Rozdział 6
Ghotom czuł, że odzyskał większość sił, jakimi dysponował w czasach sprzed zniewolenia. Fizyczność jego zdaniem kolejny raz okazała się do bani, ale nie był pewien, czy umiałby cofnąć skutki podjętej niegdyś decyzji. Chcąc bowiem funkcjonować w Eserbert jak jego mieszkańcy, razem z Eremiel przybrali materialne ciała skuwające ich sztywną skorupą, która ograniczała energię.
Jako Perganin egzystował zupełnie inaczej. Też posiadał swą formę, lecz była ona znacznie bardziej plastyczna niż aktualnie przybrane ciało. Dlatego dziś spoglądał z zaintrygowaniem na własne palce, zginał je i prostował na przemian, i zastanawiał się przy tym, ile mocy stracił, stając się istotą podobną ludziom.
– Mój mistrzu. – Do komnaty Akhii wkroczyła pewnym krokiem ciemnowłosa niewiasta. Oczekiwał jej przybycia. Sam w końcu kazał kapłanom zawezwać ją do świątyni. – Cóż mogę dla ciebie dziś uczynić?
Uśmiechnęła się kokieteryjnie. Ostatnią noc spędzili wspólnie jakiś czas temu. Wtedy Zehr doniósł Ghotomowi o porwaniu, a także zniknięciu Jasmin. Podrzędny kapłan nie umiał zlokalizować kobiety, a gdy tylko upewnił się, że ta nie spoczywała wśród grenast, przybył, by złożyć raport. Ghotom nie był równie mocno ograniczony co stwór, więc szybko dotarł do prawdy, lokalizując zaginioną w dość odległym miejscu. Od tamtej pory miał dziewczę na oku, regularnie bowiem sprawdzał stan porwanej. Dziwił się przy tym niezmiernie, że niewiasta wciąż żyła.
– Towarzyszyć mi, Natrio – odparł, racząc się winem.
Podeszła bliżej, kręcąc celowo biodrami mocniej niż zazwyczaj. Wiedział, co robiła. Znał kobiece sztuczki. Chociaż planował wybyć w głąb Przeklętego Lasu, żeby obudzić zhalery ze snu, uznał, iż wcale nie musiał się śpieszyć. Jego pupile spały pod tamtejszą ziemią od wieków, więc kilka tensów bądź tid nie powinno sprawić im różnicy.
Oparł przedramię o podłokietnik, rozsiadając się wygodniej. Rozsunął kolana i nieznacznie wypchnął biodra. Skoro Natria sama go kokietowała, grzechem byłoby nie skorzystać. Jego cielesna powłoka reagowała pozytywnie na wszelkiego rodzaju przyjemności, zaś seks musiał zaliczyć do wykwintnych rozrywek. W końcu nie raczył się byle czym, a wiedźma pozwalała mu praktycznie na wszystko, chętnie wychodząc z inicjatywą.
Odczytała bezbłędnie komunikat wystosowany mową ciała, przez co skróciła dystans. Ciekaw był, jak daleko się posunie. Zawsze zabawiali się w sypialni, tymczasem przebywali w głównej komnacie świątynnej. Tutaj jego kapłani posiadali równie otwarty wstęp, co do izb ołtarzowych. Obserwował więc bacznie dzieło swych rąk, nie pomijając w spostrzeżeniach odnotować ciemniejącego lubieżnie zielonego spojrzenia ani figlarnego uśmiechu. Językiem świadomie przesunęła po krwistoczerwonych wargach.
– Jakieś... specjalne życzenia, najmroczniejszy?
Skinął na kobietę palcem, czym nakazał jej podejść bliżej. Ochoczo spełniła niemy rozkaz. Ruchem głowy wydał polecenie. Przyklękła, zaś dłonie ułożyła na jego udach, między którymi się uplasowała. Na krótki moment przerwała wzrokowy kontakt, by wbić spojrzenie w uwypuklenie męskiego krocza.
Bez trudu Natria odczytywała jego pragnienia. Ghotom był mężczyzną, zaś ona dawno już odkryła, że ten gatunek prezentował się w zasadzie jednolicie. Mężczyźni myśleli schematycznie, a wraz z kolejnymi falami uciech wypełnionymi spełnieniem oraz satysfakcją przestawały działać ich szare komórki. Krytycznym okiem oceniła własne możliwości i pojęła, że zaspokajanie potencjalnego sojusznika stanowiło ledwie niewielką niedogodność wartą, w ocenie wiedźmy, swej ceny. Poza tym sama korzystała.
