Wspomnienie #7, cz.2
Jej brew poszybowała do góry, ale nie zamierzała skomentować tego stwierdzenia. Wystarczyło, że sama kajała siebie za to, co wydarzyło się między nią a podwładnym Kreatora.
Przede wszystkim nie dziwiła się też jawnej pogardy Sebastiana do tych istot. Bogowie nie lubili aniołów. Anioły nie lubiły innych bogów. Doszła do wniosku, że niechęć jednych do drugich, była kierowana tym, jak wiele przywilejów anioły dostały od swojego Stwórcy. Nikt nie sprawdzał, czy wymierzane przez nie kary są adekwatne do popełnianych uczynków, czy w ogóle były jakieś uczynki, które zasługiwały na traktowanie bóstw w taki sposób. Bóstwa były w hierarchii wyżej. Anioły nie powinny otrzymać tak ogromnego pola manewru.
Sara wyprostowała się, po czym wolnym krokiem ruszyła ku Sebastianowi. Podniosła rękę, by położyć ją na jego ramieniu, lecz mężczyzna wzdrygnął się i cofnął.
– Mogę je zobaczyć? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Powinienem wracać do siebie – odparł, przywdziewając ponownie maskę obojętności.
– Jak cię obejrzę. – Palce bogini drgnęły nieznacznie, a po chwili wokół nich zatańczyła srebrna nić esencji. – Możemy to zrobić po dobroci albo cię zmuszę.
Sebastian zacisnął usta w wąską linię, a przez jego tęczówki mignęła irytacja. Bogini uśmiechnęła się ponownie, kiedy zaczął rozpinać płaszcz. Wskazała mu szezlong, prosząc tym gestem, by usiadł w tamtym miejscu. W dwóch krokach znalazł się tuż obok, po czym zdjął przez głowę czarny golf. Stłumiony syk wyrwał się z jego ust, kiedy materiał przesunął się po wrażliwych krawędziach rany.
Chaos zakryła dłonią usta, kiedy jej oczom ukazały się plecy pełne starych blizn i świeżych nacięć. Ciągnęły się przez całe plecy, aż po ramiona. Poziome pasma zahaczały u brzuch i klatkę piersiową. Szkarłatna posoka wciąż wypływała z ran, wsiąkając w materiałowe spodnie. Przeskakiwała wzrokiem z barków bóstwa, na kręgosłup, by zatrzymać się jeszcze niżej i wrócić znów do ramion i szyi.
Zdławiła w sobie gniewny okrzyk, kiedy zaczęła wzbierać w niej wściekłość. Esencja zawrzała pod skórą Chaosu, gotowa wybuchnąć z siłą, zdolną zmieść ten przeklęty zamek z powierzchni ziemi.
Podeszła do niego na chwiejnych nogach. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa, emocje targały jej sercem. Zerknął na nią przez ramię, po czym ukrył zielone tęczówki pod powiekami. Sięgnął z powrotem po golf, ale przeszkodziła mu smuga srebrnej esencji. Musnęła opuszki jego palców. To wystarczyło, by poczuł wściekłość, jaka ją ogarnęła.
– Siadaj – syknęła tonem, po którym bez dyskusji wykonał polecenie. Wpatrywała się w poranione plecy ze zmarszczonymi brwiami. Delikatnie dotknęła krawędzi jednego z nacięć, a on odruchowo odsunął się. – Czemu on ci to robi? Czemu się na to w ogóle godzisz?!
Nie odpowiadał. Nie patrzył na nią. Wpatrywał się twardo w przestrzeń przed sobą, ręce boga swobodnie zawisły między jego kolanami, kiedy oparł na nich łokcie.
A Sara czekała. Czekała na jakiekolwiek słowo, nawet odmowę. Byleby powiedział cokolwiek. Nie była w stanie pojąć, jak tak potężne bóstwo dawało poniewierać sobą komuś takiemu, jak Kreator. Już wiedziała, że nie był wart uwagi, nawet jednej myśli, nie działał dla dobra innych, myślał tylko o swoich interesach. Przesiąknięty strachem, goryczą i bezwzględnością przechadzał się po Deus Domus, jakby należało do niego. A u jego boku archanioły, gotowe w każdej chwili wymierzyć karę, którą bezczelnie nazywały sprawiedliwością!
Bogini obeszła szezlong, po czym uklękła tuż przed Sebastianem. Esencja zatańczyła wokół jej ramion, by po chwili przeskoczyć na jego ręce i unieść podbródek mężczyzny do góry. Wyrwał się ze stanowczego uścisku srebrnej nici i odchylił do tyłu, łypiąc na nią spode łba, złowrogo.
