Rozdział 6
Dziękuję Wam za motywację, którą dajecie mi wraz z każdą gwiazdką i z każdym komentarzem. Jesteście niesamowici 💙
W tym rozdziale co nieco się podzieje, więc trzymajcie się mocno... I witam w Sniefeście💙
Z daleka Okame Forasowa dostrzegała zacięty, pełen dezaprobaty wyraz twarzy stryja. Pajmon nie pochwalał, że odjechali, skoro razem mieli pokonać przełęcz. Przełknęła ciężko, a Agran jakby czytając w jej myślach, wyszeptał wprost do ucha, by niczym się nie przejmowała. Leciuteńko skinęła, miała nadzieję, że wuj nie dojrzał tego nikłego gestu.
– Sądziłem, że masz nas eskortować, a nie urządzać samowolkę – zagadnął obruszony Pajmon. – Okame, wszystko w porządku?
Zlustrował siostrzenicę żony. Jeszcze zanim podjechali bliżej, dojrzał, że Okame nie miała na sobie opończy, tylko kurtkę Agrana. Słowem nie skomentował tegoż nietaktu, który jego zdaniem jawnie stanowił o nadmiernej samowolce obojga.
Przekazanie dóbr kobiecie przez mężczyznę w świecie półbogów oznaczało jedno, a on za nic nie chciał myśleć, że niesforna oraz łamiąca święty kodeks Nieśmiertelna zyskała przychylność kogoś o podobnym statucie. Agran nie miał przejąć władzy w Sniefeście, ale z pewnością błyszczała przed nim świetlana przyszłość.
– Tak, wuju – odparła cicho.
– Czyżbyś sugerował, że ją skrzywdziłem? – Nawet Okame rozpoznała butną nutę w głosie Agrana. Wyraźnie prowokował mężczyznę, podobnie postępował w Stumie jego brat, lecz celu nie osiągnął, gdyż Pajmon pozostał niewzruszony. – Możesz być spokojny. Za zimno wokół, bym zamiarował sprowadzać niewinne dziewczęta na drogę ekstatycznej rozpusty.
– Widzę, że humor ci dopisuje, Agranie – wycedził gniewnie starszy półbóg. – Niemniej uważam, iż najlepszą alternatywą byłaby reorganizacja.
– Teraz to bez sensu – ocenił manifestujący gęstą, czarną czuprynę Nieśmiertelny. Ruchem głowy wskazał kierunek ich podróży. – Sniefesta już blisko, matka czeka. Stracilibyśmy zbędnie zbyt dużo czasu, a trzeba wziąć pod uwagę nadchodzący mrok. Po zmierzchu lepiej nie błąkać się wśród białych szczytów.
Grymas przeciął oblicze władcy Herrse'y. Chętnie zanegowałby argumenty przewodnika, ale zdrowy rozsądek nakazywał milczenie i posłuszne aprobowanie jego słów. Agran mieszkał w Sniefeście, znał przełęcz oraz śnieżne szczyty oddzielające tereny Leraye od reszty Eserbert. Nikt nie wiedział tyle, co on o potencjalnych niebezpieczeństwach. Niechętnie zaaprobował decyzję młodszego mężczyzny, by resztę drogi pokonać niemalże bez słowa.
Niespełna dwadzieścia tensów później oczom podróżników ukazała się wysoka, lodowa brama łącząca szczyty rozlokowane naprzeciw siebie niczym masywna kotara. Konstrukt blokował przejazd, zaś klify po obu stronach przełęczy niemalże pionowo wznosiły się ponad ich głowami. Nawet foket Agrana miałby problem wspiąć się na najwyższą półkę, więc Pajmon nie sugerował, by próbować z wirgirwalami.
– Dery vekke! – zakrzyknął dziedzic Leraye. Okame pytająco zerknęła kątem oka ponad ramieniem na mężczyznę siedzącego za nią. Nigdy dotąd nie obiło się jej o uszy, by mieszkańcy Sniefesty użytkowali inny dialekt niż w pozostałych częściach świata. – Zaraz zobaczysz.
Dumnie wypiął pierś, a raptem po mrugnięciu okiem charakterystyczny turkot wypełnił powietrze. Okame wzdrygnęła się, półbóg czuł jej gwałtowną reakcję pod poduszkami dłoni, którą ją asekurował. Kątem oka przyuważył też ożywione zainteresowanie Airei obserwującej lodowy twór.
