Rozdział 12

 Stary mag miotał się po gabinecie, kipiąc z wściekłości i bezradności. W akcie furii wywrócił już wszystko, co mógł, zbił, kogo mógł i nawrzeszczał na każdego pracownika ich domu, który wszedł mu w drogę.

Mathias siedział na jedynym krześle, które nie było połamane. Nadgarstek wciąż pulsował tępym, ćmiącym bólem, ale przynajmniej nie był połamany. Medycy spisali się świetnie.

– To jest niemożliwe! – Xander ryczał na całe gardło. – Diabeł nie kobieta!

– Twoja córka i twój charakter – burknął jego syn, a oczy zapłonęły mu z wściekłości. – Gdybyś posłuchał Azdorata i włączył ją w plan, nie byłoby teraz problemu.

– W życiu by na to nie poszła. Dziwię się, że Henry na to przystał, skacze wokół niej jakby była z porcelany.

– Trochę tak jest. – Młodszy mag wstał i zaczął zbierać porozrzucane papiery. Przecież to są tak ważne dla nich akta.

– A tfu! – Xander złożył ręce na piersi. – Powinna być posłuszna, a nie fochy stroić co raz. Tylko nas rozpraszała.

Mathias westchnął jedynie, opuszczając ramiona. Ojciec nigdy nie był człowiekiem, który łatwo zmienia zdanie. Zawsze wszystko musiało iść po jego myśli, a kiedy tak nie było, złościł się niczym małe rozpieszczone dziecko, które nie dostało cukierka. W przypadku Sary było tak samo, aż dziw brał, że zgodził się na to, aby pomogli jej nadrobić stracone lata, mimo że niewiele w tym czasie mogli ją nauczyć. Dziewczyna sama nadrabiała, ucząc się całymi nocami. Przesiadywała nad księgami, wertując strona po stronie opasłe tomy, próbując kolejnych zaklęć mimo poważnych obaw. Henry twardo postawił warunek, więc jeżeli ojciec chciał jego pomocy – zwyczajnie musiał się zgodzić.

Lecz nie tym razem. Nie chciał słyszeć o Elijah i jego kłopotach. Dla niego to były tylko koszmarne imaginacje, których Sara się uczepiła. Wrzeszczeli na siebie dobre czterdzieści minut, zanim Henry ostudził ich zapał do bitki.

Krótko: albo przyspieszają, albo on się wycofuje i rusza sam, już dziś.

Xander zaśmiał się tylko, lecz widząc poważne oblicza dwójki wampirów, zrozumiał, że to nie są żarty. Nie chciał o tym słyszeć, uważał, że to za wcześnie. Dlatego stracił dwie cenne osoby, chodzącą broń, która przesuwała szalę zwycięstwa na ich stronę. Mimo iż Mathias czuł lekki dyskomfort w ich obecności, liczył na to, że ojciec się jednak złamie, że nie zatrze na powrót zerwanych więzi. Tęsknił za przyjacielskimi dyskusjami z Azdoratem, a Sarę pokochał od razu, odkąd ją zobaczył pierwszy raz, pokochał jej upór i nieustępliwość, ciekawość, którą widział w jej oczach za każdym razem, gdy dawał jej listę zadań do nauki. Elijah i bliźniaki nie byli tak skorzy do chłonięcia wiedzy, ale ona! Potencjał zmarnowany jedną kłótnią.

– Czasem nie wszystko musi iść zgodnie z planem, ojcze – powiedział mag, wciskając mu w ręce zebrane dokumenty.

Właśnie teraz podejmował najgłupszą decyzję w swoim blisko trzystu letnim życiu.

***

Stali przy granicy, patrząc na drugą stronę z lekkim przerażeniem. Zdecydowali, że nie będą się ukrywać. Nie zapieczętują na powrót swych mocy, nie zrezygnują z możliwości poruszania się w ciągu dnia. Straciliby na tym cenne godziny. Koniec z ukrywaniem się. Nie byli tylko magami. Byli również wampirami – szybcy, silni, nieprzewidywalni. Żądni krwi. W większości przypadków, bez skrupułów. Jeżeli będą musieli walczyć – zrobią to bez wahania, nie patrząc na konsekwencje.

