Rozdział 17, cz.2
Mathias wpatrywał się niecierpliwie w tarczę zegara, pocierając palce jeden o drugi. Nieznośne cykanie dudniło mu w uszach, nadając krwi nowe, nieznane tempo, doprowadzając go do zawrotów głowy. Śledził wskazówkę sekundnika, starając się mrugać jak najmniej, jakby bał się, że kiedy zamknie powieki na zbyt długo, nie wyciągną Henrego na czas.
Tykanie rozdzierało tę napiętą ciszę między nimi już od pięciu i pół kwadransa. Noga Kasjusza podrygiwała, kiedy ten wpatrywał się w czarną taflę wody. Czuł, jak zasycha mu w ustach, kiedy dostrzegł cienką warstwę lodu, przywierającą do krawędzi. Lucas w skupieniu manipulował swoją magią, mieszając krew wampira. Zimna stróżka potu spłynęła po jego kręgosłupie, kiedy na chwilę się rozkojarzył i kropla krwi spadła na podłogę.
– Przygotujcie się – powiedział Mathias szeptem, jakby głośniejszy dźwięk miał spowodować trzęsienie ziemi. Oczy piekły go niemiłosiernie, bo nie mrugał już od paru sekund.
Świat zwolnił.
Wskazówka minutnika powoli i ociężale przesunęła się na kolejną cyfrę, dając tym znak, że jeszcze sekundy i ich czas się skończy.
– Teraz!
Lucas poderwał misę z ziemi i pospiesznie wlał zawartość do wanny. Szkarłatna ciecz rozlała się po wodzie, niczym atrament, tworząc chaotyczne czerwone chmury. Rozchylił usta w panice, kiedy zdał sobie sprawę, że Azdorat nie powiedział im, czy należy wypowiedzieć kolejną inkantację, a żaden z nich nie miał odwagi podnieść zakazanej księgi, by to sprawdzić.
Wstrzymali oddechy w napięciu, wpatrując się we wzburzoną taflę wody. Mieli wrażenie, że okręgi poruszają się w zwolnionym tempie. Żaden z nich się nie poruszył, nie chcąc zaburzyć ciszy.
Wzdrygnęli się jednak wszyscy trzej, kiedy blada dłoń wampira złapała za krawędź wanny. Henry podciągnął się do siadu, stękając ciężko. Włosy przykleiły się do marmurowego czoła. Teraz rzeczywiście wyglądał, jakby został wykuty w tym materiale. Całe jego ciało pokryte było siatką purpurowych i malachitowych naczyń krwionośnych. Migały i przesuwały się abstrakcyjnie, jakby walczyły o miejsce w tej niewielkiej przestrzeni.
Przetarł niespokojnie oczy. Coś dudniło głośno i nachalnie tuż pod sklepieniem jego czaszki. Czuł się przeżuty i wymięty, jakby przez ostatnie godziny jakiś potwór miął i rzucał nim o ścianę. Przesunął zdrętwiałymi palcami po włosach, odsuwając je od twarzy, ich łaskotanie w czoło i nos doprowadzało go do szaleństwa. Każdy mięsień jego ciała krzyczał w agonii, odrętwiały. Potarł kark, chcąc go rozluźnić, lecz poczuł jedynie nieznośne pieczenie. Wciągnął z sykiem powietrze do płuc, przypominając sobie nagle, że wciąż jest wampirem.
– I co? – Usłyszał z oddali zdenerwowany głos Mathiasa, a ten dźwięk przeorał jego mózg.
– Spieprzy to po całości – mruknął, nie poznając swojego zachrypniętego głosu. – Coś się urodziło w tej jej nieznośnej, upartej rudej głowie i jestem bardziej niż pewien, że to zrobi.
Kasjusz i Lucas spojrzeli na siebie, wydymając policzki w dezaprobacie.
Czego on się do cholery spodziewał? Od razu zauważył ten znajomy, przebiegły błysk w oczach Sary, zanim odwróciła od niego wzrok. Zwykle jej upartość imponowała mu ponad wszystko, lecz teraz okazała się najprawdziwszym przekleństwem. Potulnie zgodziła się na jego plan, lecz Henry doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie w stanie jej powstrzymać, będąc tak daleko.
