Rozdział 22, cz.2


 Szary świt nastał szybciej, niż Shila mogłaby się spodziewać. Przeciągnęła się i obróciła na drugi bok, licząc na to, że zyska kilka dodatkowych minut snu. Tak dawno odpoczywała, że już zapomniała, jakie to cudowne uczucie móc zasnąć bez konieczności czuwania i oczekiwania na niebezpieczeństwo.

Przetarła oczy dłońmi. Wiedziała, że mimo wszystko nie może sobie pozwolić na dłuższe leżenie w ciepłej pościeli. Podniosła się i zmarszczyła brwi, jej ciało przeszyło przedziwne uczucie niepokoju. Słyszała w głowie głos brata, który wydzierał się wniebogłosy, chcąc jej coś przekazać, lecz fakt, że użył zakazanej magii, skutecznie uniemożliwiał mu mówienie do niej już od pewnego czasu.

Rozejrzała się po poddaszu, jednak nie zarejestrowała nic niepokojącego. Dziwny, bliżej nieokreślony zapach uderzył w wyczulone przez zwierzęcy instynkt nozdrza, przez co niepokój w jej wnętrzu rozgościł się jeszcze bardziej.

Wsunęła stopy w sztywne buty i związała niedbale włosy rzemykiem. Podeszła do drabinki, a zapach uderzył w nią ze zwielokrotnioną siłą.

Zapach krwi.

Zeskoczyła na dół, nie zważając na to, że mogłaby zahaczyć o drewniane stopnie. Wylądowała na podłodze na lekko ugiętych nogach, a z ust wyrwał się zdławiony jęk, kiedy jej wzrok zatrzymał się na krawędzi kanapy, z której powoli kapała szkarłatna posoka, tworząc na podłodze niewielką kałużę.

Ciałem Sary wstrząsały delikatne konwulsje, kiedy zdrętwiałe palce próbowały uciskać niewielką, aczkolwiek głęboką ranę, sądząc po ilości wypływającej z niej posoki. Mokra koszula wampirzycy przykleiła się do ciała, a głowa opadała na ramię. Lekko przymknięte powieki drgały w regularnych odstępach, a w kąciku ust widniała zaschnięta stróżka krwi.

– Na bogów, Sara! – Shila dopadła do niej jednym susem, klękając obok mebla. Najdelikatniej jak potrafiła, odsunęła dłonie towarzyszki i złapała za dół koszuli. Jednym ruchem rozerwała materiał, zwinęła go w kulkę i przycisnęła do rany. – Co się stało?

– H–Henry – Jej głos był słaby i zdławiony, jakby w przełyku zalegało coś dużego.

– Jak? – Puls zmiennokształtnej gnał jak szalony, rozglądała się w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów obecności brata. Sara jedynie skinęła delikatnie głową, a jej twarz wykrzywił grymas bólu.

Czego on do cholery użył? Krew nie przestawała płynąć, a wampirzyca wyglądała, jakby dostała drewnianym kołkiem, zasilanym energią słoneczną. Skóra zszarzała, a bursztynowe oczy straciły swój blask, bardziej przypominając kałużę błota.

Przetarła ranę, a Sara jęknęła, kuląc się nieznacznie. Wokół cięcia rozlała się siatka ciemnej pajęczyny. Shila przełknęła głośno, a żołądek zacisnął się, jakby zawiązał się w supeł.

– Cholera jasna... – zaklęła, przeczesując swoją pamięć w poszukiwaniu antidotum, lecz jej umysł ział totalną pustką. Setki lat obracała się wśród czarodziejów posługujących się tym typem magii, lecz nigdy nie miała styczności z zakażeniem magią krwi, znała je tylko w teorii i była niemal pewna, że nie ma na to lekarstwa.

Jej ręce trzęsły się do tego stopnia, że opanowanie drżenia zajęło dobre kilka minut, przynajmniej tak jej się wydawało. Gorąco uderzało w jej twarz raz za razem, a kropelki potu skapywały po brodzie, wprost na zesztywniałe kolana.

– Musisz mi pomóc! – krzyknęła na całe gardło, a jej głos wydawał się tak odległy, jakby krzyczała z drugiego końca pomieszczenia. – Słyszysz?! Zrób coś!

Spod przymkniętych powiek Sary ziało jedynie białko. Jej skóra była tak zimna, że czuła jak szczypie ją w palce. Nie była w stanie określić, czy dziewczyna wciąż żyje, jej klatka piersiowa nigdy się nie poruszała. Shila czuła, jak ogarnia ją panika, walczyła z nią, jak tylko mogła, przecież to nie był moment, w którym ta dziewczyna miała zginąć!

Ciche pukanie w szybę wyrwało ją z gonitwy myśli. Odwróciła się do okna, kamień spadł jej z serca, kiedy na parapecie zauważyła kruka czarnego jak noc. Podniosła rękę, wyciągając ją w stronę zwierzęcia, rzuciła zaklęcie otwierające, bezdźwięcznie poruszając ustami, następnie wróciła do uciskania rany.

Trzepot skrzydeł ucichł, zamieniając się w szybkie, nerwowe kroki. Nieznajomy stanął po drugiej stronie przesiąkniętej krwią sofy i pochylił się nad nieprzytomną wampirzycą. Odsunął ręce Shili i uważnie obejrzał dziurę ziejącą z samego środka brzucha Sary. Delikatnie nacisnął skórę tuż obok, a z ust dziewczyny wydobył się cichy jęk, jej ręka zsunęła się z ciała, upadając z głuchym łoskotem na podłogę.

Mężczyzna wyprostował się, zaciskając usta.