– Zadowól mnie – stwierdził bezemocjonalnie.
Ten chłód podobał się Natrii, a jednocześnie wzdrygał jakąś cząsteczkę drzemiącą w jej wnętrzu. Nie niósł ze sobą żadnych obietnic ani nie mamił. Jak zwykle przemilczała własne zdanie. Sięgnęła krawędzi spodni, aby w kilku pewnych ruchach uwolnić napęczniałego penisa. Zwilżyła wargi, mentalnie dłużej niż tensę szykując się do działania. Smak absolutnie jej nie przeszkadzał, ale wątpiła, by lada moment mogła swobodnie łapać oddech.
Patrzyła w granatowe tęczówki, kiedy pochyliła się, a dłońmi przesunęła wzdłuż ud w kierunku ich złączenia. Językiem ostatni raz smagnęła usta, by następnie szturchnąć nim główkę członka. Przesłoniła zęby wargami, płasko układając język, po czym pochłonęła nieśpiesznie nie tylko czubek. Wsunęła go głęboko, połykając niemal cały trzon. Gdy poczuła prącie sięgające tylnej ściany gardła, niewiele brakowało już do końca. Cofnęła głowę, by ponownie przesunąć nią do przodu.
Złapał ją za włosy, zaciskając palce. Wiedziała, czego oczekiwał, w związku z czym zwiększyła tempo. Raz po raz wsuwała twardą erekcję w usta, aż wreszcie pozwoliła, by te spełniły rolę naczynia, kiedy Ghotom przejął inicjatywę. Docisnął ją do krocza, nie przejmując się wiele, że dławiła się jego męskością. Dopiero po chwili pozwolił kobiecie złapać krótki oddech.
Nie protestowała. Nie mogła, jeśli chciała zasłużyć sobie na nagrodę, a ta była zbyt wielka w mniemaniu Natrii, aby tak łatwo zrezygnować. Wieczność, potęga oraz władza stanowiły perfekcyjny element motywacyjny, zaś perspektywa bezkarnej zemsty na półbogu tylko podnosiła wartość oczekiwanej gratyfikacji. Powstrzymując cisnące się do oczu łzy, pozwoliła Ghotomowi brutalnie wypełniać buzię, a myślami o osiągnięciu celu odpędzała chwilowe niedogodności. Jego ukontentowanie otwierało przed nią podwoje szczęścia, nawet jeśli to miało spłynąć na Natrię dopiero w dalekiej przyszłości.
Szczęściu jednak należało pomagać i to też właśnie aktualnie czyniła. Uporała się z zadaniem względnie szybko. Znajomy smak spermy wypełnił kobiece gardło. Połknęła każdą kroplę, odsuwając od siebie głębsze rozważania. Gotowa na każde poświęcenie po prawdzie nie postrzegała zbliżeń z Ghotomem za przykrą powinność. W końcu w niektórych momentach również odczuwała przyjemność, rejestrując czasem wręcz bolesne zaciskanie się ścianek pochwy.
– Zadowolony? – spytała, barwiąc głos pewnością.
Palcami starła nagromadzony na wargach i wokół nich gęsty ejakulat, po czym celowo oblizała je na jego oczach. Widziała mroczny błysk przemykający w spojrzeniu mężczyzny. Uśmiechnęła się, dokładając starań, by gest prezentował się kokieteryjnie, a wręcz prowokująco. Dźwignęła się z kolan, przy czym nie zapomniała wypchnąć znaczniej piersi, by miał dobry widok na skryte pod materiałem sukni krągłości.
– Powiedzmy – mruknął.
– Więc może jeszcze... – zamilkała, nie pojmując, co się stało. Niewielki wstrząs zachwiał jej równowagą, a powietrze wypełniła magia, jakiej nie znała. Oblicze Ghotoma uległo zmianie, wskutek czego przybrało poważnego wyrazu. – Co to było?
– To, moja droga, jest początek końca – rzekł tajemniczo.