Na ich decyzję złożyło się kilka elementów. Zemsta, chęć zmian i przede wszystkim, strach o Elijah.

Sara drżała co chwilę, gdy tylko wpadła w objęcia ciężkich wspomnień. Strach i gniew pchał ją do przodu, nie oglądając się za siebie. Gotowa był sama wyruszyć w drogę powrotną, gdyby Henry jednak ją zawiódł i został.

Wraca tam.

Wraca do jaskini lwa, prosto w jego paszczę. Już się nie boi Abbadona. Gotowa jest wyrwać mu serce gołymi rękami. Nie ważne są stare porachunki Azdorata, nieważne pobudki magów. Szala goryczy się właśnie przelała. Ona sama dla siebie nie była ważna. Latami nauczyła się, że wszyscy dookoła nią gardzą i ignorują. Lecz jeżeli chodzi o Elijah...

– Ktoś się zbliża. – Usłyszała cichy głos Henrego tuż przy uchu. Odwróciła się plecami do granicy.

Zza zakrętu wyłonił się Mathias, dzierżąc w ręku skórzaną torbę, o jego nogę obijał się schowany w pochwie miecz. Biegł w ich stronę, włosy miał w nieładzie, tak samo jak koszulę i kamizelkę.

Sara przechyliła głowę, unosząc lekko brwi. Dyszał ciężko, kiedy zatrzymał się kilka kroków od nich. Oparł ręce o kolana, próbując uspokoić oddech.

– Idę z wami – wysapał między kolejnymi, desperackimi oddechami. – Już myślałem, że was nie dogonię.

– Będziesz nas tylko spowalniał – mruknęła rudowłosa, zakładając ręce na piersi.

– Wręcz przeciwnie. – Znów sapnął, prostując się. – Pójdziemy przez portal.

Sara zrobiła wielkie oczy.

– Są mało precyzyjne – stwierdził Henry, spoglądając na swoją towarzyszkę.

– Owszem. Ale skróci to podróż o kilka dni. Kasjusz i Lucas też niebawem przybędą.

– Co? – Sara otworzyła usta w niedowierzaniu.

Mathias westchnął przeciągle.

– Może i nie pokazaliśmy się z najlepszej strony – zaczął, patrząc jej prosto w oczy – ale jesteśmy zżyci z Elijah równie mocno, co ty. Przez chwilę zapomniałem, że ojciec uciekł lata temu i przejąłem władzę nad rodem Kalerain. Czas wrócić do starego porządku i oddać władzę temu, komu się prawnie należy. – Zerknął na Azdorata. – Bez względu na okoliczności.

Sara również spojrzała na wampira, lecz niewiele z tego rozumiała.

– To nie czas i miejsce na to, Mathias – powiedział ciemnooki, odwracając się doń plecami.

– Oczywiście, że jest na to właśnie teraz czas. Sara również powinna wiedzieć z kim ma do czynienia.

– Henry, o czym on mówi? – zapytała nerwowo.

– Nic o nim nie wiesz, prawda? – Mathias uśmiechnął się blado i pokręcił głową. – Moja droga siostrzyczko, przedstawiam ci najważniejszego członka zrzeszenia rodów, ostatniego i jedynego z rodu Azdorat, potomka założyciela Miasta Magów oraz jedynego prawowitego następcy tronu tego uroczego państwa w państwie. – Zrobił teatralny gest ręką, wskazując Henrego.

Sara stała w osłupieniu, spoglądając na plecy człowieka, którego sądziła, że choć trochę zna, lecz jakże się myliła.

– Że w sensie, jesteś królem? – wydukała.

– Technicznie rzecz biorąc, tak. – Mathias splótł dłonie na plecach. – Praktycznie to słowo nigdy nie było używane w kontekście władców Urbos. Raczej wolałby być nazywany...

