Rozdział 27, cz.2
Wrzask Sary przeszył powietrze, kiedy tuż za nią pojawiła się wyniosła sylwetka Sebastiana. Odwróciła się gwałtownie i zacisnęła mocniej dłonie na miękkim ręczniku, oplatającym szczelnie jej ciało. Mężczyzna oparł się o blat, na którym stała umywalka, a jego twarz przeciął grymas bólu. Skórę miał bledszą niż zazwyczaj, a twarz pokrywały drobne kropelki potu.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – warknęła, kiedy jej oddech uspokoił się trochę. Rodziła się w niej kolejna fala obelg i złośliwości, którą chciała go poczęstować, lecz otaksowała go ponownie i zacisnęła usta. – Co ci? Nie wyglądasz dobrze.
Drżącą ręką podniósł mankiet, odsłaniając szeroką, złotą obręcz, mieniącą się milionem drobinek.
– Co to? – zapytała, robiąc krok do przodu.
– Konsekwencje – wystękał, a nogi ugięły się pod nim. Dopadła do niego i położyła dłoń na plecach. Syknął, wciągając powietrze przez zęby, a ona natychmiast zabrała rękę, czując wilgoć pod palcami. Spojrzała na dłoń pokrytą szkarłatem, a jej serce zamarło na chwilę, krótszą niż jeden oddech.
– Na wszechświat, ty jesteś ranny! – Jej puls przyspieszył, kiedy z całą delikatnością, jaką w sobie miała, podniosła do góry krawędź czarnej bluzki, ciasno przylegającej do jego ciała. Przez sam środek kręgosłupa Sebastiana ciągnęła się długa, wąska wciąż krwawiąca rana.
– Myślałem, że zdążę się uleczyć – mruknął trochę niezrozumiale, kiedy złapała go za obie, niesamowicie chłodne dłonie i poprowadziła w stronę łóżka.
– Przed czym miałeś zdążyć? – zapytała cicho, kiedy zaczęła rozrywać materiał, odsłaniając całe plecy. Wielka gula utkwiła w jej przełyku, gdy zobaczyła, że rana rozszerza się przy ramionach i łopatkach.
– Przed ich przybyciem – wystękał, czując chłodne palce Sary na krawędziach rozcięcia.
– Kto ci to zrobił? – Głos jej drżał, a serce pompowało krew w szaleńczym tempie. Zawołała Nadię i poprosiła o opatrunki i medykamenty, zmieszana jej szybkim pojawieniem się.
– Ty.
Zimny pot oblał jej ciało. Wzięła głęboki oddech, chcąc opanować szalejące w niej emocje. Ona? Jak? Kiedy? Rozcięcie wyglądało paskudnie, jakby skórę poharatało tępe ostrze, rozrywając ją aż do samych mięśni,
– Wybuch – wymamrotał leciwie, twarz ukrytą miał w materiale i miała wrażenie, że stopniowo traci kontakt z rzeczywistością.
Powoli i metodycznie oczyszczała ranę Sebastiana, dziękując sama sobie w duchu, że podczas studiów odbyła seminarium medyczne. Starała się być na tyle delikatna, na ile było to możliwe, ze skupieniem obmywała zakrzepłą krew wokół krawędzi, próbując jak najmniej dotykać najbardziej wrażliwych miejsc, lecz nie zawsze się to udawało. Mężczyzna wzdrygał się co jakiś czas, wydając z siebie przenikliwe syknięcie. Przejrzała medykamenty, dostarczone przez Nadię, części z nich w ogóle nie znała, a inne z kolei sama przygotowywała podczas nauki w zamku, w Urbos. Odkręciła słoiczek z jednym z nich i nabrała na palce, po czym z największą czułością, na jaką było ją stać, zaczęła wcierać ziołową maź w obrzeża rany.
– Dlaczego nie użyjesz mocy do uleczenia tego?
– Zapominam o niej – odparła spokojnie, nie przestając. – Poza tym jest niestabilna, nie ufam jej.
