Wspomnienie #8
– I co teraz? – Dotarło do niej mdłe pytanie gdzieś z pogranicza świadomości. – Myślisz, że to ją zabije?
– Zabije ją tylko twoje pierdolenie – sapnął drugi, też znajomy głos, ale nie była w stanie przypomnieć sobie, do kogo należał.
Próbowała otworzyć oczy, ale miała tak ciężkie powieki! Ogarnęła ją przemożna potrzeba snu, czuła się tak zmęczona. Tak, sen zdecydowanie dobrze jej zrobi, regeneracja to przecież podstawa. Jej ciało było ociężałe, miała wrażenie, że ręce i nogi są przywiązane do wielkich głazów, które z chęcią pociągną ją w dół. W toń ciemnej, chłodnej otchłani, utuli ją do tego snu, którego w tej chwili potrzebowała.
– Ej, ej, ej! Nie zasypiaj znowu! Sara, nie zasypiaj, do cholery! – Desperacki ton wdarł się do jej uszu. – Działaj, Dante.
Ktoś potrząsnął jej ramię. Zmarszczyła brwi i w tej samej chwili po jej ciele rozlał się ból. Palący, nieznośny ból, rozrywał każdą cząstkę jej ciała, wgryzał się w każdy nerw, docierał do najgłębszych zakamarków jej umysłu. Z ust bogini wyrwał się niekontrolowany krzyk. Miała wrażenie, że mięśnie odrywają się od kości z obrzydliwym plaśnięciem, zapach krwi drażnił jej nozdrza, każdy centymetr ciała cierpiał. To była męka nie do zniesienia. Próbowała powstrzymać drżenie, ale nie miała nad sobą żadnej kontroli. Niekończąca się fala udręki przeszywała ją całą, chciała przestać krzyczeć, ale głos, jakby sam wyrywał się z jej piersi, powodując kolejne, bolesne spazmy.
Poczuła, jak otula ją zapach palonego szafranu. Bardzo delikatnie, ostrożnie, jakby zastanawiał się, czy nie zrobi jej przypadkiem większej krzywdy. Nawet jeśli by tak się stało, nie zrobiłoby to różnicy. Mistyczna dłoń dotknęła jej umysłu tak subtelnie, że w pierwszej chwili jej nie dostrzegła.
Zabiorę cię stąd – powiedział Głos.
Poddała się temu bez słowa protestu. Chciała, by ból skończył się jak najszybciej. Znosiła w swoim życiu wiele, ale tak ogromne cierpienie było jej pierwszym doświadczeniem. Wyrwana z okowów udręki, płynęła gdzieś na granicy zatracenia. Usłyszała skrzypienie zawiasów, zapach wilgoci i wosku drażnił jej nos.
Nagle okropne uczucie odeszło, jakby ktoś pstryknął palcami. Wszystko ucichło na moment, by za chwilę do jej uszu dotarł szum wiatru, śpiew ptaków, a w nozdrza wdarł się subtelny zapach róż, zmącony błotnistą wonią wody.
Zamrugała, po czym powoli uniosła powieki. Profil Sebastiana wyrósł przed jej spojrzeniem. Czuła, jak zaciska palce na jej ciele, przytula mocno do własnego. Minę miał zaciętą, poważną, wzrok skupiony przed sobą. Tylko na chwilę go spuścił, a kącik ust drgnął mu nieznacznie.
Odwróciła głowę, zdziwiona tym, że nie czuje żadnego bólu. Zachłysnęła się, kiedy ujrzała przed sobą szeroką połać trawy, obsypanej makami i chabrami. Łąkę przecinała ścieżka z czarnego żwiru, która prowadziła do szerokiego, mieszanego lasu. Drzewa porastał szmaragdowoszary mech, a na gałęziach rosły szkarłatno-różowe liście i igły, poruszane delikatnym zefirkiem. Gdzieś w połowie usytuowane było niewielkie jeziorko, do którego z plaży mieniącej się czarnym piaskiem, prowadziło drewniane molo. Mniej więcej na tej samej wysokości, po drugiej stronie, rosło ogromne drzewo, stanowiące dach dla obszernej, kanciastej altany.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała cienkim głosem. Mimo że nic nie czuła, była bardzo wyczerpana.
– Na Pograniczu Jawy i Snu – odparł Sebastian, skręcając w stronę drewnianej budowli. – Zostaniemy tu, dopóki Dante nie uleczy twojego ciała.
– Mojego ciała?
– Nic nie pamiętasz? – Uniósł brew.