– Po prostu to opatrz – warknął przez zaciśnięte zęby. – Nie muszę ci się z niczego spowiadać.
Bogini zaciskała wargi raz po raz, chcąc wydusić z siebie cokolwiek, co zmusiłoby go do podzielenia się z nią tym, co nim kieruje. Jednak spojrzenie, jak i postawa Sebastiana jasno mówiły, że nie zamierzał się przed nią otwierać.
Przed nikim się nie otwierał. Od tygodni nie widziała, by z kimkolwiek rozmawiał, oprócz Dante. Był jak cień, zawsze na uboczu, zawsze ostatni. Znikał na całe dnie i noce, a wraz z nim woń palonego szafranu, która otulała niemal każdy zakątek pałacu, kiedy tylko się w nim pojawiał. Czasem posyłał jej myśl, która pomagała w momencie, gdy była zagubiona. Nie mów, nie rób, zostaw, nie wychylaj się. Krótkie, zwięzłe zdania, wypowiedziane gdzieś na pograniczu jej myśli, delikatny szept, który znikał wraz z ostatnią literą, posłanego w jej stronę, słowa.
Westchnęła z rezygnacją, po czym wychyliła się w jego stronę i położyła rękę na jego ramieniu, najdelikatniej, jak potrafiła. Wypuściła srebrną nić esencji. Skrzywił się, kiedy moc Sary wpełzła pod skórę bóstwa i popłynęła w dół, scalając głębokie bruzdy ze sobą.
Trwali w ciszy przez następne minuty, walcząc na spojrzenia. Sebastian przyglądał się uważnie jej twarzy, wyczuwała jego obecność na krawędzi własnego umysłu, ale nie zamierzała opuszczać barier. Nie, dopóki on również tego nie zrobi. Cierpliwość była jej największą zaletą. Całymi eonami trwała w jednym miejscu, przekształcona w czystą energię, by wybudzić się wtedy, kiedy będzie potrzebna, wykonać swoje zadanie i znów zapaść w półsen.
Gniew krążył wokół niej, niczym dzikie zwierzę, szukał odpowiedniego miejsca, by móc wplątać się w wąskie pasma jej myśl. A ona czekała. Oddychała spokojnie, miarowo, nie spieszyła się nawet wtedy, kiedy moc wycofała się do jej wnętrza, dając tym samym znak, że leczenie zostało zakończone.
– Możesz już zabrać dłoń – powiedział w końcu, kiedy nie udało mu się w żaden sposób obejść jej barier. Nie poruszyła się, wciąż wwiercała w niego przenikliwe spojrzenie. – Sara?
Przechyliła głowę w bok, czym zbiła go z tropu. I ten jeden, króciutki moment wystarczył, by ściana kruków zachwiała się, a ona z impetem wparowała do pałacu pamięci, który stworzył Gniew.
Ej! – usłyszała tuż za plecami. Zerknęła przez ramię, ciemny płaszcz szeleścił, kiedy Sebastian stawiał długie kroki, zbliżając się do niej nieubłaganie. – Stój!
Przyspieszyła. Nie miała czasu podziwiać misternych zdobień i tysięcy drzwi po obu stronach. Widziała przed sobą szumiącą rzekę myśli. Zamierzała do niej wskoczyć. Czuła na karku powiew zielonej esencji, ale nie myślała, by zwolnić nawet na chwilę. Palony szafran powoli otulał jej aurę, była w zasięgu jego rąk, wystarczyło, że rozpostarłby palce, a sięgnąłby krawędzi jej szaty. Jednak tego nie zrobił. Odpuścił, naturalna woń Władcy Gniewu wycofała się. Chaos odwróciła głowę, by sprawdzić, co się stało.
Sebastiana za nią nie było.
Niekontrolowany krzyk wyrwał się z jej ust, kiedy silne ramię zatrzymało ją. Zachwiała się, ale był w stanie ją utrzymać. Oplótł ją szczelnie ramionami. Szarpała się i wiła, ale na nic się to nie zdało. Zerknęła w stronę rzeki, dzieliły ją od niej dosłownie centymetry.
Puść! – Próbowała się wyrwać, jednak nie spodziewała się, że będzie aż tak silny. Sebastian przycisnął ją do siebie, usta miał zaciśnięte, a jedną brew uniesioną w niemym pytaniu. Zdawał się całym sobą krzyczeć, chcąc się dowiedzieć, co ona na Wszechświat wyprawia.
Nie zapraszałem cię tu – sarknął poirytowany.
Spojrzała na niego gniewnie. Była tak blisko! Nie mogła teraz odpuścić, od prawdy dzieliły ją dosłownie centymetry! Musiała się w końcu dowiedzieć, co dzieje się w Deus Domus. Była pewna, że znajdzie odpowiedź w umyśle Sebastiana.