Ten nagle podzielił się na dwie równe połowy, po czym odrębne skrzydła zaczęły wolno sunąć ku nim. Rosnąca między nimi szczelina ukazywała Zimowe Królestwo, podczas gdy lodowe ściany skrzyły się niczym gwiazdy przesłaniające nieboskłon.
– Imponujące – orzekła zafascynowana Airea.
– A ty co sądzisz? – Agran zagadnął siedzącą przed nim towarzyszkę.
– Mogę się tylko zgodzić – uznała oniemiała. – Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
– Zatem witaj w Zimowym Królestwie Leraye! – zakrzyknął, po czym bez słowa więcej pognał foketa na przód.
W takim momencie cieszyło Okame, że Agran siedział za jej plecami i pilnował, by nie spadła z grzbietu. Inaczej tarzałaby się już w śniegu, choć automatycznie dłonie zacisnęła na miękkiej sierści. Podmuch wiatru wraz z przekroczeniem lodowej tamy uderzył łagodnie w policzki półbogini, zaciągnęła się powietrzem.
Pajmon pokręcił głową, usta zacisnął w wąską linię. Jego zdaniem zbyt wiele uwagi poświęcano komuś, kto równie dobrze wkrótce mógł zwiedzać Karbos. Oskarżenie wymagało od Rady wydania oficjalnego wyroku, a ten zdaniem półboga mógł być tylko jeden. Złamanie prawa karano śmiercią.
Ruszył na wirgirwalu, dopilnował, by Airea dotrzymywała mu tempa ze swoim wierzchowcem. Z dumą wypiął mocniej pierś przesłoniętą grubym płaszczem, szczycił się posiadaniem wzorowo wychowanej córki. Liczył też, iż zachwyci ona któregoś z synów tutejszej władczyni, a przede wszystkim ją samą. Wszak to rodzice swatali swe dzieci, ewentualnie mogli zaaprobować ich mądry wybór.
Airea rozglądała się wokół, a przy tym wszystkim starała się nie skupiać uwagi ojca. Rozpoznała jego zdenerwowanie, ale znała fakty.
Okame nie wyglądała na zachwyconą, kiedy on sam kategorycznie nakazał jej zmienić wierzchowca, więc zarzucanie młodej Nieśmiertelnej niestosownego zachowania nie miało najmniejszego sensu. Ona wybrała wirgirwala, ale siła wyższa wymusiła pewne zmiany. Tymczasem Sniefesta sama w sobie wabiła uwagę znacznie skuteczniej aniżeli kuzynka ujeżdżająca foketa nieżonatego półboga.
Domy wzniesione w metropolii wyglądały jak wykute w grubych blokach lodu. Mieniły się, a odbijane od nich światło zalewało powietrze pełną paletą kolorów. Niebo zdawało się tonąć w barwach zieleni, błękitu, a nawet różu i fioletu jakby płonęło, a ogień nie umiał zdecydować, w jakich wydaniu pragnął ich powitać w Sniefeście.
Okame podobnie do krewniaczki nie wydała z siebie żadnego konkretnego komunikatu. Wzdychała w zachwycie, a z jej ust niekiedy padło skromne och bądź ach łechczące dodatkowo ego jadącego za nią półboga. Gdyby nie przejmujące zimno, które doskwierało Nieśmiertelnej, odkąd wjechali w zaśnieżone ziemie, uważałaby tą metropolię za jeden z cudów świata. Kiedy o tym pomyślała, dotarło do niej, że wraz z przejechaniem przez bramę coś się zmieniło.
– Nie marznę – szepnęła nagle odkrywczo.
– Co takiego?
Agran nie dosłyszał, co nagle powiedziała. Jeśli dobrze zrozumiał, chodziło o mróz, ale siedząca przed nim niewiasta słowa wyrzekła tak cicho, że mógł tylko zgadywać. Pochylił bliżej głowę, chciał usłyszeć, co powie. Okame odwróciła się nieznacznie ku towarzyszowi, dzięki czemu mogła obserwować go kątem oka, po czym powtórzyła z większym przekonaniem.
