Rozdział 30


 Tykanie zegara i mlaskanie to jedyne dźwięki, które rozlegały się w gabinecie Władcy Gniewu. Sebastian przyglądał się wygłodniałemu aniołowi z zaciekawieniem, nie zdawał sobie sprawy, że te istoty są w stanie pochłonąć takie ilości jedzenia.

Raziel rzucił się na talerz tak, jakby od kilku dni nie widział porządnego posiłku na oczy. Jego ramiona podrygiwały za każdym razem, kiedy krztusił się zbyt dużym kawałkiem mięsa, a pióra na skrzydłach stroszyły, kiedy do uszu skrzydlatego docierał inny, niespodziewany dźwięk odmienny od rytmicznego tik-tak.

Gniew poprawił się na fotelu, po czym oparł brodę o dłoń. Spojrzał za okno. Świt nastał niedawno, niebo wciąż było pomarańczowo różowe. Zapowiadał się całkiem przyjemny dzień. O ile ziemia nie byłaby skuta lodem – przemknęło mu przez myśl, lecz szybko odpędził od siebie ten temat. Nawet jeśli był w stanie przywrócić Jorden wszystkie pory roku, to nie miał pojęcia jak. Przynajmniej na chwilę obecną, kiedy anioły zaprzątały jego umysł.

Sebastianie? – Rozległo się w jego głowie po raz kolejny. Westchnął zrezygnowany. Ignorowanie Sary wpędzało go w poczucie winy, ale obawiał się konfrontacji z nią. – Wiem, że mnie słyszysz!

Mhmm? – mruknął jedynie w odpowiedzi

Gdzie jesteś? Możemy porozmawiać? – W jej głosie dało się wyczuć nutkę zdenerwowania.

Wyprostował się na fotelu, wciągając powietrze ze świstem. Prędzej czy później musiało do tego dojść, nie był do końca pewny, czy dobrze robi, całując ją, a kiedy usłyszał nerwowość jej pytań, doszedł do wniosku, że to chyba jednak nie był dobry pomysł.

Sebastianie, słyszę twoje myśli – burknęła, oczami wyobraźni widział, jak zakłada ręce na biodra. – Nie o tym chcę rozmawiać.

Z ulgą opadł na oparcie. Emocje nie były jego mocną stroną.

Więc o czym?

O aniołach.

Zerknął na Raziela. Anioł właśnie kończył swój kolejny posiłek. Właściwie to nie był głupi pomysł, by dołączyła. Dante też miał przybyć niebawem.

Sara była inteligentna, spostrzegawcza, potrafiła czytać między wierszami i zadawała trafne pytania. Jednak strach, jaki wyczuł, kiedy Raziel ją zobaczył, hamował go przed tym, by zaprosić ją na to spotkanie. To był krótki impuls, ale bardzo intensywny. Można było wywnioskować, że anioły domyślały się, że Chaos już przybrał materialną postać, lecz nie zdawały sobie sprawy z tego, jak potężny się stał.

Porozmawiamy w czasie obiadu – odparł ostrożnie.

Przez chwilę w jego głowie trwała jedynie napięta cisza. Wiedział, że wciąż przebywała w jego umyśle, zapach świerku i cynamonu wypełnił go całego. Czuł, że bije się ze sobą, zastanawia.

Jesteś z Razielem? – zapytała w końcu niepewnie.

Tak.

Rozumiem. – Ciche westchnienie odbiło się od sklepienia jego czaszki. Sara po chwili wycofała się, lecz zdołał wyczuć nutkę zawodu, ale też zrozumienia. Ona również widziała strach w oczach anioła. – Sebastianie?

Wzdrygnął się, kiedy ponownie usłyszał jej głos, a zapach Sary uderzył w niego ze zdwojoną siłą.

Tak?

To nie był błąd.

Znów się wycofała, tym razem znacznie szybciej, niż mógłby przypuszczać.

