Wspomnienie 13, cz.1
Dudnienie przybierało na sile, wyrwało Sarę z okowów niespokojnego snu. Zmełła w ustach obelgę, którą chciała rzucić w stronę drzwi i podniosła głowę ze zbyt miękkiej poduszki. Ostatnie kilka dni wszystko było „zbyt" lub „za mało". Od kłótni z Sebastianem minęło niewiele czasu, a ona chodziła poirytowana bardziej, niż zwykle.
Skóra mrowiła coraz bardziej, zapach szafranu ulotnił się. Odmawiała twardo spacerów do miasta, które proponowali jej Beatrycze i Dante. Straciła apetyt niemal całkowicie, a malowanie nie sprawiało jej już takiej przyjemności.
Martwiła się o Gniew. Zwykle Dante był w stanie określić, gdzie mniej więcej się znajduje, lecz tym razem posyłał jej tylko przepraszające spojrzenia i rzucał głupimi tekstami, przez które miała ochotę go udusić. Może rzeczywiście zbyt pochopne oceniła Sebastiana? Może powinna dać mu więcej czasu? Ale to nie ona pierwsza go pocałowała!
Zwlokła się niechętnie z łóżka. Walenie do drzwi było coraz bardziej zdesperowane. Zorientowała się, że ma na sobie wczorajszy strój, zamiast koszuli nocnej. Musiała zasnąć niespodziewanie.
Otworzyła skrzydło, rzucając nienawistnym spojrzeniem w stronę intruza.
– Co? – sarknęła i niemal od razu skarciła się w duchu, kiedy zobaczyła przerażoną minę Dante. Chwycił ją za przegub nadgarstka i zanim zorientowała się, co się dzieje, pstryknął palcami.
Świat wokół nich zawirował. Sarę ścisnęło w dołku, wezbrały w niej mdłości. Poczuła, jak Dante chwyta ja drugą ręką w pasie i przyciska mocno do siebie. Trwało to zaledwie ułamki sekund, a mimo to, serce mało nie podeszło jej do gardła.
Opadli niezgrabnie na miękkie podłoże, do jej nosa wdarł się ostry, ziemisty zapach palonego szafranu. Zmrużyła oczy, kiedy dotarł do nich dym, oblepiał przełyk, drażniąc go niemiłosiernie. Rozejrzała się pospiesznie.
Wszystko płonęło.
Zielony ogień trawił ogromną połać lasu i część czarnego piasku wybrzeża, na którym się znaleźli. Skalisty klif rozpadał się, kamień po kamieniu, gigantyczne skały wpadały do granatowego morza, wzburzając jego wody jeszcze bardziej. Wysoko nad nimi wznosił się sporych rozmiarów zamek, wyglądał, jakby był wykuty w skale.
– Co się stało? – zapytała, porażona skalą zniszczeń. Dante pociągnął ją w stronę ścieżki, prowadzącej do lasu.
– Chyba go zdenerwowałem.
– Zdenerwowałeś?! – pisnęła. – On jest wściekły!
– To tylko synonim. – Przewrócił oczami. Miała ochotę uderzyć Dante w twarz. – Nie ma to znaczenia, pomóż mu, zanim sam spłonie!
– Zabiję cię – syknęła, po czym wyszarpnęła rękę z jego uścisku.
– On też to powiedział – zaśmiał się nerwowo.
Posłała mu ostatnie, śmiercionośne spojrzenie, po czym ruszyła biegiem przed siebie. Strach ścisnął jej gardło i serce, miała wrażenie, że zaraz się zatrzyma. Biegła, ile sił miała w nogach. Próbowała wyczuć, gdzie znajduje się Gniew, ale woń ziemi i miodu dochodziła niemal zewsząd. Krew odpłynęła jej z twarzy.
Zatrzymała się, wzięła głęboki wdech i tupnęła bosą stopą. Poczuła, jak srebrne nitki esencji opuszczają jej ciało i rozchodzą się równomiernym kręgiem, gasząc przy tym zielone płomienie. Wypuściła powietrze z płuc. Podążyła spojrzeniem za własną mocą, by upewnić się, że nie omija żadnego palącego się drzewa i krzewu.
Puściła się biegiem dalej, skupiając na równych dawkach mocy, wypuszczanych co jakiś czas. Zielony płomień przygasał szybko, miała wrażenie, że maleje, zanim jeszcze srebrne nitki do niego dotrą, jakby wystarczyła sama jej obecność. Rozejrzała się ponownie, szukając źródła pożaru, lecz wciąż nigdzie nie mogła do dostrzec.