Odepchnął ją, by wstać bez trudu, po czym wyszedł z pomieszczenia. Nie czekając, Natria pognała za Ghotomem. Była ciekawska oraz wścibska, ale gdyby nie życzył sobie jej obecności, drzwi zamknęłyby się za nim oraz zatrzymałby ją w miejscu albo otwarcie nakazałby nie wściubiać nosa w cudze sprawy. Dotarła do izby ceremonialnej.
Kapłani służący w świątyni tutaj składali dary, najczęściej krwią zraszając ołtarz oraz otaczające go rowki. Cała posoka ściekająca ze stołu ofiarnego korytami spływała do czary zdobionej otaczającymi ją czaszkami i kośćmi. Nie wszystkie rozróżniała, ale nie zaprzątała sobie tym drobnym szkopułem głowy. Niemal podbiegła do Ghotoma opierającego dłonie na jednej z podłużnych, ogromnych czaszek. Mężczyzna wgapiał się w bulgoczącą krew. Natria pierwszy raz widziała coś podobnego, choć parokrotnie odwiedzała już to pomieszczenie samodzielnie bądź z nim u boku.
– Co się dzieje? – spytała.
Cokolwiek Ghotom widział we wrzącej, gęstej krwi, obraz ten pozostawał przed nią ukryty. Dostrzegała tylko bąble i bańki pękające co rusz jak w gotującej się wodzie. Zerknęła na mężczyznę. Przysięgłaby, że pobladł, kiedy zacisnął mocno szczęki.
– To ona – wyrzekł tajemniczo, po czym zniknął.
Wiedźma została na miejscu, nie odrywając wzroku od pustej już teraz przestrzeni. Ledwie przed chwilą stał obok niej Ghotom, podczas gdy została sama z krzątającymi się w izbie pokracznymi kapłanami. Nic nie rozumiała. Znów wszystko się zatrzęsło, ale utrzymała równowagę. Wzrokiem omiotła ściany na wypadek, gdyby miały zaraz runąć.
Kimkolwiek była owa ona wspomniana przez nieobecnego mężczyznę, dysponowała niemałą mocą. Natria czuła tę potęgę, choć do jej świadomości docierała ledwie nikła wiązka. Przełknęła. Nie wyczuwała nawet mocy Ghotoma, a to znaczyło, że mężczyzna ją maskował albo tajemnicza istota była znacznie potężniejsza od niego. Kuriozalny wniosek Natria natychmiast odrzuciła. Nie istniał w Eserbert nikt, kto mógłby równać się z półboskim mordercą.
***
Kolejną noc przepłakała, starając się zdusić szloch w gardle. Mieszkała już trochę z harpiami, więc zdawała sobie sprawę z ich wyczulonego wzroku. Pewna tylko nie była, czy słuch skrzydlate istoty poosiadały równie dobrze wykształcony. Wolała tego nie weryfikować, płacząc cicho w swym skalnym pokoju.
Znów śniła ten sam koszmar. Ten, kiedy matka oznajmiła, że zaraz wróci i zapytała, czy Adel nie potrzebowała niczego ze sklepu. Zaprzeczyła, czym nieświadomie tylko przyśpieszyła zniknięcie rodzicielki za drzwiami.
Chwilę później już szarpała się z Tamidem, którego zniekształcona, wydłużona postać we śnie przypominała demona. Liczyła, że krzyk, jaki w sennej marze opuścił jej gardziel, gdy mężczyzna obezwładnił ją na tyle, by brutalnie wsunąć dłoń w majtki, a palce głęboko do środka, zanurzając je między sromem, nie wybrzmiał również między skalnymi ścianami pokoju. Żałowała, że nie zdołała wyrwać się z zimnych macek koszmaru, gdy posuwał ją tylko palcami.
– Dlaczego nie jesz?
Pytanie docierające do świadomości rudowłosej wyrwało ją z transu, gdyż w zasadzie Adel bezwiednie odtwarzała na nowo ze zdwojoną siłą horror nawiedzający ją głównie nocami. Uniosła głowę. Dreon siedział obok u zwieńczenia stołu i świdrował ją chmurnym spojrzeniem.
– Jem.
– A talerz dalej masz pełen.