– Wolałbym wcale nie być nazywany – mruknął wampir, wciąż stojąc odwrócony do nich plecami. – Nie chcę i nie zamierzam mieć z tym nic wspólnego.

– Pakty, więzy krwi, kontrakty, pieczęcie. Nie bardzo masz wybór, panie – rzucił mag z przekąsem.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – Sara podeszła do niego, łapiąc go za ramię. Nawet nie drgnął.

– Właśnie z tego powodu. Nie chciałem nigdy władać Magicznym Miastem i nie zamierzam tego robić. To przekleństwo i ciężar, którego nie chciałem dźwigać.

Dopiero teraz zaczęła łączyć kropki. Służba mijająca go z głowami tak nisko, że prawie dotykali podłogi, brak sprzeciwów dla jego decyzji i ten wieczny brak dyskusji. Słowo Henrego było ostateczne tak jak każde jego postanowienie. Wszystko ułożone pod niego, ruchy, które nie zostały wykonane, bo zniknął. Samotna eskapada w samo centrum gniazda demonów...

– Ty chciałeś wtedy zginąć... – Uświadomiła sobie, przypominając sobie historię, którą jej opowiedział.

– Chciałem innego życia.

– Innego, a kiedy tu wróciłeś i tak ostatnie słowo zawsze należało do ciebie!

– Nie miał zbyt dużego wyboru – wtrącił mag – wiąże go z tym miejscem magia, nad którą nie ma kontroli. Wrócił tu dla ciebie, a nie z własnych pobudek.

– Dla mnie? – Im dłużej ta rozmowa trwała, tym ona mniej rozumiała.

– Nie zasłużyłaś na życie w niewoli – powiedział cicho wampir. – Odkąd nasze drogi się skrzyżowały, wszystkie moje plany się posypały. Cel był jeden: pozbyć się aniołów, nawet za cenę wolności. Ale to nie jest twoja walka.

– Teraz już moja. – Spojrzał na nią, marszcząc brwi. – Abbadon mnie skrzywdził i upokorzył. Wiem jak bardzo skrzywdził ciebie. Was wszystkich. Być może teraz krzywdzi Elijah. Ciężko mi się w tym wszystkim połapać i niewiele wciąż rozumiem, ale wiem jedno. Ta walka jest moja bardziej, niż kiedykolwiek.

– Nie sądzę – rzucił beznamiętnym tonem.

Sara wymierzyła mu siarczysty policzek. Henry wciągnął powietrze w martwe płuca, zaskoczony tym ruchem. Mężczyźni spojrzeli po sobie, oniemieli.

– Żadnych więcej tajemnic. – Gdyby jej wzrok mógł ciskać gromy, Azdorat właśnie byłby nimi rażony. – Chcę wiedzieć wszystko, bo nie wiem, jak mam się teraz zachować. Panie.

Ostatnie słowo mogłoby skuć lodem cały kontynent. W Sarze wzbierała wściekłość. Nie dowiedziała się jeszcze o planach ataku na anioły, a wychodzą kolejne sprawy, o których nie miała pojęcia. Czuła się tak lekceważona, tłamszona i ignorowana. Głupia! Bombardowała się wiedzą z ksiąg i pergaminów, kiedy najważniejszych rzeczy powinna dowiedzieć się od nich.

Powinni jej powiedzieć, lecz milczeli. Wszyscy twardo, jak jeden mąż, ograniczali się do całkowitego minimum konwersacji, puszczali mimo uszu jej pytania, zbywali. A ona pochłonięta ilością nauki, którą ją zarzucili, nie zauważyła od razu.

Choć od kiedy poznała Henrego, bił od niego taki niewyjaśniony majestat, oschłość. Zrzucała to na jego wampirzą naturę, lecz nie. Przecież sama była wampirem, a emocje szalały w niej niczym sztorm na otwartym morzu. Jej serce przestało bić, jednak wciąż była człowiekiem, nadnaturalność nie wytępiła w niej ludzkich odruchów, zmęczenia, strachu, słabości. Dała siłę, lecz dała jej również pragnienie, z którym czasem ciężko jest sobie poradzić. Owo pragnienie to klątwa, kara, jaką płaci się, za bycie tym, kim się stała.