– Nie marznę. Od bramy. To... jakieś puste pole?
Twarz półboga okrasił uśmiech. Nie sądził, że Okame zauważy tę zmianę jeszcze przed przestąpieniem progu Lodowego Pałacu. W środku zmiana temperatury nie stanowiła nic odkrywczego, gdyż zamek tworzył zamknięty kompleks pomieszczeń, istotę pustki. Niemniej jednak organizm przywyknięty do mrozu nie przestawiał się równie szybko, w związku z czym odwiedzający od czasu do czasu Sniefestę Nieśmiertelni także pozwalali mamić się ułudnym wrażeniom chłodu.
– Muszę przyznać, jesteś niezwykle spostrzegawcza – oznajmił tajemniczym tonem. Okame niewiele zrozumiała z responsu. Obniżona samoocena półbogini nie pozwalała jej postrzegać samej siebie w podobnych kategoriach, dlatego pozostawiła opinię Nieśmiertelnego bez komentarza. Wolała nie myśleć, że mógł się z niej nieelegancko nabijać. – Poczułaś delikatne muśnięcie na licach, kiedy minęliśmy bramę?
Zastanowiła się, myślami cofnęła do momentu sprzed ledwie chwili. Coś poczuła, ale założyła odgórnie, że na policzkach zarejestrowała podmuch. Nie znała warunków pogodowych panujących w górach, ale gdzieś kiedyś od kogoś zasłyszała, a tego była absolutnie pewna, że między wzniesieniami można wyczuć specyficzne ruchy powietrza. Okame zaś z racji daru, jakim obdarowała ją boskość, z powietrzem na co dzień obcowała szczególnie.
– Sądziłam, że to wiatr. Taka niegroźna zadymka. – Pokręcił głową, a następnie zszedł z Bashyi. Okame przeniosła nogę ponad cielskiem zwierzęcia, tym razem próbowała zejść prawidłowo, tyłem, a nim zsunęła się i stopami dotknęła odśnieżonego podłoża, cudze dłonie spoczęły na jej talii. – Nie powinieneś chyba...
– Zacznijmy od tego, żebyś nigdy nie mówiła mi, co powinienem, wichurko – wymamrotał do ucha odwróconej ku niemu tyłem kobiety. Zaciągnęła się powietrzem, kiedy dłoń wsunął nieznacznie pod materiał kurtki i zesztywniała. Przy aktualnym ułożeniu nie posiadała pola ruchu, kiedy zagarniał przestrzeń z tyłu. – A o tej twojej zadymce jeszcze ci opowiem.
Minęła sekunda, nim Okame zrozumiała, że na nowo dzielił ich dystans. Agran nie przywierał już korpusem do jej pleców, dłoni nie trzymał pod ubraniem. Stał na odległość wyciągniętej ręki i wzrok wbijał uparcie w jedno miejsce. Odwróciła głowę, po czym napotkała zacięte spojrzenie wuja.
– Nie powinieneś przypadkiem dopilnować, by wszyscy goście trafili bez przeszkód do pałacu, Agranie? – spytał.
Zatrzymał wirgirwala, a następnie z gracją godną półboga zszedł z wierzchowca. Airea też nie czekała na wsparcie ojca, tym bardziej nie chciała pomocy drugiego syna Leraye. Od niego wolała już Agazana, aczkolwiek ten również nie należał do ulubieńców dziewczęcia, szczególnie po ostatnich odwiedzinach w progach Kościanego Pałacu. Zdaniem księżniczki Herrse niewątpliwym i zarazem największym atutem władcy Stumy był jego syn, Cardmon.
– Wybacz, Pajmonie, nie przewidziałem, żeś stary i masz już problemy ze wzrokiem – zadrwił Agran. Okame automatycznie posłała mężczyźnie oburzone spojrzenie, choć dolnej wardze bezwolnie pozwoliła opaść w akcie zaszokowania. Zerknął na nią pobieżnie, lecz kontakt wzrokowy trwał nie więcej niż mgnienie. Westchnął, jakby był czymś solidnie zmęczony, palce zatknął za pas osadzony na biodrach, po czym z nonszalancją wyraził udawaną skruchę. – Nie chciałem cię urazić, aczkolwiek niemal notoryczne przebywanie z Uzadem niesie wymierne konsekwencje.
