Wspomnienie 12, cz.2
Sara twardo odmawiała spotkań z Panteonem. Zmęczenie po torturach wciąż dawało o sobie znać, nogi czasem odmawiały jej posłuszeństwa, a kręgosłup ćmił tępym bólem, kiedy zbyt długo pozostawała w jednej pozycji. Wróciła do swojej komnaty, ku niezadowoleniu Sebastiana, który uważał, że to ryzykowne posunięcie, zważając na to, że dostęp do niej miały anioły. Tym razem jednak Sara nie zamierzała bezgranicznie ufać skrzydlatym stworom. Kiedy tylko wróciła do siebie, od razu założyła odpowiednie zabezpieczenia na drzwi i okna.
Czekała, aż Sebastian wprowadzi resztę w jej plan. Nabierała powoli sił, była niemal pewna, że ktoś z nich się wyłamie i powie Życiu o tym, co zamierzała zrobić. Uzna to za zdradę, a wtedy będzie musiała się bronić. Umiała walczyć. Strażnicy gwiazd nauczyli ją wielu rzeczy, lecz wciąż nie czuła się pewnie z orężem w ręku. Wolała po prostu tego nie robić. Walka nie była czymś, co zapewniało harmonię.
Miała w końcu czas na malowanie. Co kilka dni wybierała się na spacer do miasteczka, by nabyć kolejne płótna i listewki, aby następnie naciągnąć na nie zakupiony materiał. Zwykle towarzyszył jej Dante, Sebastian wciąż znikał na całe dnie.
Władca Śmierci wyjaśnił jej, że Gniew spędza zwykle czas w Jorden – miejscu, które było pod jego opieką. Coraz więcej istot znajdowało tam schronienie, a dodatkowo pracował nad czymś od wielu wieków i, według Dante, był blisko doprowadzenia tego do końca.
Malowała więc całymi godzinami, zachwycając się w międzyczasie cudownymi wschodami i zachodami słońca. Pewnego dnia dostrzegła przed swoim tarasem wysokie krzewy róż, ich pączki właśnie się rozwijały, więc wraz z kolejną wędrówką słońca mogła podziwiać ich piękne, białe główki, które wyglądały jak gwiazdy, rozsiane po niebie.
Kończyła swój trzeci obraz, kiedy dotarło do niej pukanie do drzwi. Wyczuła znajomą energię, więc machnęła tylko dłonią, a te uchyliły się nieznacznie, by wpuścić gościa do środka. Wróciła do wykańczania swojego dzieła, zostało jej dosłownie kilka pociągnięć pędzla, dlatego liczyła na to, że przybysz pozwoli jej w spokoju dokończyć malowanie.
– Witaj – szept musnął jej ucho delikatnie, a silne, męskie dłonie objęły talię. – Długo już tak siedzisz?
– Tak – odparła, rozmazując kciukiem kleks farby. – Ale już prawie skończyłam.
Sebastian wyprostował się i spojrzał na dzieło Sary. Obraz przedstawiał jej własny pałac pamięci. Budowała go całe wieki, dbała o każdy szczegół i detal. Podłoga w czarno-białą szachownicę ciągnęła się daleko, a po jej obu stronach widniało setki ciężkich, rzeźbionych drzwi; za każdym z nich znajdowały się inne wspomnienia. Najbardziej dumna Sara była jednak ze sklepienia; przedstawiało sam wszechświat, kilka planet i galaktyk, które najbardziej urzekły ją podczas wielu lat wędrówek po kosmosie.
– Co to za miejsce? – zapytał zaintrygowany.
– Moja głowa. – Uśmiechnęła się. Podniosła się z krzesła i skrzywiła, kiedy lędźwie przeszył ostry niczym sztylet ból, lecz odszedł tak samo szybko, jak się pojawił.
Odwróciła się ku niemu. Wyglądał przystojnie, jak zawsze, na próżno jednak było szukać munduru, z którym zwykle się nie rozstawał. Lekka, lniana tunika okrywała delikatnie zarys piór na jego ramionach, guziki miał zapięte niedbale, jakby spieszył się przy zakładaniu. Wpatrywał się w obraz z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przeszło jej przez myśl, że może mu się nie podobać.
– Chciałbym go mieć. – Spojrzał na nią, a Sara poczuła, że jej policzki robią się gorące. – Zabiorę go do swojego domu, w Jorden.
