jas. Orias nie chciał o tym słyszeć, niemal wyrzucił kuzyna z apartamentu córki, a wzmianka, iż już razem zażywali oczyszczenia w akwenie przy mscyckiej twierdzy, wcale nie pomogła. Jasmin po raz pierwszy odniosła wrażenie, że Orias zamorduje Forasa, lecz ostatecznie Beltia spełniła rolę rozjemcy.

– Chyba nie mam większego wyjścia – orzekła markotnie. W głowie wciąż kotłowały się przypadkiem podsłuchane słowa padające w powietrzu, gdy Foras rozmawiał o niej z Oriasem. Zapewnienie biologicznego ojca, że dołoży starań, by wynagrodzić jej stratę matki, niezmiennie wzruszeniem chwytało za serce. Zdawał się mówić szczerze, żałować straconych lat, ale rany zdobiące wnętrze Jasmin pozostawały zbyt świeże, by ot tak po prostu nazwała go tatą i rzuciła się w rodzicielskie ramiona. – Zresztą... i tak planowałam to zrobić. Sądziłam tylko, że mam ciut więcej czasu na przygotowania.

Beltia westchnęła ciężko. Znała realia aż za dobrze, zwłaszcza przy obecnych okolicznościach. Czas się im skurczył zupełnie nieoczekiwanie.

Roe już dawno opuścił Wardamash, aczkolwiek zgodnie z podjętymi planami nazajutrz oni również mieli pożegnać się z tutejszą władczynią, a następnie zdążyć do Mangalii. Foras w miarę możliwości chciał być obecny na przyjęciu zaręczynowym siostry, ale podobnie jak Orias nie przyjmował do wiadomości opcji, wedle której Jasmin zostałaby nad cieśniną Barghada. Jas z kolei nie brała pod uwagę podporządkowania się ich wyrokom ani uzależnienia od bodajby jednego z mężczyzn.

– Dopilnuję, by nie kręcili się w pobliżu – zapewniła zielonooka monarchini. W matczynym geście odgarnęła w tył blond kosmyki, po czym przyłożyła czule wnętrze dłoni do policzka dziewczyny. Przeczuwała, że córka Vibii stanie się jej bliska, ale nie podejrzewała, jak głęboko wedrze się do półboskiego serca. – Niestety nie będę mogła bardziej ci ułatwić.

– Zrobiłaś dla mnie i tak już wystarczająco dużo.

Uśmiechnęła się, choć gest wyglądał nienaturalnie, kiedy powstrzymywała łzy wzruszenia. Obie zdawały sobie sprawę z nadchodzących wydarzeń i ich nieuniknionego toru. Przekonanie Jasmin do zmiany decyzji graniczyło z cudem, natomiast Beltia posiadała świadomość, iż nie mogła jej więzić. Lata temu to samo zrobiła Vibia. Podjęła decyzję, plany wprowadziła w czyn.

Postawiła krok do przodu, objęła dziewczynę i niczym matka skryła ją w ramionach. Całą sobą przeczuwała, że na długo zapamięta moment, kiedy gest został odwzajemniony. Kilka uderzeń serca później odsunęły się od siebie.

– Będziesz musiała uważać na każdym kroku – obwieściła w przestrodze. – Gdybym wydała żołnierzom dyspozycje...

– Wiem – przerwała jej Jas. Miała świadomość, jakich konsekwencji obie mogłyby się spodziewać, jeśliby ich cichy sojusz wypłynął na wierzch. Orias ani tym bardziej Foras nie zrozumieliby, a co więcej, to Foras w przyszłości miał przejąć panowanie w Eserbert. Beltia już nigdy nie mogłaby liczyć na jego przychylność, mieszkańcy Wardamash cierpieliby wieki z powodu kilku chwil porozumienia, jakiego on nigdy nie zdołałby zaaprobować. – Będę uważać.

– Martwi mnie tylko, że jesteś osłabiona.

– Dam radę – zapewniła. Usiłowała brzmieć pewnie, choć sama powątpiewała we własne deklaracje. Mięśnie nadal rejestrowały tę paskudną słabość, jakiej doświadczała po pamiętnym starciu. – Naprawdę. Czuję się nie najgorzej, a już z pewnością znacznie lepiej niż po walce z Ghotomem.

Królowa pokiwała głową, niebieskofioletowe włosy zakołysały się lekko. W zielonych oczach tańczyły skierki rozczulenia, choć te skrywały się za bursztynowymi szkiełkami okularów. Jas wyryła w pamięci ten obraz, bez względu na wszystko tak chciała zapamiętać jedną z nielicznych osób, które od początku okazały jej serce, nawet kiedy sama jeszcze tkwiła pod jednym. Z wysiłkiem panowała nad rozrzewnieniem.