Więc on też musiał czuć, bać się. Prezentował cały wachlarz emocji, kiedy patrzyła mu w oczy, lecz na zewnątrz był po prostu marmurowym posągiem. Okazało się to kwestią wychowania za życia, nie naturą.

– Jesteśmy – wibrujący, podwójny głos bliźniąt wyrwał ją z gonitwy myśli. – Zakładamy pieczęcie?

– Nie – Henry odezwał się chrapliwym głosem. On też myślał. – Koniec z ukrywaniem się. Im szybciej nas znajdą, tym szybciej się ich pozbędziemy i odbijemy Elijah.

***

Trzej magowie po raz pierwszy, od wielu stuleci, przekroczyli granicę. Z lekkim niepokojem w sercu stawiali pierwsze kroki poza magicznymi murami, które chroniły Miasto Magów. Stres pochłaniał ich myśli, a serce szalało, lecz jednocześnie, nie wiadomo skąd, ogarnęła ich ulga. Ulga, że w końcu to zrobili. W końcu się odważyli.

Kiedy Mathias przyszedł do Kasjusza i Lucasa opowiedzieć im o swoich planach, bez wahania stwierdzili, że idą razem z nim. Według ich ojca nieokiełznana moc Sary mogła być kluczem do ich wolności, nowego porządku świata, w którym żyli.

Chcieli zmian. Chcieli żyć bez strachu, odkrywać nowe krainy, jednać się z ludźmi i innymi nadnaturalnymi. Napięta atmosfera od lat dawała się we znaki, a kiedy zobaczyli w pokoju dziennym Sarę i Henrego, na nowo rozpaliła się w nich iskierka nadziei na lepsze jutro. Fakt, że są przemienieni, skomplikował nieco sprawy, lecz nie to teraz było najważniejsze.

– Plan zakładał, że za trzy tygodnie, najsilniejsi z nas ruszą do willi aniołów, otoczą ją magicznym kręgiem i spróbują użyć swojej mocy, by odesłać anioły z powrotem do nieba. Gdyby to się nie udało, łapiemy za broń i wycinamy ich w pień – tłumaczył Henry Sarze, kiedy granica powoli znikała z ich pola widzenia. Musieli odejść w miarę daleko, bo mimo wszystko nie chcieli przyciągnąć aniołów do Miasta. – Elijah miał anielski sztylet. Po cichu sam wykończył część aniołów, na moją prośbę. Ale to były marne płotki, które nie żywiły się esencją. Łatwy cel.

– Stąd miał dla nas anielską krew... – szepnęła ze smutkiem w głosie. Nie znała swojego brata od tej strony.

– Zgadza się. Akurat na tym zna się świetnie, taka była jego rola, odkąd dorósł.

– Chyba niewiele wiem o własnym bracie. – Sara wydęła usta. – Dla mnie był tylko myśliwym, który pracował dla miejscowego rzeźnika.

– Po prawdzie, to cię nie okłamał – Kasjusz uśmiechnął się do niej nieśmiało. – Tylko rodzaj zwierzyny się różnił.

– Henry, powiedz o roli Sary w tym wszystkim. – Mathias patrzył na niego surowo. W tej chwili niewiele różnił się od ojca.

Wszyscy, w jednym momencie, spojrzeli na Azdorata, wstrzymując oddech. Kiedy do Sary dotarł sens słów brata, zmrużyła oczy, wwiercając wzrok w wampira.

Henry uciekł spojrzeniem w stronę bezlistnych drzew.

– Jaka miała być moja rola? – zadała pytanie, zaciskając szczęki. Wampir milczał.

– Ojciec uważał, że możemy mieć za mało mocy, aby tego dokonać. – Lucas przełknął ślinę, kiedy Kasjusz otworzył usta. – Chciał wykorzystać twoje pokłady energii do tego, żeby odesłać anioły tam, skąd przyszły.