Minął co najmniej trzy dni, zanim Lucyfer i jego banda dotrze do granicy, więc miał chwilę, by wymyślić alternatywny plan, nie uwzględniając przy tym pomocy Sary. Choć w głębi serca mocno wierzył w to, że się myli i to słodkie "cokolwiek zechcesz" okaże się tak prawdziwe, jak nigdy dotąd.
Próbował się skupić, zacząć szukać rozwiązań, lecz pulsujący ból pod czaszką zadomowił się na dobre. Zmarszczył brwi, masując grzbiet nosa, mając nadzieję odgonić to nieznośne mrowienie i dudnienie. Jednak ten, jak na złość, nasilił się jeszcze bardziej.
– Muszę odpocząć – wysapał bełkotliwie, podnosząc się z lodowatej wody.
Zrobił to zbyt gwałtownie i cały świat wokół niego zawirował, malując go w jego oczach w czarne i szare plamy. Przewrócił nimi i zamknął powieki, chcąc pozbyć się zwodniczego uczucia.
Był tak strasznie zmęczony. Ręce i nogi przypominały głazy, chcące ochoczo zanurzyć się z powrotem w ciemnej toni. Zdawało mu się, że tak przyjemnie otula jego ciało, zaprasza do siebie, rozkładając lubieżnie ręce. Zachwiał się niespodziewanie, a silna dłoń podtrzymała jego ramię.
– Cholera, Henry... – usłyszał z oddali, lecz reszta zdania umknęła gdzieś w jego świadomości.
Dudnienie w czaszce przybrało na sile. Miał ochotę krzyczeć z wściekłości, ten dźwięk stawał się nie do zniesienia. Coś ciągle syczało mu do ucha, grzechotało niczym wąż. Miał ochotę zapaść się w sobie, skoczyć z okna, poderżnąć sobie gardło. Cokolwiek! Cokolwiek, co by pozwoliło mu pobyć chociaż przez chwilę w ciszy.
Bez zastanowienia osunął się w ciemność, ucinając ostatnie sensowne fale swojej świadomości.
Byleby wąż przestał syczeć.
***
Ocknęła się z jękiem przerażenia i strachem wypisanym w każdym skrawku ciała. Skóra zapiekła ją niemiłosiernie, przypominając o na nowo krępujących ją, srebrnych łańcuchach. Zamrugała, chcąc przyzwyczaić wzrok do mroku, a świat zaczął nabierać kształtów. Złote pręty jej lokum przysłaniały krajobraz, rozciągający się nieopodal.
Obrazy snu zaczęły zalewać jej świadomość. Teksty zaklęć wyryły się pod jej powiekami, jakby to one były pergaminem, trzymanym w ręku Henrego. Starała się odpędzić od siebie te myśli, jednak one, jakby spodziewały się, że to zrobi, zaczęły wdzierać się gwałtownie do jej umysłu, nie chcąc go opuścić.
Westchnęła ciężko i ogarnął ją smutek. Czuła, jak wielka gula nerwów rośnie w jej przełyku, chcąc go rozerwać swoim rozmiarem. Objęła się ramionami i skuliła w sobie, sycząc i przypominając sobie o więzach po raz kolejny. Poczuła się wręcz klaustrofobicznie, jakby i tak niewielkich rozmiarów więzienie zaczęło się kurczyć.
– Bardzo niespokojny sen. – Usłyszała znajomy głos, który bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Coś w tym stylu – mruknęła znużenie. Spojrzała na Aresa nerwowo, lecz ten był odwrócony do niej plecami. – Ty śnisz?
Wampir zaśmiał się ponuro, odwracając się do niej i splótł dłonie z tyłu.
– Od wieków nie miałem żadnego snu, bo od wieków nie potrzebowałem się kłaść. – Spojrzał w niebo w zamyśleniu. – Henry od zawsze dużo śnił.
– Naprawdę?
Ares pokiwał twierdząco.
– Często budził się wtedy z krzykiem lub imieniem swojej siostry na ustach. Dręczyły go nieustannie, kiedy mieszkał w apartamencie.
Sara zacisnęła usta.
Odkąd go zna, tylko raz obudził się, krzycząc w koszmarnym przerażeniu. Zawsze był taki ułożony i opanowany. Na jego twarzy rzadko można było dostrzec jakikolwiek grymas, zwykle były to subtelne napięcia mięśni szczęki lub cień, czający się pod na wpół przymkniętymi powiekami. Po takim czasie, jaki z nim spędziła, była w stanie określić, kiedy zmiany w jego twarzy i usposobieniu wynikają ze stanów emocjonalnych Henrego.