Spuściła wzrok. Nie unikała wcale harpia, a zwyczajnie potrzebowała zweryfikować zarzut. Faktycznie, prawie nic jej nie ubyło z nałożonego przez mężczyznę posiłku, jaki o brzasku poświęcono w modłach pod obeliskiem.
Rytuał dziękczynny pramatce Takhvie nie przeszkadzał Adel i wcale nie z powodu wierzeń odmawiała posiłku. Jeśli miała być szczera, kilka razy była świadkiem, jak Jasmin bądź jej matka oddawały pokłon Takhvie na Ziemi. Nie pojmowała, jak mityczna postać mogła być elementem wspólnym i tu w Terehapan, i tam w Oceanmire, ale dziękczynna ceremonia stanowiła dla niej coś znajomego, co poniekąd trąciło domem.
– Nie jestem aż taka głodna.
Rozchylił usta. Chciał ją zganić oraz nieco zmotywować do zjedzenia czegoś więcej niż dwie małe kuleczki jagód. Nie zdążył, ponieważ przeciągłe burknięcie rozniosło się między nimi w powietrzu. Adel spąsowiała, podczas gdy Dreon zmarszczył brwi.
– Twoje ciało twierdzi coś innego – powiedział, siląc się na cierpliwość. Dzisiejszej nocy znów słyszał ciche pochlipywanie oraz pociąganie nosem dobiegające zza ściany. – Mam nadzieję, że nie jest to jakaś abstrakcyjna i niedorzeczna forma buntu przeciwko mnie, co?
– Nie.
– Adel, musisz jeść – poinformował tonem użytkowanym zwykle do prezentacji niesfornemu dziecku podstawowych prawd egzystencjalnych. – Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, a ty ledwie skubnęłaś cokolwiek. Jak pramatka ma dodać ci sił, jeśli nie pozwolisz jej zesłać na siebie błogosławieństwo?
– Nie mam apetytu, przepraszam – rzekła markotnie.
Nawet na moment nie dźwignęła wzroku, wbijając go w talerz. Palcem przesunęła w powietrzu nad mięsiwem skąpanym w sosie własnym. W domu jadała podobne posiłki, ale bliżej południa. Chwyciła pomarańczową kuleczkę, tutejszy odpowiednik jagód, którymi mieszkańcy Terehapan nazywali chyba wszystkie owoce rosnące w runie. Pokazowo wsunęła ją między wargi, przeżuwając starannie, choć wystarczyło ją przegryźć i połknąć.
– Dość tego – oburzył się, a huk rozbrzmiał w jadalni, gdy ręką uderzył w kamienny blat. Podskoczyła na skalnym siedzisku. – Albo zjesz, albo cię nakarmię.
– Co? – Adel nie wytrzymała. Pragnęła uniknąć swary z Dreonem. Nie miała w zasadzie sił, by kłócić się z mężczyzną, więc od świtu niemal milczała. – Nie możesz zmusić mnie do jedzenia.
– Mogę. Jestem władcą.
– I co? Wepchniesz mi jedzenie siłą do ust.
– Wepchnąć mogę ci tam coś innego – warknął poirytowany. Poniewczasie zorientował się, że Adel zinterpretowała jego słowa odmiennie. Bynajmniej członka miał na myśli. Twarz przesłonił na moment ręką, kiedy rozważał, co powiedzieć, by siedząca obok dziewczyna pojęła, że nie zamierzał okazać się takim samym gnojem jak skurwiel, który ewidentnie ją skrzywdził. – Nie miałem na myśli tego, co ty.
– Nie masz pojęcia, co miałam na myśli – uznała, a słowa z trudem przecisnęły się przez ściśnięte gardło. Drgnęła niekontrolowanie, gdy gwałtownie zmienił pozycję. Obiecała sobie już jakiś czas temu nie reagować na szybkie ruchy mieszkańców osady, zwłaszcza mając na uwadze Dreona. – A teraz, jeśli pozwolisz, wasza wysokość, chętnie zerknęłabym w słońce. Póki jeszcze mi wolno.
– Nie wolno.
– Ponoć nie jestem niewolnicą – obruszyła się. Już niemal wstała od stołu, kiedy oplótł palcami szczupłe przedramię. Dotyk harpia parzył ją, ale stosownie milczała. Dreon bywał nieobliczalny. – Zamierzasz całkiem zamknąć mnie w tej kamiennej twierdzy?