Sara zmarszczyła brwi, chciała powiedzieć, że nie, ale zaraz jej umysł zaczęły nawiedzać wspomnienia ostatnich dwóch dni. Serce zatrzymało się na moment, kiedy dotarło do niej, co się wydarzyło.
Sprzeciwiła się Kreatorowi.
Michael poprowadził ją w katakumby, znajdujące się pod Pałacem Panteonu. Była tam bogini, Beatrycze – władała czasem. Odmówiła Kreatorowi cofnięcia czasu, tłumaczyła to tym, że zbyt mocno taki zabieg wpłynąłby na wszechświat. Poza tym, na bogów to nie działało. Z tego, co zrozumiała, nie był to pierwszy raz, lecz Władca Odrodzenia nie zamierzał odpuścić. Zagroził jej, że umrze, jeżeli tego nie zrobi. W zwykłych okolicznościach potrzeba było wszystkich bóstw, należących do Panteonu, by rozerwać duszę innego boga i posłać ją do Bezkresu. Jednak teraz był wśród nich Chaos. Czyściciel, Strażniczka Harmonii i Równowagi. Tylko czy miano Czyściciela uprawniało ją do tego, by pozbywać się niewinnych?
Nie. Odmówiła wykonania rozkazu. Co więcej, wyrzuciła z siebie wszystko, co nie podobało jej się w postępowaniu Kreatora. Każdą rzecz, każdą zbrodnię, karę, kłamstwo, zbyt duże przywileje aniołów, nawet to, że przetrzymywał ją w Niebie. To, jak traktował Gniew. A co było potem?
Ból. Spojrzała w dół, z jej brzucha wystawał czubek miecza. Poczuła, jak opuszcza ją życie i esencja. Wierzgała się desperacko, chcąc uczepić się jej ciała i pozostać w nim, lecz ostrze jakby wchłaniało całą moc, kawałek po kawałku. Po chwili klinga zniknęła, pozostał po niej zalany krwią otwór.
Padła na kolana, a później poczuła na policzku zimną posadzkę. Straciła czucie w nogach. Przyłożyła dłonie do rany, chcąc zatamować płynącą posokę, lecz na nic się to zdało. Szarpnięcie za włosy wydobyło z jej gardła ryk, o który nigdy by siebie nie posądziła. Michael podniósł jej twarz na wysokość swych oczu i syknął coś o woli Kreatora, ale nie była w stanie przywołać pełnego zdania. Poczuła na nadgarstkach zimno diamentowych kajdan i w tym momencie moc opuściła ją całkowicie. Książę przeciągnął ją po błyszczącej podłodze, widziała smugę krwi, która pojawiła się tuż za jej stopami.
Bez ostrzeżenia wygiął jej ramiona do tyłu i zawiesił na haku, którego wcześniej nie widziała. Z jej klatki piersiowej wydobył się kolejny skowyt. Odbił się echem od ścian i wrócił do niej ze zdwojoną siłą, gdy poczuła na plecach pierwsze smagnięcie batem. Nie miała pojęcia, z czego był zrobiony, ale rozcięta skóra paliła, jakby przypalana żywym ogniem. Zmusiła swój umysł do liczenia razów, by choć odrobinę odwrócić uwagę od tego, co działo się z jej ciałem. Kiedy uniosła powieki, wyraźnie widziała Życie i chłodne wyrachowanie, świdrujące jej udręczoną, zalaną łzami twarz. A potem, przy jedenastym razie, jej świadomość uleciała gdzieś wysoko, w ciemne odmęty.
Pojedyncza łza popłynęła po jej policzku. Starła ją pospiesznie wierzchem dłoni, gdy Sebastian stawiał ją ostrożnie na drewnianej podłodze wnętrza altany. Kiedy upewnił się, że stoi twardo na ziemi, odsunął się na długość dwóch kroków, po czym splótł ręce na plecach i odwrócił wzrok.
Władczyni Chaosu wzięła głęboki wdech, a potem drugi, kiedy zorientowała się, że łzy cisnął się do jej oczu słonym wodospadem. Odwróciła się plecami do mężczyzny, przymykając powieki. Ból w klatce piersiowej nie chciał jednak zelżeć. Rozrastał się coraz bardziej i bardziej, przyjmując karykaturalne kształty, jakby chciał pochłonąć jej duszę, połknąć w całości, bo inaczej nie był w stanie pożywić się do końca.
– Dwadzieścia siedem. – Usłyszała zza pleców miękki baryton. – Gdyby Michael nie opuścił barier, zabiliby cię.