Nikt nie był skory do tego, by jej wyjaśnić sprawy Wyspy Bogów, a ona czuła przemożną potrzebę, by ktoś w końcu otworzył usta, umysł, cokolwiek! Miała dość. Dość snucia się po pałacu i rajskich ogrodach, dość przemierzania miasteczka wzdłuż i wszerz, znała już każdy zakamarek tego miejsca, a wciąż nie wiedziała, gdzie jest. Miała dość tego, że skóra mrowiła ją ciągle, a uczucie przybierało na sile, kiedy wchodziła do Wielkiej Sali.
Dość, dość, dość!
Powściągnij emocje. – Dotarł do niej spokojny baryton, ale jakby przez cienką, szklaną taflę. Zamrugała, a przed jej oczami ukazała się przystojna twarz Władcy Gniewu. Wykrzywiał ją grymas niezadowolenia, ale nieruchomy wzrok miał utkwiony w niej. Wypchnął ją ze swojej głowy i otoczył umysł jeszcze grubszym murem onyksowych skrzydeł.
Rozejrzała się pospiesznie i odkryła, że leży, przyciśnięta do podłogi, a jej nadgarstki są zamknięte w żelaznym uścisku dłoni Gniewu tuż nad głową bogini. Siedział na niej okrakiem, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Szarpnęła się rozzłoszczona niepowodzeniem, co skutkowało tylko tym, że przycisnął kolana jeszcze bardziej do boków jej ciała.
– Uspokój się, to cię puszczę.
Przewróciła oczami, nadymając policzki. Kącik ust mężczyzny drgnął nieznacznie, ale nie powiedział nic więcej. Czekał cierpliwie, aż jej serce na nowo znajdzie rytm, a odliczanie od dziesięciu w dół przyniesie chociaż odrobinę spokoju, którego teraz ewidentnie jej brakowało.
Była zła. Wściekła. Tygodnie spędzone w tym miejscu nie przyniosły niczego, co mogłoby ukoić jej potrzebę utrzymania równowagi.
– Dlaczego nikt nie chce ze mną rozmawiać? – jęknęła niemal błagalnie. Jej ramiona opadły w rezygnacji. – Jak mam się dowiedzieć czegokolwiek, jeżeli wszyscy mijają mnie szerokim łukiem?
– Ja cię nie mijam – odparł spokojnie i puścił jej nadgarstki. Podniosła się natychmiast, ale nie spodziewała się, że pozycja, w jakiej się znaleźli, uniemożliwi jej przejście do siadu, przez co opadła z powrotem na podłogę, tłukąc sobie przy tym łokcie. Z ust Sebastiana wyrwało się ciche parsknięcie.
– Też nie chcesz ze mną rozmawiać – burknęła, naburmuszona. Splotła ręce na piersi i odwróciła głowę do boku, chcąc mu pokazać, jak bardzo jest zła, co wywołało jedynie kolejne, rozbawione parsknięcie.
Władca Gniewu podniósł się na równe nogi, sięgnął po golf i go założył, po czym wyciągnął dłoń w jej stronę. Zerknęła na niego z ukosa i zdusiła w sobie westchnienie, które cisnęło jej się na usta. Nie wiedziała, co ma myśleć. W jednej chwili ciskał w nią gromami, wściekły za jej poczynania, a w drugiej, beznamiętna maska opadała na jego twarz i tylko oczy mówiły o tym, co dzieje się w jego wnętrzu. Czy wcześniej też taki był? Czy rwący potok, który ujrzała, od zawsze się tam znajdował? Czy powstał niedawno? Zupełnie nie pasował do obrazka, który przelotnie widziała.
Pozwoliła sobie pomóc. Wygładziła szatę. Nie zaszczyciła Gniewu ani jednym spojrzeniem, choć w głębi duszy wiedziała, że nie powinna się złościć. To ona wtargnęła nieproszona do jego głowy.
– Od dawna malujesz? – Pytanie zbiło ją z pantałyku. Tymczasem Sebastian stał już przy sztaludze i ściągał z niej płótno, którym była owinięta.
– Nie wiem. Być może – odparła zgodnie z prawdą. – Od miesięcy. Podobno czas w Niebie płynie inaczej.
– Tak mówił Michael.
– Byłeś tam? – Stanęła obok, by rzucić okiem, czy ma wszystkie materiały. Oprócz płócien niczego jednak nie brakowało.
– Żadne bóstwo nie ma wstępu do Królestwa Niebieskiego. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Tak mówi prawo Kreatora. – Sara zamrugała, zaskoczona. – Nie wiedziałaś?