– Twe zachowanie tylko udowadnia, żeś jeszcze dzieckiem – skwitował. – Obyś tylko swą niedojrzałość trzymał z dala od dobrze wychowanych półbogiń, bo sprowadzisz je na manowce.
– O to martwić się absolutnie nie musisz, Airea jest całkowicie bezpieczna w moim towarzystwie – zakomunikował, w odpowiedzi słysząc prychnięcie rozmówcy.
– Śmiałbym wątpić. Prowadźże już do twej matki, bo z pewnością wyczekuje przybycia dziewcząt – polecił starszy z półbogów.
Agran potaknął, wydał dyspozycje stajennym, a później zaprosił gości, by podążyli w ślad za nim. Nim jednak przystąpił do działania, Okame przysięgłaby, iż słyszała, co wymamrotał pod nosem.
Uznała za bezpieczną alternatywę zapamiętać ową tezę, lecz nie brać jej sobie do serca. Inaczej mogłaby wracać do domu, jeśliby Leraye rzeczywiście z niecierpliwym podekscytowaniem wyczekiwała tylko jednej z nich.
🎶🎶🎶
Dygotała, lecz nie z zimna, a bólu. Choć, jeśli miałaby być absolutnie szczera, powoli przestawała odczuwać cokolwiek. Uwięziona pozostawała gdzieś na skraju rzeczywistości z mistyczną pustką, w klatce, której nikt nie potrafił zniszczyć. Jeśli twórczyni celi nie naszedł akurat kaprys, by w nicość usunąć więzienie, uwięziona odcięta mentalnie od świata mogła tylko czekać i konać w agonalnym cierpieniu. Ku rozpaczy, śmierć nigdy nie nadchodziła.
Uniosła głowę, a bynajmniej uniosłaby ją, gdyby w ogóle mogła się ruszyć. Chwilowo nawet powieki nie zależały od jej wyroków, a mimo wysiłków nie zdołała otworzyć oczu. Kiedy ta, która panowała nad krwią, przejmowała kontrolę, półbogini błagała w duchu o śmierć samą wszechmatkę Eremiel.
Impuls przeszył mięśnie ramion, by kolejno rozciąć wzdłuż uda. Gdyby nie fakt, iż dryfowała w karmazynowej próżni, upadłaby z łoskotem na lodowatą posadzkę. Tymczasem świadomość podpowiadała, co się wydarzy, gdy tylko będzie mogła drgnąć, a kaci uznają karę za dopełnioną.
Miała paść na podłogę jak nędznica, a następnie przeżyć prysznic specjalnie schładzaną w tym celu wodą. Mawiano, że dla jej dobra, by przywrócić prawidłowy obieg krwi, lecz w to nie wierzyła, już nie. Cokolwiek robiono z rozkazu matki z pewnością nie miało przynieść ulgi.
Myślami odbiegła do brata, gdy na ledwie kilka sekund zabrakło jej tchu w płucach. Krew nie próżnowała, toczyła swą katorżniczą rozgrywkę również w organach. Volille natomiast znała rozrywki, jakie ojciec wprowadził do programu publicznej egzekucji, która nie doszła do skutku. Nie tak, jak sobie to zaplanował.
Doskonale pamiętała bowiem martwe ciała swych najwierniejszych służek odarte ze skóry oraz skatowane, z kośćmi dyndającymi z ich kończyn niczym dzwoneczki mocowane na szyjach bydła. Zamordował je brutalnie, a Volille nakazał patrzyć, zanim została uwięziona w krwawej samotni wykreowanej przez rodzicielkę. Bonus za brak okazji do zabawy przy krzykach potępionych skazańców, przeklętych potomków rebelii.
Kolejny już raz rozdarto ją od środka. Moc matki sprawiała, iż krew rozcinała żyły, przebijała niczym iglice mięśnie oraz tkanki. Volille mimo swych siedmiuset siedemnastu lat wciąż nie posiadała bladego pojęcia, jak rzeczywiście funkcjonowała krwawa samotnia, dzieło półboskiej Yarren, ale jednego była pewna, nie mogła uciec przed karą. Krew zawierającą w swych cząsteczkach błogosławieństwo boskości w tym przypadku utożsamiała z klątwą obłożoną przekleństwem.
