Wspomnienie #7, cz.1
Saariel, a raczej Sara – tak wolała o sobie od pewnego czasu mówić – siedziała na marmurowej ławce przed Pałacem Panteonu i obserwowała, jak leniwie toczy się życie innych bóstw, zamieszkujących Deus Domus.
Przed pokrytym złotem pałacem rozpościerał się szeroki, owalny plac, wyłożony kostką brukową w kolorze kości słoniowej. Dookoła wyrastały parterowe budynki, pokryte wapnem. Fundamenty i schody mieniły się błyszczącą drobinką, jakby w marmur, który został sprowadzony z innego świata, jakaś nieznana siła wcisnęła nitki złota.
Deus Domus tętniło życiem, każdy pełnił w tym miejscu jakąś funkcję; byli rolnicy, pasterze, handlarze, tkaczki, żołnierze, matki, kapłani i kapłanki oraz wiele innych. Nie była w stanie spamiętać wszystkich. Każde z bóstw wiedziało, co ma robić w ciągu dnia. Napawało ją to niesamowitym spokojem.
Kochała harmonię i równowagę całą sobą. Odkąd uświadomiła sobie własne istnienie, ciągle dążyła do tego kruchego stanu, jakby od niego zależało jej życie. Kiedy tylko czuła mrowienie w opuszkach palców, podążała za nim aż do momentu jego kumulacji, a potem robiła porządek. To było jej zadanie; za wszelką cenę utrzymać równowagę.
Tymczasem, w Deus Domus czuła ciarki na całym ciele. Jakby to miejsce wołało ją od dawna i energia skumulowała się, chcąc jej powiedzieć, jak bardzo brakowało w tym miejscu spokoju. Wiedziała, że to, co widzi, jest tylko pozornym ładem, domkiem z cienkich kart, który upadnie przy najmniejszym podmuchu powietrza. We wspomnieniach Abbadona zobaczyła ciągłe walki między bóstwami, kłótnie, morderstwa, nieuzasadnione śmierci. To, jak wykorzystują swoje moce do celów, do których nie zostały im podarowane.
Nie wiedziała, jak było wcześniej, zanim Kreator postanowił wprowadzić nowy ład w to miejsce. We wspomnieniach anioła również nie było za wiele bóstw Panteonu, oprócz jednego. Wyglądał tak samo, jak Życie, ale nim nie był. Wyczuwała to w jego charyzmatycznym, wesołym usposobieniu, do którego Kreatorowi było daleko.
Dante – tak mu było na imię. Poznała go jako pierwszego, kiedy trafiła na Wyspę Bogów. Był bratem bliźniakiem Życia, lecz pełnił całkowicie inną funkcję. Władca Umarłych, Pan Śmierci – tak właśnie o nim mówili. Miał do powiedzenia niemal tyle samo, co Kreator, a mimo to, Chaos widziała w jego oczach strach i dystans, kiedy brat Dante pojawiał się w zasięgu wzroku. Czy wszyscy w tym miejscu bali się Pana Odrodzenia? Na to wyglądało, przemknęło jej przez myśl. Jego krzesło w Wielkiej Sali, jako jedyne, stało na podwyższeniu.
Niestety nie była w stanie dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co dzieje się w Panteonie. W tym miejscu wszystkie bóstwa stawiały porządne bariery, jakby bały się, że ktoś wpełznie do ich głów i poszaleją, albo co gorsze, wyjdą na jaw niewygodne fakty, przez które stracą życie.
Jeden z nich był inny. Trzymał się na uboczu, nie bał się otwarcie mówić o tym, jak bardzo nie podoba mu się to, że Kreator ogłosił się ich panem i władcą. Nie miał jednak popleczników, którzy pomogliby mu przywrócić świetność Deus Domus sprzed czasów Boga Stworzenia. Życie jawnie gardziło tym bóstwem i nie wahał się wymierzać mu kar.
A on się śmiał. Śmiał się po każdym uderzeniu batem, po każdym przypalaniu, podtapianiu i innej torturze, jaką serwował mu Kreator. Potem zakładał na siebie czarny mundur, w którym wyglądał jak sama pustka, i siadał razem z innymi do stołu.