– Widziałaś się z nim? – przyciszony głos króla wampirów wyrwał ją z zamyślenia.
– Z kim?
– Z Henrym. – Uniósł brunatny kawałek pergaminu tak, by mogła go dostrzec
–Tak – mruknęła, uciekając wzrokiem do swoich rąk. – Ale prosi mnie o coś, czego raczej nie będę mogła zrobić. Przynajmniej częściowo.
Wampir uniósł jedną brew do góry. Wyglądała jak bohaterka jakiegoś tragicznego dramatu, napisanego setki lat temu. Umęczona, zniszczona, złamana. Zapadła się w swoich ramionach, skóra nie poszarzała tylko dlatego, że pokrywała ją gruba warstwa krwi. Jedyne, co w niej błyszczało, to kajdany, obejmujące brutalnie poranione nadgarstki. Włosy już dawno zamieniły się w jeden wielki, ubłocony kołtun, w żadnym calu nie przypominały kasztanowych loków, delikatnie spływających jej po ramionach.
– Zrób tyle, ile jesteś w stanie.
– Nie wiem, czy potrafię. – Głos się jej załamał. Była beznadziejnym magiem.
– Skoro Henry uważa, że sobie poradzisz, to zapewne tak jest – odwrócił się i skierował w stronę namiotów aniołów. – Cóż złego może się stać?
– Wszyscy zginą – szepnęła, a on chyba jej nie usłyszał, bo nawet nie drgnął.
Wzięła głęboki wdech i uniosła twarz ku ciemnemu niebu. Zza bezlistnych drzew dostrzegała zarys kłębiących się chmur. Grube płatki śniegu spadały chaotycznie w nieznanym rytmie, a delikatny wiatr sprawiał, że dodatkowo wirowały wokół siebie i jakby zastanawiał się, w którym miejscu dać im spokój. W oddali trzeszczało palenisko, lecz ciepło ognia nie docierało do niej. Nie chcieli trzymać jej zbyt blisko obozowiska, żeby przypadkiem nie pozabijała ich we śnie. Cały czas jednak wokół kręcił się jakiś wampir lub demon, obserwując ją, niby ukradkiem.
Moc, którą w sobie poczuła tamtego razu, była tak dzika i nieokiełznana. Na Wszechświat! Nie była w stanie tego zahamować. Wypływała z niej niczym wodospad, który widziała kiedyś, będąc na wycieczce z matką i Elijah. Tak właśnie mogłaby określić stan, jaki wtedy ją ogarnął. Coś mrocznego, nieokiełznanego, chaotycznego i niesamowicie potężnego.
Z zafascynowaniem zastanowiła się nad tym.
Stała się taka zmęczona. Przestraszona. Nigdy nie była wybitną wojowniczką, lecz upór i odwaga zaprowadziła ją do miejsca, w którym chciała być w swoim ludzkim życiu. Posiadała w sobie niesamowite pokłady cierpliwości do ciężkiej pracy i nauki. Gdzie to się podziało? Przecież to były jej największe atuty!
Och, wiedziała. Tak doskonale wiedziała, gdzie to się podziało. Nowa sytuacja sprawiła, że poczuła się zagubiona, niczym dziecko we mgle. Złamana. I przez ten cały czas Henry uporczywie ciągnął ją za rękę, by kroczyła do przodu, by parła dalej, bez względu na wszystko. A teraz, kiedy go zabrakło, czuła się skołowana i przytłoczona.
Wzięła trzy głębokie wdechy, by dodać sobie odwagi. To jej pomogło, kiedy szła na pierwszą rozmowę o pracę i kiedy pierwszy raz stanęła przed drzwiami sali lekcyjnej, która należała do niej.
Rozejrzała się pospiesznie w poszukiwaniu strażników. Dostrzegła jedynie niewielki ruch wokół namiotów na obrzeżach obozowiska. Wiatr coraz bardziej dął, a śnieg w powietrzu powoli budował białą ścianę. Jeszcze chwila i rozpada się na dobre. Świst między drzewami wzmagał się.
Spróbowała zgiąć ręce w łokciach, by sprawdzić, czy sięgnie ramion. Zignorowała uporczywe pieczenie i swąd już i tak spalonej skóry. Gdyby tylko udało się jej poluzować łańcuch na ramionach, byłaby w stanie się z niego uwolnić.