– Masz dom w Jorden? – zapytała, sięgając do zapięcia jego koszuli, żeby je poprawić.
– Tak.
Przygryzła dolną wargę. Tego się akurat nie spodziewała, choć powinno to być dla niej oczywiste, że musi gdzieś mieszkać, skoro spędza w tamtym miejscu tak dużo czasu. Wahała się. Nigdy wcześniej nie podarowała nikomu swojej pracy, nawet Abbadonowi, mimo że to dzięki niemu trzymała teraz pędzel w dłoni. Zastanawiała się, co stało się z jej pracami, które zostawiła w Niebie. Było trochę za późno, by prosić Księcia o dostarczenie ich.
– Zabierzesz mnie tam? – zapytała z przekorą. Sebastian zamrugał, jakby dopiero docierał do niego sens jej słów. Widziała wahanie w jego oczach. Bardzo chciała zobaczyć miejsce, dla którego poświęcał tak wiele czasu.
– To trochę tak, jakbym się całkowicie przed tobą obnażył.
– Myślę, że zrobisz to prędzej, czy później.
Kącik ust Sebastiana drgnął nieznacznie. Wyciągnął ku niej ręce i przyciągnął do siebie. Jego dłonie powędrowały do góry, chwycił jej twarz i uniósł, by móc spojrzeć Sarze w oczy. Wpatrywała się w niego, poruszona tą gwałtowną reakcją.
Zgadzał się z nią, czy jednak chciał pokazać, że wciąż nic o nim nie wie? Wydawało jej się, że ma jedynie strzępki informacji, które nieudolnie próbuje poskładać do kupy, by dowiedzieć się, jakim bóstwem naprawdę jest Sebastian.
– Jesteś bardzo pewna siebie – mruknął, pochylając się tak, że niemal dotykał jej ust. Przeszył ją przyjemny dreszcz. Podobała jej się ta zmiana nastawienia.
– Obiecaj. Obraz za Jorden. – Przyłożyła ręce do torsu mężczyzny, czuła pod nimi coraz szybszy rytm jego serca. Uniosła się na palcach i złożyła na ustach Sebastiana pocałunek. Zamruczał, kiedy próbowała się odsunąć, zdecydowanie nie chciał go przerywać.
– Twoje argumenty zaczynają nabierać sensu.
– A kiedy go nabiorą? – Przesunęła ręce niżej, bardzo powoli, badając każdy napotkany mięsień. Te na brzuchu spięły się nieznacznie, kiedy zahaczyła palcami o krawędź spodni.
– Grasz bardzo, bardzo nieczysto – sapnął, zaciskając ręce na biodrach bogini.
Zrobiła niewinną minę. Chciała bardzo zobaczyć Jorden. Mimo że nie przepadała za Władcą Śmierci, ciągnęła go za język, kiedy chodziło o to konkretne miejsce. Sebastian odpowiadał jej w tej sprawie pół słówkami, jakby Jorden było jedną z bardziej intymnych rzeczy w jego życiu.
Chaos nie zamierzała jednak do niczego zmuszać Sebastiana. Wciąż widziała, jak się miota w relacji, która między nimi się pojawiła. Strach, żal, złość i gniew trzymały go w swoich okowach i nie chciały odpuścić. Wpajane całymi wiekami, były silnym fundamentem jego jestestwa. Sara sama nie należała do najbardziej wylewnych emocjonalnie istot, ale wiedziała, czego potrzebowała. Burza, która targała jej wnętrzem do tej pory, uspokajała się, kiedy mężczyzna był wystarczająco blisko. Nie musiała nad sobą panować, trzymać esencji na wodzy, moc przestawała wrzeć, ukojona wonią palonego szafranu.
– Nie chcę grać nieczysto. – Odsunęła się, przygnębiona własnymi przemyśleniami. – Wiem, że nie jesteś jeszcze...
– Obiecuję, że cię tam zabiorę – przerwał jej. Sara spojrzała na niego zszokowana. – Daj mi trochę czasu.
Uśmiechnęła się i miała wrażenie, że na jego twarzy też majaczy uśmiech, ale beznamiętny wyraz wygrał z potrzebą wyrażania emocji. Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, wskazała na wypoczynek i sama udała się w tamtą stronę. Wiedziała, że nie przyszedł się tylko z nią poprzekomarzać, zapewne miał wieści odnośnie do jej planu.