Wrzask uwiązł w krtani. Mięśniami nie mogła ruszyć, półboskie ciało sprawiało wrażenie zastygłego w kokonie utworzonym z jej własnej krwi, ale ona pozostawała świadoma, szczególnie swojego wnętrza. W innym wypadku być może zdołałaby cokolwiek zdziałać. Tymczasem Volille aż za dobrze pamiętała kolejne nacięcia rytualnym, krwawym sztyletem matki, kiedy ta upuszczała jej płynów mających pełnić przez dwa nadchodzące dni rolę więzienia.
Drgnięcie.
Jeden...
Uderzenie serca zakołatało w klatce piersiowej. Tej samej, która dopiero co została połamana w drobniusie cząsteczki, zmiażdżona i porozcinana, by wreszcie ktoś ją poskładał. Powrót, chociaż mozolny, do pierwotnego stanu oznaczał, iż nadchodził czas łaski, lecz po wcześniejszych wizytach w krwawej samotni Volille gotowa była przysiąc, że jeszcze pierwsza noc kary nie dobiegła końca.
Dwa...
Trzy...
Cztery...
Dopiero teraz wysłyszała krok, pojedyncze i ciche uderzenie obcasa o posadzkę. Matka wróciła, by zdjąć z niej klątwę, którą sama ją zapieczętowała. Skupiła uwagę na pojedynczych bodźcach atakujących świadomość z zewnątrz. Fakt, iż cokolwiek słyszała, potwierdzał, że pętająca ją moc słabła.
Pięć...
Sześć...
Volille doszła do wniosku, iż matce wyjątkowo się nie śpieszyło. Zwykle tuż po pojawieniu się z powrotem niwelowała krwawą samotnię, lecz nie tym razem. Mimo to Volille zaczerpnęła powietrza, co nie należało do prostych czynności, kiedy płuca przywodziły na myśl podziurawione sito.
Siedem...
Osiem...
Dziewięć...
– Przedłużanie uciechy nie zawsze jest słuszne i dobre.
Usłyszała głos zdradzający prawdę, jaką już dawno powinna przyjąć za pewnik. Przedobrzyła. A mogła po prostu sprowadzić półboskiego bękarta oraz rebeliańskie ścierwo na zamek, prosto w ręce ojca. Wtedy na pewno nie przechodziłaby teraz z bratem katuszy. Obiecał im nagrodę, nie karę.
Dziesięć...
Coś skapnęło, tego była pewna. Dźwięk kropli wpadającej z czarowną gracją do kałuży rozniósł się w powietrzu. Ledwie chwilę później zrozumiała, iż posadzkę pod stopami zdobiła karmazynowa krew. Jej krew, którą po zakończeniu wyroku specjalny sztab niewolników miał spłukać, jednocześnie traktując strumieniem jej nagie, udręczone ciało. Znak, iż nie tylko zawiodła rodziców, ale również znaczyła dla nich tyle, co nędzni potomkowie buntowników.
– Słyszałaś, Volille? – szept rozbrzmiał tuż przy lewym uchu. Nie zdołała przechylić głowy bardziej w tamtą stronę, nic nie mogła uczynić. Moc matki wciąż ją pętała, ograniczała zmysły oraz ruchy. – Przez ciebie wylewam krwawe łzy, moje najdroższe dziecko.
Volille w pełni wątpiła, iż matka cierpiała, zadając jej katusze. Być może nie odnajdowała w tym zajęciu euforycznej radości, ale też nigdy nie przerwała tortur. Mogła je chociaż zniwelować, gdyby robiła to wszystko tylko ze względu na posłuszeństwo mężowi. Fakt ten przemawiał za siebie. Następnym razem nie nawali, sprowadzi półboginię, choćby miała zamienić ją w uluka, obiecała to sobie świadoma, do kogo faktycznie należała krew pod stopami.
Krwawa samotnia odgradzała młodą półboginię nie tylko mentalnie od świata, ale także fizycznie. Rozpoczynając karę, upuszczano krwi, z której Yaren kreowała ciaśniutki kokon otulający ciało skazańca. Więzienie celowo kreowano mniejsze niż wskazywały wymiary ciała, by dodatkowo umęczyć karanego. Karmazynowy kokon z kolei tkwił zawieszony w powietrzu, nie dotykał niczego ani nikogo, a Volille podejrzewała, że dodatkowo nieznacznie wirował.