Zacisnął dłonie, leżące do tej pory swobodnie na biurku, w pięści. Całkowicie zbiła go tym z tropu. Bardzo, ale to naprawdę bardzo nie chciał, by Sara zaczęła czuć do niego coś więcej, niż to, co czuła esencja Chaosu. Nie wiedział, co się wydarzy, kiedy odzyska wspomnienia. Czy to nie wpłynie w żaden sposób na ich wcześniejszą relację? Zadziałał pod wpływem impulsu, w głowie wciąż miał słowa, które wypowiedziała podczas rozmowy w gabinecie, zanim przerwał im Dante.

Jak na zawołanie Pan Śmierci pojawił się na środku pomieszczenia. Tradycyjnie w jednej dłoni trzymał szklankę wypełnioną alkoholem. Rozejrzał się po gabinecie z klasycznym, głupkowatym uśmieszkiem, malującym się na jego twarzy. O tym, że Raziel był czujny, świadczyło jedynie ledwie zauważalne drżenie jego czarnych skrzydeł.

– Kameralna ta impreza – rzucił Opiekun Umarłych, po czym dopadł fotela, który stał przy stoliku. Umościł się na nim wygodnie i spojrzał beznamiętnie na skrzydlatego. – Co się tak nastroszyłeś? Nikt cię tu nie pokroi.

– Dante – warknął Gniew, posyłając mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Bóg uniósł ramiona w geście kapitulacji.

– Książę powiedział, że można wam zaufać, ale nie bardzo mu wierzę. Nic nie pamięta – odparł ostrożnie Raziel, starając się nie odwracać wzroku od chłodnych oczu Dante.

– I słusznie. Jesteśmy przecież wrogami.

– Dziwnie wymawiasz słowo sojusznik – burknął Sebastian i wstał od biurka. Zwyczajowo poprawił pozycję i wyprostował plecy. – Cóż to za tajemnica, Razielu?

Anioł przez chwilę przeskakiwał wzrokiem między jednym a drugim bóstwem Panteonu. Czuł bijącą od nich potęgę, aż jeżyły mu się włoski na karku. Nie przypominał sobie, żeby od Kreatora wyczuwał to samo, miał wrażenie, że jego Stwórca przestał w pewnym momencie rosnąć w siłę.

– Książę jest w opłakanym stanie. Głodzą go i torturują, chcą wyciągnąć z niego informacje dotyczące jego miecza. Przysięgał na wszystko, co święte, że nie ma pojęcia, gdzie ów miecz się znajduje. – Przeczesał kasztanowe włosy drżącą ręką. – Kazał odszukać Władcę Gniewu i niejaką Sarę. Podobno Gabriel odnalazł w jego umyśle wskazówki.

Sebastian uniósł jedną brew do góry. Interesujące.

– Jakie wskazówki? – zainteresował się Dante.

– Podobno miecz jest podzielony na cztery części i został rozrzucony po wszechświecie.

Bogowie spojrzeli na siebie. Pytający wzrok Dante wwiercał się w bóstwo gniewu. Sebastian przetarł zmęczone oczy palcami. Poniekąd było tak, jak powiedział Raziel, jednak części było znacznie więcej. Jedna z nich przepadła podczas bitwy pod granicą Urbos.

– Coś jeszcze? – dopytał, ignorując całkowicie Kostuch.

– Gabriel zebrał potężną armię. Mnóstwo aniołów, półaniołów, demony, nawet Anioł Zagłady do niego dołączył. Gdyby nie to, że wyruszyli na negocjacje z Lucyferem, nigdy bym do was nie dotarł.

– Lucyfer nie dołączy do niego – odparł pewnie Sebastian. – Jakiś czas temu zawarliśmy pakt. Poza tym cały czas jest przy nim moja podopieczna, czarodziejka.

Raziel wciągnął w płuca powietrze ze świstem. Zachwiał się, jakby ta informacja zatrzęsła całym jego światem. Mięśnie na jego plecach napięły się, a skrzydła uniosły nieznacznie.