– Powinnaś – umilkł, zaciskając zęby, kiedy dotarła do połowy.
– Być może – przygryzła dolną wargę, kiedy napięcie jego mięśni znów osłabło. Musiała zająć go w jakiś sposób rozmową. Bała się, że jeżeli straci całkowicie przytomność, to może już jej nie odzyskać, a z jakiegoś nieznanego jej powodu nie był w stanie leczyć się sam. – Nie możesz sam się uleczyć?
Podniósł ręce do góry, prezentując dwie złote bransolety, szczelnie oplatające jego nadgarstki.
– Blokada – wyjaśnił ochrypłym głosem.
– Kto ją założył?
– Stawiam na Dante – powiedział tak cicho, że aż musiała się pochylić. – On... On jest...
– Kim jest? – zapytała głosem przesiąkniętym strachem. Ręce trzęsły się od nadmiaru emocji, próbowała opanować drżenie, ale nie była w stanie. Nie chciała, żeby umierał, wbrew wszystkiemu, co miało miejsce. Pospiesznie rozłożyła maść prawie na całej długości, starając się zrobić to w miarę równomiernie. – Sebastianie?
– Mmm? – wymamrotał, drgając przy tym prawie niedostrzegalnie.
– Kim jest Dante, Sebastianie? – Potrząsnęła delikatnie jego ramieniem, czując, jak krew w jej żyłach przyspiesza.
– Dante to... – Zamrugał, marszcząc brwi i zaciskając usta.
– Kto to? – dopytywała, chcąc utrzymać go na powierzchni świadomości. Skinęła głową w stronę Nadii, która przez cały ten czas stała przy drzwiach. Ta podeszła i wzięła od niej opatrunek.
Sara pracowała nadzwyczaj szybko, krew szumiała jej w uszach, a serce boleśnie obijało się o żebra. Rozwijała kolejne metry bandaży, oplatając szczelnie jego korpus, jednocześnie chcąc zrobić to jak najdelikatniej.
Sebastian patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, marszcząc co chwilę brwi, kiedy materiał dotykał wrażliwej, poranionej skóry.
– Dante to...
– To ja. – Sara podskoczyła, wydając z siebie zdławiony krzyk. Ręcznik zsunął się z jej piersi, więc złapała za jego krawędź, nie zważając na brudne od maści ręce. Podniosła się, mimowolnie sięgając do uda, lecz napotkała jedynie gołą skórę. Zaklęła pod nosem, czuła się całkowicie bezbronna.
Dante siedział na krawędzi fotela, oglądając swoje palce. Jej uwagę przykuły niesamowicie długie nogi, wyciągnięte do przodu i skrzyżowane w kostkach. Od góry do dołu odziany był w czerń, a szyję zasłaniał wysoki kołnierz. Czarne włosy ułożone były niedbale i opadały delikatnie na wyjątkowo smukłe i lekko spiczaste uszy. Przyglądał się jej oczami koloru oceanu, migoczącego w słońcu i mogłaby przysiąc, że są tak samo głębokie, jak morska toń. Usta Dante rozciągały się w uśmiechu, kiedy otaksował ją wzrokiem.
– Ale ciebie półnagiej to się akurat nie spodziewałem – rzucił, puszczając do niej oczko. – Zostaw go, nic mu nie będzie.
Sara zmarszczyła brwi, wydymając wargi. Nie ruszyła się nawet o milimetr, gotowa do ewentualnej walki. Wodziła wzrokiem za mężczyzną, kiedy podniósł się z niesamowitą lekkością i podszedł do łóżka po drugiej stronie. Ukrył ręce w kieszeniach marynarki, po czym przyjrzał się Sebastianowi, kiwając się na obcasie.
– Niesamowicie daremna, typowo ludzka robota. – Położył dłoń na ramieniu mężczyzny, czarno-purpurowe nitki opuściły jego palce i wsunęły się pod opatrunek. Podniósł głowę i przekręcił ją, przyglądając się dziewczynie. – Wciąż nic nie pamiętasz?