Krzyk. Tym razem krwawe ścianki przebił męski, znajomy głos. Mimo chęci Śmierćczyni nie zdołała otworzyć oczu, a to znaczyło, iż matka wbrew pozorom wcale nie przybyła, by okazać miłosierdzie.
Po głowie krążyć zaczęły myśli zagłuszane gehenną. Krew na nowo poczęła deformować się w żyłach, by kolejny już raz przeszyć katorgą. Szarpnęłaby, gdyby tylko umiała się poruszyć, lecz nie po to, żeby się ocalić. Wrzask gehenny poprzedził kolejny, a po nim rozbrzmiał następny.
– Och, Cardmon – westchnęła rodzicielka, której oblicze Volille widziała mimo opuszczonych powiek, mimo czerwonej błony ciasno oplatającej ciało. – Mój synek... – cmoknęła, co uczyniła z jawną dezaprobatą. Muśnięcie opuszkiem miejsca, gdzie pod krwawym tworem znajdował się policzek, przypominało stąpanie po ścieżce wysypanej cierniami. – Ileż to już razy powtarzaliśmy wam z ojcem, byście nie unosili się pychą? Jak powierzyć wam opiekę nad metropolią, skoro nie umiecie wykonać prostego polecenia?
Volille chętnie by odpowiedziała, lecz słowa nie opadały na zwiotczały, popuchnięty język. Po dwóch dniach w krwawej samotni miała milczeć minimum cztery kolejne. Jeszcze chętniej wbiłaby sztylet prosto w gardziel matki, a najchętniej w serce bijące wciąż w piersi przesłoniętej najpewniej oliwkowym suknem wysadzanym oliwinem. Co prawda, wtedy prawdopodobnie nigdy nie uwolniłaby się z krwawej samotni, lecz być może choć brat dostąpiłby amnestii.
Kiedy w powietrzu prócz wrzasków brata rozbrzmiały jeszcze słowa królowej Stumy, Volille zapragnęła śmierci. Ta wyrwa w klatce, gdzie u innych biło serce, wionęła wyłącznie chłodem. Krwawa samotnia stanowiła ledwie początek, pierwszy stopień do Entropium zaserwowanego przez kobietę, z którego łona sprowadzeni zostali na ten świat.
🎶🎶🎶
Problem Emily polegał na tym, iż nie do końca ufała Finosowi. Bacznie go obserwowała, w duchu powtarzała sobie, że jest tym, do którego zdążała, a we wspomnieniach przywoływała liczne wizje, ale gdyby nie miał własnego wierzchowca, nie wsiadłaby z nim na jednego zadruna. Musiałby jechać z Tye bądź to ona zasiadałaby za plecami Kostury.
– Powinniśmy odpocząć.
Uniosła głowę na dźwięk męskiego głosu, z trudem nakazała powiekom podążyć w górę. Nie była nawet świadoma, kiedy obraz zastąpił mrok, a ona sama zaczęła przysypiać. Gdyby jechał z nimi uluk zamiast Finosa, chwilowa niedyspozycja mogła kosztować ich życie. Szczerze wątpiła, by napotkana kolejny raz Volille pozwoliła im na podobne konszachty, ale wciąż coś nie dawało Emily spokoju.
Posądzenie o bycie półboginią brzmiało zdaniem dziewczęcia irracjonalnie, a mimo to widzącą intrygowały słowa Śmierćczyni. Pomiot Oriasa. Emily była pewna, że Volille nie mówiła o niej, pomyliła ją z kimś innym, o czym świadczyła wzmianka o zmianie koloru włosów. Redsword była brunetką, naturalnie urodzoną czarnowłosą kobietą, tymczasem usłyszała, że postąpiła sprytnie, chodząc po Eserbert z takimi włosami.
Dziewczynie notorycznie po głowie chodziło też zachowanie Volille, gdy ta straciła panowanie. Widząca nie mówiła tego głośno, lecz dostrzegła, jaki wybuch emocji wywołała wzmianka o dzieciństwie. Volille była córą Agazana, aczkolwiek nie brzmiała na dumną z tegoż faktu. Frustracji dorównującej tej, którą słyszała w głosie twórczyni uluków, nie umiałaby wyrazić na myśl o własnym ojcu.