– Jesteś silna, zupełnie jak twoja matka – Nieśmiertelna przemówiła cicho, jakby bała się, że znienacka do środka wparzy któryś z półboskich gości. – Nawet wyglądasz jak ona, choć spojrzenie odziedziczyłaś po...

– Wolę myśleć, że jestem jak mama – przerwała Jasmin.

Temat biologicznego ojca wciąż uważała za problematyczny. Niby troszczył się o nią, dbał, zamartwiał, otaczał opieką, ale jednocześnie nie mogła wyprzeć ze świadomości, że porzucił ją. Gdy patrzyła na niego, sama już nie wiedziała, co powinna widzieć. Jego obojętność, kiedy matka nosiła ją pod sercem, a w jaką wierzyła przez całe dwadzieścia lat życia, czy czułość okazywaną na każdym kroku od ich ponownego spotkania w zamku stojącej na wprost półbogini. Sprzeczne koncepcje tworzyły chaos, a chwilowo Burns nie posiadała wystarczająco sił, by uporządkować ten irytujący galimatias.

Nieśmiertelna nie oponowała. Rozciągnęła lekko usta w życzliwym uśmiechu, ponownie pogładziła włosy dziewczęcia i obdarowała pobłażliwym, wyrozumiałym spojrzeniem. Jasmin nie zwierzała się jej, nie rozprawiała o swych rozterkach, aczkolwiek Beltia znała prawdę o tym, jak postrzegała Oriasa oraz ile samokontroli wkładała, by tolerować jego obecność. I mimo że dziś sprawiali wrażenie zwyczajnej rodziny, pojmowała nikłą, choć znaczącą zmianę w zachowaniu protegowanej.

– Bo jesteś – poparła. – Masz tę samą siłę charakteru, ducha. Twoja półboska moc jest olbrzymia, ale... – Jas rozchyliła usta, lecz Beltia nie dała jej dojść do głosu – ...bez tego byłabyś ledwie kolejną anomalią.

Wnętrze dłoni docisnęła do piersi jasnowłosej, do miejsca, gdzie pod skóra biło jej serce. Jasmin pojęła, a przynajmniej taką żywiła nadzieję. Potaknęła głową, usta zacisnęła w wąską linię, aczkolwiek nie był to wyraz wyższości ani dezaprobaty.

– Chciałabym powiedzieć ci, dokąd...

– Nic mi nie mów – poprosiła Beltia.

– Wiem, że mi nie wolno i tego właśnie żałuję.

– Pamiętaj, że półbogowie to potężni przeciwnicy. Większość z nich opanowała już swoje moce w wystarczającym stopniu, by efektywnie z nich korzystać. – Blondynka znów skinęła. Słuchała uważnie, nawet jeśli wskazówek udzielała wiekowa przedstawicielka wspomnianej kasty. Tym bardziej postanowiła przykładać wagę do każdego wyrzekanego słowa. Wszak nikt lepiej nie znał półbogów niż inna półbogini. – Każda moc jest inna, nie zawsze będzie zdolna zranić cię tak samo.

– Zachowam ostrożność – obiecała. – Mam już... – zamilkła, przygryzła wargę. Obie pojmowały, iż brak słów nie stanowił o ich obojętności. Chronił każdą na swój własny, unikalny sposób. – Liczę, że to nie jest nasza ostatnia rozmowa.

– Każę naszykować dwakroć więcej owoców w misie – powiadomiła królowa. Też na to liczyła, ale subtelny ból kotłował się w piersi.. – Do dzbana wypełnionego wodą dostawią butelkę soku z fiorry. Barwą przypomina wino, a to ma właściwości lecznicze, więc nikt nie będzie drążył. Możesz za... zastosować wszystko, co znajduje się w apartamentach. Wykorzystaj wszystko, co miałaś okazję zobaczyć na zamku i poza nim – nalegała, podczas gdy głos łamał się władczyni coraz mocniej. – I pamiętaj, żołnierze...

– Będą mieli obowiązek mnie pojmać – dokończyła cichuteńko.

Beltia skinęła. Jeszcze raz ścisnęła w dłoni dłoń młodej niewiasty o półboskich oraz harpich korzeniach. Jako że skrzydła nie objawiły się jeszcze w przeciwieństwie do śmiercionośnej mocy, Nieśmiertelna uważała, iż Jasmin była półboginią harpiego pochodzenia. Sądziła, że geny matki zdeterminowały wygląd dziewczęcia, lecz nie posiadały realnego wpływu na jej życie bądź zdolności.

– Mam coś jeszcze dla ciebie – przemówiła. – Dostarczą to wraz z jadłem i trunkiem.