Zamarła. Krew odpłynęła z twarzy Sary, Świat zakołysał się niebezpiecznie, mimo przymkniętych powiek. Oparła się o balustradę i zacisnęła mocno palce na jasnym drewnie. Dźwięk świszczącego bata przemknął przez jej umysł. Zadrżała, kuląc się, jakby miała poczuć kolejny raz ten otępiający ból.
– O co mu chodzi? – zapytała, głos jej się załamał na ostatnim słowie.
– O władzę. Uważa, że powinien władać tylko jeden bóg.
– Dlaczego nikt nie interweniuje?
– Bo każdego spotkał podobny los. – Sebastian stanął obok niej, wpatrywał się w połać maków i chabrów, tworzących swoistego rodzaju ocean, a wiatr sprawiał, że poruszały się niczym spokojne fale. – Nawet Dante.
Zacisnęła usta w wąską linię. Nie rozumiała lub te informacje nie docierały jeszcze do jej umęczonego mózgu. Zerknęła na bóstwo. Przybrał swój zwyczajowy, beznamiętny wyraz twarzy, ale w zielonych oczach szalała burza. Czyżby to było przyczyną jego ostatniego wybuchu? Ktoś inny był w niebezpieczeństwie?
– Dziękuję za pomoc. – Wyciągnęła ku niemu dłoń, ale zatrzymała się w połowie drogi. Drgnięcie Sebastiana było subtelne, niemal niedostrzegalne, ale wystarczyło, by wycofała się ze swojej decyzji. – Jak długo tu będę?
– Nie jestem pewny – zamyślił się. – Nie będę czarował, jest kiepsko. Pomogę Dante poskładać cię do kupy, ale Michael posunął się do czegoś nowego, czego wcześniej nie stosował na bóstwach Panteonu. Użył swojego miecza. Przerwał kręgi w twoim kręgosłupie. Nie wiem, jak długo to będzie się regenerować.
Gula w jej przełyku urosła do niebotycznych rozmiarów. W głowie kręciło się coraz bardziej, we wnętrzu znów poczuła tę bezradność i uczucie wysysania, jakie towarzyszyły podczas ataku. Jakby miecz Michaela był naczyniem, które zbierało moc.
– Czym jest miecz Michaela? – Usiadła na balustradzie, zwracając się twarzą ku mężczyźnie. – To wyssało ze mnie esencję.
– Nie wiem – przyznał. – Ale to jedyna rzecz, która może zabić bóstwo, oprócz nas samych.
Zaległa między nimi niewygodna cisza. Sara przyglądała się uważnie Władcy Gniewu, była pewna, że nie mówi jej wszystkiego, co chciałaby wiedzieć. Napięte mięśnie szczęki i ramion sugerowały, że dzieli się z nią całkowitym minimum.
Kreator pastwi się nad nimi od miesięcy, o ile w ogóle mogła pomyśleć o mierzeniu czasu w Deus Domus. Na Wyspie Bogów płynął zupełnie inaczej, niż w jakimkolwiek innym miejscu, w którym była. Wyglądało na to, że to nie pierwsza sytuacja, w której Sebastian ratuje kogoś z rąk szalonego bóstwa.
Zlustrowała go ponownie. Nosił się zupełnie inaczej niż Panteon i bóstwa zamieszkujące wyspę. Na próżno było szukać ciemnych kolorów w ich strojach, tkaczki również nie oferowały niczego ponad biel, beż i krem. Poza tym chronił swoje myśli zdecydowanie bardziej niż reszta. W każdej z barier w umysłach bóstw, była w stanie znaleźć rysę. Mur w głowie Sebastiana nie miał żadnych skaz.
– Dlaczego nie pozwalasz mi zobaczyć twoich wspomnień? – zapytała bez ogródek. Czuła, jak zaczyna wzbierać w niej gniew.
Usta Sebastiana drgnęły, jakby chciał od razu podać odpowiedź, ale zacisnął je zaraz.
– Nie wiem, czy mogę ci ufać – odparł po chwili namysłu. – Do tej pory Życie obchodziło się z tobą nadwyraz łagodnie.
– Przestał – ucięła twardo.
– Spróbuje raz jeszcze. – Wzruszył ramionami. – Zanim przyprowadził cię do Panteonu, mówił o tobie w samych superlatywach.
– Mówił o mnie? – Zmarszczyła brwi. Przecież we wspomnieniach Abbadona widziała coś zupełnie innego...
– Oczywiście. Saariel, złote dziecko Kreatora, które rozwiąże jego wszystkie problemy. – Uśmiechnął się ironicznie, a w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego.
– Nie cierpię tego imienia – fuknęła, całkowicie ignorując ironiczny ton Gniewu.
– Sara.