– Nie – odparła niemal natychmiast i skarciła się za to w duchu. Rozejrzała się, zastanawiając się, gdzie może być garderoba. Zwróciła się do kobiety, która ją tu przyprowadziła. – Nadio?
Uśmiechnęła się blado i skinęła głową w geście zrozumienia. Szybkim krokiem ruszyła w stronę biblioteczki i zniknęła tuż za rogiem. Już po chwili wróciła, dzierżąc w dłoniach szmaragdową suknię. Brew Sary poszybowała ku górze.
– A jakieś spodnie? – zapytała, a Dante parsknął śmiechem. Sebastian również spojrzał na nią, opierając się na łokciach.
– Słyszałaś? – mruknął zmęczonym tonem. – Spodnie.
– A–ale panienka nie chodziła w spodniach... – Na policzkach Nadii wykwitł soczysty rumieniec, więc spuściła głowę, intensywnie wpatrując się we własne buty.
– To daj jej moje. – Przewrócił oczami i podniósł się do siadu z ciężkim westchnieniem. Jeszcze raz zerknął na zmartwioną twarz Sary i skinął głową w geście wdzięczności.
Nadia wróciła z naręczem ubrań. Sara przyjęła je z ulgą i pospiesznie udała się do łazienki. Wróciła po chwili, ubrana w elegancką, prostą, czarną koszulę i równie proste spodnie, które musiała mocno ścisnąć paskiem w talii.
Dante rozgościł się, jakby był u siebie i rozsiadł wygodnie w fotelu ze szklanką w ręku. Mieszał powoli złoty płyn, patrząc na Sebastiana. Wyglądało na to, że toczą ze sobą zawziętą konwersację, ponieważ żaden nie zwrócił na nią uwagi.
– Ekhm – wyrzuciła z siebie, zakładając ręce na biodra.
– Ona lepiej w tym wygląda – rzucił gość, na co Sebastian posłał mu wściekłe spojrzenie.
– A ty to...? – Zaczęła niepewnie.
– Ach, tak! Gdzie moje maniery. – Uśmiechnął się promiennie, po czym ukłonił na siedząco. – Dante Mors. Pan Śmierci, Opiekun Umarłych, Kostucha, Kosiarz. Jak wolisz.
– Wolałabym bufon – mruknęła poirytowana jego nonszalanckim tonem. Z jego gardła wyrwał się krótki śmiech.
– Dowcip wciąż ten sam.
– Za co to? – wtrącił białowłosy, podnosząc ręce do góry. Oczy miał zmęczone, tak samo jak głos. Wyczerpanie emanowało z każdej jego części.
– Jeszcze pytasz? – Śmierć założyła nogę na nogę, stawiając szklankę na podłokietniku. – Beatrycze nie widzi przyszłości, twoja ingerencja w rzeczywistość Jorden zachwiała tym światem, zmieniłeś bieg wydarzeń, a ona – wyciągnął oskarżycielsko palec w stronę Sary – wciąż nic nie pamięta. Spieprzyłeś i być może nie będzie się dało tego odkręcić.
Sara spojrzała na Sebastiana, lecz on sam nie poruszył się ani trochę, wzrok wbił w oblicze Dante, marszcząc przy tym brwi.
– Jak ma cokolwiek naprawić, kiedy pozbawiłeś go mocy? – wtrąciła, siadając na krawędzi łóżka. Sebastian poruszył się nieznacznie, jakby chciał wykonać jakiś gest, lecz zaraz się cofnął.
– On miałby coś naprawiać? – Brew mężczyzny poszybowała do góry. – To chodząca destrukcja. Gniew, Pan Nienawiści i Zniszczenia. Gdyby zwrócił ci pamięć, wiedziałabyś, że od sprzątania w tej relacji jesteś ty.