– Emily? – Tye podjechała bliżej, skupiła uwagę wieszczki. Dłonią przykryła jej dłoń, lekko ścisnęła palce. – Musimy zjechać, potrzebujesz snu.
– Neorros...
– Nie dojedziemy tam w jeden dzień – oznajmiła stanowczo Kostura. – Zresztą przy dobrych wiatrach dziś miniemy las. – Emily zerknęła na prawo. Las panjarów ciągnął się wzdłuż obranej przez nich trasy, aczkolwiek ani Finos, ani tym bardziej Amentye nie poparli wjazdu między drzewa. – Przed nami jeszcze daleka droga, Em, ale wycieńczona nie przetrwasz.
– Wezmę wartę, jeśli się boisz, że... – Finos zamilkł pod wpływem spojrzenia, które posłała mu nowa towarzyszka. Czuł podskórnie, iż nie cieszył się jej zaufaniem. Westchnął, lecz nie zamierzał czynić wyrzutów. Erey uprzedzała o trudnym charakterze widzącej po omacku pokonującej pierwszy kontynent Eserbert. – Tye, staniesz na czatach?
– Ja mogę pilnować – zadeklarowała Em.
– Wykluczone.
– Dlaczego? – obruszyła się na radykalną decyzję Finosa. Tyle o nim wiedziała. Z Amentye Liga'am łączyły ją wspomnienia, wspólne przeżycia, próby wykaraskania się z tarapatów, podczas gdy nie znała nawet nazwiska mieszkańca Neorros. – Bo...
– Bo ledwo patrzysz na oczy – obwieścił twardo, porzucając łagodność, jaką usiłował wykazywać dotychczas. – Wybacz, ale nie zamierzam zginąć, kiedy zmorzy cię sen na warcie.
Niezadowolony wyraz twarzy Em zdradzał wszystko, ale nie wykłócała się dalej. Brakowało jej logicznych argumentów przemawiających za upartym obstawaniem przy swoim zdaniu. Instynkt niczym złośliwy Brutus popierał słowa przeciwnika w tej dypucie.
– Wezmę pierwszą wartę – zapewniła Tye. Dalej trzymała Em za rękę, choć zadruny nie przystanęły w miejscu. Jechali spokojnie, ale wciąż przed siebie. – Mi chyba ufasz?
Brunetka przygryzła wargę. Jeszcze niedawno miałaby problem z całkowitą pewnością udzielić responsu na to pytanie, ale nie teraz. Ufała Liga'am. Skinęła na znak aprobaty, po czym więcej nie zabrała głosu. Wszystko jedno było jej, gdzie będą spać, jeśli robili to z dala od uczęszczanych szlaków. Do wyboru i tak pozostawała tylko twarda i goła ziemia.
Kolejny rozdział za nami, kochani. Mam nadzieję, że się Wam podobało, bo trochę się w nim podziało.
Co sądzicie o zachowaniu Agrana? Ma jakieś ukryte intencje czy z dziwnych pobudek próbuje tylko wyprowadzić Pajmona z równowagi? W końcu Okame co rusz ma wrażenie, że Agran się z niej nabija.
W ogóle ciekawa byłam, kto z Was zauważył zależność z przekazaniem męskich dóbr kobiecie, kiedy Agran zarzucił Okame swoją kurtkę na ramiona. Niby taki prosty gest, bo przecież marzła, ale...
Pamiętacie, jak Foras zrobił to samo i Jasmin ubrana w jego ciuchy wkroczyła na mangalski zamek?
Nie zabrakło nam też Volille. Tak się zastanawiam, czy zmieniliście zdanie na jej temat, kiedy mamy szerszą perspektywę. Jak widzicie, Volille nie ma łatwo w życiu, a postępowanie jej rodziców na pewno wpłynęło na to, jaka jest.
Nie mogło też zabraknąć Emily, która z jakichś względów nie umie zaufać Finosowi. Niby wie, że ich los został związany, ale patrzy mu na ręce.
Dziękuję, że jesteście ze mną 💙
Wasza obecność znaczy dla mnie naprawdę wiele 💙
I to Wy mnie motywujecie, kochani 💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top