Niestety, była dość szczelnie owinięta srebrzystymi okami. Starała się z całych sił wygiąć ręce, lecz jedynie opuszki jej palców były w stanie sięgnąć łańcucha. Palił ją niemiłosiernie, Lecz nie zamierzała się poddać. Jeśli tylko włoży pod niego palec, będzie mogła go poluzować.
Zamarła, kiedy któryś z wojowników podszedł niebezpiecznie blisko klatki.
Wierciła się tak przez długą chwilę, nie zważając na ból. Chciała ułożyć się wygodnie, stabilniej, żeby uzyskać te dodatkowe milimetry. W końcu, po wielu syknięciach i zduszonych przekleństwach, wywołanych kolejnymi falami bólu, udało się Sarze włożyć palec pod obręcz.
Pociągnęła ją do góry, zarzucając sobie w zgięcie obojczyka i szyi. Zacisnęła powieki, czując, jak jej zakończenia nerwowe kurczą się pod kolejną falą cierpienia. Esencja buzowała w jej żyłach, jakby chciała pomóc skupić się na zadaniu.
Ponownie wciągnęła powietrze trzykrotnie, dodając sobie tym samym odwagi.
Z każdym kolejnym ruchem czuła się lżejsza, swobodniejsza. Mozolnie, ze spokojem i powierzchownym opanowaniem, zrzucała z siebie kolejne pasma srebrnych łańcuchów, aż zostały same kajdany. Zdusiła w sobie okrzyk zadowolenia. Rozejrzała się ponownie, sprawdzając, czy na pewno nikt jej nie obserwuje.
Mimo bólu mięśni przeciągnęła się z bladym uśmiechem na ustach. Zamknęła oczy, próbując odszukać w umyśle pierwsze zaklęcia zapisane na pergaminie z jej snu.
Zaklęcie usuwające pieczęć wydawało się dziecinnie proste; potrzebowała tylko swojej krwi, narysowania na czole i brzuchu run i wypowiedzenia prostej, zwięzłej inkantacji. Lecz nie chciała tego robić, będąc zamkniętą w tej przeklętej klatce.
Usiadła na swoich kolanach, prostując plecy. Złapała oburącz złoty zamek, jednocześnie przeszukując swoją pamięć, by uzyskać informacje o zaklęciach otwierających. Nie mogło to być pierwsze lepsze zaklęcie, już wiedziała, że Lucyfer korzysta z pomocy jakiegoś super utalentowanego maga. Jednak z drugiej strony, jeżeli jej moc jest rzeczywiście tak potężna, jak jej mówiono, może uda się otworzyć ten zamek niewerbalnie?
Skupiła swój wzrok na dziurce od klucza. Myślała tylko o tym, że chce go tworzyć. Czuła jak nitki esencji przepływają z centrum jej ciała, przez ramiona i ręce, aż po koniuszki palców.
Dasz radę! – Dźwięczało w jej umyśle.
Przez sekundy, które dla Sary wydawały się być wiecznością, nie działo się zupełnie nic, jednak po chwili dostrzegła, jak energia przeskakuje z jej palców, wprost do zatrzaśniętego zamka. Urządzenie szczęknęło tak głośno, że aż podskoczyła. Nerwowo spoglądała na lewo i prawo, sprawdzając, czy nikt tego nie usłyszał. Jednak gwizd wiatru i szeroka ściana z latającego śniegu, zagłuszyła wszelkie dźwięki i ukryła przed światem jej śmiałe poczynania.
Pchnęła metalowe pręty i nagle znów skuliła się w sobie, niepewna. Tak bardzo chciała wyjść z tego niewielkiego więzienia, że teraz, kiedy drzwi stały przed nią otworem, nie była do końca pewna, czy to dobry pomysł. Bolesne godziny w zamknięciu wryły jej się w pamięć, lecz to również chwile, w których nie musiała ciągle oglądać się za siebie. Wiedziała, że zginie i pogodziła się z tym, a teraz mogła śmiało postawić nogi na śniegu i wbiec w głąb lasu. I mieć świadomość, że będą ją ścigać, kiedy tylko zorientują się, że klatka jest pusta.
Pokręciła głową, odpędzając narastające w niej wątpliwości.
Henry powiedział, że będzie na nią czekał w pobliżu, przygotowany. Jak dotąd nie wyczuła go, więc pewnie jeszcze nie dotarł na miejsce.
Tym lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top