– Nie.
Zacisnęła palce na materiale szaty. Skoro bogowie nie mieli tam wstępu, to dlaczego Życie tak długo pozwalało jej tam przebywać? Jak wiele rzeczy było przed nią skrzętnie ukrywane? Nie wpadła na to, by wejść w głębsze odmęty umysłu Abbadona, nie interesowało ją to, co się z nim działo, zanim trafiła do Nieba. Chciała po prostu dowiedzieć się czegokolwiek o Kreatorze. Anioł zagłady go ubóstwiał, czcił. Nic dziwnego, w końcu był jego twórcą. Musiał. Z jej ust wyrwało się ciche przekleństwo. Naiwnie wierzyła, że kierują nimi czyste intencje. Nią samą kierowały, dlatego nie podejrzewała innych o złe zamiary. Ach, jakże się myliła!
– Boją się. – Zwróciła się ku mężczyźnie z dezorientacją, wymalowaną na twarzy. Nie spodziewała się odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. Wpatrywał się w nią wściekłą, soczystą zielenią. – Dlatego cię unikają. Życie również.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z własnej potęgi, prawda? – Uśmiechnął się zimno. – Jesteś jak cisza przed burzą. Kiedy wchodzisz do Wielkiej Sali, wszystko wokół zamiera, powietrze ucieka, a światło przygasa. Mimo twojego opanowania, powściągliwości, każde bóstwo czuje, że jesteś nieprzewidywalna i pełna energii, która może zniszczyć nas wszystkich. Wywołujesz skrajne emocje, kiedy uśmiechasz się, a stal w twoich oczach niemal się gotuje.
Nie wiedziała, co bardziej ją zaskoczyło. To, że Sebastian wypowiedział na raz tyle słów, czy to, jakie miał o niej zdanie. Uważała, że nie ma słabych bóstw. Każde z nich dysponowało inną mocą, więc to oczywiste, że poziom ich umiejętności będzie się różnił. Czy ona wyróżniała się aż tak?
Badawcze spojrzenie Kreatora nie umknęło jej uwadze, ale sądziła, że zachowywał się tak dlatego, że jej nie znał. Ona sama nie znała żadnego z bóstw, nawet nie wiedziała, że są jakieś inne. Myślała, że jest jedyna. Towarzyszyły jej jedynie gwiazdy i ich strażnicy. Czasem zaglądał do niej sam Bezkres, ale nie zamieniła z nim nigdy ani słowa. Czy w ogóle umiał mówić?
– Ja... – zaczęła, ale właściwie, co miała powiedzieć? Wyznanie Sebastiana zbiło ją z tropu.
– Stanowisz dla niego zagrożenie – odparł tak cicho, że zastanawiała się, czy w ogóle powiedział to na głos.
W tej samej chwili pukanie do drzwi sprawiło, że oboje zwrócili swe twarze ku nim. Nie czekając na zaproszenie, Michael wszedł do środka, a jego usta rozciągały się w uśmiechu. Sara miała wrażenie, że ten grymas został przyklejony do twarzy archanioła. Przyszyty tak, by był tam na stałe. Wrażenie jednak minęło, kiedy oczy Księcia zatrzymały się na Władcy Gniewu. Spoważniał natychmiast, a ręka powędrowała do pasa, przy którym wisiał krótki miecz. Ten drugi, śpiewający, miał na plecach.
– Lady Saariel, nasz Pan chciałby się z tobą widzieć – powiedział, wciąż taksując Sebastiana wzrokiem.
– Twój pan – odpowiedział Sebastian beznamiętnie, po czym zwrócił się w stronę bogini. – Dziękuję za pomoc.
Skinął głową, po czym ruszył ku wyjściu. Mijając Księcia, posłał mu chłodny uśmiech, a nitka zielonej esencji przeskoczyła z munduru Gniewu na ramię archanioła. Wzdrygnął się, lecz w żaden sposób tego nie skomentował.
– Czego chce ode mnie Kreator? – zapytała nieufnie.
– Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałem, że będzie niebawem potrzebował twojej pomocy? To właśnie dziś jest to „niebawem". – Stanął bokiem do drzwi i wskazał ręką korytarz.
Zacisnęła usta w wąską linię i zgodnie z instrukcją, która krążyła właśnie po jej umyśle, kiwnęła powoli głową i ruszyła w stronę wyjścia. Jeszcze tylko przez chwilę, w jej głowie odbijały się słowa Gniewu, które pospiesznie jej posłał, nim wyszedł.
Nie rób niczego, co naraziłoby cię na gniew Kreatora.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top