– Niby w jaki sposób? – wampirzyca przystanęła.

– Wbijając Ci anielskie ostrze o tu – Mathias podszedł do niej, kłując ją palcem wskazującym w środek klatki piersiowej. – W sam środek twojego martwego serduszka.

Sara odchyliła głowę, a jej oczy otworzyły się tak szeroko, że mogłaby przysiąc, że zaraz wypadną z oczodołów. Patrzyła na plecy Azdorata w niedowierzaniu.

– To prawda? – zadała pytanie, które zawisło w powietrzu. Nikt nie odważył się na nie odpowiedzieć.

Znalazła się tuż przed nim, chcąc spojrzeć mu w oczy. Odwrócił wzrok, lecz ona złapała go za podbródek i odwróciła jego twarz w swoją stronę.

– Spójrz mi w oczy i odpowiedz. – Syknęła, marszcząc brwi i wysuwając zęby. Patrzył na nią i już wiedziała.

Wiedziała, że to prawda. Mógł milczeć jak grób, ale jego oczy nie były w stanie nic ukryć. Były ciemniejsze niż głębia oceanu. Zacisnęła zęby, a reszta usłyszała głośny zgrzyt.

To, że ojciec nie ma żadnych skrupułów wobec niej, wcale jej nie dziwiło. Nieraz słyszała, że jest dla niego problemem, który chętnie usunąłby ze swojego życia, więc to, że ten pomysł wpadł do jego głowy, nie szokował jej zbytnio. Ale to, że Henry się na to zgodził. Nie chciała dać temu wiary, choć doskonale zdawała sobie z tego sprawę, jaka jest prawda. Tygodniami przygotowywali się do tego. O wszystkim wiedział, a mimo to, nawet jej nie zapytał.

Czuła jak wściekłość miesza się razem z jej magiczną esencją. Jak drży pod skórą, jakby ten gniew wygrywał skoczną melodię, do której moc może tańczyć. Jej oczy zapłonęły płynnym złotem. Kamień, wtopiony w jej skórę, również delikatnie błyskał, zasilony dodatkową mocą. Ponad tym wszystkim jednak było uczucie gorsze, niż setka wbijanych pod paznokcie igieł: zawód. Bolesny, rozdzierający jej nieistniejącą duszę zawód.

Pchnęła go. Wampir cofnął się o krok, wciąż na nią patrząc, a jego spojrzenie wydawało się puste. Znów go pchnęła, lecz stał w miejscu. Zaczęła okładać jego klatkę piersiową pięściami. Gotowała się w środku z wściekłości i rozczarowania.

– Jak. Mogłeś. Się. Na. To. Zgodzić – syczała między uderzeniami.

Po jej policzkach, z kącików oczu, spłynęły nitki energii. Złapał ją za nadgarstki, blokując kolejny grad ciosów. Próbowała się wyszarpać, lecz trzymał ją mocno.

– Nigdy nie pozwoliłbym mu tego zrobić – odezwał się w końcu na tyle cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć. – Lecz gdyby nie to, nie miałabyś możliwości nauki. Kobiety magów są trzymane pod kluczem.

Puścił ją, a jej ręce opadły wzdłuż ciała.

– Nie jestem jedną z nich – powiedziała beznamiętnie, odwracając się doń plecami. – Jestem wampirem.

Niewiele myśląc, poszła przed siebie, wzdłuż skraju lasu. Śnieg skrzypiał pod jej butami. Szła, nie sprawdzając, czy reszta robi to samo. Czuła się zdradzona.

Mathias podszedł do Henrego, klepiąc go po plecach.

– Poczekaj, aż się dowie o paktach małżeńskich – powiedział z lekkim rozbawieniem w głosie i nie czekając na odpowiedź, poszedł dalej.

Henry warknął tylko na to wspomnienie. Wiedział, że młodzi Kalerainowie są na niego wściekli za tyle lat milczenia, ale żeby mścić się w taki sposób?

Wpędzą go do grobu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top