– Przekupny drań – wyrwało mu się, lecz kiedy zorientował się, że powiedział to na głos, natychmiast potarł kark w zakłopotaniu. – Znaczy... nic dziwnego, Gabriel wygnał go z Nieba.

Gniew puścił tę uwagę mimo uszu. Układał w głowie informacje, jedna po drugiej. Chciał mieć lepszy obraz tego, jak wygląda sytuacja po stronie archaniołów. Michael sam oddał mu swój miecz zaraz po egzekucji bogini Chaosu. Również on podsunął pomysł, by podzielić go na kilka części i ukryć we Wszechświecie, lecz to Gniew zadecydował, w jakie miejsca zostaną posłane.

Rozejrzał się po własnym pałacu pamięci. Nie był tak okazały, jak ten Sary, ale drzwi tak samo, jak u niej ciągnęły się w nieskończoność po obu stronach korytarza. Od razu dostrzegł te, za którymi ukryte były informacje dotyczące miecza Michała Archanioła. To jedyne miejsce, w którym mogli szukać tych informacji. Jednak anioły nie miały takiej mocy, by wejść do jego głowy. Musieliby...

Spiął się, kiedy pomyślał o Władcy Losu, który od początku stał murem za Kreatorem.

– Czy jest z wami Seweryn? – zapytał bez ogródek.

Raziel zmarszczył brwi.

– Skąd wiedziałeś?

Z ust Dante wyrwał się zduszony jęk. Skrzywił się, kiedy kilka kropli trunku spadło na jego koszulę. Sebastian nawet nie zwrócił na niego uwagi. Zacisnął usta w wąską linię, mięśnie jego szczęki pracowały szaleńczo, a tęczówki pociemniały.

Przecież to było oczywiste. Los był tak zapatrzony w Kreatora, że sam Gniew dziwił się, że tak długo zbierał się do przewrotu. Teraz był pewien tego, że Deus Domus zostało całkowicie przejęte przez boskich wysłanników. Ostatnimi, którzy sprzeciwiali się woli Kreatora, byli w Irampass. W szczególności on sam – Gniew. W końcu to Sebastian zabił Życie, i to na nim postanowią się zemścić.

– Wiesz coś o planach Gabriela? Jak zamierza zaatakować? – zwrócił się do Raziela. Ten wpatrywał się w pusty talerz.

– Nie – odparł zrezygnowany. Jednak zaraz uśmiechnął się. – Ale mogę się dowiedzieć.

– Świetnie. – Dante klasnął w dłonie ochoczo, lecz jego głos ociekał ironią, kiedy zwracał się do Sebastiana. – Naprawdę będziesz polegał na tym nieopierzonym kogucie? Skąd masz pewność, że nie zwróci się przeciwko nam?

– Słyszę jego myśli – powiedział Sebastian beznamiętnym tonem.

Patrzyli w przestrzeń, oniemieli. Żaden z nich ani Bóg Śmierci, ani anioł nie spodziewali się tego wyznania. Przecież anioły stawiały świetne bariery, a mimo to Sebastian bez problemu słyszał myśli Raziela. Nawet jeśli któryś z nich chciał coś powiedzieć, nie mieli do kogo się zwrócić. Pstryknięcie palców sprawiło, że Sebastian rozpłynął się w powietrzu.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Sara odłożyła sztućce na talerz, po czym uśmiechnęła się promiennie do służącej, która sięgnęła po naczynia. Maria spojrzała najpierw na prawie nietknięty posiłek, a później na nią, lecz nie odezwała się nawet słowem. Sara mimo to skuliła się w sobie, docierały do niej szczątki myśli dziewczyny i nie była zadowolona z tego, że po raz kolejny Sara prawie nie tknęła tego, co przygotowała kuchnia.

Beatrycze odchrząknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę wojowniczki. Sara podniosła głowę znad stołu. Władczyni Czasu uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym wyciągnęła dłoń w jej kierunku.