Nie bierz sztućców pierwsza. – Usłyszała pewnego razu miękki baryton w swojej głowie. Rozejrzała się po jadalni, aż napotkała Jego intensywnie zielone spojrzenie. – Może się to spotkać z dezaprobatą – dodał, po czym spuścił wzrok.
Gniew. Niszczyciel. Sebastian.
Tak właśnie go nazywali. Spotkali się już pierwszego dnia jej pobytu w Deus Domus. Pomogła mu, a on był jej wdzięczny, mimo że nie okazał tego w żaden widoczny sposób. Widziała to w jego oczach, w krótkiej wiązce energii, jaką jej posłał, kiedy rozstawali się u podnóża schodów, prowadzących do jej komnat. W sposobie, w jaki nakrył jej dłoń, kiedy złapała go pod ramię i w tym, jak szybko wycofał ten gest, speszony.
Później widziała go w takim stanie jeszcze dwa razy. Zielony płomień trawił wszystko, co napotkał na swojej drodze, lecz wystarczyło, by położyła dłoń na rozgrzanym ramieniu, a ogień gasł w jednej chwili, jak za dotknięciem magicznego artefaktu.
Sebastian.
Chciała wiedzieć o nim wszystko. Wejść do jego głowy, dowiedzieć się, o czym myśli, jakie ma pasje, co robi całymi dniami, kiedy znika. Jaką potęgą włada. Bo tym właśnie go widziała.
Potęga. Wielka, ogromna, rozpościerał wokół siebie aurę boskiej siły, nie patrząc na to, czy komuś to przeszkadza. Nie kulił się pod mrożącym krew w żyłach spojrzeniem Kreatora. Wytrzymywał ten przeszywający wzrok z dumnie podniesioną głową.
Ona natomiast opuściła swoją, skupiając się na swoich zaciśniętych w pięści dłoniach. Nie miała okazji jednak się tego dowiedzieć.
Bariery w jego umyśle przybrały kształt stada kruków, nieustannie pilnujących cennych myśli i wspomnień Władcy Gniewu. Nie była nieuprzejma, za każdym razem otwarcie pukała do onyksowych bram jego umysłu i za każdym razem wracała z niczym. Opuszczał bariery tylko na chwilę, jeden moment, którego ona sama się nie spodziewała, i wysyłał jej krótką, zwięzłą informację, zupełnie niezwiązaną z nim samym. Zbyt mało czasu miała, by się tam wedrzeć.
Z drugiej strony, wcale nie chciała robić tego siłą. Chciała uszanować granicę, którą jej stawiał.
To zapach Gniewu był tym, co wyczuwała na ubraniach Abbadona i pergaminach, leżących na biurku anioła. Ta delikatna woń, której nie była w stanie rozpoznać, ale kiedy weszła w wielką, zieloną chmurę szafranowego dymu, była pewna, że to jego wtedy wyczuła. Ten ostatni element, trzymający się na uboczu. Im bardziej się do niego zbliżała, tym mniej mrowiła ją skóra. Jakby był kluczem do rozwiązania zagadki.
Odwróciła głowę w prawo i dokładnie otaksowała spojrzeniem kamienną ścieżkę, prowadzącą do zielonego już zagajnika. Jeszcze kilka tygodni temu, całą połać lasu i część ogrodów pokrywał szary popiół, spowodowany wybuchem mocy Gniewu. W tej chwili trawy kwitły, a na krzewach i drzewach pojawiały się pączki, zwiastujące rychłe odrodzenie całej flory.
Smutny uśmiech zagościł na jej twarzy. Co sprawiło, że Sebastian stracił kontrolę?
– Witaj, Lady Saariel. – Stukot drewnianych obcasów zniekształcił odrobinę słowa, które wyszły z ust Michaela. Przelotnie zerknęła w jego stronę, by w ułamku sekundy stracić archaniołem zainteresowanie. – Jak podoba ci się w mieście bogów?
Podniosła się z ławki, po czym wygładziła kremową szatę. Poprosiła tkaczki o coś innego, niż biel, wystarczyło, że jej skóra i włosy miały ten odcień. Odwróciła się w stronę Księcia, chcąc posłać mu znudzony uśmiech, lecz zamarła, kiedy tuż ponad jego ramieniem dostrzegła czarny, niedbały kok Anioła Zagłady. Jej oczy rozszerzyły się, skarciła się w duchu za to chwilowe roztargnienie.