– Zamierzam dopilnować, żebyś zjadła.
– Nie mam takiego żołądka jak ty – warknęła.
Zacisnął zęby, pilnując języka. Kolejny raz nie zamierzał rzucić dwuznaczną ripostą. Adel była wystarczająco zestresowana, szczególnie że nie wysypiała się dobrze. Przesunął nieznacznie palcem po delikatnej skórze dziewczęcia, ale wątpił, by dotyk działał na nią uspokajająco. Widział, jak czujnie na niego patrzyła.
– Usiądź, Adel. Proszę – dodał, zaskakując ją. Szczęka lekko opadła dziewczynie. Czego jak czego, ale prośby nie oczekiwała. Klapnęła z powrotem na siedzisko, choć nieznacznie pożałowała tego postępku. Tyłek bolał już od tych niewygodnych, kamiennych mebli. – Zjedz przynajmniej połowę porcji. To wystarczająco, żebyś nie zemdlała, kiedy będziesz oglądać Urbę.
Przygryzła wewnętrzną błonę policzka, rozważając propozycję mężczyzny. Brzmiała sensownie, co musiała przyznać wbrew własnym chęciom. Miał rację. Ledwie stała na nogach, ale niewiele mogła poradzić, że gardło posiadała ściśnięte do tego stopnia, iż nawet konsumpcja niewielkich jagód sprawiała trudność.
– Ale tylko połowę – rzekła. Skinął głową, po czym cofnął rękę. Usiadła, pilnując, by nogi trzymały się razem niczym u wyrafinowanej damy. Niby wiedziała, że siedząc obok, nie zerknie pod jej kusą spódniczkę, ale jak przezorna dama dmuchała na zimne. – Nie musisz mnie pilnować.
– Mam na ten temat inne zdanie.
– I będziesz czekał, aż zjem?
– Owszem. Chcę zobaczyć, jak połowa jedzenia z twojego talerza trafia prosto do twoich ust.
Adel nie umiała się nadziwić. Dreon bywał bezczelny, arogancki, lekceważący, humorzasty oraz agresywny. Nie w stosunku do niej, choć czasami zbyt mocno łapał ją za ramię. Tylko za ramię, nawet jeśli niekiedy zastanawiała się, ile czasu jeszcze pozwoli jej wierzyć, że jednak nie zostawił jej przy sobie, by wylądowała w jego legowisku. Inaczej z czystym sumieniem nie umiała określić twardych posłań, które służyły harpiom za łoża.
Niechętnie, ale pochwyciła kilka jagód, racząc się nimi jedna po drugiej. Bez pośpiechu konsumowała, zerkając co rusz na siedzącego obok szatyna o szarych skrzydłach. Wzrokiem przesunęła po piórach, kiedy automatycznie zajadała mięso. Prawie mruknęła niekontrolowanie, gdy poczuła aksamitny smak pierwszorzędnej pieczeni nurzanej w gęstym sosie. Nie pamiętała już, kiedy jadła podobny posiłek.
Tutaj zwykle unikała mięsnych potraw. Nie znała eserberckich zwierząt, więc wolała nie ryzykować rozstrojem żołądka bądź mdłościami, ale teraz mogła ocenić, że obawiała się niesłusznie. Złapała kolejny kawałek między palce, zanim zdołała pomyśleć i ponownie wsunęła go do ust. Powiedziałaby, że smakował jak kurczak, ale ani w połowie nie oddałaby pełnej gamy doznań wypływających z pałaszowania tego czegoś.
– Co to jest?
– Pieczeń z omurożca – poinformował z nieskrywaną dumą. – Widzę, że posmakowało.
Zerknęła na Dreona. Uśmiechał się ukontentowany jej zachowaniem. Pamiętał, że wcześniej nie sięgała po żadne mięso, chociaż celowo codziennie nakładał porcję na talerz spożywającej z nim posiłki kobiety.
– Jest... pyszne – przyznała.