Zawołała Sebastiana, opuściła wszystkie swoje bariery, by mógł ją łatwo odnaleźć, jednak na marne. Nie dostała żadnej odpowiedzi. Znów wciągnęła w płuca tak dobrze znany jej zapach. Obróciła się wokół własnej osi kilka razy, aż w końcu dotarła do niej woń odrobinę silniejsza niż wcześniej.
Ruszyła w tamtą stronę. Krew szumiała jej w uszach, serce szaleńczo obijało się o żebra, kiedy wyczuła obecność mężczyzny. Wyobraziła sobie, że prowadzi ją do Gniewu nić, mocna i błyszcząca, by łatwiej było ją odnaleźć w mroku. Poczuła w dłoni delikatny materiał. Chwyciła go mocniej i ruszyła w kierunku, który wskazywała.
W końcu go zauważyła. Ciało Sebastiana rzeczywiście płonęło. Klęczał na ziemi, wsparty rękami o kolana, jego klatka piersiowa poruszała się szybko, jakby nie mógł zaczerpnąć tchu. Twarz wykrzywiał bolesny grymas, a oczy błyszczały wściekle, tak jak jeszcze nigdy nie widziała.
Dopadła go szybciej, niż mogła się po sobie spodziewać. Nie zważając na palące, ogniste języki, objęła mocno jego szyję i przytuliła się, niemal go przewracając.
– Już dobrze – szepnęła drżącym głosem wprost do jego ucha. – To minie.
Sebastian warknął groźnie. Wszystkie mięśnie mężczyzny spięły się jeszcze bardziej, a ogień przybrał na sile. Przełknęła gulę, zalegającą w przełyku i odważyła się odsunąć, by złapać jego twarz w dłonie i spojrzeć mu w oczy. Przeraziła się, kiedy jedyne, co zobaczyła w jarzących się tęczówkach, to wściekłość. Czysta, nieskalana żadną inną emocją wściekłość, wylewała się z niego niczym potok, trawiąc go również od środka.
Bez ostrzeżenia wdarła się do jego głowy. Mur, który tak długo utrzymywał w nienaruszonym stanie, rozpadł się jak domek z kart. Wpadła do pałacu pamięci Sebastiana niczym burza. Przetoczyła się po betonowej podłodze. Dźwignęła się ciężko na kolanach. Jeżeli coś się jej stało, to nie miało teraz znaczenia.
Rozejrzała się nerwowo. Pałac trawił zielony ogień. Rzeka, którą widziała ostatnio wyschła całkowicie. Drzwi, znajdujące się tuż za nią, a których ona wcześniej nie dostrzegła, stały otwarte na oścież, a z ich środka wylewał się potok śmiercionośnego, wściekłego płomienia.
Ułamek sekundy wystarczył, by zdecydowała się tam wbiec. Policzyła w myślach do trzech i ruszyła ku fali zieleni. Zamknęła oczy, kiedy przeskakiwała wąski przesmyk, w którym do niedawna była woda. Opadła z gracją po drugiej stronie. Nogi się pod nią ugięły, kiedy żar buchnął Sarze w twarz. Nie poddała się. Srebrna esencja oplotła szczelnie jej ciało. Weszła do środka. Ogień huczał głośno, doprowadzając jej zszargane zmysły do szału.
Sebastianie?! – krzyknęła, choć nie sądziła, że mężczyzna mógłby ją usłyszeć. Kręciła głową na boki, próbowała dostrzec ciemną szatę, w którą zwykle był ubrany.
Niemrawa wibracja odbiła się od jej sylwetki z lewej strony. Zboczyła z obranego kursu, liczyła na to, że to właśnie on posłał w jej stronę falę energii, dzięki której mogłaby go odnaleźć. Nie myliła się. Kilka oddechów później dostrzegła ciemną postać, majaczącą niewyraźnie na parapecie. Ogień trawił ściany komnaty, lecz okno pozostawało w nienaruszonym stanie.
Sebastian odwrócił głowę, kiedy była na wyciągnięcie ręki. Przerażenie przeszyło ją na wylot, gdy ujrzała beznamiętne oblicze Władcy Gniewu. Zawahała się nad kolejnym krokiem. Przecież nie była tu mile widziana.
Jeżeli się boisz, to powinnaś wyjść – cichy szept rozległ się w jej głowie, odbijając echem od sklepienia czaszki.
Nie boję się. – Chciała, by jej głos brzmiał pewnie, lecz pusty wzrok przyprawiał ją o gęsią skórkę. – Chciałabym, żebyś wyszedł stąd ze mną.
Czyżby? – Brew bóstwa poszybowała do góry.
Tak. Nie wiem, co zrobił czy powiedział Dante, ale cokolwiek to było, nie ma znaczenia.