Podniosła głowę. Rysy Sebastiana zmiękły, kiedy wypowiedział to imię. Jasne włosy bóstwa odcinały się ostro od fragmentu szkarłatnego nieba, wystającego spod liściastego dachu altany. Złapała się na tym, że zareagowała na nie natychmiast. Podobało jej się. Czuła, że należało do niej, jakby czekało tylko, aż je zaakceptuje i będzie nosić z dumą.
I było pomysłem Sebastiana – przemknęło jej przez myśl.
Ścisnęło ją w dołku. Odetchnęła, chcąc odpędzić od siebie to dziwne, nieznane uczucie. Odwróciła się z powrotem w stronę łąki i lasu. Powoli sondowała przestrzeń, rozkoszując się spokojem. Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy, przynosząc świeży, a zarazem lekko błotnisty zapach wody z jeziora. Liście szumiały, zdawać by się mogło, wesoło. Poruszały się chaotycznie w tym wietrznym tańcu, dając ukojenie zszarganym zmysłom.
Nie patrzyła na Gniew, ale była pewna, że on patrzy na nią. Badał ją dokładnie, mimo że nie wykonał żadnego ruchu. Czuła, jak palony szafran przesuwa się powoli po jej skórze i włosach, jakby liczył na to, że bez słów dowie się o niej czegoś więcej. Nie zamierzała mu ułatwiać zadania. Sam nie był skory do otwierania się przed nią. Właściwie przed nikim. Zastanawiała się, co się kryje pod tym idealnie skrojonym płaszczykiem obojętności.
Nie wiedziała, co bardziej ją konsternowało. Ten badawczy wzrok, czy wiara Kreatora w to, że będzie aż tak naiwna. Co on sobie w ogóle myślał? Niejednokrotnie pokazywała mu, że nie da sobą manipulować, nie mógł kontrolować jej w nieskończoność, a to jak mówił o niej... jakby była zwierzęciem, wyszkolonym, by spełniać wszystkie jego rozkazy. Czy wspomnienia Abbadona były zmanipulowane przez Życie? Kreator rzadko z nią rozmawiał, ale zawsze starał się być uprzejmy, choć w jego oczach widziała szalejącą irytację i niecierpliwość.
Wezbrał w niej gniew, esencja zatańczyła na jej ramionach wściekłe tango. Niedoczekanie! Nikt nie będzie rządził Chaosem! A już na pewno nie ktoś taki jak on.
– Cóż – odchrząknęła, kiedy spojrzenie Gniewu zaczynało ją palić. – Chyba właśnie postanowiłam zostać jego największym problemem.
– Czyżby?
– Tak. – Zsunęła się z balustrady, po czym ściągnęła łopatki, kiedy prostowała plecy. Wciąż nie była w stanie odwrócić się do Sebastiana, palący wzrok bóstwa przeszywał ją na wylot. – Zjawiam się, kiedy brakuje harmonii. Życie zaburza równowagę.
– Najpierw musisz nabrać sił – powiedział, znów monotonnym tonem, który zaczął przyprawiać ją o irytację. – A potem zobaczymy.
Posłała mu gniewne spojrzenie. Nie zrobiło na nim większego wrażenia.
– A ty? – zapytała, zakładając ręce na piersi. – Co z tym robisz? Nie udawaj, że jest inaczej. Jesteś potężnym bóstwem, a dajesz się maltretować, jakby nie było w tobie ani kropli mocy.
Przygryzł dolną wargę i włożył ręce w kieszenie spodni. Powiódł wzrokiem gdzieś ponad jej ramieniem, jakby zastanawiał się, co ma jej powiedzieć. Albo czy w ogóle odpowiadać, pomyślała rozgoryczona. Strasznie opornie wyciągało się z niego informacje.
– A ja – zaczął, ważąc każde słowo – jestem w stanie znieść więcej, niż inni. Władam Gniewem, karmię się nienawiścią i zniszczeniem. Tylko to ratuje Panteon przed utratą kolejnych bóstw.
– Nie powiesz mi, prawda? – Ramiona bogini opadły w rezygnacji.
– Nie.
Westchnęła i odwróciła wzrok. Pomyślała, że skoro Sebastian jest władcą Gniewu, to zapewne nasyca się nim, kiedy jest w pobliżu. Rośnie w siłę. Niepokój ścisnął ją w dołku. To oznaczało jedynie tyle, że za każdym razem, kiedy Michael nienawistnie chłosta bóstwo, te rośnie w siłę.
Czyżby do tego dążył Sebastian? By być na tyle silnym, by samemu pozbyć się Życia?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top