– Nie wiem, czemu jej nie odzyskała. – Dwukolorowe tęczówki zniknęły pod toną białych rzęs. Oparł się o wezgłowie łóżka, coraz ciężej było mu zebrać myśli. – Może brakuje jeszcze jakiejś części, a może to przez tę przemianę w wampira...
– Użarł cię wampir?! Nieźle! – Pan Śmierci klasnął w dłonie, podskakując na fotelu.
Sara przewróciła oczami, biorąc głęboki wdech. Ten mężczyzna wprawiał ją w niemałą irytację i jeżeli kiedykolwiek wcześniej go znała, nie wyobrażała sobie, że mogłaby pałać doń jakimikolwiek okruchami sympatii. Nie słyszała, co odpowiedział mu Sebastian. Skupiła się na ostatnich słowach Dante, szukając w tym jakiejś podpowiedzi.
Było dla niej jasne kilka rzeczy: Została porwana, według ludzi, żyjących w tym zamku straciła pamięć, była wybitną malarką i właśnie znajdowała się w pokoju z Gniewem i Śmiercią, z czego jeden z nich twierdził, że są małżeństwem.
Sądziła, że wampiry, anioły i demony to był niesamowicie popierdolony temat, ale to? To przerosło jej najśmielsze oczekiwania.
Oszalałam.
– Skądże znowu. – Dante pochylił się do przodu, a jego oczy błyszczały. – To twój permanentny stan.
Sarę ogarnęła złość. Esencja zagotowała się pod jej skórą, mrowiąc wściekle. Atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się gęsta, a naelektryzowane powietrze podniosło każdy włosek, znajdujący się na ich ciałach.
– Won z mojej głowy – syknęła, zaciskając zęby.
Dante wbił się w fotel, kiedy silny, niewidzialny ładunek uderzył w niego niespodziewanie, odrzucając jego głowę do tyłu. Oblizał usta, gdy ciepła metaliczna ciecz spłynęła na nie, łaskocząc go w łuk kupidyna. Otarł krew wierzchem dłoni, uśmiechając się z uznaniem.
– No proszę – wydusił ledwo, wciąż czując ciężar na torsie.
– Wystarczy. – Sebastian położył rękę na ramieniu dziewczyny, a ta wzdrygnęła się, rozpraszając myśli. Czuła, jak jej twarz zaczyna palić, więc ukryła ją w dłoniach. – Lepiej jej nie denerwować. Ostatnim razem wywołała sporą eksplozję. Nie chciałbym powtórki, lubię to miejsce.
Podniósł się ociężale, stękając. Jego twarz wykrzywiła się w bólu, ale przynajmniej już nie był tak blady, jak wcześniej. Przeczesał dłonią zmierzwione włosy, po czym ścisnął grzbiet nosa. Zsunął z ramion porwane ubranie.
– Czy reszta zamierza również interweniować? – zwrócił się do towarzysza.
– Tak, ale ona nie może udać się do Deus Domus, a Ty nie masz tyle mocy, żeby was teleportować – odparł, popijając drinka.
– Rozumiem, że pojawiłeś się, aby ocenić sytuację. – Dante kiwnął głową, poważniejąc. – W takim wypadku zapewne wszyscy spotkamy się na kolacji. Tutaj.
– Błyskotliwy jak zwykle – wymruczał, wstając.
Jedynie dźwięk pstrykających palców świadczył o tym, że spotkanie się zakończyło.
***
Sara przyglądała się mu przez kilka rozciągających się w nieskończoność minut. W końcu wzięła głęboki wdech, postanawiając rozplątać zbędne bandaże.
Podeszła do niego na miękkich nogach. Dopiero teraz dostrzegła na jego ramionach połyskujące, właściwie ledwie widoczne, na pierwszy rzut oka, srebrne pióra, ciągnące się aż po łokcie.
Nie patrząc mu w oczy, sięgnęła do opatrunku. Złapał ją za rękę, a drugą ujął jej podbródek, zmuszając do podniesienia wzroku.
– Zostaw – szepnął zmęczonym, ochrypłym tonem.