– Sprawy wyglądają niezbyt obiecująco – zaczął, kiedy zajął miejsce. – Bóstwa się ciebie boją, nie ufają ci. Zbyt często widziały cię w towarzystwie Księcia.
– Och... – Przygryzła wargę, niepocieszona. Spodziewała się, że tak może być. Żałowała, że Kreatora spotkała jako pierwszego, gdyby nie to, sprawy mogłyby przyjąć zupełnie inny obrót i, być może, nigdy nie doszłoby do nadużyć wobec bóstw. – W takim razie chyba muszę najpierw pokazać, że jestem po waszej stronie.
Wyczuła lekkie drgania powietrza, zielona esencja subtelnie zamigotała wokół Władcy Gniewu.
– Co, jeśli Życie spróbuje zmusić cię do uległości? Żadne z bóstw nie spodziewało się blokady, dopóki nie zauważyli kajdan na swoich przegubach.
– Nie boję się bólu – odparła spokojnym tonem. Przysunęła się bliżej mężczyzny, po czym położyła mu rękę na udzie. Doskonale wyczuwała jego nerwy i strach, związane z jej wcześniejszymi torturami.
Przymknął powieki i przykrył dłoń Sary swoją. Zacisnął palce, wziął głęboki wdech. Widziała, jak walczy z gniewem, nie musiała czytać myśli Sebastiana, by zobaczyć cały wachlarz emocji, jakie nim targały.
– Bardzo bym nie chciał, żeby coś ci się stało, kiedy już postanowiłem się zaangażować bardziej, niż to było konieczne, a ty chcesz się rzucić prosto w paszczę jadowitego węża – wyrzucił z siebie głosem całkowicie wyprutym z emocji.
Zmarszczyła brwi. Lekkie ukłucie żalu zagościło w jej sercu. Sara zastanawiała się, dlaczego wciąż z tym walczył. Wyraźnie widziała we wspomnieniach Sebastiana, że on również poczuł tę dziwną siłę, która ciągnęła ich ku sobie.
– Czemu wciąż bijesz się ze swoimi uczuciami? – Wyswobodziła dłoń z jego uścisku.
– Wcale się z nimi nie biję.
– Nie uważasz, że trochę za późno na dywagowanie o tym, czy będzie warto ingerować w to, co robi lub zrobi ze mną Kreator? Zamierzam zaprowadzić ład na nowo, bez względu na to, co będę musiała zrobić. Takie jest moje zadanie. – Wstała i nerwowym ruchem wyprostowała poły swojej szaty. – Poza tym, nie jestem z porcelany.
Sebastian parsknął, kręcąc głową.
– Czy zaprowadzanie ładu uwzględniało zmuszanie mnie do zastanowienia się nad tym, czy powinienem się do ciebie zbliżać?
– Wszechświat wie, co robi.
– Czyżby? – Brew Sebastiana uniosła się. – Widocznie tego nie przemyślał.
Coś nieznanego ścisnęło ją w klatce piersiowej. Sara spojrzała na Sebastiana z wyrzutem. Esencja zatańczyła pod jej skórą nerwowo, po czym ruszyła w samo centrum jej ciała, by skumulować się w jednym miejscu, jakby chciała ją pocieszyć. Sebastian naprawdę czuł się przez nią do czegokolwiek zmuszony?
– Być może ja tego nie przemyślałam – wyszeptała, czuła, że głos jej drży. – Przepraszam, jeśli poczułeś się osaczony lub zmuszony przeze mnie do czegokolwiek. Nie jestem najlepsza w przekazywaniu tego, co czuję.
Posłała wiązkę energii ku drzwiom, a te otworzyły się na oścież. Sebastian otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz za chwilę je zamknął. Kiedy przechodził obok, czuła, że gniewna energia przybiera na sile. Musnął jej rękę wierzchem dłoni, ale nie powiedział nic, co pomogłoby rozładować napięcie, które utworzyło się między nimi.
Patrzyła, jak drzwi zamykają się za nim głośno. Ostatnie, o czym pomyślała, zanim rzuciła się na łóżko, przygnębiona, to wściekłość spowodowana coraz gorszym mrowieniem skóry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top