– Nie nazywaj mnie tak – odparła, ignorując pytanie Michaela. Abbadon wbił w nią spojrzenie wściekle seledynowych tęczówek, usta zacisnęły się tak mocno, że straciły swój pierwotny kształt, a skrzydła nastroszyły delikatnie. – Kogo tym razem będziecie karać?
– Bogini nie wypada pytać o takie rzeczy. – Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę, po czym ujął jej dłoń i pochylił się, by złożyć na niej pocałunek. Kąciki ust Chaosu drgnęły, kiedy podniosła wzrok i ujrzała zniesmaczoną minę Abbadona. Michael wyprostował się, a jego śnieżnobiały mundur błysnął w słońcu. – Nic z tych rzeczy, droga pani. Nasz Pan kazał przywieźć twoje rzeczy.
Oczy Chaosu zaświeciły się.
– Przyniosłeś sztalugę i farby? – zapytała z ekscytacją w głosie.
Michael kiwnął głową, po czym odwrócił się w stronę Anioła Zagłady. Bogini Chaosu przełknęła gulę, formującą się w jej przełyku. Wychyliła się zza stalowych skrzydeł księcia i dopiero wtedy dostrzegła, że przez ramię Abbadona przewieszony jest parciany pasek, a znad jego ramion wystaje fragment, obleczonej w lniany materiał, sztalugi. Niepewnym krokiem podeszła do skrzydlatego, spuściła wzrok na jego rękę, opartą o rękojeść miecza, bała się spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że mocno go zraniła.
– Odnieś te rzeczy do komnaty Saariel. – Książę zwrócił się do anioła, wchodząc po schodach do Pałacu. – Spotkamy się w gabinecie Kreatora.
Stukot jego obcasów ucichł po chwili. Chaos i Abbadon stali zwróceni ku sobie, a głucha cisza, jaka zaległa wokół, stawała się dla niej nie do zniesienia. Wymowne milczenie anioła utwierdziło ją tylko w przekonaniu, że gdyby potrafiła, to cofnęłaby czas. Nawet jeżeli stał niżej w hierarchii od niej, wciąż pałała do niego sympatią, a to, jak się wobec niego zachowała, zasługiwało na najwyższy wymiar kary.
Odważyła się w końcu podnieść głowę. Zielone tęczówki wpatrywały się w nią intensywnie, jakby tym spojrzeniem chciał ją zabić, zniszczyć, zetrzeć w proch. Chciał, by zniknęła z tego świata, nigdy nie pojawiła się w jego życiu. Chciał zapomnieć, przestać cierpieć. Mimo podniesionych barier wyczuwała każdą z tych rzeczy, wykrzykiwał je prosto w jej twarz.
– Czy dalej...
– Tak – uciął, zanim zdążyła dokończyć pytanie. – Prowadź. Chcę mieć to za sobą.
Przygryzła usta, karcąc się w duchu, że w ogóle postanowiła się odezwać. Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom, którymi jeszcze chwilę temu przechodził Michael. Nogi miała jak z waty. Gotująca się złość Anioła Zagłady przykleiła się do jej skóry, próbowała się w nią wgryźć, raniąc boleśnie każdy zakamarek jej ciała i duszy. Z całych swoich sił walczyła, ze sobą, by się nie odwrócić. Chciała go przeprosić, prosić o wybaczenie, powiedzieć cokolwiek, co podniosłoby go na duchu, lecz nie mogła wydobyć z siebie słów, które nie wydawałyby się żałosne.
Podskoczyła spłoszona, kiedy dotarło do niej echo ciężkich kroków, nadchodzące z drugiej strony korytarza. Mignęła jej przed oczami smukła sylwetka, obleczona w czerń. Mundur odznaczał się ostro na kremowym marmurze i jasnych ścianach.
Zatrzymała się, kiedy zapach szafranu otulił jej zmysły. Sebastian zlustrował ją wzrokiem, po czym przeniósł go na kroczącego za nią anioła. Mięśnie na jego szczęce drgnęły nieznacznie, ale był to ledwie dostrzegalny grymas, który większości mógłby umknąć.
– Wszystko w porządku? – zapytał, nawet nie patrząc na nią. Rozszerzyła oczy, widząc, z jaką łatwością przebił się przez bariery w umyśle Abbadona, a ten nawet tego nie zauważył.