Próbowała dodać jej otuchy. Widziała, jak bardzo jest zagubiona i jak niepewnie się czuje. Esencja buzowała w jej ciele chaotycznie, co tylko potęgowało jej powściągliwość wobec otoczenia.

– Co cię trapi? – zapytała, uśmiech nie schodził z jej ust.

– Sebastian nie odesłał moich braci do Urbos – odparła, a słowo „bracia" nieprzyjemnie zazgrzytało w jej głowie.

– Może uważa, że tu będą bezpieczniejsi? – zastanowiła się. Skóra bogini błyszczała niczym miliony diamencików. – Kiedy patrzę w przyszłość, widzę, jak Miasto Magów płonie.

Nieopisane ciepło rozlało się po klatce piersiowej Sary. Ogień w Urbos nie zwiastował niczego dobrego. Czuła, jak esencja kotłuje się pod jej skórą w rytmie rosnącego niepokoju. Próbowała zdusić w sobie to uczucie w obawie przed kolejną eksplozją.

– Spokojnie. – Beatrycze poklepała ją po wierzchu dłoni. – To, co widzę, może się jeszcze zmienić. Co nie zmienia faktu, że Irampass jest w tej chwili najbezpieczniejszym miejscem w Jorden.

– Chyba nie dla nich – mruknęła zrezygnowana.

– Dla nich też. Sebastian nie pozwoli, by coś im się stało. Nawet jeśli ma do nich o coś żal.

Sara spojrzała na boginię uważnie. Właściwie to nie znała historii tego, jak to się stało, że cały ród Relain trafił pod skrzydła Gniewu, a resztę porzucił i sprawił, że o nim zapomnieli.

A może wcale ich nie porzucił? Może to oni porzucili jego? Nie była do końca pewna, czy historie, którymi karmili ją w Mieście Magów były, chociaż w jakimś stopniu prawdziwe. Oczywiste było, że nastąpił rozłam, lecz jak do niego doszło?

Rozejrzała się po jadalni i zmarszczyła brwi. Coraz częściej bolała ją głowa. Miała wrażenie, że kornik wierci jej dziurę w czaszce, jakby coś chciało do niej wejść, lecz otwór był zdecydowanie zbyt mały, a intruz i tak postanowił się przecisnąć. 

Zaczęło się to tuż po tym nieszczęsnym pocałunku, którego Sebastian najwyraźniej żałuje. Wydawał się niesamowicie rozkojarzony, z łatwością odnalazła drogę do jego myśli, których w żaden sposób nie chronił. W końcu do tej pory ukrywał je nawet przed nią.

Ciche westchnienie wyrwało ją z gonitwy myśli. Spojrzała na wciąż uśmiechającą się Beatrycze i posłała jej bliżej nieokreślony grymas. Chętnie spędziłaby czas z boginią, dowiedziała się czegoś więcej, ale czuła się zmęczona.

Nocą przekręcała się z boku na bok. Niewyraźne myśli kotłowały się w jej głowie, nie dając nawet chwili wytchnienia. Czuła się obco, samotnie w ogromnym łożu, spowita ciemnością. Nawet blask jordeńskiego księżyca nie był w stanie rozwiać panującego wokół mroku. Jakby została otoczona cieniem.

– Pójdę do biblioteki. – Odsunęła krzesło i podniosła się pospiesznie. – Sebastian mówił, że porozmawiamy podczas obiadu, ale chyba jego spotkanie z Razielem się przedłużyło.

– Spokojnie, prędzej czy później przyjdzie do ciebie – odparła Pani Czasu swoim delikatnym, monotonnym głosem. – Nie będzie w stanie ciągle cię ignorować.

Sara zamrugała, zaskoczona.

– Skąd...?

– Widzę więcej, niż ci się wydaje. A żeby widzieć niektóre rzeczy, nie potrzebuję nawet swojego daru. – Beatrycze również wstała od stołu i wyciągnęła ku niej dłoń. – Potowarzyszę ci.