– Co to takiego?

– Dziennik twojej matki – oznajmiła, wbijając dziewczę na moment w podłoże. Pod żadnym względem Jasmin nie spodziewała się, że mama prowadziła coś na wzór pamiętnika. W domu nie spisywała własnych myśli, zachowywała je dla siebie. – Wręczyłabym ci go wcześniej, ale...

– Nie umiem czytać – dopowiedziała, wysuwając sprawnie wnioski.

– Niestety – przyznała ze smutkiem. W dalszym ciągu przemawiała mocno ściszonym głosem, choć nikt ich nie podsłuchiwał. – Byłam pewna, że Vibia spisywała to wszystko dla ciebie. Obiecałam jej zresztą, że przekażę ci te zapiski, kiedy cię spotkam. A później pojawiłaś się znienacka na zamku i okazało się, że nie rozumiesz prostych treści.

Jasmin milczała przez chwilę, przetrawiała komunikaty, jakimi uraczyła ją półbogini. Rozumiała, dlaczego notatki wcześniej do niej nie trafiły i doceniała, że Beltia nie zamierzała ich przed nią skrywać. Fakt, iż w ogóle wspomniała o dzienniku świadczył za siebie. Mogła powiadomić ją wcześniej, lecz nic by to nie zmieniło, skoro Jas faktycznie nie rozróżniała eserberdzkich symboli.

– Wiesz, co mama tam zapisała? – spytała zaintrygowana.

Rozważała zmianę własnych planów i pozostanie w miejscu. Mogła nawet zgodzić się na krótką podróż do Mangalii, byleby tylko wrócić do Wardamash i pozyskać więcej informacji. Beltia umiała czytać, znała wiele sekretów matki, jak chociażby wyprawa na Delaryę. Mogła odczytać dla niej notatki, nawet pouczyć samodzielnego czytania na konkretnym przykładzie, łącząc obowiązek z pożytecznym.

– Nie mam pojęcia – przemówiła.

Konsternacja wywołana zaskoczeniem objawiła się na obliczu Jasmin. Była niemalże pewna, że Beltia wiedziała. Dekady minęły, zanim jako córka Vibii zawitała w Eserbert, nawet jeśli było to dla niej samej niepojęte. Tyle dostępnego czasu powinno starczyć nie tylko na odczytanie dziennika, ale zinterpretowanie jego treści na tysiące sposobów.

– Jak to? Nie... zaglądałaś do niego?

– Zajrzałam – przyznała z lekkim zawstydzeniem Beltia.

– Ale?

– Ale twoja matka spisała dziennik w słowach, których nie znam.

Jasmin pobladła. Na starcie odrzuciła myśl, iż mama pisała po angielsku. Żyjąc w Eserbert, nie mogła znać ziemskich sposobów zapisu. Jeśli nie pisała w języku znanym półbogini mającej na karku setki lat, o ile nie tysiące, wieku dobrodziejki nigdy nie odkryła, to szanse na odczytanie zapisków przepadły z kretesem.

– Ale...

– Twoja matka nie była głupia – rzekła królowa, która odczytała z mimiki rozważania rozdzierające podopieczną od środka. – Nie wiem jak, ale na pewno znalazła sposób, byś umiała poznać treść notatek. Inaczej nie kazałaby mi złożyć przyrzeczenia, że ci je wręczę, bo zwyczajnie byłyby dla ciebie bezużyteczne.

Bez przekonania Jasmin pokiwała głową. Spuściła wzrok. Wieść o dzienniku zdumiała dziewczynę dość mocno, natomiast fakt, że matka spisała wszystko w języku nieznanym przez półbogów, władców krainy, napawał uczuciami, których sama nie umiała zinterpretować. To był znak? Zabezpieczenie? Misternie przemyślany plan działania?

Matka nie była głupia, w głowie powtórzy samoistnie słowa Beltii.

Jak tam kolejny rozdział? 
Namieszałam Wam trochę? 
Mam nadzieję, że się Wam podobało :) 

Em nie ma łatwo. 
Mimo to jakoś się trzyma, podobnie do Myesa.
W ogóle pamiętacie, jak Adel użyła skrawka ubrania Em, by opatrzeć Wrenota?
Tu znacznie chętniej oddała fragment stroju ;)

Jasmin jak zwykle musi coś zmajstrować.
Przynajmniej Forasa zaskoczyła atakiem ;) 
Jak sądzicie?
Co ona planuje tym razem?
A może macie jakieś teorie na temat tajemniczego dziennika Vibii?

Jeśli się Wam podobało - gwiazdkujcie, komentujcie, polecajcie. 
Od Was zależy, co stanie się z historią :) 
I to Wy mnie motywujecie <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top