– Tak – szepnęła, ale głos jej zadrżał na ostatniej literze. Nie była pewna nawet, od jak dawna jej serce szaleńczo obija się o żebra, ale obecność Anioła Zagłady wcale w tym nie pomagała.
Na pewno? – Dotarł do niej subtelny szept.
Nie.
Cichy pomruk wydobył się z piersi Gniewu. Abbadon cofnął się o krok, jakby niewidzialna siła zmusiła go do tego. Zmarszczył brwi, odsłaniając zaciśnięte zęby. Dłoń anioła automatycznie popłynęła ku rękojeści miecza, kiedy bóstwo wyciągnęło ramię w jego stronę.
– Wezmę to – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Mam dostarczyć te rzeczy do ko...
– Już nie musisz. Zajmę się tym – uciął, nim ten zdążył wypowiedzieć ostatnie słowa. – Idź być dalej przydupasem Kreatora.
Abbadon warknął groźnie i przez chwilę mierzył Władcę Gniewu od góry do dołu. Palce anioła raz po raz zaciskały się na rękojeści, jakby zastanawiał się, czy warto wszczynać bójkę, zaraz po przybyciu do Deus Domus. Bogini Chaosu wiedziała już, że anioły nie były w tym miejscu mile widziane, ale nikt nie był skłonny przeciwstawiać się rozkazom Kreatora. Oprócz Gniewu.
Anioł Zagłady niechętnie oddał pakunek w ręce Sebastiana, po czym wyminął ich oboje, ocierając się przy okazji uniformem o ramię bogini. Wyczuła gniew, który gotował się pod jego skórą. Był jak łatwopalny materiał, wystarczyła iskra, jeden zły ruch i wybuchłby, niczym wulkan.
Odprowadziła go zmartwionym spojrzeniem i westchnęła z ulgą, kiedy zniknął za zakrętem, prowadzącym do części wspólnej pałacu. Poczuła, jak woń szafranu zbliża się do niej, gęstnieje w płucach i otula delikatnie zmysły. Przeszedł ją dreszcz, kiedy dotarło do niej, jak charyzmatycznym bóstwem był Sebastian.
Wzrost był cechą wspólną wszystkich bogów. Byli smukli, szczupli, z idealnymi rysami twarzy. Żeńska część bóstw siłą rzeczy wciąż była niższa, ale nie na tyle, by wyróżniały się na tle mężczyzn. Jednak Sebastian był nieziemsko wysoki. Wyprostowana sylwetka przewyższała dobre kilka centymetrów nawet Kreatora i Dante, do których innym było daleko. Zwracał na siebie uwagę, mimo że krzyczał całym sobą, że jej nie chce.
Pan Gniewu pochylił się nad jej ramieniem, a jej ucho omiótł ciepły powiew jego oddechu.
– Prowadź, Saro – szepnął, jakby głośniejszy dźwięk miał coś zakłócić.
Szli w milczeniu. Bogini zerkała na niego z ukosa co jakiś czas, lecz on jakby nie rejestrował tych ukradkowych spojrzeń. Zastanawiała się, o czym myśli, jak się czuje. Nie umknęło jej uwadze, że na naramiennikach jego munduru błyszczy zaschnięta krew, a z boku szyi, tuż ponad krawędzią golfa, wystaje świeża rana po bacie. Coś w jej klatce piersiowej zacisnęło się mocno, odcinając po części dopływ powietrza do płuc.
Pchnęła drzwi do swojej komnaty i odsunęła się, by wpuścić Sebastiana do środka. Weszła tuż za nim, a skrzydło wrót zamknęło się z cichym kliknięciem. Bez jakichkolwiek pytań, ruszył w stronę szerokiego okna, po czym postawił sztalugę przy framudze. Skąd wiedział, że ona również wybrałaby to miejsce?
Odwrócił się do niej twarzą i splótł ręce na plecach. Bolesny grymas przeciął jego gładką twarz, jednak już po chwili przyjęła standardowy, beznamiętny wyraz.
– Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się delikatnie.
– Coś ci zrobił? – zapytał bez ogródek, wyczuwała w tym tonie nutkę zdenerwowania. Pytał, mimo że domyśliła się, że przeczesał wspomnienia Abbadona wzdłuż i wszerz.
– Nie. – Pokręciła głową. – To ja zrobiłam coś jemu.
– Słusznie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top