– Nie potrzebujesz ich – odparła, również szepcząc, mimowolnie kierując wzrok na nagi tors. Pod ubraniem skrywała się niesamowicie wyrzeźbiona sylwetka. Kąciki jego ust drgnęły.
– Świetnie sobie z nim poradziłaś. – Zmienił temat, uważnie studiując jej zmęczoną twarz. – I powinnaś odpocząć. Ja zresztą też. Jestem teraz bardziej ludzki niż kiedykolwiek.
– Wydaje się strasznym idiotą. – Przygryzła wargę, marszcząc nos. – I nie czuję się senna – zamilkła, szukając w głowie odpowiednich słów do pytania, które chciała zadać. – Powinnam... powinnam się ciebie bać, panikować, lub być co najmniej wściekła. A czuję się zmartwiona. To jakaś kolejna twoja sztuczka?
– Nie. – Zacisnął usta. – Nie wiem. Muszę to przemyśleć. W planie nie było opcji, w której nie wraca ci pamięć.
– Może pomyliłeś mnie z kimś innym? – Wzruszyła ramionami. – Może nie jestem tą, za którą mnie uważasz.
– To wykluczone – odparł natychmiast, jeszcze zanim dokończyła zdanie.
– Dlaczego?
Cofnął się o krok.
– Pamiętasz, jak trafiłaś do mnie po srebrnej nici? – Kiwnęła niepewnie głową. – Skup się i znów o niej pomyśl. A kiedy dam ci znak, otwórz oczy.
Jej serce zabiło mocniej, a gula formująca się w przełyku zaczęła ciążyć, lecz wykonała polecenie.
Zamknęła oczy i starała się wyobrazić sobie srebrną nić. Przez krótki moment nie działo się absolutnie nic, lecz zaraz esencja zatańczyła w niej wesoło, a pod powiekami pojawiło się to, czego szukała. Wpatrywała się przez chwilę w delikatny połyskujący sznurek, po czym drżącą dłonią chwyciła nitkę, oplatając sobie jej część wokół palca.
– Teraz.
Jak na zawołanie, jej powieki uchyliły się. Wbiła wzrok w swoją rękę i srebrną nić, oplecioną wokół palca. Ciągnęła się dalej, więc podążyła za nią, a oddech uwiązł w jej płucach, kiedy zobaczyła, że oplata się również wokół dłoni Sebastiana.
Wpatrywał się w jej zszokowane oblicze. Bolało go jej zdezorientowanie i strach, a niemoc z tym związana sprawiała, że wzbierał w nim gniew. Cały się przecież z niego składał, więc uczucie było spotęgowane do tego stopnia, że wsiąkała nawet w najdrobniejsze zakamarki jego jestestwa.
Gwałtownie poderwała rękę do piersi, jej dolna warga drżała, chciała coś z siebie wydusić, lecz jedyne, na co było ją teraz stać, to zamykanie i otwieranie ust.
– Jak widzisz, pomyłka była niemożliwa – powiedział spokojnie. – Ta nić łączy nas na wieki. Idąc jej śladem, zawsze do mnie dotrzesz.
Odwróciła się do niego plecami. Ogarnęło ją nieokreślone zimno, więc objęła się ramionami. To absurd. Czyste szaleństwo. Nie znała go. Nie mogła. Nie potrafiła sobie nawet tego wyobrazić. Desperacko przeczesywała swój umysł w poszukiwaniu jakiegokolwiek, chociaż najmniejszego dowodu na to, że to wszystko mogło być prawdziwe. Nic.
Przeszła przez piekło. Wciąż czuła ból przemiany i swąd przypalanej srebrem skóry. Przyswajała informacje o całkowicie odmiennym świecie w niebotycznych ilościach, będąc z góry na przegranej pozycji. Wciąż kierowała się ludzkimi zasadami, zapominając, kim się stała, nie wiedząc nawet, kim była. Straciła brata. Zabiła przyjaciela. Zostawiła swoją jedyną przyjaciółkę wśród aniołów – istot, które od samego początku miały być bezwzględnymi bestiami, nieznającymi litości, nie wspominając o miłości.