– Nigdy go nie jadałaś? – Pokręciła głową. – Omurożce niełatwo upolować, choć wytropienie ich to dziecinna igraszka – stwierdził, postanawiając nieco zabawić dziewczę. Zwykle praktycznie nie rozmawiali. Harp nie chciał zagadywać na siłę, gdy notorycznie odburkiwała oraz ignorowała jego starania. – Ma drobne łapy, przez co niewprawni łowcy mylą go z niewielką zwierzyną, a ta raczej nie zachęca do łowów. Mniejsze zwierzęta są zwykle zwinniejsze i trudniej je złapać bądź trafić, a poza tym posiadają mniej mięsa.
– Ale nie omurożce?
Zaciekanie, jakie usłyszał w głosie Adel wywołało w Dreonie niemałą przyjemność. Słuchała go, naprawdę, choć sądził, że utrzymywała kontakt wzrokowy z grzeczności lub obawy. Odsunął nieco swój talerz, przedramiona podparł na blacie i nieznacznie zbliżył się do Adel. Nie cofnęła się, zbyt zaintrygowana opowieścią o omurożcach, czego nawet chyba nie dostrzegła.
– Dokładnie. Omurożce są wielkie. Każdy dobry łowca wie, że oprócz śladów musi oglądać też otoczenie.
– Po co?
Spytała szczerze ciekawa. Automatycznie wsunęła kolejny kęs do buzi. Mężczyzna starał się panować nad reakcjami ciała, odczuwając obawę, że nawet uśmiechem mógłby teraz wywołać jej nagłe wycofanie się. Dreon przyznać musiał, iż w tej wersji kobieta wyjątkowo mu się podobała. Nawet policzki jakby zyskały głębszych rumieńców, mimo że wcale się nie zawstydziła. Zachowanie Adel nie było rezultatem konsternacji ani tym bardziej skonfundowania, a zafascynowania tematem.
– Żeby dobrze rozpoznać gatunek zwierzyny – powiedział prosto, stopniowo i ostrożnie zarazem zaczynając gestykulować w powietrzu. Chciał jak najdokładniej wyjaśnić rudowłosej, o co chodziło w skutecznym polowaniu, a przecież takie musieli przeprowadzać, chcąc jeść. – Wyobraź sobie małe zwierzątko. Ale takie drobne, przemykające gdzieś między zaroślami. – Pokiwała głową z entuzjazmem. Ani na moment nie spuszczała z rozmówcy wzroku i cały czas objadała się pieczenią. – Jego drobne stópki może i zostawią trop odciśnięty w glebie, ale poza tym raczej nic nie będzie wskazywać na jego obecność.
– Nic? A... nie wiem... nadłamana trawa?
Dreon ujął jej dłoń, zaskakując nieco niewiastę, lecz nie cofnęła ręki. Zamrugała tylko przejęta opowieścią snutą przez mężczyznę. Jeszcze nie miała okazji zaobserwować u niego takiego zafascynowania. Jakby sam uwielbiam oddawać się polowaniom, chociaż na żadne jeszcze nie wybył w towarzystwie łowczyń. Manewrując delikatnie przybrudzonymi od sosu palcami Adel, podjął próbę zobrazowania prawd, które objaśniał.
– Pomyśl sobie, że to trawa – polecił spokojnym tonem. – Kiedy przemknie pośród niej drobne zwierzę... – opuszkiem przesunął między palcami, leciutko ją łaskocząc – ...źdźbła poruszą się, ale pozostaną w zasadzie nietknięte. Ale gdyby to zwierzę nie było małe, tylko wysokie i grube...
– Też nie uszkodziłoby tak trawy – powiedziała, wtrącając się jego wypowiedź.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście. W końcu... jest zbyt duże, żeby ocierać się o nią chociażby pancerzem czy korpusem.
– A gdyby ją zdeptał? – zasugerował, nieoczekiwanie zginając palce dziewczęcia, a zamykając je, przytrzymał lekko własnymi. Głęboko wciągnęła powietrze. Jakimś cudem poczuła dotyk Dreona nie tylko na dłoni. Rozchyliła wargi, łapiąc oddech. Uśmiechnął się nieznacznie, ale nie przestał objaśniać. – Bez względu na to, czy wygnie trawę, czy nie, duże zwierzę zostawi zadeptane połacie, a to też trop. Omurożce posiadają drobne łapy, więc wyszukanie połamanej, zadeptanej trawy faktycznie zdaje się irracjonalne, ale połamane krzewy? Wygięte pniaki drzew? To też pozwala ocenić, z czym łowca ma do czynienia, Adel.