Sebastian zaśmiał się złowrogo. Podniósł się, po czym wolnym krokiem ruszył w jej kierunku. Splótł ręce na plecach, spojrzał na nią z góry, ale w jego oczach nie było nic z miękkości i łagodności, jaką widziała w nich dotychczas, kiedy na nią patrzył. Czyżby Dante powiedział o niej co, co poruszyło Sebastiana aż tak bardzo?
Dlaczego miałbym chcieć stąd iść? Tym właśnie jestem. – Wyciągnął ku niej dłoń i, muskając delikatnie policzek Sary, założył zbłąkany kosmyk włosów za ucho. – Mówiłem już, wściekłość to wszystko, co mam. Zniszczenie to rzecz, do której zostałem stworzony.
To nieprawda. – Pokręciła głową. – Gniew prowadzi również do dobrych rzeczy. Motywuje, sprawia, że chcesz chronić innych. Gdyby nie gniew, nie byłbyś tak zdeterminowany, by pozbyć się Kreatora. Przekuwasz go na pozytywne działania. – Przygryzła wargę, szukając odpowiednich słów do tego, co chciała mu przekazać. – Jest niezbędny do utrzymania równowagi, której potrzebuję. A ty potrzebujesz mojego spokoju, by zrównoważyć swoją wściekłość.
Mięsień na jego twarzy drgnął. Przechylił lekko głowę do boku. Sara miała wrażenie, że nie patrzy na nią, tylko przez nią, na wylot, jakby chciał dowiedzieć się, czy mówi prawdę, czy to tylko sztuczka, by zgasić jego gniewne zapędy.
Podniosła rękę, by położyć ją na sercu bóstwa, ale zatrzymała się centymetry od ciemnego materiału jego munduru. Pochylił się, skóra Sary przylgnęła mocno do splotu słonecznego Sebastiana. Miała wrażenie, że jej dłoń jest idealnie wykrojona do kształtu mięśni na klatce piersiowej mężczyzny.
Bez zastanowienia rzuciła się mu na szyję. Odetchnęła z ulgą, delektując się zapachem palonego szafranu. Poczuła, jak Sebastian obejmuje ją, a huk ognia cichnie niemal natychmiast, choć gorąco wciąż smagało ją po plecach.
Potrzebujesz mnie. – szepnął prosto do jej ucha, ukrywając twarz w jasnych włosach.
Tak. – Głos drżał jej tak bardzo, że nie była w stanie wydusić nic więcej.
Poczuła delikatny opór powietrza, który wypchnął ją z pomieszczenia. Podniosła głowę i zrozumiała, że Sebastian wyprowadził ich w okamgnieniu z okowów wściekłości. Skrzydła potężnych, onyksowych drzwi zamykały się powoli za plecami mężczyzny, a kiedy w powietrzu rozległo się głośne szczęknięcie, klatka Sebastiana opadła, jakby do tej pory wstrzymywał oddech.
Poczekaj, proszę – powiedziała, odsuwając się od niego. Zmarszczył brwi, zdezorientowany.
Podeszła do wrót i położyła na nich obie dłonie. Nim zdążyła zrobić cokolwiek, palce bóstwa zamknęły się na jej nadgarstku. Zerknęła na niego kątem oka, szeroko otwarte oczy patrzyły na nią z niedowierzaniem.
Wiesz w ogóle, co zamierzasz zrobić? – zapytał, wyczuła w jego głosie nutkę zdenerwowania. – To nas zwiąże ze sobą na zawsze!
Dobrze – odparła i uśmiechnęła się lekko. – Doskonale.
Srebrna nić popłynęła w górę z zawrotną prędkością. Rozpierzchła się na boki tuż przy wysokiej krawędzi i spłynęła z powrotem kaskadą, kumulując się w centralnej części wrót. Zamigotała w szczelinie, łącząc ze sobą oba skrzydła. Na zawsze.
Sebastian wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Pogładziła go delikatnie po policzku, po czym posłała mu pokrzepiający uśmiech. Powoli wycofała się z jego umysłu. Zielony ogień cofał się razem z nią, aż w końcu do jej uszu dotarła uspokajająca cisza, a Sara patrzyła jedynie w prawdziwe, zdumione oczy Władcy Gniewu. Srebrno-zielone oczy.
Srebrzysta chmura opuściła ciało Chaosu, by dogasić resztki tlącego się lasu.
– I co, przeszło mu? – zapytał Dante. Stał w znacznej odległości, oparty o osmalony pień.
Oboje gwałtownie odwrócili głowy w stronę Opiekuna Umarłych. Wiązka splecionej, dwukolorowej energii popłynęła w jego stronę z niebotyczną prędkością. Przerażenie na twarzy Dante gościło tylko przez krótką chwilę, zanim pstryknął palcami i rozpłynął się w powietrzu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top