Niespodziewany hałas zwrócił uwagę Sary. Spojrzała na przeszklone drzwi, prowadzące na taras. Przechyliła głowę do boku, po czym przetarła oczy.

Czy to był... ptak?

Podeszła do okna, by móc przyjrzeć się dokładniej. Rzeczywiście, na kamiennej balustradzie siedział czarny niczym smoła kruk. Wbijał błyszczące, okrągłe oczka w Sarę w oczekiwaniu. Dziewczyna wyszła na taras, jej ciało pokryło się gęsią skórką w kontakcie z mroźnym wiatrem. Zerknęła przez ramię na Beatrycze, czy za nią nie idzie, lecz ta stała w miejscu, klasycznie uśmiechając się tajemniczo.

Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. – Rozległo się w jej głowie. – Ale chciałem coś ci pokazać.

Sara zmarszczyła brwi i podeszła do balustrady. Kruk odsunął się nieznacznie z cichym zgrzytem pazurów o kamień. Zamrugała zaskoczona, kiedy uderzyła myślą w wysoką ścianę, jaką otoczony był umysł Sebastiana.

– Znów nie mogę mówić do ciebie w myślach – mruknęła rozeźlona i założyła ręce na piersi.

Raziel potwierdził, że Los współpracuje z aniołami. – Sara zagryzła dolną wargę. – Będzie próbował dostać się do mojego umysłu, żeby odnaleźć miecz.

– Rozumiem – odparła smutno. – Co chciałeś mi pokazać?

Ptak przez chwilę się nie poruszał, odniosła nawet wrażenie, że jest wypchanym stworzeniem lub onyksową rzeźbą, jednak zaraz ruszył kształtną główką i zwrócił się w stronę horyzontu. Sara podeszła bliżej, po czym wciągnęła powietrze z głośnym świstem w płuca.

Jak wcześniej mogła tego nie zauważyć?

Rozpościerał się przed nią cudowny krajobraz. Delikatna poświata bariery była lekko widoczna, kiedy słońce padało na nią pod takim kątem. Promienie odbijały się od niej, padając wprost na czarny piasek wybrzeża. Ciemne drobinki mieniły się białym blaskiem niczym miliony drobnych diamencików. Podniosła wzrok na targane wiatrem morze i zachwyciła się jeszcze bardziej.

Słońce odbijało się od tafli niemal całą paletą barw, od bieli i złota aż po granat i turkus. Kolory mieniły się, tańcząc wesoło na oblodzonych klifach otaczających zatokę. Biały śnieg potęgował dodatkowo ten efekt, kiedy najwyraźniejszą rzeczą, widoczną aż po horyzont, było ciemne morze.

Świat w tym momencie wydawał się taki spokojny. Jakby się zatrzymał, wszystkie ich dotychczasowe problemy zniknęły i jedyne, co należało zrobić to wpatrywać się w sięgające niesamowicie daleko fale.

Ten efekt jest widoczny przez pół godziny, jedynie w południe – powiedział Sebastian cicho. – Będziesz mogła go podziwiać przez następne czternaście dni.

– Czemu tylko czternaście? – zapytała, nie odwracając wzroku od wody.

Jest zależny od wędrówki słońca. – Skinęła i oparła się łokciami o balustradę, a na jej usta wypłyną delikatny uśmiech. – Bardzo je lubiłaś.

Gdzieś w odmętach jej myśli zamajaczyło niewyraźne, blade wspomnienie, o którym nie miała pojęcia. Chciała się mu przyjrzeć bardziej, jednak otaczała je delikatna mgiełka, której nie była w stanie przekroczyć. Nieznane uczucie ścisnęło ją w mostku. Niepokój, lecz całkowicie inny od tego, jaki odczuwała do tej pory. Pomieszany z tęsknotą i czymś jeszcze, czego nie była w stanie określić.

Odwróciła głowę w stronę zwierzęcia, lecz kruka już przy niej nie było. Pozostał jedynie ledwo wyczuwalny zapach palonego szafranu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top