Nie odpowiedziała, patrząc prosto w ciemnoniebieskie oczy rozmówcy. Jako że on także nie odwrócił głowy, spojrzenia tej dwójki krzyżowały się ze sobą. Trzymał nadal w dłoni niewieścią, z premedytacją leciuteńko oraz minimalnie przesuwając po zamkniętych palcach opuszkami. Przysiągłby, że tonąc w zieleni jej spojrzenia, dojrzał własne odbicie. Po raz pierwszy, odkąd się spotkali, patrzyła na niego tak spokojnie.
Zaklął w myślach, gdy wyczuł lekki wstrząs. Miał nadzieję, że nie był on sprawką Adel, a ledwie osunięcia się podłoża. Posiadał świadomość, że głęboko pod Terehapan ciągnął się mocno rozbudowany kompleks tuneli oraz pustych kieszeni, który zamieszkiwały ich największe zmory. Terropiry.
Dojrzał momentalnie zmianę na obliczu kobiety. Jak na komendę pobladła i nagle zaciągnęła się raz po raz powietrzem. Dreon zmrużył oczy, przyglądając się dosadniej Adel. Zwątpił, czy nie miała nic wspólnego ze wstrząsem, ale ponieważ nie powtórzył się on ani nie przybrał na sile, wykluczył, aby działała z premedytacją. Terropiry też nie wybyły na powierzchnię, inaczej w mieście doszłoby do walk. Poza tym to jeszcze nie był ten czas.
– To... – Wysunęła dłoń z jego uchwytu, odwracając się w kierunku wyjścia. – To...
– To co? – powtórzył. Dojrzał, jak błysnęły jej oczy, a zieleń nabrała intensywności, gdy odzyskała kolorów na twarzy. Nie był pewien, czy się cieszyć, czy trapić. Dziewczę działało anormalnie, a zdążył zaobserwować kilka jej nawyków. – Adel, mała? Co to jest?
Nie otrzymał odpowiedzi, ale też nie oczekiwał, że osoba pokroju jego drobnej towarzyszki umiała poruszać się z podobną gracją oraz prędkością równocześnie. Zerwała się z siedziska, a mrugnięcie oka później już nie było jej w komnacie. Również ruszył, maksymalnie rozwijając prędkość. Jeśli chciała uciec, źle się do tego zabrała.
Nie dziwiło go nagłe poruszenie strażniczek pilnujących wejścia do zamku. Zaskoczone zachowaniem bezskrzydłej dziewczyny, krzyknęły za nią, spoglądając po sobie. Ich rolą było pełnić wartę, zaś Narusa zawsze przychodziła chwilę po śniadaniu. Neirisę z kolei odprawiał codziennie tuż po tym, jak Adel zajmowała miejsce przy stole. Wtedy sam trzymał nad nią pieczę i dziś chyba zawiódł.
Minął Lisanę oraz Admeę, kiedy wybył niczym tornado na zewnątrz. Zupełnie zaskoczony widokiem stojącej w miejscu rudowłosej kobiety, zatrzymał się, przez co prawie wypadł poza skalny podest. Rozkładając szerzej skrzydła, skorzystał z oporu powietrza, wskutek czego przystanął tuż za jej plecami. Obserwował uważnie, nie pojmując. Wyglądała, jakby właśnie dojrzała zjawę, ale wzrok Adel padał dalej. Zdawała się widzieć więcej niż klify Terehapan.
– To naprawdę ona – wyszeptała. Spojrzała na Dreona, a z jej ust jakby nigdy nic padło jedno niby zwyczajne imię. – Jasmin.
To kto tęsknił za Ghotomem ?
Jak widzicie, nawet on lekko nie ma...
Choć Natria stara się jak może.
Adel dręczą koszmary... :(
I nawet Dreon nic na to nie zaradził, choć pewnie się przyczynił.
W końcu niewol... eee... gościna w wydaniu harpii raczej nie sprzyja.
Chociaż Dreon się stara, by umilić Adel czas... ;)
Jak podobał się Wam rozdział?
Pamiętajcie, moi drodzy, o gwiazdkach i komentarzach.
To Wy macie los każdej historii w swoich rękach.
To Wy mnie motywujecie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top