– Czym dostała? – zapytał niemal szeptem, nie odrywając wzroku od krwawiącego miejsca.

– Nie mam pojęcia. – Głos Shili załamywał się na każdym słowie. – Powiedziała, że to Henry.

Mięsień na jego twarzy drgnął nieznacznie. Obszedł kanapę i stanął tuż za głową wampirzycy. Pochylił się i ujął jej twarz w dłonie. Ciało dziewczyny drgnęło, a szyja poruszyła się, kiedy starała się przełknąć.

– Sara, otwórz oczy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, wpatrując się w jej twarz. Powieki Sary drgnęły, ale wydawało jej się, że są tak ciężkie, że nie będzie w stanie wykonać tego polecenia. Jej głowa znów zaczęła opadać na ramię, dlatego mężczyzna złapał ją mocniej, zaplatając palce tuż pod brodą. Zacisnął szczękę, aż jego zęby zazgrzytały. – Natychmiast.

Ostatkiem sił uniosła powieki. Przez chwilę czuła się, jakby wirowała, wraz z otaczającym ją światem. Kolory mieszały się ze sobą, tworząc mozaikę trudnych do określenia kształtów. Po chwili na pierwszy plan wysunęła się biel wymieszana ze srebrem i zielenią. Sunęła długimi pasmami, zamieniając się powoli w konkretne części ciała, a dokładniej twarzy, której nie mogła początkowo rozpoznać. Dwukolorowe oczy rozbłysły fosforyzującym blaskiem i poczuła, jak coś wdziera się do jej głowy, rozpycha się i panoszy, jak przegląda jej myśli, przyszpila je do czaszki, sprawiając niesamowity ból.

Jęknęła, przygryzając wargę, kiedy wszedł w to jedno konkretne wspomnienie spotkania z Henrym Azdoratem. Przeczesywał je dokładnie, scena po scenie, wchodząc w kolejne wspomnienie, kiedy sam wrzucał ją do głębokiego jeziora wykreowanego w jej podświadomości. 'Wydawało się jej, że przeklął siarczyście, zanim wrócił do ostatniej sceny, na niewielkim pagórku. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, a kiedy nie dostrzegł w dłoni Azdorata żadnej broni, wyszedł z jej głowy, zostawiając jedynie pulsujący nieznośnie ból.

– To zaklęcie spowalniające. – Wydał werdykt, prostując się i zabierając ręce z twarzy Sary. – Ma za zadanie zatrzymać przeciwnika. Użył do tego magii krwi, ale nie przewidział, że taka kombinacja może ją zabić, bo w podświadomości wciąż jest człowiekiem.

Oczy Shili rozszerzyły się, otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła, nie wiedząc, co właściwie mogłaby powiedzieć.

– Da się coś z tym zrobić? – zapytała w końcu po dłuższej chwili bardzo niewygodnej ciszy.

Mężczyzna odwrócił się do nich plecami i wcisnął ręce głęboko w kieszenie. Spojrzał w okno, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Shila opuściła ramiona, będąc pewną, że to jest właśnie odpowiedź na jej pytanie. To znak, że nic się nie da już zrobić. Sara umrze, a przez to umrze również Lucyfer i reszta aniołów, nie wróciwszy nigdy do domu. Jej oczy zaszkliły się na tę myśl.

– Zawsze mogę zrobić to. – Usłyszała i zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, mężczyzna doskoczył do Sary z ręką uniesioną wysoko nad głową. Drugą położył tuż pod jej piersiami. Zawahał się przez jedną krótki moment, jeden oddech, po czym z ogromnym impetem uderzył pięścią w klatkę piersiową wampirzycy.

Gigantyczna moc przeskoczyła z ramienia nieznajomego, sunąc gładko po całej długości ręki, aż do zaciśniętej pięści i wlała się w tors dziewczyny. Pod wpływem siły, kamień, umieszczony w jej splocie słonecznym, pękł na trzy nierówne części, ciałem wstrząsnęła niekontrolowana konwulsja, a z ust Sary wydobył się ogłuszający krzyk.

Shila odskoczyła od swojej towarzyszki, zasłaniając oczy, by jasny błysk światła nie oślepił jej na dobre. W pomieszczeniu zrobiło się chłodniej, tak jak gdyby moc obniżyła temperaturę o kilka stopni, mroźny podmuch szczypał jej skórę, jak gdyby chciał, by odsunęła się jeszcze kilka kroków. Miała wrażenie, że krążenie w jej żyłach zatrzymało się, a oddech uwiązł w płucach.

Nagle nastąpiła głucha cisza, jakby świat się zatrzymał. Nieznajomy stał przed siedzącą na kanapie Sarą. Głowę miała opuszczoną, a włosy opadały jej bezwiednie na twarz. Ręce zacisnęła mocno na krawędzi kanapy, a ciche jęczenie pękającej deski informowało, że wampirzyca jest bardziej żywa, niż ktokolwiek by przypuszczał.

– Sara...? – Shila wyrzuciła z siebie stłumiony szept.

Zmiennokształtna zerknęła na towarzysza obleczonego w czerń, a ten jedynie skinął głową i bez słowa ruszył w stronę okna. Minął Shilę, by po chwili zostało po nim jedynie czarne pióro i coraz cichszy trzepot skrzydeł.

Ramiona rudej drgnęły nieznacznie, a kobieta w tym samym momencie znalazła się tuż obok niej, biorąc ją w ramiona.

– Ten chuj mnie dźgnął. – Usłyszała głos tak gniewny i niski, że przeszedł ją zimny dreszcz. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top