A teraz to. Całe życie była zbyt wyrazista, nie pasowała do przyjętych standardów wśród ludzi. Nie pasowała również do świata nadnaturalnych, nie potrafiła przystosować się do panującym w nich zasad. Jak mogła uwierzyć w to, że we wszechświecie znajduje się miejsce, do którego przynależy?
Poczuła na ramionach chłodne dłonie białowłosego.
– Drżysz – mruknął, pochylając się nad jej uchem. Poruszała ustami, chcąc coś powiedzieć, jednocześnie walczyła z napływającymi do oczu łzami. – Sara?
– N... nie... – Wyrzuciła, zanim z jej gardła wydobył się szloch. Chciała powiedzieć, żeby jej nie dotykał, lecz nie była w stanie. Oplótł ją szczelnie ramionami, przyciskając tors do jej pleców, a zapach palonego szafranu uderzył w jej nozdrza.
Nie.
To było zbyt wiele.
Nogi ugięły się pod Sarą, a on osunął się razem z nią na podłogę. Przyciągnął ją jeszcze bardziej do siebie, a palące łzy spływały po jej policzkach, dziki spazm szarpnął jej ciałem, zanim rozpadła się całkowicie. Płakała długo, a jej łkanie rozdzierało ciszę i serce boga gniewu. Mimo tego trzymał ją mocno, dopóki drżenie jej ramion nie ustało całkowicie, a głowa nie opadła na zgięcie szyi i obojczyka.
Przeniósł ją na łóżko, najdelikatniej, jak potrafił. Usiadł na krawędzi, przykrywając jedwabnym materiałem i spojrzał na już spokojną twarz, pokrytą zaschniętymi srebrzystymi łzami.
Wziął głęboki wdech, zanim wstał, lecz nim zrobił jakikolwiek krok, zamarł, czując, jak drobne palce wplatają się między jego własne.
– Zostań – wyszeptała z zaciśniętym gardłem.
Wciąż stał, nie racząc jej nawet jednym spojrzeniem. W końcu jego ramiona opadły i zwrócił się twarzą w stronę łóżka. Przesunęła się nieśmiało, robiąc mu miejsce. Padł na poduszki z cichym westchnieniem, lecz wzrok utkwił w suficie. W przeciwieństwie do niej. Sara wpatrywała się w jego profil i nie odwracała wzroku, dopóki się nie odezwał.
– Powinienem znów cię przytulić? – zapytał beznamiętnym tonem. Pokręciła głową i znów wsunęła palce w jego dłoń, a on mimowolnie delikatnie ją ścisnął.
Być może sytuacja nie była aż taka zła, jak mu się wydawało? Może to nie jest tak, że Sara absolutnie niczego nie pamięta. Przemknęło mu przez myśl, przez co rozluźnił się i pozwolił sobie ostatni raz spojrzeć na leżącą obok kobietę. Oddychała równo, pogrążając się we śnie. Sam zamknął oczy, czując, jak szybko zapada się w swoją świadomość.
Sara też się zapadała. Trzymała nieznajomego za rękę i wertując bez pośpiechu jego, podane na srebrnej tacy, zwanej skrajnym zmęczeniem, wspomnienia.
***
Czytelniku — jeśli czytacie którąkolwiek z moich książek, zostawcie coś po sobie! To może być gwiazdka, komentarz, cokolwiek! Dajcie znać, że jesteście tu! Dla mnie jako autora to wiele znaczy! Dodatkowo każda interakcja z tekstem podbija algorytmy Wattpada i lepiej pozycjonuje czytane przez Was dzieła, co pozwala dotrzeć do szerszej grupy odbiorców!Także jeśli jeszcze tego nie zrobiliście — nie krępujcie się! Zostawcie po sobie ślad i pomóżcie lubianym przez Was książkom się wybić!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top